Nie sądziłam, że w tym momencie swojego życia jestem zdolna do przeżywania takiego luzu, bo w pracy przechodziłam przez prawdziwe piekło – mówi Paula (33 l.). Trzydziestolatki upajają się zupełnie inaczej niż pokolenie ich rodziców. Dziś alkohol odchodzi do lamusa, a jego miejsce zajmują narkotyki.

Paula często powtarzała, że alkohol dodaje jej blasku. Po każdym wyczerpującym tygodniu w korporacji, w piątkowy wieczór wypijała butelkę wina. W soboty, po dwóch szklaneczkach whisky czuła się gotowa, by błysnąć w towarzystwie. Na jednym z takich spotkań pojawiła się nowa koleżanka, która z aptekarską precyzją opisywała działanie innych substancji. Wtedy Paula pierwszy raz sięgnęła po MDMA.

— Bałam się przegiąć, więc wzięłam tak małą dawkę, że nic nie poczułam — mówi 33-latka. — Stwierdziłam, że lepiej na mnie działa alkohol. Ale dwa miesiące później spróbowałam znowu i wtedy zaskoczyło. Nagle stałam się mięciutka jak chmureczka, uleciało ze mnie całe napięcie. Nie sądziłam, że w tym momencie swojego życia jestem zdolna do przeżywania takiego luzu, bo w pracy przechodziłam przez prawdziwe piekło – opowiada.

MDMA stało się nieodłącznym elementem weekendowych imprez Pauli. Na początku nie czuła żadnych skutków ubocznych. Budziła się w niedzielę rano pełna energii i myślała: „Życie jest wspaniałe!”. Pierwsze ukłucie niepokoju pojawiło się, gdy znajoma powiedziała: „Może i masz beznadziejne życie, ale przynajmniej te chwile odlotu będziesz mogła wspominać jako światełko w mroku”.

Drugie ukłucie przyszło podczas terapii, którą Paula podjęła, żeby uporać się ze skutkami mobbingu i wypaleniem zawodowym. „Spotykamy się co tydzień i za każdym razem mówi pani o narkotykach” usłyszała w gabinecie. Paula zauważyła również, że ona i jej znajomi już nie potrafią spędzać razem czasu bez używek. Zawsze ktoś miał coś przy sobie.

— Zwykle MDMA, ale zdarzyło mi się też spróbować mefedronu i „piguł”. Nie wiem, co w nich było, ale to taka taniocha, że najpewniej pies zmielony razem z budą. Nie mogłam spać do rana, strasznie mnie po tym nosiło — mówi Paula.

Przestraszyła się na poważnie, gdy zaczęła zauważać u siebie gwałtowne spadki nastroju. — W poniedziałki, po doskonałym weekendzie, miałam koszmarne zjazdy. Życie wydawało się pozbawione sensu, pojawiały się gwałtowne myśli samobójcze. Pracę miałam już zdalną, więc nie stresowała mnie tak bardzo, jak wcześniej. W końcu zaczęłam czytać o tym, jak MDMA działa na mózg. Okazało się, że powoduje gwałtowny skok serotoniny, a później następuje drastyczny spadek. Konsekwencją jest koszmarne samopoczucie — tłumaczy.

Paula ograniczyła imprezy, ale pewnego wieczoru trafiła na taką, która zmieniła wszystko. — Wyszłam z przyjaciółką i jej wieloletnim partnerem Maćkiem. Ktoś posypał MDMA, wzięliśmy. I nagle zaczęliśmy się z Maćkiem na siebie tak gapić, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz w życiu. Chwilę później wylądowaliśmy w łóżku, we trójkę. Ja, on i moja przyjaciółka.

Paula zawsze czuła pociąg do Maćka, ale był partnerem przyjaciółki, więc był nietykalny. — Wszystkim nam puściły hamulce. Najpierw udawaliśmy między sobą, że to była jednorazowa przygoda. Przyjaciółka pozowała na wyluzowaną, żartując, że żyjemy jak bohema sprzed lat. Nawet zachęcała nas do spotkań we dwoje, ciesząc się, że Maciek zyskał we mnie przyjaciółkę. Jednak nam obojgu trudno było o sobie zapomnieć. Maciek powiedział, że zawsze mu się podobałam, ale sądził, że nie ma u mnie szans — opowiada Paula. Po kilku miesiącach od tamtej imprezy zostali z Maćkiem parą. — Jak się z tym czułam? Fatalnie i wspaniale. Wszyscy wiedzieliśmy, że między nimi od dłuższego czasu się nie układało, ale to ja zostałam uznana za winną. Oczywiście zostaliśmy wykluczeni z towarzystwa.

