Sylwia wychowała się na wsi, mieszkała w domu jednorodzinnym oddalonym od innych zabudowań. – Byłam przyzwyczajona do ciszy. Kiedy wyprowadziłam się do miasta miałam wrażenie, że wszędzie otacza mnie hałas. Nie miałam wyjścia, musiałam do niego przywyknąć – mówi Interii.
W swoim dorosłym życiu mieszkała najpierw w kamienicy, w której co prawda sąsiadów nie słyszała, ale były inne dźwięki, z zewnątrz: jeżdżące tramwaje, samochody. Później przeprowadziła się do nowego budownictwa. – Mieszkam w Łodzi na drugim piętrze w stosunkowo nowym bloku, bo wybudowanym i oddanym do użytku na przełomie 2021 i 2022 roku. Wydaje mi się, że bardzo rzadko słyszę sąsiadów, którzy mieszkają obok mnie, a mam ich z obu stron mojego mieszkania. Z góry natomiast cały czas dochodzi do mnie jakieś szuranie i przesuwanie. O ile rozumiem, że na początku ktoś się wprowadzał, urządzał, to po czterech latach naprawdę nie wiem, co u sąsiadów nade mną się dzieje – opowiada.
To nie wszystkie odgłosy, które słyszy. – Największym problemem w moim bloku jest według mnie to, że słychać wszystko, co się dzieje na korytarzach. To jest masakra. Tak jakby drzwi były słabo wygłuszone. Jak ktoś otwiera i zamyka drzwi, przekręca kluczyk w zamku. I w drugą stronę, z mieszkania na korytarzu też wszystko słychać – jak idę wynieść śmieci, to słyszę, że gra u mnie telewizor, mimo że nie oglądam go jakoś głośno – dodaje.
Sylwia pracuje zdalnie. – Wydaje mi się, że moi sąsiedzi chodzą do pracy stacjonarnej, bo mam jednak w ciągu dnia spokój. Dopiero jak wracają to jest ten hałas i z korytarza i z góry. Mam jednak wrażenie, że przyzwyczaiłam się już do tych dźwięków i są dla mnie po prostu „tłem”. Nie zwracam na nie większej uwagi.
„Sąsiadów słyszę z każdej strony”
Mieszkająca w Warszawie Nina w obecnym mieszkaniu jest od roku. Kupiła je i wprowadziła się pod koniec 2023 roku, to parter. – Sąsiadów słyszę z każdej strony. Ściany są cienkie, wiele dźwięków przechodzi też przez wentylację, szczególnie odczuwam to w łazience. Słyszę na przykład, jak sąsiad za ścianą kicha, a jak coś mu upadnie, to głośno przeklina. Inna sąsiadka śpiewa pod prysznicem. Wiem nawet, kiedy sąsiedzi korzystają z toalety, o rozmowach, czy działającej pralce nie wspomnę – wymienia w rozmowie z Interią.
Podobnie jak Sylwia słyszy też to, co dzieje się na korytarzu. – A to szczekanie psów, czy też biegnące dzieci. Dla mnie nie jest to uciążliwe, całe życie mieszkam w bloku, jestem przyzwyczajona. Sąsiadowi odpowiadam „na zdrowie”, gdy kicha i raczej podchodzę do sprawy pozytywnie. Nie zauważyłam, żeby jakoś negatywnie na mnie ten hałas wpływał – podsumowuje.
13 piętro, wieżowiec z 2010 roku, również Warszawa. W tym miejscu dwa lata mieszkała ze swoim partnerem Maria. – Słyszeliśmy jak pies, merdając, uderzał w ścianę ogonem, a basy z głośników powodowały, że ściany drżały. Ich konstrukcja była prawdopodobnie wyjątkowo słaba, co objawiało się dodatkowo licznymi pęknięciami. Jedno z nich przechodziło przez całe mieszkanie – od sypialni, przez kuchnię, aż po salon.
