Choć w seniorskiej reprezentacji Polski siatkarzy pojawił się już w 2017 roku, na koncie w drużynie narodowej ma niewiele występów. Według wielu ekspertów, niesłusznie. Marcin Komenda, mając 27 lat, przez ostatnie dwa sezony stał się liderem Bogdanki LUK Lublin. O igrzyskach olimpijskich w Paryżu nie zapomina, ale też podkreśla, że zna swoje miejsce w hierarchii polskich rozgrywających. Swoją pracą chce do siebie przekonać Nikolę Grbicia, żeby ponownie zaistnieć – na trochę więcej niż szeroki skład drużyny.
W rozmowie dla Wprost.pl siatkarz opowiedział m.in. o swojej słabości do krakowskiej Nowej Huty i wszystkiego, co z nią związane, na czele z piłkarskim Hutnikiem Kraków. Komenda odpowiedział też na trudne pytania, choćby o to, co kilka lat temu działo się w Asseco Resovii Rzeszów. Bo nasz bohater to siatkarz po wielu przejściach.
Rozmowa z Marcinem Komendą, rozgrywającym Bogdanki LUK Lublin, byłym reprezentantem Polski w siatkówce
Maciej Piasecki („Wprost”): Dużo było telefonów z gratulacjami po zwycięskim ćwierćfinale Tauron Pucharu Polski w Rzeszowie z Asseco Resovią?
Marcin Komenda (rozgrywający Bogdanki LUK Lublin, były reprezentant Polski w siatkówce): Akurat po tamtym meczu wracałem prosto do domu rodzinnego do Krakowa, z Rzeszowa nie jest w końcu tak daleko. Wsiadłem do auta i w drodze, prowadząc samochód, z wiadomych względów nie odpisywałem i nie reagowałem na otrzymywane wiadomości. Ale naprawdę, było ich bardzo dużo.
Ładowarka poszła w ruch?
Telefon na pewno się rozgrzał (śmiech). Aż przypomniały mi się czasy, te najlepsze dla mnie, związane z występami w reprezentacji Polski. Odzew wyglądał bardzo podobnie, przy dobrym meczu, głośnym wyniku, dużo osób pisało czy dzwoniło. Taka sytuacja powtórzyła się przy wspomnianym przez pana zwycięstwie.
Ludzie, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, jakie znaczenie miał ten wynik. Po różnych trudnych przejściach w ostatnich latach, wejście do najlepszej czwórki Pucharu Polski, jest dla mnie wielkim sukcesem.
Obecność w hali Podpromie przywołuje koszmary z przeszłości? Czy przesadzam?
Szczerze mówiąc z samą halą Podpromie nie mam żadnych negatywnych odczuć. Do Asseco Resovii, jako klubu, również. Bardziej bolało mnie to, w jakich okolicznościach rozstałem się z Rzeszowem. I jak wyglądał ten cały okres, w którym próbowaliśmy, ale niestety, głównie nam nie wychodziło.
Delikatnie powiedziane.
Zdaję sobie sprawę, że nie grałem dobrze. Wyniki Asseco Resovii były zdecydowanie poniżej oczekiwań. W 2020 roku zajęliśmy przedostatnie miejsce w PlusLidze.
Ale tak jak wspomniałem, stricte do klubu z Rzeszowa nie mam pretensji czy jakiejś zadry, która siedziałaby we mnie na tyle mocno, żeby teraz źle o nim mówić.
Jestem wychowankiem Resovii, przeniosłem się na początku swojej siatkarskiej drogi do młodzieżowego zespołu. Dużo zawdzięczam temu klubowi, temu miastu. Nie ma czegoś takiego, że po przyjeździe do hali Podpromie targają mną negatywne emocje. Pamiętam jedynie, w jakiej trudnej sytuacji zostałem postawiony przy odejściu, późno dowiadując się, że na moje miejsce jest już planowany inny zawodnik.
