Catherine Middleton to jedna z najbardziej tajemniczych kobiet w historii rodziny królewskiej.

Kiedy królewska korona spocznie na jej idealnie ułożonych kasztanowych lokach, Catherine Elizabeth Middleton zyska tytuł królowej małżonki Williama V.

Pierwsza królowa wywodząca się z klasy średniej, pierwsza z dyplomem wyższej uczelni, pierwsza, która w okresie narzeczeńskim mieszkała z przyszłym małżonkiem, pierwsza, która pobrudziła sobie ręce prawdziwą pracą (i to za ledwie kilka funtów), pierwsza, która pokazała się na wybiegu w samej bieliźnie i nakryła się nogami w dyskotece, mając na sobie parę żółtych szortów.

Wszystko to czyni z niej ciekawą postać, znacznie bardziej interesującą, niż piszą brukowce, zwłaszcza gdy pominiemy ciągłe i często pretensjonalne porównania z nieodżałowaną Lady Dianą, teściową, której nigdy nie było dane jej poznać.

To jedna z najlepszych fotografii, jakie kiedykolwiek jej zrobiono. Portret marzeń, sylwetka spowita w delikatny tiul kreacji, stanowiącej kwintesencję brytyjskiego talentu z metką Alexander McQueen, spojrzenie delikatnie podkreślone makijażem smokey eyes; do tego nuta nostalgii – kolczyki, które kiedyś należały do Lady Di.

Catherine The Great, Katarzyna Wielka, to tytuł, którym magazyn „Tatler” postanawia opatrzyć zdjęcie księżnej na okładce lipcowo-sierpniowego numeru z 2020 r. Na tym emfatyczne akcenty się kończą, a sam artykuł, na kilku wewnętrznych stronach, ukazuje portret księżnej Cambridge, w którym przeważa sarkastyczny i uszczypliwy ton. Przemyślane, po mistrzowsku sformułowane treści mierzą się z mitem Kate, a następnie go obalają kawałek po kawałku; znaczący zaś jest fakt, że opublikowało je czasopismo uznawane za oficjalnego komentatora życia angielskiej arystokracji.

Właśnie dlatego to właściwy trop, by wyśledzić „ciemną stronę” Kate i opowiedzieć o cieniach – prawdziwych lub nie – które mogą kryć się za lśniącym i wystudiowanym obrazem przyszłej królowej. Bez brania czyjejkolwiek strony prześledzimy go, by znaleźć odpowiedź na pytanie, czy księżna może być postacią skonstruowaną w znacznie większym stopniu, niż mogłoby się to wydawać. Postacią, która niewiele ma wspólnego z księżniczką z bajki, za którą powszechnie się ją uważa.

„Nuworyszka, ekstremalnie szczupła i kiczowata” – pisze o Kate Anna Pasternak, przeplatając w swoim tekście fałszywe pochlebstwa i uszczypliwe insynuacje, za które za jakiś czas zapłaci przegraną w procesie o obrazę królewskiego majestatu. Gorzka pigułka pokryta jest grubą warstwą lukru: „Kate zrozumiała, że jedynym mottem rodziny królewskiej jest obowiązek, obowiązek, obowiązek”; „Rozumie, czego potrzebuje i pragnie naród” – pisze, by zaraz dodać całą serię nieszczególnie pochlebnych przykładów, z których wyłania się „aura przeciętności”, jaką miałaby roztaczać wokół siebie przyszła królowa. Najbardziej szkodliwe i niebezpieczne w artykule Pasternak jest to, że autorka nie przedstawia czytelnikom wywodów znad kufla piwa w brytyjskim pubie, lecz wszystko to, o czym w kręgach arystokratycznych od dawna szeptano na temat żony księcia Williama: historie, które The Firm uciszyła w chwili, w której dziewczyna zasiliła szeregi rodziny królewskiej i stała się jej kluczową postacią. Niczym współczesna Pandora Pasternak uchyla wieka puszki, w której aż gotuje się od wypowiedzianych i niewypowiedzianych obserwacji na te­mat Kate, i przyrządza z nich kuszące dla biesiadników danie, okraszone bajkową okładką i atrakcyjne dla wiernych fanów księżnej, po czym z zimną krwią serwuje im niespodziankę i zamiast postawić Kate na piedestale, wyciąga kwestie, które pozostawiają nieoczekiwany i pełen goryczy posmak.

Kim jest ta śmiała kobieta, która odważyła się rzucić wyzwanie Koronie? Anna Pasternak to pisarka pochodząca z rodziny o imponujących korzeniach – córka profesora Oxfordu, prawnuczka malarza impresjonisty, wnuczka babki filozofki, z dziadkiem stryjecznym pisarzem noblistą (tak, t y m Pasternakiem), która w przeszłości określiła się jako „w pełni świadoma swoich win elitarna snobka”. Do tego jeszcze po mistrzowsku posługuje się piórem i nigdy nie robi tego bez powodu; w tym świetle jej artykuł jest niczym uderzenia zegara o północy, podczas gdy Kate w najlepsze tańczy w sali balowej – tak jakby miał ją przywrócić na właściwe miejsce z czasów, zanim jeszcze zaczęła się jej współczesna bajka o Kopciuszku.

