Są młode i mimo że mieszkają nad Wisłą, chciałyby żyć niczym Amerykanki w latach pięćdziesiątych. Rodzą dzieci, opiekują się domem i są ozdobami dla ciężko pracujących mężów. Swoją społeczność dobrych żon i matek budują w kontrze do feministek.

Wiktoria ma 18 lat i niedawno wyszła za mąż za 29-letniego Karola. Od „zawsze” wiedziała, że nie będzie czekać z założeniem rodzin, aż skończy studia czy zrobi karierę. Kiedy mówiła mamie, że będzie miała pięcioro dzieci, ta pukała się w czoło. Zobaczysz, jak dorośniesz, to ci się odechce.

Ale Wiktoria trzymała się planu. Męża poznała na forum dla konserwatywnych liberałów. Był nim asystent europosła Janusza Korwin-Mikkego, youtuber Karol Wilkosz. Dodał ją do znajomych na Facebooku i całą noc pisali na tematy filozoficzno-religijne: o przyczynie stworzenia świata, o sprzecznościach w Biblii.

Ona była poszukująca i wreszcie znalazł się ktoś, kto potrafił jej wytłumaczyć wątpliwości. Przybliżył jej Kościół Jezusa Chrystusa w Dniach Ostatnich, do którego teraz należą oboje. – Nie każda dziewczyna ma takie szczęście poznać bratnią duszę tak wcześnie jak ja – mówi.

Ślub wzięli 20 listopada 2021 r. Ona – drobna, w sukni z długimi ramionami, do samej ziemi. On – w klasycznym garniturze. Deklarowali przed urzędnikiem USC, że uczynią wszystko, aby ich małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Według Wiktorii to nie powinno być strasznie trudne.

Obydwoje mają te same poglądy. Według Karola lewicowa propaganda sprawia, że celem życia ludzi jest konsumpcja, hedonizm, imprezy, przyjemności, kariera, a nie rodzina. To droga donikąd. Wiktoria mu wtóruje. Na swoim Twitterze zachęca: „Jeżeli naprawdę chcemy zwiększyć dzietność, to musimy przestać wmawiać kobietom, że edukacja i praca są najważniejsze. Biologia jest nieubłagana. Przekładanie macierzyństwa lub zastępowanie go karierą i tworzenie systemu podatkowego, który to promuje, to sedno problemu”.

Wiktoria stawia na małżeństwo.

www.instagram.com

Jeszcze przez chwilę będzie pracować jako hostessa w restauracji, ale to już końcówka współpracy. Wraz z małżeństwem (i wspólnym zamieszkaniem z mężem, bo przed ślubem przecież żyli osobno) dochodzą nowe obowiązki: sprzątanie, gotowanie. Rozwija też swoje social media. Idąc w stronę tradycyjnej rodziny, takiej z dziećmi, chciałaby studiować religioznawstwo albo arabistykę.

Jeśli już pojawi się potomstwo (dla dziewczynek ma już wybrane imiona: Samira albo Sara), zamierza poświęcić się ich wychowywaniu. Mówi dlaczego: – Kobieta jest do tego przystosowana biologicznie. Nie udawajmy, że nie ma różnic między płciami. Mężczyzna nie urodzi dziecka, nie nakarmi go piersią. To jest wspaniałe, że kobieca fizjologia to potrafi. Mężczyzna powinien natomiast zapewnić byt rodzinie.

Uważa, że to sprawiedliwsze dla obojga małżonków, że ten ponadczasowy model najlepiej się sprawdza i nie w porządku jest traktowanie kobiety domowej jako tej gorszej, deprecjonowanie jej pracy, wkładu w szczęście rodziny, w sukces męża.

– W dzisiejszych czasach kobiety pracują na trzy etaty. Nie mówię, że wszystkie nagle mają odejść z pracy, ale uważam, że powinno się zreformować nasz system podatkowy, tak aby te, które chcą, mogły zostać w domu. Gdyby przejęły funkcje żłobków czy przedszkoli, zostałoby w systemie mnóstwo pieniędzy. Wiadomo, że na etapie edukacji podstawowej jest to trudniejsze, bo nie każda kobieta ma taką wiedzę.