Takie najwidoczniej są jednak realia zawodowego sportu i nie mogę się na to obrażać. Dodatkowo mógłbym to rozstanie z Asseco Resovią określić w ten sposób, że sam jestem sobie winien. Wystarczyło zaliczyć lepszy sezon sportowo. Pozostanę jednak przy tym, że całą sytuację można było delikatnie lepiej rozwiązać nasze pożegnanie.
Zrobiło się gorzko, to teraz nieco posłodźmy. Lublin to najlepsze miejsce, w którym na tym etapie kariery mógł się pan znaleźć?
Myślę, że tak.
Wybór klubu z Lublina był trafionym wyborem. Organizacja jest na bardzo wysokim poziomie. Do tego bardzo dobra atmosfera w drużynie, w tamtym czy tym sezonie. Dodatkowo istotne jest, że ciekawe budowane są zespoły, w oparciu o znaczące dokładanie kolejnych, wartościowych zawodników. Jest to ważne również dla mnie, bo dzięki dobrej polityce układania składu, ja również mogę przy moich kolegach pokazać swoje najlepsze boiskowe oblicze. Jestem mega zadowolony z gry w Lublinie.
Rozmawiamy w momencie, w którym Bogdanka LUK jest na piątym miejscu w PlusLidze. Czy to jest miejsce na wyrost, czy faktycznie personalnie jesteście już tak mocni, żeby zajmować tę lokatę?
Ciężkie pytanie, sami się nad tym zastanawiamy w szatni.
Szanując waszą pracę, odnoszę wrażenie, że to wypadkowa solidnej pracy i dobrej gry plus słabość niektórych, na papierze mocniejszych rywali.
Mam podobne zdanie. Przed sezonem, gdybym miał ocenić potencjał naszego zespołu, spoglądając tylko na nazwiska, umieściłbym drużynę w rejonach miejsc 7-10. Nie mamy graczy z najwyższej możliwej półki. Mamy bardziej zawodników, którzy chcą coś udowodnić, chcą się dobrze pokazać. Mając przy tym przed sobą jeszcze trochę lat grania. Siłą naszej drużyny jest zespołowość i to, że każdy jest bardzo ambitny. Szuka tych zwycięstw, a one napędzają do jeszcze większego zaangażowania i pracy.
Są w PlusLidze zespoły, które mają duże nazwiska, ale ci ludzie też sporo już wygrali i ta motywacja na etapie fazy zasadniczej może być różna. Jasne, założę się, że każdy chce wygrywać mecze. Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek sportowiec nie dążył do zwycięstwa. Ale ten mały argument, głód zwycięstw, jak w przypadku Bogdanki LUK, pozwala przy równej rywalizacji, przechylać szalę na swoją korzyść.
Massimo Botti, jakim jest trenerem w codziennym funkcjonowaniu?
Ma w sobie coś takiego, co trudno będzie opisać słowami.
Spróbujmy!
Potrafi zarówno zrugać, jak i dodać otuchy. Jego dużą siłą jest to, że wie, jak w danej sytuacji się zachować, żeby drużyna dobrze zareagowała. Tym charakteryzują się świetni trenerzy. Jak trzeba, to jest miło, z uśmiechem, a jak niekoniecznie fajnie sportowo, no to też pojawia się mocniejszy, ostrzejszy przekaz. Po naszych wynikach widać, że to działa i funkcjonujemy odpowiednio na linii siatkarze-sztab szkoleniowy.
Trener Botti to jest nerwowy człowiek. Ale wynika to z tego, że bardzo mu zależy na pracy, jaką wykonuje. Taką ambicją zarażamy się wzajemnie i być może dlatego tak dobrze ze sobą żyjemy, mimo różnych emocji przewijających się na przestrzeni sezonu.
Czyli włoski temperament?
O, to dobre określenie! (śmiech)
Patrząc na jego zachowanie, trener Botti nie wyprze się tego, że płynie w nim włoska krew. Zdarzają się zabawne sytuacje z tą jego nerwowością, ale pewnie niektórzy czasem mogliby się też wystraszyć. Zaznaczam jednak, że całość jest na tyle wywarzona, że zachowania trenera Bottiego nikomu nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie.
