Podobno ludzi da się podzielić na sowy i skowronki. Na pierwszy rzut oka paradoksem wydaje się sam pomysł dzielenia ludzi na ptaki, ale jest on pozorny, ponieważ te ptaki to metafory.
Skowronki podobno wcześnie chodzą spać i o świcie się budzą, zaś sowy siedzą do późna, polują w nocy i przysypiają w dzień. Skowronki są powszechnie uważane za bardziej uzdolnione muzycznie i weselsze, sowy natomiast uchodzą za mądre i dostojne, choć ich pohukiwania trudno uznać za trele. Drobniutki wesoły skowronek bywa przeciwstawiany postawnej sowie. I wszystko wydaje się proste, dopóki nie zobaczymy biegnącej sowy, która wygląda tak, jakby nagle podwijała sobie pierzastą kieckę i wystawiała spod niej nieoczekiwanie długie, chude nogi, którymi bardzo szybko potrafi przebierać.
Wracając do ludzi: nasz gatunek również można podobno podzielić na tych, którzy uwielbiają ranne wstawanie oraz tych, którzy lubią siedzieć do późnej nocy, a taką porę dnia jak przedpołudnie znają jedynie z literatury. Sowy zmuszane do skowronkowatości cierpią, zaś skowronki, którym nie pozwoli się odpowiednio wcześnie pójść spać, rozpaczliwie ziewają już od siódmej wieczorem. Czasem jednak okoliczności życiowe zmuszają nas do funkcjonowania wbrew naturze wewnętrznej ptasiej duszy i wtedy jesteśmy niczym wiecznie niewyspane zombi, pogrążone w permanentnym jetlagu. Wiem, o czym mówię, od czterech lat prowadząc w radiu poranne audycje.
Problem polega na tym, że nam wszystkim wydaje się, że nie mamy czasu na wątpliwości, że musimy błyskawicznie działać, dokładając kolejne cekinowe cegiełki do chaosu
Czym może się skończyć brak respektu wobec własnego biologicznego zegara? O tym najwięcej mówi nam życiorys Kartezjusza, który na zaproszenie szwedzkiej królowej Krystyny wyjechał do Szwecji, by zostać jej prywatnym nauczycielem. Niestety, monarchini miała czas na lekcje tylko bardzo wcześnie rano i odbywały się one w zimnych zamkowych komnatach. Kartezjusz źle znosił zimno oraz niczego nie nienawidził tak bardzo, jak rannego wstawania. No i co? Zaziębił się i umarł. Bardzo źle jest bowiem, Moi Drodzy, postępować wbrew sobie.
Ten sam filozof uświadamia nam, że zupełnie inaczej rzecz się ma, kiedy podejmujemy działania, będąc ze sobą w zgodzie. W historii filozofii znana jest właściwie jedna konkretna noc (abstrahując od wielu innych, bezimiennych, ciemnych godzin, kiedy przy świecach, naftowych lampach, pierwszych żarówkach, jarzeniówkach i ledach powstawały wiekopomne dzieła) i jest to noc z 10 na 11 grudnia 1619 r. Wtedy bowiem młody René wracał z wojny trzydziestoletniej, lecz zatrzymała go w drodze mroźna zima. Zatrzymał się więc w Niemczech na kwaterze, gdzie – jak pisał – „żadne towarzystwo nie rozpraszało moich myśli i gdzie nie mając na szczęście żadnych trosk i namiętności, które by zakłócały mi spokój, spędzałem całe dnie samotnie w ogrzewanej komorze, mając dość wolnego czasu na rozmyślanie”. I gdy tak sobie, zimując w cieple, rozmyślał właśnie w trakcie pamiętnej grudniowej nocy, doznał filozoficznej epifanii. Uświadomił sobie bowiem, że nauka powinna być spójną, jednolitą całością – niczym piękne, funkcjonalne miasto zaprojektowane od początku do końca przez jednego architekta. Po tym objawieniu przystąpił najpierw do burzenia całego złożonego, eklektycznego gmachu wcześniejszej filozofii, by następnie, na gruzach, odbudować go jako jasną i wyraźną całość, której nie zeszpeci rysa żadnej wątpliwości. Fundamentem budowli, postawionej na gruncie wyrównanym przez buldożery całkowitego zwątpienia, miała być maksyma „myślę, więc jestem”.
Piszę o tym, bo mam wrażenie, że moment, w którym się w Polsce i na świecie znaleźliśmy, jest pod wieloma względami kartezjański. Otaczają nas idee o różnym stopniu szpetności, immanentnej bądź nabytej na skutek zbyt długiego przebywania w złym sąsiedztwie. Nawarstwione zaszłości historyczne domagają się uwagi, lecz wobec natłoku zdarzeń tej właśnie nam brakuje. Marzę o ciszy ciepłej izby za piecem i medytacji nad pozorną złożonością, która być może wymaga właśnie nabrania dystansu i zastanowienia się nad tym, co właściwie wiem. Z perspektywy kartezjańskiego cogito cała reszta to właściwie fake newsy i propaganda czy też działania persony, nazywanej przez niego „demonem zwodzicielem”. Nigdy mnie nie przekonywało, jak obronił duszę, a tym bardziej Boga.
Problem polega na tym, że nam wszystkim: sowom, skowronkom, morsom, piecuchom i całej reszcie, wydaje się, że nie mamy czasu na wątpliwości, że musimy błyskawicznie działać, dokładając kolejne cekinowe cegiełki do chaosu. Jednak wtedy z ptaków najbardziej przypominamy bezgłowe kurczaki.