Paula z Maćkiem wiele razy zastanawiali się, czy połączyła ich substancja czy prawdziwe uczucie. Dziś są razem dwa lata i czują się szczęśliwi. — Zdarza nam się wziąć razem MDMA kilka razy w roku. Żartujemy, że nie powiemy złego słowa o tej substancji, ponieważ zmieniła nasze życie. Ale dziś mogę o niej tak otwarcie mówić, bo już nie używam jej jako ucieczki od rzeczywistości, tylko jako narzędzia, które pozwala nam pogapić się na siebie, jak kiedyś.

MDMA wybitnie mi nie pasuje — mówi trzydziestosześcioletni Grzegorz. — Może jest tanie, ale płaci się również utratą kontroli nad sobą, a ja tego bardzo nie lubię. „Odpala ci się miłość”, co oznacza mniej więcej tyle, że masz ochotę pójść do łóżka z każdym. Nie uznaję również amfetaminy, dopalaczy i innych pigułek, które sprawiają, że szybko można wypiąć się z wrotek i stracić kontakt z rzeczywistością — wyjaśnia i dodaje, że ciemna strona narkotyków go nie interesuje.

Czy jest jakaś jasna strona? Dla Grzegorza substancje psychoaktywne są jednym z narzędzi do celebrowania życia. Kojarzy je z domem przyjaciół pod Wrocławiem, który nazywa swoją oazą. Jako przyjaciele starają się spotykać przynajmniej raz na dwa miesiące w stałym gronie, większość pracuje w branży IT. — Znamy się od 15 lat i doskonale rozumiemy. Nie przyjeżdżamy tam, żeby się upić albo naćpać, ale po prostu spędzić czas razem i cieszyć się życiem. Substancje są dodatkowym elementem wzbogacającym nasze spotkanie, a nie celem samym w sobie — wyjaśnia.

Gospodarz przy grillu przygotowuje ośmiornicę i przegrzebki, a Grzegorz zajmuje się przygotowywaniem koktajli dla przyjaciół. Wcześniej wspólnie zaopatrzyli domowy bar w luksusowe alkohole, aby każdy mógł cieszyć się swoim ulubionym drinkiem. Jointy palone co kilka godzin są naturalną częścią tego spotkania, podobnie jak sięgnięcie po dobre piwo, którego nigdy nie brakuje i kieliszek „kwasówki”, czyli LSD rozpuszczonego w alkoholu. — Zamiast brać po jednej porcji na głowę, rozpuszczamy w odpowiednich proporcjach i pijemy maleńkie szoty. To daje zupełnie inny efekt, niż te przedstawiane są w kulturze masowej — wyjaśnia Grzegorz i dodaje spokojnie, że podczas niektórych imprezach na stole pojawia się również kokaina. — Nie jest dla nas źródłem ekscytacji. Po prostu leży rozsypane na stole jeden czy dwa gramy i gdy mamy sesję pokerową do rana, ktoś może się wspomóc, jeśli ma ochotę— wyjaśnia.

Piwo, koktajle z mocnym alkoholem, marihuana, „kwasówka”, kokaina — to sporo różnych substancji jak na grupę ludzi, która nie spotyka się dla używek, mówię. — Czasami wystarcza tylko trawa, „kwasówka” jest rzadziej, bardziej rozbudowany zestaw pojawia się na większych imprezach. Najbliższa odbędzie się we wrześniu i wtedy faktycznie można się spodziewać wszystkiego — tłumaczy Grzegorz. — Lubimy delektować się dobrym jedzeniem, smacznymi drinkami i po prostu się wyluzować, to przyjemna odskocznia od codziennego życia. Nie nazwałbym tego ucieczką, chyba że będziemy tak określać każdą formę relaksu. Od czego uciekają osoby, które wyjeżdżają na wakacje? Może po prostu chcą się zregenerować — tłumaczy Grzegorz.

Kiedy mówię, że na urlop można jechać bez używek, Grzegorz żartuje — Można, ale po co? Dla nas substancje psychoaktywne nie służą uciekaniu od świata, ale raczej otwieraniu się na niego, to sposób poszerzanie świadomości — wyjaśnia. Dodaje, że gdyby używki zaczęły przeszkadzać mu w codziennym funkcjonowaniu, byłby skłonny z nich zrezygnować.

— Negatywnych konsekwencji nie dostrzegam, poza tym, że trochę to kosztuje. Sam, na co dzień nic nie przyjmuję. Najmocniejsza substancja, jaką mam w domu jest melatonina – mówi.

