Bywalec pałacu prezydenckiego: – Na początku prezydentury kręciła się wokół Dudy pani Marianna, słynna Marianna. Ona była zatrudniona do tego, żeby się zajmować ubraniami. Potem zaczęła wchodzić w rolę doradczyni, i to wręcz od tematów politycznych.
Dlaczego Andrzej Duda nigdy nie potrafił skompletować swojej politycznej drużyny? I jak stracił kontakt ze swoim mistrzem – drugim po Lechu Kaczyńskim – profesorem Janem Zimmermannem z Uniwersytetu Jagiellońskiego?
Współpracownik: – Po kampanii w 2015 roku Andrzej Duda wyjechał na urlop, bo był kompletnie wykończony. Siedział we Włoszech i tam dmuchał kraba, na którym mógł sobie popływać. Fotograf „Faktu” zrobił mu tam zdjęcia, więc był niezły ubaw, jak go zobaczyliśmy wyluzowanego świeżo po kampanii.
Minister: – Duda na początku prezydentury był jak dziecko we mgle. Był bardzo zagubiony.
Kolejny zaufany człowiek prezydenta: – Andrzej był totalnie zielony. Nawet nie mógł porozmawiać o formule tego urzędu, bo Bronisław Komorowski niestety nie chciał rozmawiać. Lech Kaczyński już nie żył. Do tego kasa Kancelarii Prezydenta była pusta, bo pieniądze poszły na odprawy dla ustępującej ekipy Komorowskiego.
Człowiek bliski prezydentowi: – Zagubiony i nerwowy. Taki wtedy był Andrzej Duda.
Ważny współpracownik: – Sądziłem, że jest w miarę osadzony w roli prezydenta, bo przecież pracował z prezydentem Lechem Kaczyńskim. A nie był. W ogóle. Do 2025 roku zresztą nie zdefiniował swojej prezydentury.
Człowiek z otoczenia Andrzeja Dudy: – Miał duże zaufanie do swoich współpracowników, zwłaszcza w polityce zagranicznej. W zasadzie to musiał im zaufać, bo sam nie miał tu wielkich doświadczeń.
Minister: – Jarosław Kaczyński robił wszystko, żeby Dudę sprowadzić na ziemię. Nie dał mu nikogo istotnego z zaplecza PiS do Kancelarii Prezydenta. Tak – zabronił ważnym ludziom z partii iść do pałacu prezydenckiego. Najpierw Kaczyński potrzebował twardych zawodników na listach PiS, bo przecież pół roku później były wybory do Sejmu. A potem, gdy PiS przejęło władzę i miało bardzo krótką ławkę, to ktoś musiał iść do rządu, więc tym bardziej Duda nie mógł liczyć na tych co silniejszych polityków PiS.
Człowiek z PiS: – Jarosław Kaczyński nie chciał, by w otoczeniu prezydenta byli ludzie, którzy będą go buntować przeciw PiS.
Współpracownik: – Na początku prezydentury każdy człowiek, który miał pracować w Kancelarii Prezydenta, był prześwietlany i akceptowany przez Nowogrodzką. W praktyce – przez Kaczyńskiego.
Człowiek z otoczenia pałacu: – Duda od początku chciał zrobić z Marcina Mastalerka szefa gabinetu prezydenta. Ale Jarosław Kaczyński to zablokował. Duda był słaby i zgodził się na dyktat szefa partii, i Mastalerka nie zatrudnił.
Człowiek z otoczenia pałacu: – Zostajesz prezydentem i nie jesteś lojalny wobec swoich ludzi? Taki był Andrzej. Był nielojalny wobec Mastalerka.
Zaufany człowiek prezydenta: – Najwierniejszym człowiekiem Dudy jest na pewno Wojciech Kolarski, przyjaciel z harcerstwa i szkoły, później dyrektor jego biura poselskiego – taki współpracownik aż do grobowej deski.
Człowiek bliski prezydentowi: – Ze 40 lat znają się Duda i Kolarski. On go nigdy nie opuścił. Ich rodziny też się dobrze znają. Są w PiS złośliwe języki, które gadały, że „jakby nie było Andrzeja, to co ten Kolarski biedny by zrobił?”.
„Kolargol” to nie jest polityczny mózg. Nigdy się polityką nie zajmował, bo polityka to jest walka w partii o swoją pozycję i walka wyborcza, a Kolarski raz wystartował w wyborach do Parlamentu Europejskiego i przepadł z kretesem. Choć Duda osobiście go wspierał i nawet pojechał do Poznania, gdzie „Kolargol” startował, by tam na niego zagłosować.