Wiktoria za cel stawia sobie promowanie konserwatyzmu, skromnego ubioru i wiary. Chce rozpowszechnić w Polsce trend „tradwife”, czyli tradycyjnej żony, funkcjonującej u boku męża, wychowującej dzieci. Jej zdaniem nie stoi to w sprzeczności z nowoczesnym światem, a wręcz odwrotnie – jest remedium na kryzys rodziny.

Określenie „tradwife” zyskuje popularność na Zachodzie, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. W Polsce prawdopodobnie niewiele kobiet wie, co ono oznacza, choć z pewnością wiele mogłoby się z nim utożsamić. Poza rynkiem pracy wciąż pozostaje 34 proc. kobiet w wieku 20-64 lat. Według prof. Igi Magdy z Instytutu Badań Strukturalnych aż 75 proc. kobiet nie pracuje, bo musi opiekować się dziećmi lub ma inne obowiązki rodzinne.

Do popularyzacji pojęcia „tradwife” i renesansu takiego stylu życia przyczyniają się profile na Instagramie, takie jak „Tradycyjna rodzinka”, „Słomkowo” czy „Mama Mlekołaka”. W cukierkowych barwach i kadrach ukazują sielskie życie rodzinne. Takie z kruszonką, koszykiem piknikowym, zwiewną suknią na łące i ciążowym brzuchem.

Na Facebooku powstała z kolei strona „TradWife Polska”, choć ona bardziej niż na promowaniu rodziny skupia się na krytykowaniu współczesnego feminizmu.

Jeden z postów przedstawia kobietę, która biegnie przed siebie, rozpyla gaz pieprzowy, a jednocześnie tonie w rozpaczy. Inny przykład. Animowane postaci jak z karykatury, dziennikarz przepytuje wredną, otyłą kobietę w fioletowych włosach: „Czy to prawda, że po świętach przybyło w Polsce feministek?”. „Tak, jest nas około 10 ton więcej”. Lajkują głównie mężczyźni.

To przeciwstawianie rodziny feminizmowi tłumaczy dr Elżbieta Korolczuk: – Konserwatyści od początku istnienia feminizmu uważają, że jeżeli kobiety będą niezależne, to zagrozi to trwałości rodziny, małżeństwa. Mówią, że feministki nienawidzą mężczyzn, nie mogą stworzyć wartościowej relacji z mężczyzną. Co najwyżej mogą być lesbijkami, ale to straszny los dla kobiety.

Według socjolożki feministki też mają swoje na sumieniu. Przegapiły moment, gdy pojęcia dobrostanu rodziny zagarnęła prawica operująca rozumieniem rodziny jako czymś przynoszącym wyłącznie radość. A tak nie jest. Rodzina może być źródłem cierpienia dla kobiet i dla dzieci.

Wśród fanek profilu „TradWife” jest 38-letnia Magdalena, żona marynarza, mama czwórki dzieci. W nakładce profilowej na Facebooku ma hasło „Feminizm? Nie, dziękuję”. Jestem ciekawa, co ją w nim wkurza. Nie chciałaby głosować, studiować (skończyła slawistykę)? Prowadzić samochodu (akurat wraca od mechanika)? Pracować (kiedyś pracowała w biurze)?

Tłumaczy zdecydowanym głosem: – Współczesny feminizm zaprzecza osiągnięciom pierwszej fali, a jest produktem jakiejś neomarksistowskiej ideologii. Nie pokazuje piękna kobiet i nie uznaje tego, do czego zostały stworzone: dzieci, domu, rodziny. Widzimy rozkrzyczane baby, drące japę na ulicy, domagające się nie równouprawnienia, tylko jakichś szczególnych przywilejów, walczące z mężczyznami jakby to byli wrogowie. Wystarczy otworzyć gazetę czy włączyć telewizor, żeby je zobaczyć. A kobiety powinny być jak kwiaty. Idziesz łąką i chcesz je wąchać, podziwiać.

