Nie kierujmy się wzorcami z Instagrama, które pokazują, że wszystko ma być idealnie. Nie chodzi o to, żeby wszystko w mig rozumieć i każdy płacz odczytywać w sekundę. Te niedostrojenia, których jest ponad połowa w pierwszych miesiącach, są potrzebne i budują wzajemną relację. Skłaniają obie strony do wysiłku lepszego wzajemnego poznawania się. O tym, co może wpływać na kłopoty z rozwijaniem więzi oraz o tym, jak je pokonywać, mówi psychoterapeutka Justyna Dąbrowska.

Justyna Dąbrowska: Bardzo różnimy się między sobą. Są kobiety, które potrzebują, żeby się w tym czasie działo wokół nich więcej, a są takie, które potrzebują, żeby działo się trochę mniej.

Mamy też sporo wiedzy naukowej na ten temat. Wiemy, że kobieta w czasie połogu potrzebuje być otoczona kokonem troski, żeby mogła dochodzić do siebie po trudach porodu, po bardzo poważnej transformacji fizycznej i emocjonalnej. W tym czasie ważne są zarówno potrzeby fizjologiczne, jak i psychologiczne. Ona jest w stanie pewnego całkowicie zrozumiałego „rozwrażliwienia”, który potocznie nazywa się baby bluesem i dotyczy wszystkich kobiet, niezależnie od tego, gdzie żyją i z jakiej kultury pochodzą.

Czas transformacji to zarówno zmiany hormonalne: opada adrenalina, która towarzyszyła ostatnim chwilom porodu, pojawia się prolaktyna – która pomaga w tworzeniu się pokarmu. Pośrednio działa rozluźniająco, relaksująco, ale czasami wzmaga smutek. To ten czas, gdy kobieta często płacze i nie ma to nic wspólnego z depresją poporodową. Być może opłakuje ten etap, który jest za nią, teraz brzuch jest pusty, a przez kilka miesięcy był wypełniony życiem. I trudno się z tym żegnać.

Wiele kobiet mówi na początku o swoim niepokoju, nieoswojeniu z tym nowym stworzeniem, które pojawiło się na świecie. Kobieta, która dopiero została matką, potrzebuje, aby przekazać jej wiarę w to, że ona się tego matkowania nauczy, a dziecko jej w tym dopomoże. Bo dziecku bardzo zależy, żeby się oboje zgrali, żeby matka nauczyła się czytać sygnały, które ono do niej wysyła. Na to potrzeba trochę czasu, ale to się na ogół udaje.

Byłoby dobrze, gdyby w tym czasie były wokół niej inne kobiety, takie, które mają za sobą dobre doświadczenie macierzyństwa i są przekonane, że ona sobie ze wszystkim da radę. Bo w dzisiejszym świecie, kiedy kobieta rodzi dziecko, jest to często pierwszy noworodek, którego ona widzi, dotyka, bierze na ręce, przewija i przebiera. Nic dziwnego, że ma tremę.

– Tak, to jest jeden z trudów dzisiejszego macierzyństwa. Że kobieta nie jest podłączona do międzypokoleniowego łańcucha, różne bliskie jej kobiety są daleko. Są takie brytyjskie badania, w których młode matki zapytano o to, jakie uczucie dominuje pierwsze dni macierzyństwa i one na pierwszym miejscu wymieniły poczucie izolacji.

– Pierwsze to oczekiwanie, że ma być idealnie. Myślę, że świeżej matce potrzebna jest zgoda na to, że nie będzie idealnie, tylko tak zwyczajnie, po ludzku. Co więcej, te różne nieporozumienia między matką a noworodkiem służą obu stronom. I na to też są badania, które to potwierdzają. Nie chodzi o to, żeby wszystko w mig rozumieć i każdy płacz odczytywać w sekundę. Te niedostrojenia, których jest ponad połowa w pierwszych miesiącach, są potrzebne i budują wzajemną relację. Skłaniają obie strony do wysiłku lepszego wzajemnego poznawania się. A tymczasem ogromną presję narzucają w tym względzie oczekiwania społeczne. Nazywam je instagramowymi wzorcami.

– Tak, i są kobiety, które rzeczywiście myślą, że to będzie wyglądać tak jak na tych wyretuszowanych zdjęciach. Media mają tu dużo za uszami, sama pamiętam, jak w wielu magazynach skierowanych do rodziców obowiązywała zasada, że wolno publikować zdjęcia tylko uśmiechniętych dzieci. Tak się tworzy landrynkową wizję, że wszyscy mają być uśmiechnięci i zadowoleni. A przecież połóg nasiąknięty jest wieloma trudami.

