Siorbanie, chrapanie, pociąganie nosem czy stukanie paznokciem o blat stołu – to dźwięki, które u niektórych wywołują gwałtowne emocje, od przerażenia po wściekłość. Na szczęście to już się leczy.

Czterdziestoletni Mariusz z Warszawy najbardziej stresuje się przed rodzinnymi obiadami. Wszyscy zasiadają do stołu, żona, dzieci, czasami też babcia, która często wpada do wnuków. I zaczyna się festiwal siorbania, mlaskania, ciamkania i głośnego przełykania. Celują w tym oczywiście dzieci. Mariusz słyszy to wszystko jakby przez potężne głośniki, te dźwięki zagłuszają wszystko inne: grające radio, odgłosy z ulicy, nawet własne myśli, którymi próbuje się uspokoić. „Ja ich zaraz chyba pozabijam” – myśli wówczas o swojej rodzinie, poza którą przecież świata nie widzi.

Rodzina wie, jak jest wrażliwy na niektóre dźwięki, i stara się jeść jak najciszej. Nie zawsze się to jednak udaje, zwłaszcza dzieciom. Widzą wtedy, jak ojciec na nie patrzy, a w ich oczach pojawia się przerażenie. – Jestem wariatem, który sterroryzował własną rodzinę – mówi Mariusz. Ale to tylko zaburzenie zwane mizofonią (od greckich słów „misos” – nienawiść i „phone” – dźwięk). Choć wciąż nie jest ujęte w oficjalnych klasyfikacjach chorób, to lekarze i psycholodzy przekonują się, że jest powszechne i przysparza osobom nim dotkniętym realnego cierpienia. Na świecie i w Polsce prowadzone są już badania nad najbardziej skutecznymi sposobami terapii tego zaburzenia.

O tym, jak powszechna jest wśród ludzi nadwrażliwość na dźwięki, przekonali się ostatnio angielscy badacze, m.in psycholożka kliniczna Jane Gregory z University of Oxford oraz Silia Vitoratou, specjalistka w dziedzinie psychometrii z Kings College London. Badaczki starannie wybrały grupę 772 osób reprezentatywną dla całego społeczeństwa pod względem płci, wieku i pochodzenia etnicznego. Poprosiły te osoby o wypełnienie kwestionariusza dotyczącego potencjalnych dźwięków wyzwalających reakcje mizofoniczne (tzw. triggerów) oraz wywoływanych przez nie reakcji emocjonalnych, charakterystycznych dla tego zaburzenia, w tym poczucia zagrożenia emocjonalnego, stosunku do dźwięku i swoich reakcji, siły reakcji emocjonalnej i wpływu objawów na życie. Do tego zespół badaczy przeprowadził także wywiady z 26 osobami, które same zidentyfikowały się jako cierpiące na mizofonię, i 29 osobami, które nie identyfikowały się z tym zaburzeniem.

Okazało się, że aż 18,4 proc. badanych doświadczało objawów, które naukowcy zakwalifikowali jako mizofonię. – Mizofonia to coś więcej niż tylko irytacja określonymi dźwiękami, to poczucie uwięzienia lub bezradności, gdy nie możesz uciec od tych dźwięków i wiele z tego powodu tracisz – tłumaczy Jane Gregory w serwisie Science Alert. Jednak zaledwie 14 proc. badanych było świadomych istnienia tego zaburzenia. Naukowcy zastrzegają, że wynik dotyczy Wielkiej Brytanii, w innych krajach liczby te mogą się różnić. Ilu mizofoników jest w Polsce, dokładnie nie wiadomo. – Szacujemy, że jest ich nieco mniej niż w badaniach brytyjskich, które w statystykach uwzględniły osoby z lżejszymi objawami mizofonii, raczej kilka procent społeczeństwa – mówi dr Marta Siepsiak, psycholożka i psychoterapeutka z Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka zjawiska mizofonii.

Psycholodzy z Wielkiej Brytanii ustalili też, że do najczęstszych wyzwalaczy negatywnych uczuć należą dźwięki związane z jedzeniem, jak głośne przeżuwanie czy przełykanie, ale może to być także zwyczajny oddech innej osoby. Wiele odgłosów uznanych przez mizofoników za triggery nie jest miłych również dla innych ludzi (np. mlaskanie przy żuciu gumy), jednak u osób z mizofonią te odgłosy wywołują nie tylko niechęć czy niesmak, ale wręcz wściekłość i panikę. – To nie ma nic wspólnego z tym, czy lubi się jakiś dźwięk, czy nie – tłumaczy dr Siepsiak. – W mizofonii ciche dźwięki wywołują często potężne reakcje emocjonalne, ludzie opisują je jako uczucie bycia w pułapce złości, wielkie cierpienie, nawet rozpacz. Nie mogą z tego powodu normalnie funkcjonować, skupić się na rozmowie ani pracować.

