Znajomi czasem próbują ją przekonywać, że jeszcze pojawi się w jej życiu odpowiednia osoba. I że kiedyś jej się zmieni, zechce ślubu i dzieci. Ale Maria przypomina sobie, jak nieszczęśliwa w małżeństwie była jej mama i jak odżyła po rozwodzie. Nigdy nie popełni podobnego błędu.
Maria uważa, że zmarnowała już zbyt wiele czasu na poszukiwanie dobrego partnera. Długo żyła wizją romantycznej miłości pokazywanej w serialach i filmach z lat 90. Myślała, że nagle pojawia się zauroczenie i znajduje się kogoś, kto pasuje jak puzzle. Kiedy skończyła 20 lat, zrozumiała, że to bujda, i liczyła, że spotka chociaż kogoś, kto będzie chciał tworzyć partnerską relację i z kim będzie mogła prowadzić długie, ciekawe rozmowy.
– Faceci, których spotykałam, gadali głównie o sobie, chcieli dziewczyny, która będzie trochę jak ich matka, czyli będzie robić za nich wszystko w domu. Do tego mieli małe pojęcie o świecie. Znacznie mniejsze ode mnie, tak jakby brakowało im zainteresowań – opowiada kobieta.
Wibrator zamiast mężczyzny
Zamiast trwonić czas na kolejne rozczarowania, woli go wykorzystać na pójście do kina, teatru czy na wystawę. A jeśli łapie ją chęć na przeżycie romantycznego uniesienia, to czyta romanse. Koniecznie te napisane przez kobiety. Przeżywa wtedy te wszystkie emocje, których bywa spragniona. Dodaje, że do seksu też nie potrzebuje mężczyzn. Uważa, że mało który potrafi ją zaspokoić. – Zamiast faceta wolę wibrator. Mam gwarancję satysfakcji i nie muszę spełniać niczyich oczekiwań – mówi.
Maria ma kilka koleżanek, które twierdzą, że są w szczęśliwych, równych związkach, ale ona nie do końca im dowierza. Według niej znalezienie mężczyzny, który będzie się tak samo angażował emocjonalnie, intelektualnie i w domowe obowiązki, to jak trafienie na jednorożca.
Znajomi czasem próbują ją przekonywać, że jeszcze pojawi się w jej życiu odpowiednia osoba. I że kiedyś jej się zmieni, zechce ślubu i dzieci. A ona przypomina sobie, jak nieszczęśliwa w małżeństwie była jej mama i jak odżyła po rozwodzie, i myśli, że nigdy nie popełni podobnego błędu. – Jest przecież nawet badanie prof. Paula Dolana z London School of Economics, które pokazuje, że bezdzietne singielki to najszczęśliwsza grupa społeczna. A w dodatku to one mają najdłuższą przewidywaną długość życia. Z kolei receptą na długie życie dla mężczyzny jest małżeństwo. Dla mnie to dowód na to, że relacje wysysają z kobiet witalność – stwierdza Maria.
Ruch 4B
Swoje wnioski Paul Dolan sformułował na podstawie ankiet telefonicznych i w świecie naukowym są one krytykowane jako zbyt uproszczone i generalizujące. Według Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego małżeństwo może pozytywnie wpływać na zdrowie i szczęście kobiet, jeśli jest przez nie odbierane jako satysfakcjonujące. Dowodzi tego chociażby badanie przeprowadzone na 493 kobietach w średnim wieku przez naukowców z uniwersytetu w San Diego oraz uniwersytetu w Pittsburghu. Uczestniczki badań poddawano przez 13 lat regularnym testom medycznym i te zadowolone z relacji miały lepsze wyniki niż singielki.
Jednak to, że narracja o szczęśliwych singielkach zyskuje większy rozgłos niż badania o szczęściu w małżeństwie, świadczy o zmianach społecznych. Kobiety coraz częściej wolą być same. Wybór takiej ścieżki życiowej staje się szczególnie popularny w krajach, w których wśród mężczyzn wciąż popularna jest postawa patriarchalna, a kobietom bliżej do feminizmu. Przykładem jest Korea Południowa, gdzie zrodził się ruch 4B. Nazwa pochodzi od czterech koreańskich słów: „bihon” – nie dla małżeństwa, „bisekseu” – nie dla seksu, „bichulsan” – nie dla wychowywania dzieci, „beonae” – nie dla randkowania. Kobiety w Korei mają dość mizoginii. Odkąd Maria dowiedziała się o tym ruchu, który powstał w 2019 r., czuje się jego częścią.
