Engels przekonał ludzi, że to, co mówi Marks, jest ważniejsze niż to, co mówi ktokolwiek inny. I zrobił z intelektualnej twórczości Marksa, która była, powiedzmy sobie, średniej jakości, najpopularniejszy produkt – mówi Krzysztof Iszkowski, autor książki o autorze „Kapitału”.
Newsweek: Bardzo go chyba nie lubisz.
Krzysztof Iszkowski: Tak wyszło. Ale nie zasiadłem do pisania biografii Karola Marksa, żeby 150 lat po jego śmierci przekonać świat, że był strasznym człowiekiem. Zaczynałem z założeniem, że warto dowiedzieć się więcej o kimś, kogo myśl wciąż jest bardzo istotna. I dopiero jak zacząłem czytać, co sam napisał i co o nim napisano, to zaczął mi się z tego wyłaniać obraz mało sympatycznego gościa, którego sława jest mocno przereklamowana.
Małostkowy polemista. Teoretyk nieszczególnie zainteresowany praktyką. Kiepski ojciec. Niewierny mąż. Nieodpowiedzialny utracjusz. Oportunista dostosowujący swoje produkty do potrzeb rynku. Do tego bez swojego Świętego Pawła – Fryderyka Engelsa – pewnie zostałby zapomniany.
– Dla przedsiębiorców stwierdzenie, że potrafił dostosować produkt do potrzeb rynku, to byłaby akurat zaleta. Ale to bardziej Engels zajmował się marketingiem twórczości Marksa.
Wielu biografów zbywa powyższe zarzuty tym, że takie były czasy. Kto w połowie XIX w. nie romansował ze służącą? Kto nie był rasistą czy antysemitą? Jednak nawet wtedy nazwanie kogoś „namolnym czarnuchem” nie było sympatycznym określeniem. I Marks sobie doskonale z tego zdawał sprawę.
A dlaczego liberał wziął się za Marksa? Zamierzałeś się nawrócić?
– Podszedłem do niego bardziej jako ekonomista i historyk idei, z nastawieniem, że dowiem się czegoś ciekawego. I dopiero jak skończyłem pisać, zorientowałem się, że wyszło na to, że oto kolejny libek atakuje lewicę. Tyle że moja książka jest krytyką Marksa, nie lewicy. A ja jestem raczej socliberałem.
Parę wniosków, do których doszedłem, było dla mnie samego zaskoczeniem. Na przykład, że XIX-wieczny komunizm byłby o wiele bardziej spójny i atrakcyjny, gdyby nie był antychrześcijański, gdyby odwoływał się do znanych prostym ludziom z katechezy pojęć sprawiedliwości, miłosierdzia, miłości bliźniego. A to właśnie Marks uczynił go antyreligijnym.
Nie widzę Kościoła jako sojusznika równości i obalenia hierarchii.
– Instytucjonalny Kościół na pewno nie byłby sojusznikiem komunistów, ale chrześcijańska idea równości była dużo starsza niż Marks. Tymczasem on zaproponował świat pozbawiony Boga, co na dłuższą metę utrudniało pracę polityczną jego i jego kolegów. Ten zwrot można obarczać winą za brutalne konsekwencje wdrażania komunizmu w XX w.
Dlaczego?
– Ponieważ Marks i Engels nie potrafili odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie świat powinien przejść do komunizmu. Komunizm miał być po prostu następnym etapem rozwoju po kapitalizmie i jako taki musiał być lepszy, bo nowe jest lepsze od starego.
XIX wiek, szczyt wiary w postęp.
– I do sympatyków komunizmu to przemawiało. Ale nie jest to uzasadnienie moralne. „Już Pismo Święte mówi, że ludzie powinni być braćmi i powinni się wspierać” – to jest uzasadnienie moralne.
Ale po co Pismo Święte? Zniesienie wyzysku czy większa równość nie wystarczą?