Dr Siepsiak zna dobrze taki stan. Ona również cierpi na mizofonię. – Nie pamiętam, kiedy to się zaczęło, ale wydaje mi się, że miałam wtedy około pięciu lat – wspomina.

Mizofonicy – tak jak Mariusz, który nie znosił mlaskania swoich dzieci, oraz dr Siepsiak – z jakiegoś powodu są szczególnie uwrażliwieni na dźwięki związane z jedzeniem, przełykaniem, cmokaniem i inne naturalne odgłosy wydawane przez człowieka, jak głośne oddychanie, sapanie. – Nie wiadomo, dlaczego tak jest, ale to oczywiście niejedyne dźwięki będące triggerami, bardzo często są nimi różne powtarzalne dźwięki, np. pstrykanie długopisem, odgłosy uderzania w klawiaturę czy dźwięk kapiącej jednostajnie wody – mówi dr Siepsiak. Mariusz to potwierdza. W jego domu na ścianie wisi piękny, stary zegar, pamiątka rodzinna żony. Nigdy nie jest nakręcany. – Tykanie tego zegara doprowadza mnie do szaleństwa, choć ponoć wcale nie jest głośne i inni domownicy w ogóle nie zwracają na nie uwagi – mówi Mariusz.

Mizofonicy najczęściej spotykają się z dużym niezrozumieniem. – To zaczyna się już w rodzinie, kiedy dziecko czy młody człowiek słyszy: „Ogarnij się, przestań nas terroryzować, histeryzujesz” – opowiada dr Siepsiak. Gdy ludzie cierpiący na to zaburzenie próbują tłumaczyć, że „nie mogę spać w jednym łóżku z żoną, bo ona pociąga nosem”, to otoczenie od razu myśli: „Oho, coś się psuje w ich małżeństwie, przestał ją kochać, to teraz wszystko mu przeszkadza”.

– Bardzo często słyszę o takich reakcjach mylących zupełnie skutek z przyczyną – mówi dr Siepsiak. – Mizofonia prawdopodobnie nie rozwija się na podłożu traum czy problemów rodzinnych, jest natomiast często przyczyną traum, rozbija związki, wyłącza ludzi z życia towarzyskiego, bo oni często dosłownie przestają wychodzić z domu, próbując za wszelką cenę odizolować się od triggerów. Odchodzą od partnerów, przestają rozmawiać ze starszymi rodzicami – opowiada dr Siepsiak. Badania pokazują, że ok. 20 proc. mizofoników miewa myśli samobójcze.

Do dzisiaj nie udało się jednoznacznie stwierdzić, co leży u podłoża mizofonii. – Jakąś rolę może odgrywać komponent genetyczny, bo wykazano, że u rodzeństwa osób z mizofonią jest większe ryzyko wystąpienia tego zaburzenia – mówi dr Siepsiak. Ale mogą też dochodzić specyficzne uwarunkowania neurologiczne. Zapewne jest to kilka czynników. Badania nie wykazały dotychczas, aby mizofonia miała cokolwiek wspólnego z wadami słuchu, z nieprawidłową budową ucha środkowego czy wewnętrznego.

Naukowcy dowiedli, że mózgi osób cierpiących na mizofonię inaczej przetwarzają dźwięki mizofoniczne (np. mlaskanie), ale nie ma różnic w przetwarzaniu tych powszechnie uznawanych za nieprzyjemne (np. krzyk) w porównaniu z mózgami osób zdrowych. Można to badać, bo wszyscy ludzie bywają wrażliwi na pewne dźwięki. Powszechne reakcje awersyjne wywołuje np. zgrzytanie noża po talerzu czy skrobanie styropianem po szkle.

Reakcję mózgów 13 ochotników na te dźwięki badali naukowcy z University College London oraz Newcastle University. Żadna z tych osób nie cierpiała na mizofonię. Gdy badani leżeli w tubie funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, naukowcy puszczali im nagrania różnych dźwięków, od zgrzytania noża na butelce do plusku wody. Jednocześnie prosili badanych, aby określili, czy dany dźwięk jest dla nich przyjemny, czy nie. Okazało się, że dźwięki uznane za najbardziej nieprzyjemne – m.in. skrobanie metalu o szkło – miały częstotliwość od 2000 do 5000 Hz.