Podobnie jak coraz więcej kobiet na Zachodzie. Filmy o ruchu 4B biją rekordy popularności na TikToku z setkami tysięcy polubień i milionowymi odsłonami. Dołączenie do niego deklarują kobiety z krajów europejskich, USA czy Australii. Mówią: wolę, żeby gatunek ludzki wyginął, niż żebym miała się związać z mężczyzną. Dane wskazują, że w Korei Południowej przyrost naturalny jest ujemny – więcej ludzi umiera, niż się rodzi. Jednak jak tłumaczy sinolog prof. Marcin Jacoby, kierownik Zakładu Studiów Azjatyckich SWPS, sprowadzanie niskiego wskaźnika urodzeń w Korei tylko do ruchu 4B jest nadużyciem. Chociaż rzeczywiście zauważa ten trend w reakcji na koreański antyfeminizm.
Wina kobiety
Na antykobiecych hasłach wybory prezydenckie w 2022 r. wygrał Yoon Suk-yeol. – Ten człowiek to połączenie Bolsonaro, Trumpa i Ziobry. W kampanii postawił na przyciągnięcie młodych mężczyzn. Opierał się na tym, że kobiety, które zamiast rodziny wybierają karierę, zabierają miejsca pracy mężczyznom. A że wśród osób wchodzących na rynek bezrobocie jest wysokie, ta opowieść skleja się w całość. Łatwiej przełknąć trudną sytuację, znając winnych, którymi mają być w tym przypadku kobiety. Młodzi mężczyźni wyładowują na nich swoje frustracje. Nie pomaga to w dobrych relacjach między płciami – mówi Jacoby. Chociaż zakłada, że to się będzie zmieniać, bo w wyborach parlamentarnych właśnie wygrała opozycja, co może oznaczać, że społeczeństwo jest zmęczone hasłami ugrupowania, do którego należy Suk-yeol.
Faktem jest jednak, że kobiety nie spieszą się w Korei do ślubu, bo wiedzą, że w tak patriarchalnym kraju będzie to dla nich oznaczało koniec kariery. Działa silna społeczna presja, że po wyjściu za mąż kobieta ma się poświęcić domowi i wychowywaniu potomstwa. – To jednak tylko jedna z przyczyn niskiego wskaźnika urodzeń – wyjaśnia Jacoby.
Tłumaczy, że Korea wciąż żyje z piętnem traumy po wojnie koreańskiej w latach 50. W związku z nią bardzo zmalała liczba ludności, ale Koreańczycy „nadrobili” to wysokim przyrostem naturalnym. Jednak Korea była wówczas biednym krajem i przyrost zaniepokoił Zachód. Agendy ONZ zaczęły wprowadzać programy kontroli urodzeń, antykoncepcji, żeby ten proces zahamować. Udało się to na tyle skutecznie, że już w latach 90. potrzebne było wprowadzenie rozwiązań prorodzinnych. Jednak ich zabrakło i dziś przyrost jest ujemny.
– Kolejnym czynnikiem, który wpływa na niską dzietność, jest ekonomia. W Korei wychowanie dziecka jest bardzo drogie. Poza zwykłą szkołą powinno ono chodzić też do wieczorowej, hagwon, żeby być w pełni przygotowane do egzaminów, które pozwolą mu dostać się na dobre studia. A te wieczorowe szkoły są bardzo drogie. Rodzice ograniczają się więc często do posiadania jednego dziecka – opowiada Jacoby.