Jest pan zaskoczony formą Damiana Schulza?
Szczerze mówiąc, nie. Znam Damiana dość długo i wiedziałem, o jakim potencjale rozmawiamy w przypadku tego siatkarza. Co zresztą wielokrotnie pokazywał, również na poziomie reprezentacyjnym.
Ale trochę w dołku był w ostatnich latach.
Był, to prawda.
Damian to człowiek, który w sytuacji, w której przypasuje mu grupa, sposób trenowania i ma po swojej stronie zdrowie, może bardzo dużo dać. Co widać jak na dłoni w przypadku funkcjonowania w naszym zespole. Na początku sezonu za dużo miejsca na boisku nie dawał mu Mateusz Malinowski, ale później Damian doszedł do głosu i w wielu spotkaniach to on ciągnął grę w ofensywie.
W pewnym momencie tak się rozkręcił, że zaczął nawet grać na przyjęciu.
Tak właśnie było, w meczu w Lubinie poradził sobie super! (śmiech)
Półżartem półserio, wystraszył rywali. Zaczęli zagrywać w niego, bo przecież to nie jest codzienna sytuacja i pozycja dla Damiana, a on po prostu sobie radził. Zresztą, pamiętam jeszcze z czasów rzeszowskich, jak ten siatkarz zafunkcjonował w roli środkowego. Damian jest po prostu uniwersalnym zawodnikiem, śmiejemy się, że gdzie go się nie postawi, tam pewnie sobie poradzi.
To był dobry ruch ze strony klubu, żeby ściągnąć Damiana do drużyny. Duże doświadczenie i wartość, której nie znajdzie się tylko w meczowych statystykach.
Skoro Damian Schulz nie był zaskoczeniem, to może takim jest Tobias Brand i jego postawa w PlusLidze?
Przyznaję, nie znałem wcześniej Tobiasa. Przed rozpoczęciem grania razem w Lublinie przyszłego kolegę z drużyny poznałem przy okazji sparingów Polska – Niemcy w Katowicach i Sosnowcu. Wiedzieliśmy wówczas, że będziemy grać razem, więc zamieniliśmy kilka słów. Cóż, wydawał się dobrym, spokojnym facetem.
A tutaj szybko okazało się, że to nie tylko siła spokoju, ale też duża wartość ofensywna. Przyjęcie? Chyba nie było meczu, żeby nie był razem z Thalesem jednym z dwóch filarów, dzięki którym moja praca na rozegraniu też była dużo łatwiejsza.
Tobias poza wartością sportową, to jest bardzo dobry charakter do funkcjonowania w drużynie. Uśmiechnięty od ucha do ucha, nie narzeka, jest skory do pracy. Charakterologicznie jest fajnym elementem tej układanki, który pomaga w tym, żeby była dobra atmosfera. Nie wiem dokładnie, kto pierwszy go wypatrzył i wpadł na pomysł z transferem do Lublina, ale należą się tej osobie słowa uznania.
Gdyby ktoś nie miał okazji oglądać w akcji Bogdanki LUK Lublin, to co jest waszą „firmówką”, najmocniejszym argumentem, który by pan zareklamował?
W przypadku wspomnianej „firmówki”, wskazałbym na naszą zagrywkę. Jeśli w danym mecz ona nam „siedzi”, to możemy zrobić dużo problemów każdemu przeciwnikowi. Jej konsekwencją jest też blok, który również naszym dużym atutem. Dodatkowo mam wrażenie, że jesteśmy drużyną mocno fizyczną. Mamy wysoki, ofensywny zespół. Wydaje mi się, że nie każdemu taka gra pasuje.