Jak się zmieniła moda na używki? — Poprzednie pokolenia zwykle sięgały po piwo albo mocne alkohole — mówi Michał Kot, autor badań socjologicznych w IRCenter. Zarówno podczas rodzinnych uroczystości, jak i spotkań towarzyskich pito przede wszystkim wódkę, często w bardzo dużych ilościach. Spotkaniom towarzyszyły przechwałki, rywalizacja kto ma najmocniejszą głowę. Podczas imprez pito raczej bez ograniczeń.

— Upijanie się było formą nagrody za ciężko przepracowany tydzień, ale też często ucieczką od trudnej rzeczywistości końca lat 80-tych czy początku transformacji. Również imprezy firmowe, podczas których alkohol lał się strumieniami, były pozycjonowane w ten sposób — tłumaczy. Istniało bardzo wyraźne rozróżnienie na alkohol i narkotyki. Za używanie tych drugich szybko można było wylądować na marginesie towarzyskim i społecznym.

— Trzydzieści lat temu był podział na tych, którzy piją i tych, którzy ćpają. Palenie marihuany było gdzieś na granicy, natomiast pozostałe dostępne substancje to był przede wszystkim kompot makowy i klej, którego wąchanie było charakterystyczne dla środowisk marginesu społecznego lub subkultur np. punkowych. Funkcjonowało silne przekonanie, że jak zrobi się krok w stronę narkotyków, to nie ma już drogi odwrotu — tłumaczy Michał Kot.

Jak jest dzisiaj? — W przypadku alkoholu obserwujemy przejście od ilości do jakości. Zanika potrzeba upicia się do nieprzytomności podczas imprezy, większy nacisk kładzie się na podtrzymanie kontrolowanego stanu odurzenia. To znajduje swoje odzwierciedlenie na rynku alkoholowym gdzie gama różnych alkoholi i ich mocy jest dostępna. Wśród trzydziestolatków coraz większą popularnością cieszą się łagodniejsze alkohole, takie jak piwa smakowe, aperol czy wina musujące, ewentualnie bardziej wyszukane formy mocnych alkoholi jak smakowa whisky — tłumaczy Kot.

Motywacja do sięgania po używki również uległa zmianie. — Chodzi o maksymalizację przyjemności ze wspólnie spędzonego czasu. Widać to zresztą w reklamach piwa, one w zdecydowanej większości są o byciu razem i przeżywaniu wspólnych doświadczeń — wyjaśnia Michał Kot i dodaje, że wybór substancji zależy przede wszystkim od okazji.

— Podział na narkotyki i alkohol wśród trzydziestolatków się zaciera, te substancje są często traktowane jako zamienniki. Zarówno palenie marihuany, jak i przyjmowanie ecstasy czy innych tabletek, ma służyć pogłębieniu stanu relaksu lub możliwości bawienia się na imprezie do białego rana. Dostęp do tych substancji jest obecnie bardzo łatwy, a ich spożywanie jest postrzegane jako przygoda, doświadczenie, a nie ryzykowny nałóg.

Drugą często współistniejącą motywacją, która towarzyszy sięganiu po substancje psychoaktywne, jest potrzeba stłumienia lęku. Poprzednie pokolenia, gotowe do poświęceń parły do przodu, patrząc w przyszłość z określoną perspektywą. — Dzisiaj wśród młodych powszechny jest lęk związany z brakiem perspektyw. Trzydziestolatki często stają przed pytaniem: „Czy uda mi się poukładać swoje życie? Czy w czasach, gdy nic nie jest pewne lepiej po prostu żyć chwilą?”. Substancje psychoaktywne służą im do łagodzenia tego niepokoju, albo po prostu doświadczaniu chwili — wyjaśnia Michał Kot.

Adam często bywa w Chałupach, ma tam przyczepę campingową. Wielu ludzi podczas imprez sięga tam po trawkę, on też spróbował i mu się spodobało. — Traktuję to jako dodatkowy bodziec umilający czas — mówi. Nigdy nie pił na umór, nie przepada zresztą za mocnym alkoholem. Zamiast wódki wybiera piwo, dziś wyłącznie rzemieślnicze. — Jeżeli mam wypić piwo popularnej marki dostępne w markecie to wolę nie pić wcale — mówi.