Wygodny patriarchat
W kwestii samej zmiany podejścia do małżeństwa trend koreański jest podobny do polskiego. – Rezygnację ze związków obserwujemy szczególnie wśród kobiet z dużych miast, dobrze wykształconych. Między nimi a mężczyznami tworzy się bowiem coraz większa przepaść. One są lepiej wyedukowane, oczekują partnerskich relacji, a mężczyźni za tym nie nadążają. I nie chcą rezygnować z patriarchalnych schematów, w których to żona czeka w domu z obiadem, sprząta i zajmuje się dziećmi, bo to dla nich wygodny scenariusz – mówi socjolog prof. Tomasz Sobierajski.
Według niego sytuację pogarsza fakt, że w popkulturze brak przykładów zdrowej męskości. O ile postacie kobiece ewoluują, o tyle te męskie pozostają właściwie niezmienne. – Widzimy mężczyzn, którzy bez kobiety nie poradziliby sobie w życiu codziennym i społecznym. Niezdolnych do głębszych emocji. Bo mają być rzekomo stworzeni do „większych rzeczy”. Taki wizerunek trąci niezamierzonym komizmem. I mężczyźni sami sobie to robią, bo wciąż to głównie oni odpowiadają za scenariusze i reżyserię. Być może musi zajść jakaś zmiana pokoleniowa, byśmy na ekranie zobaczyli dobre wzorce – zauważa Sobierajski.
O zmianę może być jednak trudno, bo wśród młodych mężczyzn popularne są skrajnie prawicowe poglądy. Młodzi inaczej patrzą na kwestie równości. Mają wrażenie, że już ją osiągnęliśmy i kobiety chcą teraz przywilejów. Jednak Sobierajski ma nadzieję, że młodzi wyrosną ze swoich frustracji.
Udawana nowoczesność
31-letnia Paulina uważa, że tego, co – według niej – w mężczyznach złe, nie można wiązać tylko z opcją polityczną, którą wybierają. Sama jest mocno związana z lewicą, swego czasu była członkinią partii Razem. Wszyscy jej partnerzy pochodzili z tej bańki, udawali nowoczesnych, ale byli przesiąknięci patriarchalnymi stereotypami.
– Mój były mąż był aktywnym działaczem, poznaliśmy się na jednym z protestów. Ucieszyłam się, że spotkałam kogoś, kto rozumie moją niechęć do posiadania dzieci. A potem między innymi właśnie przez tę niechęć się rozwiedliśmy. Bo on jednak chciał potomstwo i przytakiwał mi tylko dlatego, że liczył, iż w końcu mi się zmieni – mówi Paulina.
Po rozstaniu chodziła na randki z Tindera, również z mężczyznami o podobnych poglądach, bo w opisie wyraźnie zaznaczyła, że jest lewicowa, a część zdjęć na jej profilu pochodziła z Parady Równości. Zamiast miłości doświadczyła jednak traumy.
Trauma na całe życie
Paulina opowiada: – Spotkałam się kilka razy z pewnym mężczyzną, z którym dobrze mi się rozmawiało. Po którejś z randek poszliśmy do niego. Zmusił mnie do seksu analnego. Nie zwracał uwagi na moje protesty ani krzyki. A po wszystkim kazał mi wyp********. Inny – też dobrze się zapowiadający – odmawiał założenia prezerwatywy. Na nic moje tłumaczenia, że nie biorę antykoncepcji i nie chcę się niczym zarazić.
Po tych zdarzeniach nie tylko nie ma ochoty na randki, ale zwyczajnie zaczęła się bać mężczyzn. Całkowicie rozumie, dlaczego ruch 4B zyskuje taką popularność. Jest przekonana, że wiele kobiet ma podobne doświadczenia. Po co mają się spotykać z mężczyznami, jeśli to dla nich zagrożenie utraty zdrowia i ryzyko traumy na całe życie?
Paulina mówi, że może kiedyś, za kilka lat odważy się pójść na randkę. Nie po to, żeby nawiązać relację romantyczną, ale żeby przełamać swoje lęki. Na pewno jednak nie dopuści do zbliżenia. A tym bardziej nie weźmie ślubu. Jedno nieudane małżeństwo jej wystarczy.
– Biorąc pod uwagę, że czeka nas katastrofa klimatyczna i świat będzie płonął, może to dobrze, że jest coraz więcej kobiet takich jak ja. Nie sprowadzimy na świat nowych ludzi, którzy byliby skazani na cierpienie – mówi.