Sara miała 10 lat, kiedy zaczęła znikać. Wstawała o 5 rano, żeby ćwiczyć, drobiazgowo sprawdzała wszystko, co jadła, żeby nie przekroczyć 500 kalorii dziennie. Im mniej jej było, tym większą dumę dostrzegała w oczach matki.
– Widzisz, jaką ona ma silną wolę? Jak się chce, to można – mówiła matka, wskazując na Sarę, do jej starszej o osiem lat siostry.
Siostra z powodów zaburzeń hormonalnych mierzyła się z lekką nadwagą. Dla matki to był cios – jeśli córki mają coś znaczyć w świecie, muszą być szczupłe. Sama też wiecznie walczyła o wygląd. Nie mogła się pogodzić z tym, że jej ciało zmieniło się po dwóch ciążach. Odkąd tylko Sara pamięta, mama się odchudzała. Przeszła przez post Dąbrowskiej, detoksy sokowe, dietę Ducana. Wymuszała na córkach, by towarzyszyły jej w tej drodze. Szczególnie na starszej, bo to jej wygląd pozostawiał „najwięcej” do życzenia.
Sara pamięta, jak mama, sprzątając w pokoju siostry, znalazła papierki po batonach. Wpadła w szał, przez kilka godzin krzyczała o braku szacunku, ignorancji, egoizmie. To tylko utwierdziło Sarę w przekonaniu, że odchudzanie to jedyna słuszna droga. Nie chciała, by mama była na nią kiedykolwiek tak zła.
– Miałam 13 lat, gdy trafiłam do szpitala, bo wątroba i trzustka przestały działać jak należy. Byłam skrajnie niedożywiona. Wtedy dowiedziałam się, że nie tylko sekretne podjadanie słodyczy potrafi rozwścieczyć mamę. Obraziła się na mnie, bo według niej powinnam umieć tak tym wszystkim sterować, żeby być maksymalnie chuda, ale jednocześnie nie doprowadzić się do stanu wymagającego leczenia – opowiada 24-letnia dziś Sara.
Doskonałe rozwiązanie?
Po wyjściu ze szpitala rodzice zabrali ją do psychoterapeutki. Kiedy jednak ta zwróciła uwagę, że zaburzenia odżywania mogą wynikać ze złej relacji z rodzicami i słabego kontaktu z ojcem, opuścili gabinet. I nigdy więcej nie wrócili. Matka przez kilka dni pilnowała, żeby Sara jadła. Zdawała się nie zauważać, że ta wyrzuca posiłki albo je zwraca. – Widziała to, co chciała zobaczyć. Szybko uznała, że skoro czuję się nieco lepiej, problemu już nie ma – wyjaśnia dziewczyna.
Niedługo po szpitalu zachorowała na bulimię. Uznała, że to doskonałe rozwiązanie – może jeść, co chce i ile chce, jednocześnie nie tyjąc, bo przecież i tak wszystko zwymiotuje. Mama nie zauważała i tego. Liczyły się tylko cyfry na wadze.
Że coś jest nie w porządku, Sara zorientowała się, kiedy miała 18 lat i zdiagnozowano u niej nowotwór ślinianki – choroby, która zazwyczaj dotyka palaczy po 60. roku życia. Ledwo uwolniła się od mamy i już musiała wrócić. Z rodzinnego domu było bliżej do szpitala. Leczenie ją wykończyło, jeszcze bardziej schudła. Lekarze podkreślali, że powinna teraz jeść dużo pełnowartościowych posiłków, żeby organizm doszedł do siebie. Matka miała na ten temat inne zdanie.
– Naoglądała się filmów o diecie witariańskiej, czyli składającej się tylko z surowych warzyw i owoców. To miało być remedium na wszelkie bolączki – opowiada Sara. – Byłam głodna, zmęczona i śpiąca, zupełnie mi to nie służyło. Ale trzymałam się tego, bo wierzyłam, że każde kolejne jabłko i sok z kurkumą przybliżają mnie do wyzdrowienia. Z drugiej strony pojawił się lęk, że kawałek nabiału lub mięsa spowoduje nawrót choroby. Kiedy z nieuwagi zjadłam coś spoza listy produktów rekomendowanych przez mamę, przez kolejne dni żyłam w panice, że rak rozwija się w moim ciele.