– Ale dlaczego równość ma być lepsza od nierówności? To jest pytanie, na które można łatwo odpowiedzieć z perspektywy chrześcijańskiej, ale już nie z ateistycznej. Cały szereg badań nad zadowoleniem z życia pokazuje, że społeczeństwa z mniejszymi nierównościami są lepsze dla wszystkich. I wiele osób dziś tak uważa. Tyle że to nie jest uzasadnienie, które przedstawił Marks.
Jesteś sceptyczny wobec jego wkładu w nauki społeczne. Ale gdybyś miał go za coś docenić, to byłby lepszym socjologiem, ekonomistą czy filozofem?
– Socjologiem. W „18 brumaire’a Ludwika Bonaparte”, swojej najciekawszej książce, po raz pierwszy opisuje prawidłowości, które dziś uznajemy za oczywiste. Jak to, że rewolucję robi się w mieście, ale wybory wygrywa się na wsi.
Trafnie też dostrzegł, że żyje w epoce wielkich przeobrażeń społecznych. Burżuazja, jak pisze w „Manifeście komunistycznym”, dokonała przekształcenia świata. Pociągi zaczęły jeździć w czasach jego młodości. Telegraf dopiero co się pojawił. Radykalnie zmieniły się miasta.
W „Manifeście” wspomina też o nawozach sztucznych, co wtedy było zupełną nowinką, bo do masowej produkcji weszły dopiero dziesięć lat później. A nawozy będą miały gigantyczne znaczenie, bo dzięki nim udało się wyeliminować głód i utrzymać wzrost liczby ludności.
A z drugiej strony w tym samym „Manifeście” Marks plącze się w kwestii struktury społecznej. Figura burżuazji jako klasy dominującej, która miała być głównym przeciwnikiem proletariatu, jest bardziej zabiegiem stylistycznym niż wynikiem rzetelnego namysłu, nie mówiąc już o badaniach. Ale była na tyle atrakcyjna, że przez następne 170 lat wielu socjologów zajmowało się właśnie analizą klasową i przyjmowało istnienie wielkich klas takich jak marksowska burżuazja, mimo że empirycznie bardzo mało na to wskazuje.
Nic się tak szybko nie starzeje jak manifesty, ale jego wciąż jest cytowany. „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Albo „widmo komunizmu krąży po Europie”. Znakomite obrazy.
– To był też powód, dla którego się nim zająłem. Chciałem opisać proroka, czyli kogoś, kto znajduje sposób wyrażania emocji, które są w jego czasach powszechne. Ale przekonałem się, że on sam siebie nie uważał za człowieka, który mówi to, co wszyscy myślą, tylko za naukowca, filozofa, kogoś, kto odkrywa i tłumaczy ludziom, jak działa świat.
A naukowcem nie był, przynajmniej według dzisiejszej definicji. Naukowe jest to, co można poddać eksperymentowi, a potem powtórzyć w różnych warunkach i uzyskać taki sam rezultat. A Marks swoich tez nie sprawdzał. Nie badał życia robotników.
Czyli co, nic poza tymi nawozami nie odkrył?
– Marks starał się udowodnić heglowską tezę o postępie i duchu dziejów, o której usłyszał na studiach filozofii. Burżuazja już obaliła arystokrację, a następnym etapem miało być obalenie burżuazji przez proletariat. To jedno zdanie z jednego wykładu będzie się starał przez kolejne 45 lat potwierdzić.
Ale przecież sam piszesz, że potrafił elastycznie zmienić doktrynę, patrz: Rosja.
– Marks był próżny, lubił być doceniany. I kiedy Rosjanie zapytali go w latach 80., czy obszcziny, pierwotne wspólnoty wiejskie, mogą być pierwszym etapem komunizmu, odpowiedział twierdząco, i jeszcze znalazł w „Kapitale” parę fragmentów, które można było w ten sposób interpretować. A to oznaczało, że Rosja może ominąć feudalizm i kapitalizm i od razu z komunizmu pierwotnego przeskoczyć do nowoczesnego. Rosyjskim rewolucjonistom ta odpowiedź się oczywiście spodobała, ale jednocześnie wywracała całą teorię, którą Marks odziedziczył po Heglu. Ludzkość przecież miała przechodzić przez kolejne etapy rozwoju jeden po drugim. A Rosja dostała skrót.