Doradca: – Duda sam szukał sobie ministrów. Wziął do kancelarii Adama Kwiatkowskiego, z którym dobrze się znał – został szefem gabinetu.
Bliski współpracownik: – Duda nie miał swojej drużyny i właściwie nigdy przez tych 10 lat jej sobie nie potrafił zbudować. Miał kolegów posłów, jak „Kwiatek” – ich na pewno zbliżyła sytuacja po katastrofie smoleńskiej i wspólny udział w filmie „Mgła” opowiadającym o Smoleńsku. Prezydent jest ojcem chrzestnym dziecka Adama Kwiatkowskiego.
Człowiek znający prezydenta: – Andrzej Duda był bardzo poruszony filmem „Mgła”. Gdy zdobył on dużą publikę, to Andrzej był dumny, że to właśnie dzięki występowi we „Mgle” ludzie na ulicach zaczęli go rozpoznawać.
Człowiek z pałacu prezydenckiego: – To Duda ściągnął Małgorzatę Paprocką jeszcze do kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdy miała dwadzieścia parę lat. On był wtedy podsekretarzem stanu w kancelarii i zrobił z niej dyrektorkę. Lech Kaczyński mu zaufał w tym momencie. Okazała się z biegiem czasu fantastycznym strzałem. Szkoda, że tak późno została szefową kancelarii – ona rozumie mechanizmy państwa i jego systemu konstytucyjnego. A poza tym jest megadecyzyjna i niezacietrzewiona politycznie.
Współpracownik: – Paprocka jest według prezydenta jedną z najzdolniejszych kobiet w polityce i może kiedyś być pierwszą kobietą prezydentem Polski albo zajmować inne ważne stanowiska. Ale dopiero w 2024 roku awansował ją na szefową Kancelarii Prezydenta.
Urzędnik z Kancelarii Prezydenta: – Duda marnował potencjał Małgorzaty Paprockiej. A przecież sam był ojcem jej politycznej kariery.
Bliski współpracownik: – Pierwszą szefową Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta była dziennikarka Katarzyna Adamiak-Sroczyńska. Ale to była porażka. Musiała odejść i odnalazła się potem w „Pytaniu na śniadanie” w TVP.
Współpracownik: – Duda wziął profesora Krzysztofa Szczerskiego, który z czasem został szefem Biura Polityki Międzynarodowej.
Doradca: – Marek Magierowski został wzięty na dyrektora Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta, a on górował nad profesorem Szczerskim, który był jednym z najważniejszych ministrów. Szybko zaczął się konflikt. Magierowski był tylko dyrektorem, a brylował w mediach i mówił, co chciał. Duda się o to wściekał.
Doradca: – A Marcin Kędryna to w ogóle nie był urzędnikiem. Miał swobodne podejście do pracy. Trzeba było go sczyścić i Mastalerek to oczywiście zrobił. Duda znał się z Kędryną ze szkoły, ale potem na wiele lat stracili kontakt. Potem przypadkowo spotkali się na placu Zbawiciela i tak wróciła ta znajomość.
Inny współpracownik: – Wziął też Andrzeja Derę, posła PiS, którego partia już nawet nie chciała na swoich listach. Mówiliśmy na niego „Gdera”, bo zawsze musiał narobić kłopotów swoimi wypowiedziami w mediach. Choćby o tym, że Duda ciągle wyjeżdża w góry na narty, bo to jego wielka pasja.
Kolejny: – Derę chciał potem nawet kilka razy wywalać z kancelarii, ale oczywiście tego nigdy nie zrobił.
Inny współpracownik: – Duda wziął swoich kolegów albo żeby kogoś nie zostawiać na bezrobociu. I sam widział potem, że ci ludzie są mu zwyczajnie nieprzydatni, nierobotni.
Współpracownik: – Wziął też Grażynę Ignaczak-Bandych, którą przyprowadził mu Adam Kwiatkowski, bo się z nią znał od wielu lat i wiedział, że od strony administracyjnej ogarnie całą kancelarię. Wziął Marka Magierowskiego – to akurat był autorski pomysł Dudy, cenił go jako dziennikarza i osobę, która jest nieoczywista po tej konserwatywnej stronie.
Rozmówca z kręgu pałacu: – Ta kancelaria to była katastrofa. Adam Kwiatkowski i Małgorzata Sadurska nadawaliby się co najwyżej do zarządzania powiatem, a nie Kancelarią Prezydenta.
Człowiek z pałacu: – Ta kancelaria? No debile w większości.