Chociaż choroba jest od kilku lat w remisji, natarczywe myśli wciąż wracają. – Osiem miesięcy temu miałam ostatni napad bulimii, więc jestem w wychodzeniu z zaburzeń jeszcze początkująca. Ale i tak czuję dumę. Niektórzy całe życie spędzają, próbując się dostosować do wiecznie niezadowolonej matki, więc i tak szybko się z tego wyrwałam – podsumowuje dziewczyna.
Migdałowe matki. Oszukać głód
O matkach takich jak Sary zaczęło się mówić głośno wraz z rozwojem mediów społecznościowych, gdzie co i rusz pojawiają się świadectwa skrzywdzonych córek. Swoje rodzicielki nazywają „almond moms” (z ang. migdałowe mamy). Określenie powstało w związku z wypowiedziami Yolandy Hadid – matki dwóch supermodelek, Gigi i Belli.
Yolanda, sama z obsesją na punkcie swojego wyglądu, przeniosła ją na swoje córki. Do internetu trafiło nagranie, na którym nastoletnia wówczas Gigi skarży się, że jej słabo, bo przez cały dzień zjadła ledwie pół migdała. Matka doradza jej, by spożyła jeszcze kilka, ale żuła je bardzo powoli. Tak oszuka mózg i zaspokoi głód, a jednocześnie uchroni się przed najgorszym: przytyciem.
Aż 34 proc. pięciolatek świadomie ogranicza jedzenie, a 40 proc. dziewczynek między 5. a 9. rokiem życia twierdzi, że chciałoby wyglądać szczuplej
Skutki takiego podejścia odbijają się na coraz młodszych dzieciach. Przede wszystkim dziewczynkach. Jak wynika z książki „Obsesja piękna.” dr Renee Engeln, aż 34 proc. pięciolatek świadomie ogranicza ilość jedzenia, a 40 proc. dziewczynek między 5. a 9. rokiem życia twierdzi, że chciałoby wyglądać szczuplej.
Dr Engeln nie ma wątpliwości, że wpływ na to mają wykreowane przez popkulturę standardy piękna, które często są przekazywane dzieciom przez rodziców. Ci albo niewystarczająco chronią przed tym córki, albo wprost wtłaczają im toksyczne przekonania – jak migdałowe mamy.
Psycholożka Zuzanna Butryn opowiada, że znaczna część jej pacjentek z zaburzeniami odżywiania doświadczyła restrykcji w dzieciństwie. – Jedna z nich opowiadała, że matka wysłała ją na obóz odchudzający. Pomijając, czy takie obozy to w ogóle dobry pomysł, ta dziewczyna nie miała nawet nadwagi – podkreśla.
I zaznacza, że obraz siebie i schematy wpojone przez matkę są szczególnie trudne do zmiany. To ona jest zazwyczaj pierwszym autorytetem i to, co mówi, przyjmujemy jako wyznacznik, zakładając jednocześnie dobre intencje.
– Komunikat, jaki dostaje w takiej sytuacji dziecko, brzmi: bez odpowiedniej sylwetki jesteś nikim. Łatwo go zinternalizować i podświadomie działać z nim w zgodzie. Moje pacjentki często nie potrafią na początku rozpoznać, skąd w nich ta nienawiść do swojego ciała. Trzeba to źródło znaleźć, by móc pójść dalej i zmienić swoją postawę na zdrową – podkreśla Butryn.
Krytykowanie ciała i ciągłe odchudzanie poza konsekwencjami psychicznymi może też nieść drastyczne konsekwencje fizyczne. Od niedożywienia, przez problemy hormonalne, po – w skrajnych przypadkach – śmierć.
Dietetyczka Anna Trojanowska twierdzi, że pomysł odchudzania przed ukończeniem 18. roku życia jest absurdalny. – Organizm ciągle się jeszcze rozwija. Dieta powinna być w tym czasie różnorodna, bogata w wartości odżywcze. Jeśli wprowadzamy eliminacje i restrykcje, ciało to zapamiętuje. A to z kolei wpływa i na zdrowie, i na rozchwianie metabolizmu. Badania pokazują, że powrót do równowagi zajmuje potem kilka lat – podkreśla.
Sekretne podjadanie
27-letnia Ania uwolniła się od restrykcji, gdy wyjechała na studia, ale choć minęło już dziewięć lat, nie udało jej się złapać balansu. Pracuje nad tym na terapii, jednak do tej pory zdarza się, że zjedzenie fast foodu musi zrównoważyć dwoma dniami głodzenia się, a po słodyczach dobijają ją wyrzuty sumienia.