Pasternak wystrzeliwuje pierwszą salwę ze swojej klawiatury w stronę Carole Middleton, którą porównuje do Hiacynty Bukiet, społecznej karierowiczki z ukochanego przez Brytyjczyków serialu, i określa ją „niezwykle zdolną matriarchą, straszną snobką, która stała się dość wyniosła”, przytaczając kąśliwe słowa przyjaciółki Donny Air, byłej dziewczyny Jamesa, młodszego brata Kate. I Pippie się dostaje – w niej autorka widzi pannę nikt, która „zawsze żyła w cieniu – czy to jako siostra, czy czyjaś żona”, dziewczynę „o trudnym usposobieniu i królewskich manierach”, „mówiącą nawet jak królowa”. Siostra wie wszak, kiedy należy zamilknąć, ponieważ „rodzina Middletonów nie jest w stanie uwierzyć, że wygrała główną nagrodę na loterii, a trzy kobiety – Kate, Pippa i Carole – zawarły ze sobą coś na kształt niepisanej umowy z myślą o wspólnym celu”: brytyjskim tronie.

W swoim „zachwycającym” portrecie Midsów Pasternak bierze na cel gusta Kate i jej najbliższych, począwszy od ich rodzinnego domu – rezydencji w Berkshire, którą nabyli już po zaślubinach najstarszej córki (tyle choć, że za własne pieniądze, ponieważ właściciele Party Pieces to milionerzy). Pasternak rozpisuje się o „królewskich aspiracjach” pary przedsiębiorców, które odzwierciedla nieruchomość „bardzo w stylu Buckinghamshire”, ale kilka słów zarezerwowała sobie również na temat domu Kate i Williama w Norfolk: „W kwestii wnętrz Carole odcisnęła swój ślad także na Anmer Hall”, okazując się „najgorszą klientką, jaką pamiętają” w oczach pracowników, którzy remontowali rezydencję. W rezultacie Anmer Hall „daleko do typowej arystokratycznej siedziby z wytartymi dywanami pełnymi psiej sierści jak zamki Windsor i Balmoral; tu lśniące wnętrza pełne poduszek i palących się świec przywodzą raczej na myśl hotelową perfekcję”. Tak jakby urządzenie domu w myśl własnych gustów, bez silenia się na naśladowanie k o g o k o l w i e k, było przewinieniem.

Carole i Michael z pewnością mieli swój wkład w stworzenie ściśle przestrzeganej listy mile widzianych gości w ich domu – zwłaszcza po tylu plotkach, które w ubiegłych latach rozgrzewały do czerwoności publiczność. Już po publikacji artykułu konstatują, że przyjęli właściwą strategię: lepiej zamknąć się na cztery spusty w swojej prywatności, by oszczędzić Kate złośliwych komentarzy i bolesnej krytyki, pozostawiając w gestii jej współpracowników niełatwe zadanie oczyszczenia wizerunku księżnej z błota. Decyzja o tym, by n i e r z u c a ć s i ę w o c z y, znacznie różni się od decyzji o z n i k n i ę c i u i Middletonowie, za kulisami, mają pełne ręce roboty, by sprawić, żeby rodzinna machina działała, jak należy i posuwała się naprzód.

Problem w tym, że choć Pasternak zadaje celne ciosy swoimi słowami, to jeszcze bardziej dotkliwe są kwestie, które pomija wymownym milczeniem: podkreśla nieobecność Middletonów na scenie publicznej, podsycając plotki sugerujące, że macierzyństwo Kate stało się przyczynkiem do zerwania kontaktów między dwiema rodzinami – a te przecież przed narodzinami George’a widywały się całkiem często: w 2010 Carole żartowała z księciem Filipem w Ascot, a w parze z mężem nierzadko widziana była w Balmoral. A jednak decyzja Kate, by powierzać własnym rodzicom dzieci – których po latach ma już troje – najwyraźniej wzbudziła zazdrość Karola, a nawet samej królowej. Pasternak sugeruje, że pojawiające się w pewnych kręgach głosy – najprawdopodobniej po części prawdziwe – sprawiły, że Middletonowie tym bardziej utwierdzają się w postanowieniu, że lepiej nie wychylać się „ze swojego miejsca”.