Pamięta swoją babcię w kuchni, jak lepiła pierogi czy wstawiała ciasto drożdżowe do piekarnika. Przychodził dziadek, spoglądał na robotę i jak coś mu nie pasowało, to babcia się denerwowała i sam musiał tym się zająć. Ale poza tym zawsze miły, uprzejmy dla niej, choć dla innych – twardy. Dziadek był głową rodziny, a babcia szyją. Dla Magdaleny to wzór do naśladowania.

U niej, odkąd straciła pracę kilka lat temu, jest tak samo. Mąż pływa po morzu, a ona zajmuje się dziećmi i organizuje dom. Na początku nie było jej łatwo, ale stwierdziła, że tak będzie lepiej. I nie, nie chodzi o religię, z tym u niej różnie. Chodzi o pragmatyzm i biologię. W domu spełnia się życiowo, jest szczęśliwa, mając za szefa własnego męża. Nie ma co się z życiem szarpać za bary.

27-letnia Kasia, żona Mateusza, mama trojga maluchów, twierdzi, że łączy ogień z wodą. Partnerstwo i tradycję. Ona na co dzień zajmuje się domem i dziećmi, mąż jest mechatronikiem w dużej korporacji w Trójmieście. Zarabia na rodzinę, ale po powrocie do domu stara się jej pomagać.

– Jak widzi, że dziecku trzeba zmienić pieluchę, to zmienia. Jak nie mogę usiąść i zjeść na spokojnie obiadu, bo dziecko mi marudzi na rękach, to bierze je do siebie. Zawsze mam bak zatankowany, opony zmienione, o takie rzeczy nie muszę się martwić. Czasem nie zdążę czegoś zrobić przed jego powrotem z pracy, to go przepraszam, a on powtarza, że za coś takiego nie powinnam go przepraszać.

Jej Instagram pełen jest domowych słodkości, owoców, przetworów. Widać, że uwielbia pitrasić.

Gdy się pobrali pięć lat temu, ona miała 22 lata, on – 26. – To może wcześnie jak na te czasy, ale bardzo chciałam z nim stworzyć rodzinę zgodnie z naszymi wartościami. Małżeństwo – sakramentalne, katolickie. Wiara jest naszym fundamentem. Planowałam dużo dzieci, część chciałam adoptować, ale z powodu moich kłopotów zdrowotnych nie wiedziałam, jak z tym będzie.

Dwójkę dzieci urodziła na studiach (filologia rosyjska). Obronę magisterską miała tydzień przed porodem drugiego dziecka. – Studia, dzieci, przed pierwszą ciążą i przez chwilę w ciąży dorywcza praca. Byłam już strasznie tym wszystkim zmęczona. Potrzebowałam spokoju i stwierdziłam, że najpierw odchowam dzieci, a dopiero kiedyś w przyszłości wrócę do pracy.

Dwa miesiące temu na świecie pojawiła się kolejna córeczka. – To nie jest tak, że ja zawsze miałam taki pomysł na siebie. Jak po pierwszym porodzie mąż mi powiedział, że chciałby, żeby nasze dziecko przez trzy lata było ze mną w domu, to wcale nie przyjęłam tego tak łatwo. Jak to? Przecież mogłabym pracować. Ale potem sobie to przemyślałam i z nim się zgadzam. Bo trudno jest dobrze poprowadzić dom, łącząc to z pracą czy ze studiami – mówi Katarzyna.

Zapewnia, że pojęcie Matka Polka jest jej obce, bo kojarzy jej się z umęczeniem, a ona, choć bywa zmęczona przy trójce małych dzieci, to nie narzeka. Taka była jej i męża decyzja: tradycyjna rodzina.