– Mieszkanie tam nie było uciążliwe tylko dlatego, że sąsiedzi szanowali ciszę nocną – w ciągu dnia mnie te dźwięki jakoś specjalnie nie interesowały, najważniejsze, żeby w nocy była cisza. Gdyby jednak ktoś prowadził bardziej nocny styl życia, nie szkodząc nawet nikomu wyjątkowo głośnymi dźwiękami, to prawdopodobnie nie dałoby się tam zmrużyć oka – dodaje.
Hałas – całymi dniami i nocami
Martyna też słyszy tego typu codzienne dźwięki – jak sąsiad korzysta z toalety, jak wibruje mu telefon, albo gotuje wodę w czajniku. To jednak nie wszystko. Tu często sąsiedzi tej ciszy nocnej nie respektują.
– Od 2021 roku mieszkam z mężem w bloku z wielkiej płyty w Gdyni. To trzecie piętro, bez windy. Największy problem mamy z sąsiadami nad i pod moim mieszkaniem. Są to lokale na wynajem – mówi Interii.
Na początku hałas dochodził głównie od sąsiada z góry. – Jego dzieci przez trzy godziny, bez przerwy, potrafiły walić zabawką w podłogę i w kaloryfery. Bawiły się też w ten sposób, że goniły psa po domu, a jak on uciekał, to „hamowały” na ścianie. To działo się w ciągu dnia. Całe dnie – opowiada. Od mężczyzny wyprowadziła się partnerka dzieci i pies i od tego czasu jest względny spokój.
– Później hałas zaczął się na dole. Najemcy byli bardzo głośno – imprezy w nocy, krzyki, wieczne libacje alkoholowe. Po ingerencji policji i spółdzielni dwie pary się wyprowadziły. Teraz mieszka rodzina – małżeństwo około pięćdziesiątki i ich dwudziestoparoletni syn. Cała rodzina ma ewidentny problem z używkami. Kłócą się, rzucają w siebie przedmiotami, bardzo głośno przeklinają – relacjonuje kobieta.
Nie może spać, budzi się w środku nocy, w ciągu dnia jest nieprzytomna. Podobnie jej mąż. – Kłócimy się czasem, bo mamy kredyt na to mieszkanie, to miało być nasze małe M, w którym będziemy szczęśliwi. A jesteśmy załamani. I jako właściciele przegrywamy z najemcami – podsumowuje.
Są też osoby, dla których dźwięki, nawet te codzienne słyszane w ciągu dnia, są nie do zaakceptowania.
Olga od 7 lat mieszka na parterze budynku z 2010 roku w Warszawie. – Niby od dziecka byłam przyzwyczajona do życia w bloku, jednak dopiero tutaj zaczęłam odczuwać wszelkie bolączki związane z bliskością sąsiadów za ścianami. Codzienne dźwięki spowodowane chodzeniem ludzi i głośnymi rozmowami na klatce schodowej pod moimi drzwiami, bieganie dzieci po schodach, spacery sąsiadki z góry po moim suficie – to wszystko znacznie obniża mój komfort odpoczynku we własnym domu – mówi Interii.
W lato, w dzień wolny, nie może się wyspać. Gdy pracę kończy dzień wcześniej stosunkowo późno, nie jest rannym ptaszkiem. – Sąsiedzi z pobliskich bloków pod moim balkonem upatrzyli sobie najlepsze miejsce do zabawy ze swoimi pupilami. Wyjście i prośba o przeniesienie się, bo jest godzina 7 rano, wiąże się z niezadowoleniem i niewerbalnym linczem – opowiada.
– W bloku każdy dba wyłącznie o siebie, nie patrząc na to, że dzieli przestrzeń życiową z innymi. Gdy po ciężkim dniu w pracy wracam do domu i od przekroczenia progu słyszę głośne śmiechy, tupanie czy inne hałasy, bywa, że odechciewa mi się wchodzić do własnego domu – przyznaje Olga. – Oczywiście, żyjąc w bloku należy mieć świadomość pewnych niedogodności, jednak myślę, że gdyby społeczność była nieco bardziej zintegrowana w ramach jednego bloku czy osiedla, każdemu żyłoby się lepiej. Wystarczyłoby się nawzajem szanować – podsumowuje.