Współpracownik prezydenta: – Małgorzata Sadurska? Ależ proszę! Ona była jakimś piątym garniturem czy garsonką w PiS – osobą, która nie miała żadnego znaczenia politycznego. Była nikim. A została szefową całej Kancelarii Prezydenta.
Człowiek z pałacu prezydenckiego: – Na pewno Małgorzata Sadurska była bardzo blisko z Nowogrodzką. Nawet aż za blisko. Ona chciała się najpierw politycznie budować przy prezydencie – wcześniej była przecież tylko posłanką z Puław, więc nie miała wielkiego doświadczenia i pozycji. Szefowanie całej Kancelarii Prezydenta to był dla niej potężny awans. W 2017 roku, gdy zauważyła, że kończą jej się już możliwości funkcjonowania – bo ona była bardzo konfliktowa, taka bardzo ostra, obcesowa w zarządzaniu – to w końcu musiała czmychnąć. Ani ona już nie chciała współpracować z ludźmi w kancelarii, ani my z nią.
Współpracownik: – Sadurska zajęła się tworzeniem napięć i generowaniem konfliktów. Aż w końcu stwierdziła, że już się nie będzie bawić w pałac, tylko zarabiać miliony – zacznie monetyzować swoją pozycję polityczną zbudowaną w pałacu i na donoszeniu Jarosławowi Kaczyńskiemu o wszystkim, co się tam działo. I najwyraźniej jej się to bardzo spodobało, bo od 2017 aż do 2024 roku przesiedziała w zarządzie PZU.
Bliski współpracownik: – Rafał Kos z Andrzejem znają się od lat z Krakowa. Razem chodzili po górach. Kos pomagał Kindze Dudzie wyjechać do USA na studia. Doradzał w sprawach gospodarczych, a najbardziej go interesowała jego własna kancelaria prawna w Krakowie. Jako jeden z nielicznych ludzi Andrzeja za rządów PiS był w spółce skarbu państwa – w radzie nadzorczej PKO BP. Ale raczej sam to sobie załatwił i bardziej dla prestiżu niż dla kasy, bo to majętny człowiek.
Współpracownik: – Z profesor Małgorzatą Manowską też jest zaprzyjaźniony i ma do niej zaufanie. Bywali u siebie prywatnie i rozmawiali nie tylko o dzieciach, pogodzie i książkach, ale też o sprawach państwowych. Wystarczy czasami powiedzieć: „A ja bym tak zrobiła”, i już się ma wpływ na głowę państwa.
Bywalec pałacu prezydenckiego: – Na początku prezydentury kręciła się wokół Dudy pani Marianna, słynna Marianna. Ona była zatrudniona do tego, żeby się zajmować ubraniami, dopasowaniem garniturów i takimi rzeczami, żeby Andrzej po prostu dobrze wyglądał. To ważna rzecz: prezydent musi mieć profesjonalnie dobrane koszule, buty, krawaty, garnitury. Źle dobrany krawat od razu stanie się powodem do śmiechu, więc garderobiana musi być.
Ale potem zaczęła wchodzić w rolę doradczyni, i to wręcz od tematów politycznych. Zaczęła się wcinać w kwestie typowo PR-owe: co zrobić, jak, z kim i tak dalej. Wyszła poza swoją rolę. To tak, jakby oficer Służby Ochrony Państwa, który chroni prezydenta, zaczął sugerować, co należy zrobić z jakąś tam ustawą.
To była sytuacja jak na jakimś królewskim dworze. Wszyscy patrzyli i przecierali oczy ze zdumienia: o co tutaj w ogóle chodzi? Pani Marianna przecież jest od ubrań, a zaczęła wręcz wpływać na decyzje prezydenta. Potem nagle zniknęła.
Człowiek z pałacu prezydenckiego: – To była szara eminencja przy Andrzeju i Agacie Dudach.
Były współpracownik: – Kiedy ktoś ma stały dostęp do prezydenta – nieważne, czy z nim je obiady, czy go ubiera – to zyskuje wpływ na głowę państwa. A pani Marianna miała taki dostęp i do prezydenta, i do pierwszej damy. Regularny dostęp. Każdy miałby pokusę, żeby uciąć próby doradzania przez kogoś, kto nie ma do tego umocowania. Ale Duda długo tego nie ucinał.