W pandemii u Adama pogłębiły się kłopoty z kręgosłupem, przeszedł poważną operację. Po roku dopadła go neuropatia i bóle fantomowe. — To są bóle od uszkodzonego układu nerwowego. Dostałem na to antydepresanty, ale czułem się po nich fatalnie — mówi i dodaje, że dużo bardziej pomagał mu alkohol. Adam jednak szybko doszedł do wniosku, że picie czterech piw dziennie rozmija się celem dbania o zdrowie. Wtedy zaprzyjaźniony lekarz zalecił, żeby piwo zamienił na marihuanę. — Wcześniej paliłem rekreacyjnie, osiem razy w roku, jak byłem w Chałupach. Teraz zdarza się kilka razy w tygodniu — opowiada.

Marihuanę traktuje zarówno jako relaks jak i lekarstwo. Jednak nigdy nie używa jej w obecności dzieci. Adam ma syna i córkę, nie chce by widziały go z używkami. — Jak w drodze powrotnej z przedszkola wchodzę do sklepu z córką, żeby zrobić codzienne zakupy, to nie kupię piwa na wieczór. Mam w sobie jakąś blokadę — mówi i dodaje, że wstydzę się pić i palić przy dzieciach. — Staram się robić tak, żeby tego nie widziały. Piwo otwieram dopiero gdy śpią albo są już u siebie. Myślałem, że jestem wyluzowany w kwestii używania substancji, ale podczas naszej rozmowy uświadomiłem sobie, że chyba nie do końca – przyznaje.

Zdarzają się osoby, które decydują się sięgnąć po substancje psychoaktywne w celu wzbogacenia swojego życia. Jednak moje doświadczenie kliniczne wskazuje, że dla wielu ludzi te substancje stanowią przede wszystkim ucieczkę od codziennych problemów — mówi Gniewko Więckiewicz, psychiatra w Klinice Psychiatrii Wydziału Nauk Medycznych w Zabrzu, Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Dodaje, że trudno mu sobie przypomnieć ostatni przypadek trzydziestolatka, który zgłosił się po pomoc z powodu alkoholu. Osoby w tej grupie wiekowej częściej przychodzą po wsparcie po zastosowaniu innych substancji psychoaktywnych, takich jak marihuana, ecstasy, amfetaminy czy mefedron.

W kwestii modnego ostatnio mikrodawkowania Więckiewicz jest bardzo sceptyczny. Zauważa, że nie istnieją żadne badania potwierdzające bezpieczeństwo przyjmowania małych dawek LSD, grzybów lub innych psychodelików. Natomiast ryzyka związane z tymi substancjami są bardzo dobrze udokumentowane. — Pacjenci, którzy eksperymentują z samodzielnym stosowaniem psychodelików w celu poszerzenia świadomości, już się do nas zgłaszają, ale trudno przewidzieć, jakie mogą być długofalowe konsekwencje stosowania tych substancji — mówi psychiatra.

Podział substancji psychoaktywnych na alkohol i narkotyki uznaje za przestarzały. Podobnie jak tabuizowanie tematu używek. — Musimy zdać sobie sprawę, że dotychczasowa polityka zakazów się nie sprawdziła. Sam jestem zwolennikiem przedstawiania faktów dotyczących każdej substancji i rzetelnego informowania o korzyściach i zagrożeniach, by każdy świadomie mógł podjąć decyzję. Nie sugerujmy, że alkohol jest jakkolwiek bezpieczniejszy, bo to nieprawda. Owszem jest bardziej akceptowalny społecznie, bo jest legalny i traktowany jak powszechny produkt spożywczy. Natomiast motywacja do spożywania substancji niezależnie od jej rodzaju i grupy wiekowej, która ją przyjmuje jest zwykle związana z tym samym czynnikiem: ucieczką od codziennych problemów. Używki często są rekompensatą obecnej życiowej sytuacji albo czymś, co pomaga przetrwać kolejny dzień. A połączenie substancji psychoaktywnych z brakiem zadowolenia z życia, to jest bardzo groźna kombinacja — tłumaczy Więckiewicz i dodaje, że pacjenci często mylą przyczynę ze skutkiem.

— Nie zawsze zdają sobie sprawę, że problemem wyjściowym nie jest sama substancja, a jej używanie jest raczej efektem wcześniejszych zaburzeń. Z moich obserwacji w gabinecie wynika, że najczęściej są to zaburzenia depresyjne i wówczas należy się skupić na leczeniu choroby bazowej. Kiedy osoba, która od lat cierpi na przykład na dystymię i ma przewlekle obniżony nastrój, rozpocznie terapię psychiatryczną lub skorzysta z innych skutecznych form wsparcia, często używki odchodzą w niepamięć. Jeśli nie zajmiemy się leczeniem tej podstawowej przyczyny, na przykład depresji, to terapia uzależnień może nie przynieść oczekiwanych rezultatów – mówi ekspert.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version