Socjolożka: Chodzi o interpretowanie bodźców
Dorota Peretiatkowicz, socjolożka, współtwórczyni platformy socjolożki.pl: zaznacza – Jesteśmy stworzeni do tego, żeby bodźce odbierać, dzięki nim od zawsze wiemy czy coś jest zagrażające czy nie. Chodzi o ich interpretowanie.
– W przypadku takich dźwięków dochodzących od sąsiadów może być tak, że zaczynamy odczuwać lęk, bo nasz mózg odbiera te odgłosy jako zagrażające. Przez to zaczynamy odczuwać duże zmęczenie, jesteśmy też w gorszej sytuacji psychicznej. A im bardziej jesteśmy przemęczeni, tym gorzej te bodźce odbieramy. Nasz mózg nie odpuszcza i funkcjonujemy w otoczeniu, które – według nas – nie pozwala na odpoczynek. To takie błędne koło – wyjaśnia.
Gdybyśmy jednak te dźwięki odbierali jako obojętne? – Wówczas włączyłby się proces habituacji, czyli przyzwyczajania się do odgłosów, które nas po prostu otaczają. Mózg wówczas już tych bodźców nie zauważa, bo zinterpretował je jako obojętne i nie traci na nie energii – tłumaczy socjolożka.
– Musimy się zastanowić, dlaczego te codzienne dźwięki budzą w nas takie, a nie inne reakcje i próbować popracować z przyczyną. Wydaje się, że w wielu przypadkach chodzi o nasze nastawienie. Nie bez znaczenia jest też na pewno to, jak wygląda nasz dzień poza domem. Jeśli ktoś w ciągu dnia nie jest przebodźcowany, to mniej mu taki hałas przeszkadza. A jeśli wróci już silnie zmęczony, to będzie mu to przeszkadzało bardziej – dodaje Dorota Peretiatkowicz. I podkreśla, że szczególnie młodzi dorośli są taką bardzo przebodźcowaną grupą. – Próbują się wyłączyć, zamknąć. Często jedynym sposobem na odcięcie się w ich przypadku jest… sen – wskazuje.
Nasze mieszkanie – nasza twierdza
Co zatem, jeśli ktoś przychodzi do nas i chce, żebyśmy zmienili coś w swoim codziennym funkcjonowaniu?
– Takie przychodzenie i mówienie nam, co my mamy w swoim mieszkaniu robić, to jest naruszanie naszych granic. Musimy je gdzieś stawiać, bo inaczej będziemy ciągle tylko zaspokajać potrzeby innych, a nie swoje. Teraz jest taki trend, żeby myśleć o sobie najpierw. A dom jest takim miejscem, w którym mamy prawo do zaspokajania swoich potrzeb – pod warunkiem, że nie naruszamy ustalonych zasad, chociażby ciszy nocnej.
– Natomiast jeśli ktoś w południe żąda od kogoś, żeby chodził w kapciach, a nie z gołymi piętami, to jest już jakieś naruszenie. Jesteśmy coraz bardziej czuli na to, że nasz dom to nasza twierdza. I będziemy bardzo źle reagować na to, że ktoś prosi nas o to, żeby żyć i funkcjonować w konkretny sposób – wskazuje Dorota Peretiatkowicz.
Na koniec zaznacza: – Egzystowanie z innymi ludźmi na tym też polega, że oni nie zawsze będą robić tak, żeby nam było jak najlepiej. Mamy poczucie solidarności jeśli zakładamy, że gdzieś jest jakaś przestrzeń wspólna – możemy zrobić piękny trawnik, zadbać o plac zabaw, natomiast potrzebujemy też swojej jamy. I mamy prawo do swojego miejsca, w którym postępujemy po swojemu.