W PlusLidze są drużyny dużo bardziej techniczne, nie brakuje też składów zbudowanych w bardziej zbilansowany sposób. Bogdanka LUK bazuje za to na fizyczności. Czyli ostatecznie wymieniam trzy nasze argumenty: zagrywka, blok i szeroko pojęta fizyka.
Słyszałem też, że w Lublinie mają całkiem niezłego rozgrywającego.
(śmiech) Bardzo dziękuję!
Dodam, że cała drużyna jest całkiem niezła.
Pozostańmy chwilę przy drugim odbiciu. Co jest największym wyzwaniem dla pana pozycji na boisku, tak z perspektywy lat?
Pozycja rozgrywającego jest wdzięczna i niewdzięczna zarazem. Jak wiadomo, praktycznie każda piłka przechodzi przez rozgrywającego, więc odpowiedzialność jest duża. Z drugiej strony to spora frajda, że można uczestniczyć w każdej akcji, budować swój plan na boiskowe wydarzenia.
Istotne jest dobre odnalezienie się w danej hali. Złapanie odpowiednich punktów odniesienia, żeby dobrze się poczuć, to spore wyzwanie. Mamy w PlusLidze kilka obiektów, które są, nazwijmy je – nietypowe.
Przykłady?
Ciekawym przypadkiem jest Ergo Arena. To świetna, piękna hala, ale jest na tyle duża, że w zderzeniu z trenowaniem na co dzień w mniejszych obiektach, tam granie nie jest łatwe dla przyjezdnych.
Z drugiej strony mamy halę w Zawierciu, przy której mowa u zupełnie innym uroku. Tam o znalezienie punktów odniesienia dla rozgrywającego jest trochę łatwiej, ale z pewnością dla kogoś, kto pojawia się tam raz na sezon, wymaga to chwili na adaptację.
Na punkty odniesienia w halach rywali każdy rozgrywający musi znaleźć swój sposób. Przyznaję, że przed laty nie czułem się pewnie na niektórych wyjazdach. Tego czegoś brakowało, co miało się w przypadku obiektów, gdzie funkcjonowałeś na co dzień.
A relacje z kolegami z drużyny? Jak są ważne w późniejszym porozumieniu na boisku?
Dla rozgrywającego relacje z drużyną są kluczowe. Dlatego też bardzo doceniam możliwość gry z kolegami dłużej niż sezon w jednym zespole. Wtedy rozumiemy się bez słów. Dobrym przykładem jest ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Przez lata drużyna dużo zyskiwała na stabilizacji składu, było niewiele zmian, kręgosłup był ten sam i oni się znali na pamięć.
Uważam, że to jest istotne dla rozgrywającego, żeby znać ludzi, z którymi grasz, zarówno sportowo, jak i pozaboiskowo. Kiedy przetrzesz się z człowiekiem życiowo, dużo łatwiej jest wspólnie zagrać dobrą siatkówkę w kluczowych momentach. Przy wyniku na styku, w końcówkach, kiedy pojawiają się nerwy i bardziej działa instynkt niż rozum. Mnie też bardzo cieszą momenty, w których koledzy są zadowoleni z dostarczonych piłek. Widać, że się dobrze czują, dzięki czemu możemy odpowiednio funkcjonować.
Zbierając całościowo rolę rozgrywającego, jak widać, to nie jest ona prosta. Jeśli jednak złapie się odpowiednie schematy, potrafi się funkcjonować w grupie, to oprócz dużego wyzwania, większa jest frajda z osiąganych wyników.
Ulubiony rozgrywający Marcina Komendy z młodzieńczych lat?
Pamiętam, że na przełomie gimnazjum i liceum mocno obserwowałem grę zawodnika, który wciąż zresztą występuje na boisku. Mówię o Luciano De Cecco. Bardzo mi się podobał, był dla mnie wzorem. Ten zawodnik gra widowiskowo, to się fajnie oglądało w telewizji czy na internetowych filmikach.