Trzydzieści lat później ci sami Rosjanie przeprowadzili rewolucję bolszewicką i wprowadzili ustrój, który nazwali komunizmem. Ale pod względem modelu filozoficznego i spójności stawianych tez ten zwrot był zabójczy.
Czyli przez 45 lat Marks niewolniczo trzymał się jednego zdania z wykładu czy sam tę teorię obalił? Bo się pogubiłam.
– A to jest bardzo dobre pytanie. Nie wiem, czy on sam byłby w stanie na nie odpowiedzieć. Marks był przekonany, że następna rewolucja będzie proletariacka, a jednocześnie pod koniec życia zaczął mówić, że jednak należy brać pod uwagę miejscowe uwarunkowania i że każdy kraj jest inny. Nie tyle może zdemontował swoją teorię, ile wprowadził do niej tyle niuansów, że przestała być weryfikowalna.
Marks stwierdził też, że nie jest marksistą. Co miał na myśli?
– Głównie to, że niezbyt lubi swojego zięcia, który to zięć siebie nazywał marksistą. Ja bym to czytał jako bon mot, który, jak większość soczystych sformułowań Marksa, był motywowany kontekstem bieżącej polemiki.
Są jednak ludzie, którzy interpretują tę wypowiedź w ten sposób, że on już wtedy wiedział, że jego imieniem nazywa się doktrynę sprzeczną z jego intencjami. Jest to interpretacja dla Marksa bardzo korzystna, bo uwalnia go od intelektualnej odpowiedzialności za zbrodnie komunizmu.
A uważasz, że Marks był odpowiedzialny za Lenina, Stalina czy Mao?
– Na pewno dostarczył im argumentów. To jest to samo pytanie, jak to, czy Jezus Chrystus jest odpowiedzialny za inkwizycję i mordowanie Indian. Ci, którzy palili kobiety na stosach, zrobili taki sam użytek z jego pierwotnej doktryny, jak komuniści z doktryny Marksa.
Ale tu można powiedzieć, że jeśli Jezus faktycznie głosił równość – nie ma Żyda ani Greka, mężczyzny ani kobiety – i nadstawianie drugiego policzka, to Kościół tę doktrynę postawił na głowie. Więc dlaczego Jezus miałby odpowiadać za zbrodnie Kościoła?
– Marksa można bronić w ten sam sposób. Ale ja tego nie robię, bo uważam, że on akurat wiedział, czego chce. Po przyjeździe do Anglii otarł się o śmierć głodową, długo biedował, a z jego listów do Engelsa przebija poczucie, że teraz im pokażemy. Co pokażemy – to już było mniej istotne. Marksowi zdarzało się zmieniać opinię w kwestiach ideowych, ekonomicznych i politycznych. Niezmiennie natomiast był przekonany o własnej racji.
Ale z taką motywacją mógł zostać też nacjonalistą albo liberałem, a został socjalistą.
– Drogi do kręgów, które pozwalałyby mu na zostanie nacjonalistą, były dla Marksa zamknięte z powodu żydowskiego pochodzenia. Mógł być liberałem albo lewicowym radykałem. Liberałem nawet był, na początku, ale uznał, że liberalizm w konfrontacji z konserwatywną pruską monarchią jest za słaby.
Czyli slumsy Manchesteru, praca dzieci w kopalniach czy nędza klasy robotniczej nie miały wpływu na poglądy Marksa?
– Marks, owszem, pojechał do Manchesteru, odwiedził fabrykę, ale nawet w tym mieście większość czasu spędził w bibliotece. Nie zachował się żaden list, w którym by pisał „zobaczyłem tu piekło” i informował, że doznał objawienia: robotników należy bronić z pobudek altruistycznych.
