Powrót ze szkoły i z pracy, szybki obiad i siadamy do lekcji. Z mamą polski, z tatą matma. W weekendy czytanie lektur i nauka do sprawdzianów. Czy tak powinno wyglądać życie rodzinne w podstawówce?

Moja 14-letnia dziś Agata jako sześciolatka poszła do renomowanej warszawskiej podstawówki, bo akurat była naszą szkołą rejonową. Cieszyliśmy się. Jednocześnie żywa wówczas jak srebro i kochająca wodę zaczęła trenować pływanie. Wydawało się to świetnym pomysłem po godzinach siedzenia w klasie (dzieci nie wychodziły na przerwach na korytarz, bo „to niebezpieczne, kto upilnuje takie maluchy!”).

TUTAJ PRZECZYTASZ OPINIĘ PRZECIW REZYGNACJI Z PRAC DOMOWYCH

Pierwszy kubeł zimnej wody oblał nasze rodzicielskie głowy po jakichś dwóch miesiącach. Dzieci dostawały już prace domowe, a pani z zaciętością godną lepszej sprawy pilnowała ich odrabiania. Któregoś dnia Agatka wróciła z basenu zmęczona i poszła spać, a ja napisałam usprawiedliwienie, naiwnie wyjawiając prawdę, że z powodu treningu dziecko nie zdążyło z pracą domową. W korespondencji zwrotnej nauczycielka odpisała, że nie uznaje tego tłumaczenia, bo „praca domowa jest ważniejsza od treningu!”.

Okazało się, że na dłuższą metę pasji mojego dziecka nie da się połączyć ze szkołą, a właściwie z tym, czym szkoła obarcza je po czasie przeznaczonym na lekcje. Po kilku miesiącach Agata była tak zmęczona, że sama zrezygnowała z pływania. Od tej pory nasze popołudnia i wieczory zaczęły wyglądać jak w milionach polskich domów. Powrót ze szkoły/pracy, obiad, chwila odpoczynku i siadamy do lekcji. Początkowo stawialiśmy na samodzielność kilkulatki, ale zmieniliśmy zdanie, gdy nasza córka zestawiła pracowicie wykonany przez siebie w ramach pracy domowej koślawy domek z pięknymi domkami innych dzieci, którym ewidentnie pomagali rodzice.

Przez niemal całą podstawówkę asystowaliśmy przy odrabianiu lekcji. Tata wziął na siebie matmę, fizykę, chemię, ja polski, przyrodę, angielski. I na takim ślęczeniu nad lekcjami z dzieckiem – coraz częściej zdenerwowanym, rozżalonym i przemęczonym – upłynęły nam ostatnie lata. Polski system edukacji nie potrafił zapewnić mojemu dziecku wystarczająco dużo czasu na odpoczynek i, co gorsza, zmusił nas, rodziców, żebyśmy stali się nadzorcami córki w realizacji obowiązków narzuconych jej przez szkołę. To naprawdę okropna rola. Zwłaszcza dla rodziców chcących wychować dziecko w duchu rodzicielstwa bliskości, szacunku, wzajemnej uważności na swoje potrzeby. Szkoła wkracza bez pardonu w życie rodziny i burzy jej system wartości. A przecież nie ma do tego żadnego prawa.

Czy tylko ja miałam takie odczucia? Większość naszych znajomych w podstawówce żyła dokładnie tak samo. W tygodniu nie prowadziliśmy życia towarzyskiego, bo przecież trzeba robić lekcje. Często mówiliśmy zmęczonej córce: nie trać czasu na wszystko, zrób tylko to, co najważniejsze. Bo gdyby chciała wszystko, musiałaby siedzieć do północy. Prace domowe to przecież niejedyny obowiązek narzucany przez szkołę, trzeba też znaleźć czas na naukę do sprawdzianów i czytanie lektur.

Największym chyba szokiem dla dzieci i rodziców jest przejście do klasy czwartej, kiedy każdy przedmiot jest prowadzony przez innego nauczyciela. Liczba prac domowych najczęściej wymyka się szkole spod kontroli, jakby nauczyciele zupełnie się ze sobą nie komunikowali. Do tego każdy traktuje swój przedmiot jako najważniejszy, nie ma mowy o „odpuszczaniu”. A to oznacza przykucie dzieciaków do biurek na długie godziny.

Ile tego wychodzi łącznie? Więcej niż etat dorosłego człowieka. Z badań przeprowadzonych w maju przez instytut badawczy OSKKO na zlecenie Związku Miast Polskich wynika, że w wyższych klasach podstawówki przeciętny uczeń na pracę w szkole i w domu przeznacza aż 50 godzin zegarowych! Na same prace domowe 3,6 godz. dziennie. U maluchów z edukacji wczesnoszkolnej jest tylko ciut lepiej – średnio 2,6 godz. dziennie. Na pasje i rozwijanie talentów zostaje uczniom zaledwie 10 godzin tygodniowo.