Druga rzecz, która przeszkadza, a z której nie zdajemy sobie na ogół sprawy, to ból naszego własnego dzieciństwa. Pojawienie się w naszym życiu niemowlęcia sprawia, że na nieświadomym poziomie ożywają w nas nasze pierwsze doświadczenia. Jeśli np. nasze dziecko rozpaczliwie płacze, to może nam być ciężko nie tylko dlatego, że nie umiemy go utulić, ale też dlatego, że może się odzywać w nas własny niegdysiejszy, nieutulony płacz. Dlatego w kontakcie z takim małym dzieckiem pojawiają się czasami bardzo intensywne i niezrozumiałe uczucia tęsknoty, żalu, wściekłości, zawiści —– jakby nie wiadomo skąd. To jest coś, nad czym można pracować w psychoterapii okołoporodowej, co przynosi owocne efekty.

– Może tak być, że ma się ochotę np. potrząsnąć tym dzieckiem… Pojawiają się jakieś niezrozumiałe fantazje, które przestraszają – np. o opuszczeniu dziecka na ziemię czy wyjściu z domu i zostawieniu go samego. Obcowanie z maleńkim dzieckiem kontaktuje nas z czymś bardzo pierwotnym w nas. Może to działać też w drugą stronę. Możemy czuć się wzruszone, roztkliwione, szczęśliwe, będąc w kontakcie z niemowlęciem.

– Różnica temperamentów. Jeśli matka jest spokojną, nieco melancholijną osobą, a urodzi dziecko o przeciwnym temperamencie – pełnego energii eksploratora, to może jej być trudno. Właśnie dlatego, że są tak różni, może mieć kłopot ze zrozumieniem dziecka i nadążeniem za nim.

– To jest kolejna przeszkoda na drodze do dobrej więzi, która przychodzi mi do głowy – traumatyczny poród. Takie doświadczenie nie musi, ale może stanąć na drodze między matką a dzieckiem. Bo jeżeli poród był dla niej rzeczywiście trudnym, rozdzierającym doświadczeniem, to ona potrzebuje czasu, żeby wrócić do równowagi. I wtedy nie wystarcza jej zasobów na wychodzenie ku dziecku. Myślę, że to jest częsta i niedoceniana przyczyna kłopotów z rozwijaniem więzi. Dużo się mówi o depresji poporodowej, a mało o poporodowym PTSD, czyli zespole stresu pourazowego.

– Badania pokazują, że dobra relacja między kobietą a jej partnerem jest czynnikiem chroniącym przed depresją poporodową, a więc także przed perturbacjami w rozwijaniu więzi. Istotne jest oparcie, jakie kobieta może mieć w mężczyźnie w kwestiach opiekuńczych. To może być pewne antidotum na wspomniane wyżej poczucie izolacji. Mężczyźni dzisiaj coraz bardziej angażują się w opiekę na dzieckiem, ale nie zapominajmy, że dla niego pojawienie się dziecka też jest doświadczeniem uruchamiającym przeszłe sprawy.

– I pytanie, jak oni jako para przez to doświadczenie przechodzą. Czy mogą być w tym razem, dawać sobie zrozumienie i wsparcie, czy też on ma poczucie, że go to przerasta. Może nie bardzo miał skąd brać wzorce i od maleńkiego dziecka raczej ucieka, może reaguje trudnymi uczuciami na to, że jego partnerka jest bardzo zanurzona w świat dziecka? Donald Winnicott, słynny brytyjski pediatra i psychoanalityk, opowiadał, że czasami, kiedy przychodzi z wizytą do domu, w którym jest matka z maleńkim dzieckiem, to domownicy biorą go na stronę, żeby porozmawiać, bo się niepokoją, czy ona przypadkiem nie postradała zmysłów, bo jest taka „zupełnie do siebie niepodobna”. A tymczasem ona jest wtedy w trybie – można powiedzieć – prawopółkulowym: dostrajania się do dziecka. I rzeczywiście w tym momencie inne rzeczy jej specjalnie nie obchodzą. Mężczyzna może na to różnie zareagować. Może go to urzekać, może starać się jej w tym towarzyszyć, ale może go to też dystansować i przestraszać.

Z badań nad powodzeniem w utrzymaniu karmienia piersią wynika, że decydujący wpływ ma tu wsparcie partnera. Czy on dodaje jej sił i np. wstaje w nocy do dziecka, przynosi je do karmienia etc., czy raczej uważa, że mleko modyfikowane będzie lepsze albo boi się, że dziecko „się nie najada”.