O dużym wpływie zmęczenia na wybór tradycyjnej formy rodziny opowiada socjolożka dr Elżbieta Korolczuk. Większość kobiet znajduje się w sytuacji, w której nie dość, że muszą pracować zawodowo, to jeszcze wykonują te wszystkie obowiązki domowe, które tradycyjnie widziane są jako kobiece. Na kobiety spływa ogrom obowiązków. Szczególnie, jeśli nie działają odpowiednie instytucje państwa, a partner nie bierze na siebie zbyt wielu zadań. Wtedy czasem nie mają wyjścia – muszą przestać pracować, bo nie są w stanie pogodzić pracy z wychowywaniem dzieci. Inna sprawa, gdy partner odpowiednio dużo zarabia. Część kobiet woli sobie odpuścić i realizować się w domu. Nie czują wtedy dyskryminowane czy nieszczęśliwe z tego powodu. Dbanie o dom, wychowywanie dzieci, prowadzenie bogatego życia towarzyskiego itd. może być źródłem satysfakcji.

– Dziś, scenariusz tradycyjnej rodziny realizuje się albo w sytuacji przywileju, albo niedostatku i przymusu – uważa dr Elżbieta Korolczuk.

Dodaje: – Propaganda „tradycyjnych pań domu” w ogóle nie bierze pod uwagę, że żyjemy w świecie, w którym praca staje się coraz bardziej prekarna, czyli słabo płatna i niestabilna. W Polsce w zasadzie nigdy nie było takiej sytuacji, w której dużą część mężczyzn stać było na to, żeby na dobrym poziomie utrzymywać swoje rodziny, jak w czasie prosperity w latach 50. w Stanach Zjednoczonych. W tej chwili mediana zarobków to 4,7 tys. zł brutto. Przepraszam, kto jest w stanie utrzymać za taką kwotę rodzinę we względnym komforcie? To jest, szczerze mówiąc, propozycja dla uprzywilejowanej grupy, która jest propagowana jako lek na wszystkie bolączki: od rozwodów do poprawienia dzietności.

Niekiedy powodem do wyboru opcji „tradycyjnej” są względy ideologiczne. Część osób jest głęboko przekonana, że się różnimy – każda płeć ma swoje zadanie do wykonania i nie ma potrzeby, żeby kobiety próbowały wchodzić w męskie buty i dzieliły „tradycyjnie męskie” aspiracje: kariery, sfery publicznej, bo lepiej się odnajdą i będą bardziej zadowolone, jeśli skupią się na „typowo kobiecych” zajęciach.

– To, co się głosi, a to, co się robi to są zupełnie inne sprawy. Mnie bardzo bawią prawicowe polityczki siedzące w ławach sejmowych, które mówią, że kobieta powinna siedzieć w domu, bo to jest jej naturalne powołanie. Przykładem może być Philis Colby Schlafly, która zrobiła wielką kampanię przeciwko pro-Equal Rights Amendment, starając się za wszelką cenę wejść do polityki, a jednocześnie twierdząc, że kobieta po prostu jest zupełnie inna niż mężczyzna, że jest emocjonalna, nastawiona na opiekę i budowanie relacji z innymi, w związku z tym musi w społeczeństwie pełnić zupełnie inne funkcje. Myślę, że dla niektórych kobiet promowanie tego trybu życia jest po prostu pomysłem biznesowym, związanym z budową marki w mediach, bądź w polityce – mówi dr Korolczuk.

Socjolożka zwraca uwagę na mielizny tej ideologii neo-rodzinnej. Na przykład, gdy do dyspozycji rodzina ma ograniczone zasoby finansowe. Kto wtedy dysponuje pieniędzmi? Czy osoba, która sama nie zarabia, ma do nich dostęp tak samo, jak osoba, która je zarabia? Pojawia się również problem, gdy dochodzi do rozwodu. Kobiety niepracujące nie otrzymują emerytur, poza matkami wielodzietnymi. Jest oczywiście podział majątku, ale w Polsce bardzo rzadko sąd zasądza alimenty na współmałżonka, a ponad milion dzieci nie dostaje zasądzonych przez sąd alimentów.

– Żyjemy w świecie, w którym premiuje się pracę zawodową, a połowa małżeństw się rozpada i trzeba brać taki scenariusz pod uwagę. Jest grupa kobiet, które uważają, że tradycyjny układ daje im więcej ochrony, poczucie bezpieczeństwa. Problem polega na tym, że ta ochrona jest bardzo iluzoryczna. Tak w sensie prawnym, jak i społecznym – uważa dr Korolczuk.