Dlaczego akurat ta częstotliwość jest dla nas tak nieprzyjemna, nie wiadomo. – Chociaż wciąż toczy się wiele dyskusji na ten temat, możliwe, że ma to związek z częstotliwością ludzkiego krzyku – twierdzi dr Sukhbinder Kumar z Newcastle University, autor tego eksperymentu. Jak bowiem pokazały skany mózgów badanych, podczas słuchania tych najbardziej nieprzyjemnych dźwięków aktywowała się nie tylko kora słuchowa, ale także ciało migdałowate odpowiedzialne za regulację emocjonalną. Jak wykazał dr Kumar, gdy słyszymy nieprzyjemny hałas, to ciało migdałowate dostosowuje reakcję kory słuchowej, wywołując emocje w odpowiedzi na nieprzyjemny dźwięk. Zdaniem naukowców może tu zachodzić jakaś prymitywna reakcja związana z zagrożeniem i wyczuleniem na częstotliwość krzyku, co jest całkiem sensowne z ewolucyjnego punktu widzenia.

Ale u mizofoników jest jeszcze inaczej, co wykazał w swoim kolejnym badaniu dr Kumar. Kiedy badał za pomocą fMRI mózgi osób z tą przypadłością, zauważył, że pojawia się tam pewna anomalia, której nie ma u zdrowych osób – silniejsze połączenia w mózgu i zwiększona komunikacja między ciałem migdałowatym, korą słuchową a obszarami kontroli motorycznej związanymi z twarzą, ustami i gardłem. – Można to opisać jako połączenie superwrażliwe – mówi dr Kumar. Naukowiec wykazał, że połączenie to uruchamia się u mizofoników wyłącznie w odpowiedzi na dźwięki wyzwalające, a u zdrowych osób nie występuje w ogóle. Możliwe, że to właśnie z tego powodu osoby z tym zaburzeniem są nadwrażliwe na dźwięki generowane w obszarze twarzy i gardła.

Mizofonia wciąż jest pełna tajemnic i naukowcy nie rozumieją wielu jej mechanizmów. Ale osoby dotknięte tą dolegliwością pilnie potrzebują pomocy. Dr Siepsiak wie z własnego doświadczenia, jak trudno o tę pomoc, dlatego w swojej pracy skupia się na rozwijaniu metod pomagania mizofonikom. W trakcie pracy nad doktoratem wyjechała na staż naukowy do amerykańskiego Duke Center for Misophonia and Emotion Regulation na Duke University. I we współpracy z tą uczelnią realizuje dzisiaj badanie, na które dostała grant z amerykańskiej The REAM Foundation, mające przetestować niektóre techniki terapeutyczne. – Badamy stosowanie technik reinterpretacji poznawczej, czyli innego spojrzenia na źródło wzbudzające silne emocje. Sprawdzamy też, czy w wyciszeniu reakcji psychofizjologicznej na dźwięki u mizofoników mogą sprzyjać techniki relaksacyjne – mówi dr Siepsiak.

W terapii podstawą jest diagnoza, która dzisiaj na świecie często przeprowadzana jest z użyciem autorskiego kwestionariusza opracowanego przez dr Siepsiak i jej współpracowników z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Mizofonia może być izolowaną dolegliwością, czyli dana osoba nie choruje na nic więcej, ale często współwystępuje z innymi zaburzeniami psychicznymi, najczęściej z zaburzeniami lękowymi czy depresyjnymi. W terapii musimy zająć się zarówno lękami czy depresją, jak i nauką życia z mizofonią – tłumaczy dr Siepsiak.

Bo z mizofonii raczej nie da się do końca wyleczyć, można tylko nauczyć się z nią funkcjonować tak, aby nie rujnowała życia. Dr Siepsiak i inni terapeuci w swojej pracy z osobami z mizofonią wykorzystują najczęściej techniki terapii poznawczo-behawioralnej. – Dostarczamy pacjentom wiedzę na temat tej dolegliwości, pracujemy nad ich poczuciem winy, nad akceptacją ich dolegliwości, nad zrozumieniem emocji, których doświadczają. To też praca z całą rodziną, bo dla osób z mizofonią kluczowe jest, aby mieć wsparcie i zrozumienie bliskich – mówi dr Siepsiak.

Wbrew pozorom odizolowanie się od dźwięków wyzwalających nie jest najlepszym sposobem na ulżenie sobie w cierpieniu. – Oczywiście na co dzień często nosimy słuchawki, zwłaszcza w miejscach publicznych. Jednak w terapii wykorzystuję również ćwiczenia polegające na słuchaniu triggerów po to, aby przyjrzeć się swoim reakcjom i przećwiczyć reagowanie na nie – wyjaśnia dr Siepsiak. Ale na to, że mizofonik przyzwyczai się do swoich triggerów i przestanie na nie zwracać uwagi, raczej nie ma co liczyć.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version