Nie ma jednak dwóch takich samych rozgrywających. Każdy szuka swojego systemu, ma swoje predyspozycje, lepsze czy słabsze strony. Im jestem starszy tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że niema co się wzorować na innych, tylko trzeba szukać swoich rozwiązań.
W jaki sposób?
Wyciąganie wniosków brzmi banalnie, ale na podstawie takiej codziennej pracy, po prostu warto analizować i faktycznie je zbierać. Później oceniać, co jest najlepsze dla samego siebie, dla drużyny. Odnoszę wrażenie, że dopiero mając ileś tam lat grania za sobą, jesteś w stanie dokonywać właściwych wyborów w najważniejszych akcjach. Minimalizować ryzyko pomyłki do takiego poziomu, dzięki któremu zarówno ty, jak i drużyna, zyskują pewność zachowań swojego rozgrywającego z drużyny.
Jak długi jest ten okres minimalizowania ryzyka?
Określiłbym to w okolicach siedmiu-ośmiu sezonów. Wtedy spojrzenie na to, co dzieje się na boisku, jest dużo pełniejsze, a przy okazji masz w sobie odpowiednio dużo pewności.
Człowiek podobno lepiej uczy się na porażkach niż sukcesach. Z perspektywy czasu, ułożyłby pan inaczej swoją siatkarską drogę?
Ostatni dosyć podobne pytanie dostałem od pana Marka Magiery i Kuby Bednaruka, podczas programu w Polsacie Sport.
Czyli nie jestem oryginalny…
Ale pytanie nadal jest słuszne! „Nie wiem” jest chyba najlepszą reakcją z mojej strony. Nie zawsze wszystko zależało tylko ode mnie.
Zgadzam się z tym, że nic nie uczy tak dobrze, jak porażki. W przypadku zwycięstw, zwłaszcza tych osiąganych w słabym stylu, przechodzisz nad tym do porządku dziennego. Myślisz o następnym meczu. Kiedy przegrasz, zaczynasz analizować, szukać powodów porażki, co zrobiłeś źle. Po tych trudniejszych sezonach w moim przypadku, zyskałem sporo, zarówno jako siatkarz, jak i człowiek. Nie byłbym dzisiaj w dobrze grającej Bogdance LUK Lublin, gdyby nie moje wcześniejsze rozczarowania, problemy, ale też nauka na wielu błędach.
To zajrzyjmy jeszcze raz do tych trudniejszych czasów. Siatkarscy kibice w Rzeszowie i Nysie są najbardziej wymagający w Polsce?
Z klubów, w których występowałem, to na pewno tak.
Czuć to tylko w hali, czy też na zakupach w mieście?
Wydaje mi się, że tu i tu.
Wszystko zaczęło się od tego feralnego sezonu w Rzeszowie, gdzie niemal od początku graliśmy źle bądź bardzo źle. Z czasem już przy pierwszych punktach w meczu na swoim terenie, można było wyczuć niezadowolenie kibiców Asseco Resovii. Dla mnie to też był pierwszy taki rok, w którym były aż tak duże oczekiwania. Musiałem to sobie przetrawić i zaakceptować, zrozumieć, co naprawdę nie było łatwe.
Po czasie fani w Rzeszowie zaczęli rozumieć, że z tego sezonu raczej nic już dobrego nie będzie i trochę podejście uległo zmianie. Odczuwaliśmy, że są z drużyną i chcą po prostu, żebyśmy dobrze grali, kibicując i wspierając Resovię.
Za to w Nysie kibice są bardzo głodni sukcesów. Przez wiele lat Stal musiała grać na niższym poziomie rozgrywkowym, więc fani pragnęli występów w PlusLidze. To było czuć praktycznie od pierwszego meczu. Mam jednak wrażenie, że w pierwszym sezonie mojego pobytu w Nysie, gdzie nie mieliśmy składu na tyle dobrego, żeby grać o coś więcej niż utrzymanie, to mieliśmy wsparcie z trybun. W drugim sezonie było podobnie, kibice byli po naszej stronie. Choć wiadomo, nerwów nie brakowało.