Mimo to cieszy się, że w końcu jest wolna, chociaż żałuje, że musiała się znaleźć 600 km od domu, by tę wolność poczuć. Jej mama od dziecka podkreślała, że chce, by córka osiągnęła sukces. Ania wzięła to sobie do serca i z zapałem zapisywała się na kolejne dodatkowe zajęcia: taniec, śpiew, teatr. W podstawówce doszła do tego jeszcze szkoła muzyczna.
Dziś widzi, że rodzice powinni pomóc jej to uregulować. – Wychodziłam z domu rano i wracałam około 21. Wtedy miałam do wyboru: albo coś zjem, albo odrobię lekcje, bo na obie te czynności nie starczało mi siły – opowiada.
Wolała wybrać lekcje, bo odpuszczając jedzenie, mogła przy okazji zyskać szczupłą sylwetkę. A na to mama kładła szczególny nacisk. Odkąd Ania skończyła 13 lat, cała rodzina musiała się codziennie ważyć. Wyniki były komentowane.
– Kiedy u mamy i ojca waga spadła, a u mnie się nie zmieniała lub przybyło pół czy jeden kilo, pojawiały się niby niewinne żarty i sugestie, że może coś podjadłam i teraz nie chcę się przyznać – wspomina Ania. To ją przerażało, bo rzeczywiście – czasem podjadała. Jednak nigdy w domu. Żeby zjeść coś zakazanego, batona czy słodką bułkę, wychodziła na spacer albo robiła to między zajęciami.
Milimetry do doskonałości
Najtrudniej było poradzić sobie, gdy słodkości pojawiały się w domu. A tak się zdarzało, bo restrykcje obowiązywały wszystkich poza jej młodszym bratem. Chłopcy – według matki – nie muszą się tak przejmować figurą.
Kiedyś mama zauważyła, że mimo że brata nie było, zniknął jeden z czterech kupionych dla niego pączków. Przed awanturą z tego powodu uratował Anię tata. – Wydaje ci się, kupowaliśmy trzy pączki – rzucił. Chociaż dobrze wiedział, jaka była prawda. – Ojciec wykonywał drobne gesty solidarności ze mną, ale nigdy nie sprzeciwił się matce. Wolał się podporządkować – wyjaśnia Ania.
Na jej postrzeganie diety i ciała wpłynęło też to, jak matka mówiła o sobie. Dziewczyna cały czas słyszała, jak skarży się, że jest za gruba. Obserwowała, jak mama stoi przed lustrem i podszczypuje uda, biodra, z niesmakiem kręcąc głową, gdy dostrzegła nawet milimetry niepotrzebnego według niej tłuszczu. A dostrzegała je właściwie zawsze.
– Przez to sama też byłam i dalej bywam wobec siebie wymagająca. Szczególnie że pracuję jako muzyk – wymogi dotyczące wyglądu w tym zawodzie są szczególnie wyśrubowane. „Ciała w kanonie” są częściej zapraszane do współpracy, chociaż powinny się liczyć umiejętności. Przecież nie każdy ma wpływ na to, jak wygląda. Rozmiar osoby na scenie nie powinien podlegać ocenie – podkreśla kobieta.
I dodaje: – Dzięki temu, że widzę coraz więcej „większych” artystek, jest mi trochę łatwiej. Pomaga też chłopak, który uczy mnie jeść intuicyjnie, słuchać swojego ciała, a nie tego krytycznego głosu, który zaszczepiła w mojej głowie mama.
Być wzorem
Ania pogodziła się z tym, że podejścia matki nie zmieni, ale może zadbać o siebie. Niedawno po raz pierwszy udało jej się głośno powiedzieć w domu rodzinnym, że nie życzy sobie komentowania jej ciała.
Wybaczyła rodzicom. Wie, że podejście mamy nie wzięło się znikąd. Pojawienie się w latach 90. modelek jak Cindy Crawford zaszczepiło w niej przekonanie, że szczupłość oznacza sukces. Ania zauważa: – Ja ten stereotyp łamię. Potrzebowałam takiego przykładu, kiedy byłam dzieckiem, i będę szczęśliwa, jeśli sama się nim dla kogoś stanę.