We mnie budziło zdziwienie i niedowierzanie, że prezydent sobie na coś takiego pozwala. Najłatwiej być kimś, kto przyjdzie, pogada sobie z prezydentem przy okazji wybierania koszuli i krawata, zamąci, rzuci jakieś pomysły z du*y, a prezydent podłapie. A potem ministrowie i urzędnicy mają realizować głupie pomysły, a jak coś się spieprzyło, to wina spada na urzędników. Nie wcinaliśmy się pani Mariannie w wiązanie krawatów, więc chcieliśmy, żeby nie wcinała nam się w nasze sprawy.
Bliski współpracownik: – Była taka pani, Marianna, która ubierała parę prezydencką. Razem z mężem zajmowała się filmami, więc w pewnym momencie chciała też doradzać w sprawach wizerunkowych. Nakręciła film na rocznicę katastrofy smoleńskiej. Tragicznie słaby, za sporą kasę, zresztą wersja ostatecznie wyemitowana i tak jest o niebo lepsza niż pierwotna.
Człowiek z pałacu: – Były w pałacu karczemne awantury o ten film. Andrzej też się wkurzył, gdy go obejrzał. Wszyscy mówili, że to gniot.
Bliski współpracownik: – W końcu rzecznik prezydenta Błażej Spychalski powiedział jej: „Pani Marianno, to może pani zostanie ministrem w kancelarii i będzie brała odpowiedzialność za swoje doradztwo i za forsowane pomysły? Plus zacznie pani występować w mediach i ścierać się w programach z politykami?”. Finalnie pani Marianna powróciła do ubierania pary prezydenckiej.
Inna osoba z kręgu prezydenta: – Nie tylko pani Marianna tak zaczęła robić. Była też inna pani, która dbała o make-up prezydenta. A tu nagle się okazało, że pani Zosia zaczęła mu doradzać. To też budziło sporo śmiechu w kancelarii.
Współpracownik: – Niestety, Duda nie potrafił sobie radzić z ludźmi. To nie było profesjonalne, że pozwalał wszystkim sobie doradzać.
Rozmówca z bliskiego otoczenia: – Osobiście Duda był uczciwy, ale bywał naiwny i dawał się naciągać i napuszczać przez innych.
Współpracownik: – Andrzej w łapę nie weźmie i nikomu nie pozwoli, ale naciągnąć się da.
Człowiek z pałacu: – Chociaż ta piosenka „Ostry cień mgły” wyszła dobrze. Ktoś wytypował Andrzeja Dudę do challenge’u. Andrzej się zgodził. Uderzył do Marianny, żeby napisała tekst do rapowania, ostatecznie napisał go ktoś z jej rodziny. Wyszło fajnie, przebiło się i zrobiło gigantyczne zasięgi w internecie. Wyśmiewali się ci, którzy zawsze to robią.
Urzędnik: – Kancelaria była rozchwiana. Duda nie potrafił jej ułożyć, a ministrowie żarli się między sobą.
Bliski współpracownik: – Przez 10 lat prezydentury w zasadzie nikogo nie wywalił. Jeśli już ktoś odchodził, to na inne stanowisko albo z obietnicą innego stanowiska.
Zaufany człowiek prezydenta: – Najczęściej to ludzie kończyli współpracę z prezydentem, a nie prezydent z nimi.
Bliski współpracownik: – Z czego wynika taka miękiszowatość prezydenta wobec ludzi? Duda nigdy nie zarządzał ludźmi. Kompletnie nie ma ręki do ludzi.
Bywalec pałacu prezydenckiego: – Andrzej Duda czasami był zbyt miękki, czasami zbyt naiwny. Brał ludzi, którzy potem niekoniecznie pracowali z całą parą dla niego, tylko połowa ich aktywności to było donoszenie na Nowogrodzką, co się dzieje w pałacu. Albo takich, którzy i tak sercem byli w Solidarnej Polsce.
Bliski współpracownik: – Czy był zbyt miękkim „Dudusiem”? Na pewno był zbyt miękki.
Były współpracownik: – Duda miał doświadczenia z okresu, kiedy był ministrem w Kancelarii Prezydenta, ale bycie prezydentem to zupełnie inny świat. W zasadzie nie było nikogo, kto mógłby Dudę w tę rzeczywistość wprowadzić. To miało swoje bardzo poważne konsekwencje, szczególnie na początku pierwszej kadencji. W pierwszych miesiącach Duda był strasznie rozdrażniony, ciągle chodził nabuzowany, wkurzony, żył w ciągłej niepewności. Rozpoznawał nowe miejsce bojem.
Współpracownik: – Dudę dopadał syndrom ostatniego rozmówcy. Pierwszym hipnotyzerem prezydenta był Piotr Agatowski. Potem hipnotyzować zaczęła go pani Marianna.