Zdarzały się jednostki, ale to jest klasyka w niemal każdej hali, które wyzywają i nie działają dla dobra drużyny, której rzekomo kibicują. Przychodzą głównie po to, żeby się wyżyć, kompletnie nie rozumiem tych ludzi i takiego podejścia.
Nie zmienia to jednak faktu, że w Rzeszowie i Nysie siatkarscy kibice są wymagający.
A jak jest w Lublinie?
Oferta jest spora, wiele klubów na solidnym poziomie, ale czuć, że to miasto potrzebuje sportu. Ludzie lgną do hal i na stadiony, to robi wrażenie. Co do kibiców Bogdanki LUK, cóż, nie będę oryginalny – są wspaniali! Wydaje mi się, że z meczu na mecz frekwencja jest coraz lepsza. Bywały spotkania, w których trybuny były pełne praktycznie do ostatniego miejsca, ale cenne jest też to, że na takich „zwyczajnych” starciach…
…typu poniedziałek o godzinie 20:30.
Dokładnie! (śmiech)
Kibiców również na takich meczach było więcej. Wynik na pewno przyczyniają się do zwiększonego zainteresowania. Pamiętam też poprzedni sezon, który rozpoczęliśmy średnio, żeby nie powiedzieć słabo. Kibice cały czas, niezależnie od rezultatu, mocno nas wspierali i to się pamięta. Fani Bogdanki LUK to ludzie lojalni, wspierający i pokazujący, że mają w sobie dużą pasję. Tworzymy w Lublinie dużą siatkarską rodzinę, czerpiąc ogrom satysfakcji z kolejnych pozytywnych wyników.
Dodatkowo polecam, żeby odwiedzić halę, w której gramy. Jest tu świetna akustyka, dzięki której ten doping bardzo dobrze się niesie. Głośno i przyjemnie.
Słyszałem o pańskim zamiłowaniu do piłki nożnej. Hutnik Kraków ma wierniejszego kibica?
O, widzę, że dobrych informatorów udało się zorganizować. (śmiech)
Czy wierniejszego, to pewnie tak, ale mocno się staram! Co do piłki nożnej, faktycznie jestem dużym kibicem. Bardzo się nią interesuje. Jak tylko jestem w Krakowie i obowiązki rodzinne mi na to pozwalają, to staram się pójść na mecz Hutnika. To jest moje hobby, tak zostałem wychowany, od dziecka piłka nożna była ze mną.
Nowa Huta to pana miejsce w Krakowie?
Tak, zdecydowanie. Może nie wychowałem się w tej starej części Huty, oficjalnie nazywanej dzielnicowo Nową Hutą, ale m.in. chodziłem tam do szkoły. Mój dom rodzinny też jest właśnie w tym miejscu. I tak pewnie zostanie już na zawsze, wszystko tam mam i na Hucie jestem szczęśliwy.
Oczywiście wiem, że krążyły i krążą legendy o tej części Krakowa. Nie ma co ukrywać, część z nich zapewne była prawdą. Że mówimy o bardzo niebezpiecznej dzielnicy. Przyznaję, że widziałem różne mało przyjemne sytuacje, ale sam nie spotkałem się z czymś, co jakkolwiek mogłoby mi zagrażać, bądź moim bliskim. Trzeba było po prostu wiedzieć, kiedy i gdzie się nie poruszać, wtedy nie groziło większe niebezpieczeństwo.
Tomasz Fornal to znajomy z czasów gry dla siatkarskiego Hutnika?
Oj tak! Graliśmy ze sobą kilka lat, w młodzikach i kadetach Hutnika Dobry Wynik Kraków. Tomek jest rok młodszy, grałem jeszcze z jego bratem Jankiem, z kolei rok starszym ode mnie. Zagraliśmy mnóstwo spotkań wspólnie. Fajnie, że nas trzech wyszło z tej szkółki i może grać na solidnym poziomie w siatkówkę.