O takich przyziemnych sprawach nie myśli uśmiechnięta 25-letnia, elegancka Poliksena Wójtowiec, miłośniczka klimatu retro z lat 50., romantycznej literatury i wizji księcia na białym koniu. Jej wizerunek wręcz mnie zawstydza. Jasna sukienka przewiązana w pasie, biały sweter, na szyi sznur pereł i wyfiokowane loki wzdłuż twarzy. Ja – w różowej bluzie i czarnych jeansach.

– Staram się dbać o siebie na co dzień. W domu bardzo łatwo jest popaść w pewną niechlujność, ale nie, nie spędzam godziny w łazience – deklaruje. Nie rozumie, dlaczego ludzi to tak dziwi. Nawet w czasach drugiej wojny, mimo ogromu tragedii ludzie na ile mogli, dbali o swój elegancki wygląd. Dziś mimo tak wygodnego życia, dajemy sobie coraz większe przyzwolenie na bylejakość.

Godzinami może gotować i sprzątać. W piwnicy trzyma pełną spiżarnię – przedmiot zachwytu otoczenia, taką babciną z przetworami i kompotami. Uwielbia się rozwijać w zakresie obsługi domu. Poznawać nowe preparaty do czyszczenia, do tkanin. Gdy zaprasza swoje przyjaciółki, żartuje: jak przyjedziecie do kury domowej, to przynajmniej rosołu domowego sobie pojecie. Mówi, że ma dystans do swojego siedzenia w domu.

Jej mąż, 14 lat od niej starszy, pracuje w branży informatycznej, z domu. Ujął ją „typowo męskim” zachowaniem od pierwszego spotkania. Decydował, do jakiej restauracji pojadą, otwierał drzwi do auta, odsuwał krzesło, na pierwsze spotkania przywiózł mamie kwiaty, ojcu – wódkę. Ona mogła być przy nim „naturalnie dziewczęca” – delikatna, emocjonalna, zaradna.

– Od początku role były podzielone, ale nie wszystko mogło wyglądać tak jak teraz. Tuż przed ślubem mężowi biznesowo powinęła się noga i stracił dużo pieniędzy. Zaczynaliśmy od zera. W wynajmowanym mieszkaniu. Pracowaliśmy fizycznie – twierdzi.

Obecnie Poliksena dorabia jako lektorka języka angielskiego (kilka godzin w tygodniu), ale zamierza tę pracę porzucić, żeby skupić się na tym, co lubi najbardziej. Mówię jej, że to wielki komfort. Ona zapewnia, że nadal nie żyją na wysokim poziomie, bo jeździ rozklekotanym mitsubishi, nie stać ich na wakacje na Malediwach, w wakacje byli pod namiotem u znajomych.

– To naprawdę nie jest tak, że ten styl życia jest możliwy tylko dla żon z Hollywood, które głaszczą swoje chihuahua, obwieszone diamentami na skórzanej kanapie. Ale gdy obie osoby pracują zawodowo, a nie ma kto ugotować obiadu czy posprzątać, niekiedy rodzi to o wiele więcej frustracji niż brak pieniędzy – uważa.

Swoje podejście nazywa nowoczesno-tradycyjnym. Przyznaje na koniec: – Nie odrzucam tego, co cywilizacja przyniosła kobietom. Nie chciałabym się teraz cofnąć do lat 50. XX wieku, choć lubię tę estetykę. Jeśli ktoś chce robić karierę w korpo, niech robi. Ale niech też zrozumie, że można żyć tak jak ja, w swoim household. Słuchając podcastów i odkurzając dwa razy dziennie sierść psa, robiąc obiad dla męża czy przynosząc mu kawę, gdy pracuje.

www.instagram.com

Czytaj też: Nauczyciel WF-u biega po sali gimnastycznej z laptopem. „Lockdown w szkołach już mamy, tylko nikt go nie ogłosił”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version