Te dane mogę potwierdzić swoim doświadczeniem i moich znajomych. Kto mógł, uciekał na edukację domową lub do szkół alternatywnych. Odkrywali inne życie, wreszcie mieli czas na wszystko. Okazywało się, że tę ponoć straszliwie rozdętą podstawę programową dzieci w edukacji domowej są w stanie ogarnąć w 3-4 godziny dziennie. I świetnie zdają szkolne egzaminy, do których muszą przystępować co pół roku. To może i w szkole jednak dałoby się uczyć trochę efektywniej? Analizy przebiegu lekcji pokazują, że statystycznie nauczyciele poświęcają zaledwie osiem minut na wprowadzenie uczniów w nowy temat, reszta czasu idzie na różne rytuały – listę obecności, odpytywanie, przepisywanie z tablicy. Nic dziwnego, że nauczyciele nie wyrabiają się z programem. A gdyby odrzucić te zbędne czynności, to może wystarczyłoby czasu na to, aby dzieci nauczyć w szkole tego, co mają umieć – a nawet wygospodarować czas na ich pracę samodzielną – a nie zrzucać ten obowiązek na rodziców?

W wyższych klasach podstawówki na naukę w szkole i w domu uczniowie przeznaczają 50 godzin zegarowych! O 10 godzin krótszy jest etat dorosłego

To samo pytanie najwyraźniej dręczyło byłego już rzecznika praw dziecka, Marka Michalaka, który w 2017 r. pisał do resortu edukacji: „ilość zadawanych prac domowych niejednokrotnie powoduje, że dzieci i młodzież mają ograniczoną możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu rodzinnym, w tym kultywowania tradycji wspólnego spędzania czasu z rodzicami i rodzeństwem, a także wywiązywania się z obowiązków domowych, które również odgrywają istotną funkcję wychowawczą.”

Michalak zwrócił także uwagę na trudność prac domowych – nie wszyscy rodzice są w stanie lub mają możliwość pomóc dziecku. Na przykład na wsiach, gdzie w sezonie pracują od rana do wieczora. Nieodrobione lub źle odrobione prace domowe przyczyniają się tylko do pogłębiania różnic społecznych między dziećmi, co wykazali w swoich badaniach Amerykanie.

Poza tym, naukowcy wciąż nie dostarczyli jednoznacznego dowodu, że odrabianie prac domowych zapewnia sukces w dalszej edukacji. Szczególnie bezsensowne są te zadawane małym dzieciom. Z analizy badań przeprowadzonych w latach 1987-2003 na amerykańskim Duke University wynika, że jakiejkolwiek pozytywnej korelacji między odrabianiem pracami domowymi a wynikami dziecka można doszukać się dopiero u uczniów wyższych klas podstawówki i liceum. A i tak większość analizowanych prac miała błędy metodologiczne. Za to w 2011 r. naukowcy z George Mason University zauważyli, że uczniowie, którzy najdłużej siedzieli w domu nad matematyką, mieli najsłabsze wyniki z tego przedmiotu w teście PISA (międzynarodowym teście sprawdzającym kompetencje uczniów). Jak dowodzi Alfie Kohn, amerykański wykładowca w dziedzinie edukacji i rodzicielstwa, prace domowe ze względu na swój przymusowy charakter wręcz rujnują motywację dziecka do nauki nie tylko w domu, ale też w szkole.

A może, zamiast nieustannie analizować oceny, wyniki testów i egzaminów, warto pochylić się nad innymi aspektami życia uczniów. Badania ich dobrostanu psychicznego przeprowadziła w tym roku Światowa Organizacja Zdrowia. Wynika z nich, że polskie dzieciaki, które statystycznie odrabiają lekcje o dwie godziny dłużej tygodniowo niż uczniowie z innych krajów Europy, są jednocześnie najsmutniejsze i najmniej zadowolone z życia. Od lat Polska jest też w czołówce kontynentu z najwyższą liczbą prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. 23 proc. dzieci ma nadwagę albo choruje na otyłość. Owszem, przyczynia się do tego niezdrowe jedzenie i siedzenie „w telefonie”, ale jestem przekonana, że również brak zajęć sportowych, które schodzą na dalszy plan z powodu przeładowania pracami domowymi. Jeśli dzieciaki siedzą 6-7 godzin w szkole, a potem 3-4 godziny nad lekcjami, kiedy niby mają iść na piłkę czy rower? W Stanach funkcjonuje nawet powiedzenie „homework potatoes”, które doskonale oddaje istotę problemu. Problem widzi też wielu nauczycieli, którzy oddolnie zakładają inicjatywy dążące do obalenia tego skostniałego systemu nękania uczniów zadaniami domowymi. W USA optuje za tym Human Restoration Project, a w Polsce nauczyciele zrzeszeni w akcji „Szkoła bez zadań domowych”. Opisywani we wszystkich mediach Finowie, zajmujący od lat pierwsze miejsca w testach kompetencyjnych dzieci i młodzieży, ograniczają liczbę prac domowych od lat.

Nasze dzieci wciąż tracą zdrowie z przepracowania i stresu. Jeśli my, dorośli, uważamy przynoszenie pracy do domu za objaw złej organizacji, pracoholizmu, braku balansu między życiem prywatnym a zawodowym, to dlaczego nie stosować tych samych standardów wobec dzieci? Umiejętność odpoczywania, psychicznej regeneracji wydaje się dzisiaj ważniejsza niż wykuta na pamięć budowa komórki roślinnej. Potrzebna jest do tego nie tylko ustawa zakazująca zadawania prac domowych, ale też zmiana całego systemu edukacji. I chyba najwyższy czas się za to zabrać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version