Który sektor w Tauron Arenie podczas finałów Pucharu Polski będzie dedykowany dla pańskich znajomych i bliskich?
Tego jeszcze nie wiem, ale organizatorzy muszą być przygotowani na spore zainteresowanie ze strony tej wiernej grupy wsparcia (śmiech). Dostaje dużo sygnałów, że są chętni na te mecze. Tzn. mecz, zobaczymy, może zagram więcej w Krakowie!
W półfinale krakowskie derby, Fornal kontra Komenda.
Przyznaję, że to super sprawa. Tomek już miał okazję grać w Tauron Arenie, dla niego to pewnie będzie mniejsze przeżycie. Ale dla mnie duża sprawa, bo jeszcze nie było możliwości pokazać się na boisku w tym krakowskim wielotysięczniku. A przecież obiekt już kilka ładnych lat stoi w mieście. Jak czasem koło niej przejeżdżałem, to pojawiały się myśli, czy będzie mi dane coś tam poodbijać.
W Krakowie niestety nie mamy klubu na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Fajnie, że chociaż za sprawą takich imprez jest okazja zobaczyć śmietankę PlusLigi. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest zagrać dla krakowskiego klubu na wysokim poziomie. Do tego jednak droga daleka. Może krok po kroczku, uda się dźwignąć Hutnik na salony. Trzymam za nich kciuki, obecnie grają na poziomie drugiej ligi.
W Lublinie w zespole jest Marcin Kania, kolejny człowiek z Krakowa. Wyliczaliśmy nawet kiedyś, czy byłaby możliwość sklejenia całego składu krakowskiego z graczy z PlusLigi. Kania, Fornal, Komenda i jeszcze kilku pewnie by się znalazło. Może nawet nie tyle z samego Krakowa, co zbierając ludzi z terenów województwa małopolskiego.
Wróćmy do piłki nożnej. Barcelona czy Real?
(śmiech) Nie no, tutaj nie ma o czym rozmawiać. Oczywiście, że Real Madryt.
Jakoś tak nigdy nie przepadałem za Barceloną. Swoją drogą, to jest niesamowite, że w jakiej drużynie byś nie grał, jeśli kilku chłopaków interesuje się piłką nożną, to zawsze pada to pytanie. Globalne marki powodują, że praktycznie każdy ma zdanie na ten temat.
U mnie Real, do tego drużyna z czasów, w których grał Cristiano Ronaldo. Portugalczyk to na pewno mój ulubieniec.
Nie obraził się pan na Roberta Lewandowskiego za wybór klubu latem 2022 roku?
Nie, bardzo dobrze „Lewy” wybrał. Barcelona to na pewno fajne miejsce do życia. Cóż, muszę przyznać, że koniec końców to dobry klub.
Może powinienem zapytać, Wisła czy Cracovia? Choć pewnie padnie na ten trzeci, krakowski wybór.
Kraków to bardzo piłkarskie miasto. Właściwie poza tym sportem, inne mają dużo mniej do powiedzenia. Ja rzeczywiście przy takim pytanie stawiam na Hutnika. Zresztą, kiedyś nawet trenowałem w tym klubie piłkę nożną.
I co, za wysoki do kopania?
Za wysoki i za mało skoordynowany (śmiech). Od korków też bolały mnie stopy, więc trzeba było wcześniej skończyć. Pochodzę ze sportowej rodziny, tata trenował piłkę ręczną, mama za to siatkówkę. Dodatkowo zachęcali mnie do przeniesienia się do sportów halowych. Wybrałem siatkówkę i wydaje mi się, że dobrze się stało.
Piłka nożna pozostaje moją pasją. Lubię oglądać mecze. Mam duży sentyment do momentu w sezonie, kiedy polskie zespoły grają w europejskich pucharach.
Dużo się pan tego nie naogląda.
Rzeczywiście, ale pasjonują mnie nawet jakieś rundy kwalifikacyjne z udziałem klubów z Polski. Nie wiem skąd to się bierze, ale takich meczów nie opuszczam.