Nie należy dziwić się tym słowom, przepełnionym snobizmem: w gruncie rzeczy arystokracji pozostało tylko tyle – wysoka barykada z tytułów pozbawionych jakiegokolwiek sensu, zza której wbijają lancet w domniemanych społecznych karierowiczów, trochę jak Don Kichot walczący z wiatrakami. Przesłanie artykułu w „Tatlerze” jest takie, że to, jak wysoko na społecznej drabinie wspięli się Middletonowie, pozostaje bez znaczenia – to nadal NQOCD – not quite our class, darling. A wszystko przez korzenie Carole, „urodzonej w czynszówce w Southall”.

Jeśli ktoś pomyślałby, że Anna Pasternak to najbardziej zajadła krytyczka Kate, to należałoby przywołać tu słowa, którymi pisarka Hilary Mantel, dwukrotna zdobywczyni Nagrody Bookera, korzystając z okazji podczas konferencji prasowej w British Museum, tak zdefiniowała księżną: „To sklepowy manekin pozbawiony osobowości, którego jedynym celem jest reprodukcja”. „Wypolerowana” i „z plastikowym uśmieszkiem”, tak bardzo różni się od księżnej Diany, „nieporadnej i rozchwianej emocjonalnie”. Na szczęście Mantel kończy swoją tyradę przytykiem wobec monarchii, którą określa jako „instytucję nieodpowiednią dla dojrzałej nacji”, co pozwala uznać jej docinki za wywód zdeklarowanej antymonarchistki.

Jednakże… plastikowy uśmieszek nie został zauważony wyłącznie przez Mantel. Wielu obserwatorów podkreśla przesadną sztywność księżnej i powściągliwość jej reakcji, często na granicy niegrzeczności, wobec męża, któremu w roztargnieniu zdarza się publicznie okazać Kate uczucie – czego zabrania królewski protokół, nagminnie ignorowany przez nieodklejających się od siebie Harry’ego i Meghan. Łatwo pojąć, dlaczego szwagierki nie były w stanie nawiązać nici porozumienia: z perspektywy Kate nieformalne zachowanie amerykańskiej księżnej równa się brakowi szacunku wobec zasad i jest nie na miejscu, z drugiej zaś strony „nauczycielska” oschłość Kate musiała doprowadzać do wściekłości ostatnią z przybyłych na brytyjski dwór kobiet.

Dążenie Kate do perfekcji, w którym wiele osób dopatruje się chłodu służbistki, jest właśnie tym, co pozwoliło jej wejść w swoją rolę lepiej niż praktycznie wszystkim jej poprzedniczkom. I choć przez to zabarykadowała się w klatce z zasad, to właśnie one – zamiast ją uciskać, sprawiają, że czuje się bezpieczna i w pełni wykorzystuje swoje pole manewru jako żona dziedzica tronu. Na jej wizerunek nie składa się seria udanych występów publicznych, i nie wynika on z naturalnego talentu Kate, ponieważ, w przeciwieństwie do Diany, księżna Cambridge musiała przyswoić i pielęgnować w sobie sztukę empatii, zbudować ją krok po kroku, analizując każdy krok, by nie popełnić błędów. Ostrożność i cierpliwość to cenne zalety, zwłaszcza jeśli chce się być częścią rodziny królewskiej spętanej wielowiekowymi obyczajami, prawami i sztywnymi regułami, przebrzmiałymi i nierzadko ocierającymi się o absurd, i w której nieustannie trzeba pamiętać również o niepisanych zasadach typu: „Królowa nie lubi, kiedy kobiety z rodziny noszą spodnie. Oraz buty na koturnie. To samo tyczy się kolorowego lakieru do paznokci”. Film dokumentalny: Kate: „Our Queen in Waiting”, transmitowany na brytyjskim Channel 5, dobrze opisuje to, jak na przestrzeni lat tamta nieśmiała i niezdecydowana dziewczyna, która pojawiła się u boku księcia Williama, dziś stała się kobietą poruszającą się pewnym krokiem pani domu po komnatach Buckingham Palace – i być może najważniejszą członkinią, pod względem popularności medialnej, w rodzinie królewskiej. Ustępowała wyłącznie królowej. Kate potrafi podejmować zdecydowane działania, „nie płosząc koni”, posługując się słowami dziennikarki Emily Andrews, padającymi w dokumencie. Dobrym przykładem na to była obecność Kate na pogrzebie księcia Filipa: elegancka, lecz dyskretna, daje się zauważyć na scenie, ale nie próbuje odciągać uwagi od królowej, Karola i swojego męża Williama, wobec którego sprawuje funkcję łączniczki: zbliża go do brata, Harry’ego, po czym robi krok w tył – dosłownie – by pozostawić ich obok siebie, twarzą w twarz, tak żeby porozmawiali ze sobą po długich miesiącach wzajemnych oskarżeń i kłótni.

Fragment książki „Kate. Przyszła królowa” Evy Grippy w tłumaczeniu Agaty Pryciak wydanej przez Wydawnictwo Dolnośląskie. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji „Newsweek”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version