Bliski współpracownik: – W lutym 2015 roku na tej wielkiej konwencji Duda powiedział: „Miałem w życiu szczęście, bo spotykałem dobrych i uczciwych ludzi. Takim człowiekiem był i jest na pewno mój naukowy opiekun profesor Jan Zimmermann, szef mojej katedry. To dzięki profesorowi zaangażowałem się w pracę naukową. Panie profesorze, dziękuję panu serdecznie”. Sam wpadł na pomysł tak wylewnych podziękowań. Wspominał o Zimmermannie zaraz obok Lecha Kaczyńskiego.
Minister: – Gdy potem Zimmermann zaczął ostro go krytykować, musiało go to bardzo zaboleć. Wysyłał do Andrzeja SMS-y z pretensjami z przekazem: chłopie, co ty wyprawiasz?! Andrzeja to irytowało. Potem promotor się żalił, że Andrzej miał zablokować jego numer.
***
Rozmowa z zaufanym człowiekiem prezydenta
Profesor Jan Zimmermann wyrzekł się swojego doktoranta?
– Tak bym nie powiedział. On nie mógł znieść tego, że jego uczeń, którego bardzo cenił i osobiście lubił, osiągnął tak wielki sukces i poszedł własną ścieżką.
Zazdrośnik? Serio tak pan uważa?
– Ba, to jest nawet więcej niż zazdrość. Reakcja całego uniwersyteckiego środowiska z Krakowa to był wielki szok – że taki młody prawnik jak Duda nagle osiągnął szczyty politycznej kariery, omijając całą ścieżkę utartej kariery. A więc zrobił to bez namaszczenia przez nestorów środowiska akademickiego. Kraków jest miastem ukrytych hierarchii.
Duda ma dokąd wracać w świecie akademickim, a zwłaszcza na Uniwersytet Jagielloński?
– Polityk, który został prezydentem, nie powinien, a wręcz nie może się cofnąć.
Były prezydent nie może się zniżyć do pracy ze studentami?
– Ależ nie o to chodzi. Duda jest gotów wykonywać każdą pracę. Ale nie ma możliwości powrotu do regularnej pracy akademickiej. Na pewno będzie poszukiwanym wykładowcą, spikerem, ale nie etatowym nauczycielem akademickim. Ten świat akademicki wyparł się Andrzeja Dudy – w mojej ocenie skandalicznie – zamiast szczycić się tym, że prezydent wyszedł z tego uniwersytetu i tego środowiska.
Ale profesor Jan Zimmermann miał pretensje o konkretne rzeczy: o zaprzysięganie w nocy sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, o ułaskawienia i inne kwestie prawnicze.
– Mam wrażenie, że promotor doktoratu prezydenta stał się dyżurnym głosem krytyki. Uderzał w tony moralnego oburzenia, podbudowując je prawniczym autorytetem. W pewnym momencie wyglądało to tak, że profesor Jan Zimmermann promuje siebie i korzysta na tym, że może uderzać w prezydenta, na co media były bardzo łase.
***
Minister: – Na początku Duda odbierał tę krytykę bardzo osobiście, to go bolało. A potem już nie. Poziom złej woli ze strony profesora spowodował, że zerwali kontakt. Prezydent się już przyzwyczaił, bo ta krytyka stawała się bardzo monotonna.
Współpracownik: – W pierwszych miesiącach prezydentury Duda rozmawiał z profesorem Zimmermannem. To były rozmowy ludzi, którzy jakoś jeszcze się szanowali, ale już coraz bardziej różnili. Zimmermann przestał okazywać szacunek, więc te rozmowy przestały mieć sens.
Minister: – Jeszcze parę miesięcy po zaprzysiężeniu na prezydenta Duda mógł zadzwonić do swoich kolegów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, a nawet do profesora Zimmermanna.
Inny minister: – Od dawna to już relacja nieistniejąca.
Wielokrotnie profesor Zimmermann mieszał z błotem prezydenta. Ale to typowy element walki politycznej. Przecież profesor jasno opowiedział się po konkretnej stronie sporu politycznego. Wolał bić w prezydenta w mediach niż rozmawiać z nim bezpośrednio.
Bliski współpracownik prezydenta: – Duda zawsze mówił, że starszym należy się szacunek. To takie krakowskie wychowanie, jak ktoś jest starszy, jest profesorem, to trzeba go szanować i być wobec niego grzecznym. Potem się to Andrzejowi odbiło czkawką, ale on już taki jest.