Zostańmy przy wątku patriotycznym. Myśli pan jeszcze o szansach na wyjazd do Paryża na igrzyska w roli reprezentanta?
Nie myślę o tym. I to nie są słowa wypowiedziane specjalnie pod wywiad. Cieszę się chwilą i tym, co reprezentujemy, jako drużyna. Chcę, żeby każdy kolejny mecz był przez nas zagrany na wysokim poziomie, walczyć w nich o sukces. A co to da? Zobaczymy dopiero po sezonie. Będę dążył do tego, żeby znaleźć się w szerokiej kadrze Polski.
Czyli wakacje w Spale brzmią dobrze?
Pewnie!
Reprezentacja? Zdążyłem nauczyć się wobec niej pokory. Jestem zadowolony z postawy swojej i zespołu z Lublina. Mam przy tym świadomość, że jest wielu dobrych, polskich rozgrywających. Jeśli trener Nikola Grbić mnie powoła, będę się bardzo cieszył, ale w przypadku braku mojego nazwiska na liście, przyjmę to z klasą.
Dyplomatycznie. Ale czuje pan pewnie, że Komenda jest przesuwany w stronę reprezentacji?
Czuję, to prawda.
Wiele osób chciałoby, żebym znalazł się w reprezentacji. Kibicuje mi w tym, co mnie bardzo cieszy. Fajnie jest być docenionym i czuć takie słowa wsparcia od ludzi, którzy w siatkówce siedzą od lat. Tak krok po kroczku, przesuwają mnie w stronę powrotu do reprezentacji w większym wymiarze. Decyduje jednak trener. Zobaczymy, co zrobi.
Pańskie pierwsze powołanie to rok 2017?
Na pewno po sezonie spędzonym w Kielcach. Trener De Giorgi chciał mnie w reprezentacji, co prawda oficjalnego debiutu nie było, ale grałem w jakimś sparingu. Czyli tak, to by się zgadzało, rok 2017.
Najmilsze wspomnienie z reprezentacji Polski?
Final Six Ligi Narodów w Chicago. Miałem wtedy dużo szans na grę i sprawiliśmy dużą niespodziankę. Pamiętam, że lecąc do Stanów Zjednoczonych nawet my się nie spodziewaliśmy, że możemy przywieźć do kraju medal. Skończyło się na brązowych krążkach i dwóch zwycięstwach nad Brazylią, która w USA grała wówczas w najmocniejszym składzie.
Największy sukces trenerski Jakuba Bednaruka.
Bardzo dobrze zastąpił Vitala Heynena, spisał się na medal (śmiech). To też była fajna historia, bo wcześniej u trenera Bednaruka miałem okazję występować jeszcze w młodzieżowych kadrach Polski. W Chicago nasze drogi ponownie się przecięły.
Z czego będziecie się cieszyć na koniec sezonu w Lublinie?
Trzeba twardo stąpać po ziemi. Nasze wyniki dają poczucie, że play-off jest blisko. Musimy jednak pamiętać, jakie cele mieliśmy przed sezonem. Czyli walka o ósemkę. Już miejsce w play-off miało być odbierane w kategoriach sporego sukcesu. Skoro jednak jesteśmy na ostatniej prostej w okolicach piątego miejsca, to nasze ambicje są coraz większe. Fajnie byłoby na koniec sezonu utrzymać tę lokatę 5-6.
Czeka nas jednak twarda walka w ostatnich kolejkach fazy zasadniczej. Musimy się pilnować, bo konkurencja też ma swoje plany i cele do zrealizowania. Pamiętajmy też, że w przypadku wejścia do play-off, ćwierćfinały będą bardzo zdradliwe. Tylko dwa mecze i to może okazać się szansa dla tych potencjalnie niżej usytuowanych. Będzie duża nerwówka, dla kibica szykuje się uczta, ale w niektórych zespołach może być gorąco.