Być może taki moment był i niesłusznie się czepiam, ale Marks naprawdę dużo po sobie zostawił papierów. I w żadnym nie ma wzmianki o moralnej lub choćby estetycznej motywacji, żeby świat zmienić.
A dlaczego ten kłócący się ze wszystkimi typ o wielkim ego i śladowej empatii stał się głównym ideologiem lewicy?
– Bo kłócił się ze wszystkimi oprócz Engelsa. I to jest najbardziej niezwykła część tej biografii.
Ludzi, którzy mieli intelektualne ambicje i spędzili życie, próbując opisać świat za pomocą całościowego systemu, było wówczas wielu. I Marks też pewnie napisałby setki stron rozważań o ekonomii politycznej i rewolucji, wydał to w 1,5 tys. egzemplarzy i być może nawet zyskał chwilową popularność. Ale dziś już byśmy o nim nie pamiętali.
Spotkał jednak Engelsa. A Engels przekonał ludzi, że to, co mówi Marks, jest ważniejsze niż to, co mówi ktokolwiek inny. I zrobił z intelektualnej twórczości Marksa, która była, powiedzmy sobie, średniej jakości, najpopularniejszy produkt.
Czy niewidzialna ręka rynku nie powinna była tego kiepskiego produktu zweryfikować?
– Zweryfikowała, i to parokrotnie. Dwa pisma, które wydawał, splajtowały. Ale w drugiej połowie XIX w. powstała grupa odbiorców w partiach socjalistycznych i komunistycznych, którą Engels przekonał, że wszystko, czego potrzebują wiedzieć o współczesnym świecie, znajdą w „Kapitale”.
W efekcie dziś pamiętamy Marksa jako autora wielkiej książki, w której wytłumaczył, dlaczego powinno dojść do rewolucji i, niemal jako produkt uboczny, stworzył pojęcie kapitalizmu. Którego to pojęcia dziś, paradoksalnie, częściej używa prawica, pozycjonując się jako obrońcy kapitalizmu przed oszalałym marksizmem.
Robisz z Marksa niemal najbardziej przereklamowanego myśliciela w historii.
– Nie uważam, że Marks był nieistotny. Ale wiele z jego tez wcale nie było tak genialnych, jak on sam i jego wyznawcy sobie wyobrażali.
To po co dziś wracać do Marksa?
– Bo wciąż jest ważnym politycznie punktem odniesienia. W ostatnich wyborach w USA jeden tweet sprawił, że republikanie rzucili się na Kamalę Harris i zaczęli w jej przemówieniach dopatrywać się cytatów z Marksa – których tam nie było – i oskarżać o to, że zamierza zmienić Amerykę w kraj komunistyczny. To pokazuje siłę symbolu.
Warto jednak zajrzeć za pomnik, zobaczyć, z jakiej postaci powstał i jak ten ciekawy intelektualnie człowiek stał się idolem dla pokoleń polityków, i to nie tylko tych, którzy się z nim zgadzali.
Ale czy ktoś dziś traktuje go poważnie? Dwa lata temu dostałam na urodziny skarbonkę w kształcie głowy Marksa z napisem „Das Kapital”. Świetny prezent, ale ironiczny.
– (sięga na półkę) Taką jak ta? Tak, to jest ironiczne, ale też pokazuje żywotność Marksa. Bo przecież w XIX w. to nie on dokonał największej rewolucji, tylko Karol Darwin. „O pochodzeniu gatunków” wywołało wielki i trwały przewrót w myśleniu o świecie. Ale czy ktoś dzisiaj pamięta Darwina tak jak Marksa? Czy ktoś się o niego spiera?
Krzysztof Iszkowski jest ekonomistą, historykiem idei, jednym z założycieli „Krytyki Politycznej” i „Liberté!”. Autorem książki „Idol. Życie doczesne i pośmiertne Karola Marksa”