– Kobieta i mężczyzna są zazwyczaj dość pogubieni, co jest zrozumiałe, bo to nowa sytuacja. Ale są wyjątki – łatwiej jest, jeżeli to jest kolejne dziecko albo sami pochodzą z rodzin wielodzietnych i np. pamiętają, jak było, gdy matka miała inne dzieci. To pokazuje, jak dużo zależy od treningu społecznego. Nie ma czegoś takiego jak instynkt macierzyński. Nie istnieje instrukcja wdrukowana genetycznie, która mówi, jak należy postępować. Wspiera nas doświadczenie, na którym można się oprzeć, np. jeżeli kobieta widziała inne kobiety karmiące piersią, jeżeli miała już różne noworodki na rękach i widziała, jak one wyglądają, pielęgnowała je, to będzie jej nieco łatwiej niż komuś, kto takich doświadczeń nie ma wcale.

– To są przekazy, które szczęśliwie odchodzą w przeszłość. Niestety moje pokolenie wciąż czasami je kultywuje i myślę, że jest w tym też część nieuświadomionej zawiści. Spróbuję to w miarę prosto opisać. Wyobraźmy sobie, że kobieta z mojego pokolenia, nazwijmy ją dzisiejszą babcią, ma córkę, która rodzi dziecko. I ta babcia patrzy, jak jej córka karmi piersią, nosi w chuście, buja i śpiewa temu dziecku, a ono jest szczęśliwe i zadowolone. Wtedy kobieta z mojego pokolenia może poczuć wzruszenie i przyjemność z patrzenia na taką scenę, ale może też pojawić się ukłucie zazdrości czy poczucia winy przeżywane jako dyskomfort. I to jest ten moment, kiedy babcia mówi: „nie noś go tyle, bo się rozpuści”. Ona to tak naprawdę mówi dlatego, że jest jej przykro, że sama tego nie robiła. Na przykład własne dziecko zostawiała „do wypłakania”, bo takie wtedy były zwyczaje.

Najbardziej to widać w karmieniu piersią. Bo moje pokolenie raczej piersią nie karmiło. I kiedy babcia widzi, jak córka czy synowa karmi piersią, wtedy zdarza jej się rzucić: „a on się na pewno najada?”. Czasami kobiety ze starszego pokolenia przeżywają dzisiejsze sposoby opiekowania się dziećmi jak atak na ich metody: śpią z dzieckiem i je noszą? Ja tak nie robiłam, czy to znaczy, że robiłam źle?

– No właśnie. Ale złość nie jest kierowana w stronę instytucji, systemu czy niedouczonych specjalistów, tylko niestety w stronę najbliższych. A przecież można by powiedzieć: robiłam głupio, ale nie ze złej woli, tylko ktoś mnie źle poinstruował. Drugi raz bym tak nie zrobiła. Można też przeprosić.

Z drugiej strony młodzi rodzice otrzymują wiele sprzecznych informacji dotyczących opieki nad dzieckiem.

Z powodu wspomnianego wyżej zagubienia i braku doświadczeń mają potrzebę jasnych instrukcji. A ich niepokój świetnie się monetyzuje. Dlatego tak się świetnie zarabia np. na rozmaitych treningach spania, jedzenia czy nauki czystości. A tymczasem odpowiedź na różne wyzwania jest w relacji między tym konkretnym dzieckiem a tą konkretną kobietą i mężczyzną. Dziecko nam powie, czego potrzebuje, a nie jakiś ekspert. Jedno lepiej zaśnie, jak mu włączymy biały szum, a inne w pokoju pełnym ludzi. Jedno ustali sobie szybko rytm snu i czuwania, a inne nie aż do studiów.

To wszystko, o czym mówimy, ma też zapewne związek z depresją poporodową, której liczba na świecie rośnie.

Mówi się o tym, że dzisiaj jedna na pięć kobiet może mieć objawy depresji poporodowej. Czynniki ryzyka dzielimy na wewnątrzpsychiczne i te, które zależą od kontekstu społecznego. Do czynników wewnętrznych należą wcześniejsze epizody depresyjne, trudna relacja z własną matką, wczesne utraty. Ale równie istotny jest czynnik kulturowy: izolacja młodych matek, wysokie wymagania, pomieszanie wzorców, a nade wszystko brak wsparcia społecznego.

Kobieta, która urodziła małe dziecko, jest bardzo zależna od swojego otoczenia i bardzo potrzebuje zrozumienia z jego strony. To nie muszą być duże rzeczy, czasami wystarcza, że sąsiadka wpadnie na herbatę i razem z nią posiedzi. Albo że na ulicy ktoś się uśmiechnie z wyrozumiałością, gdy słyszy, jak dziecko w wózku płacze, albo że otworzy drzwi do sklepu czy zaoferuje pomoc w wyniesieniu wózka z autobusu. Pierwsze miesiące macierzyństwa to naprawdę trudny czas w naszym życiu: dużej wrażliwości, podatności na zranienie, zależności od innych. Dobre, wspierające doświadczenia w tym czasie tworzą podwaliny dla dobrej więzi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version