Doświadczyli, czym jest otyłość olbrzymia, walczyli nie tylko z nieustannym głodem, ale też z chronicznym bólem i depresją. Szansę na odmianę losu dała im dopiero operacja zmniejszenia żołądka.
Z Elą Brzozowską spotykam się przy okazji jednej z konferencji prasowych, które prowadzi w imieniu swojej fundacji Zdrowie i Edukacja Ad Meritum, działającej na rzecz osób chorujących na otyłość w ramach kampanii Na Wagę Zdrowia. Wysoka, uśmiechnięta blondynka o nienagannej figurze opowiada zebranym o epidemii tej choroby w Polsce i potrzebie systemowej opieki nad chorymi. – Ja również cierpię na chorobę otyłościową. Jeszcze kilka lat temu ważyłam 120 kg, jestem po operacji bariatrycznej, która dała mi nowe życie – mówi otwarcie Ela.
Dzisiaj w Polsce na otyłość cierpi 9 mln ludzi. Wielu zmaga się z nią od dzieciństwa lub okresu dojrzewania, a w pamięci noszą traumę wstydu i upokorzeń, jakich doświadczali od rówieśników i dorosłych. I walczą wszelkimi sposobami, aby pozbyć się znienawidzonych kilogramów. Zazwyczaj, zanim zdecydują się na operację, katują się dziesiątkami różnych diet, po których tyją coraz bardziej i bardziej. Bo przecież operacja to „ostateczność”, „droga na skróty” – słyszą nawet od dietetyków czy lekarzy. Tymczasem dla chorych z drugim czy trzecim stopniem otyłości leczenie chirurgiczne to ratunek skuteczny i trwały – pod warunkiem że osoba chora ma fachową, długoterminową opiekę. I że zdobędzie się na odwagę, aby wreszcie zwrócić się po pomoc.
Foto: Archiwum prywatne
Dzieciństwo w cieniu otyłości
Ela Brzozowska była otyła już jako dziecko. – Zawsze kochałam jeść, za to nie cierpiałam się ruszać i zawsze byłam zwolniona z WF, żeby ocena ze znienawidzonego przedmiotu nie psuła świadectwa z czerwonym paskiem. W domu słodycze były zawsze – jako przyjemność, nagroda i pocieszenie. 40 lat temu słodycze były rarytasem, a o ruchu nie mówiło się tyle co dzisiaj. Jak dziecko było za grube, to słyszało, że dobrze wygląda, że wyrośnie – mówi z żalem Ela. W jej przypadku tak się nie stało.
Podobne wspomnienia ma Kuba Motyczka, 42-latek z Białej Podlaskiej, który przeszedł operację bariatryczną w 2014 r. – W moim domu wszyscy byli grubi, w tym moja nieżyjąca już mama – lekarka, która nie dostrzegała w tym problemu. W domu panował istny kult jedzenia – wspomina Kuba. Kiedy się zorientował, że różni się od rówieśników? – Chyba wiedziałem o tym zawsze, przypominali mi o tym nieustannie koledzy w szkole, nabijając się ze mnie. A ja nie miałem pojęcia, co mogę z tym zrobić, miałem masę kompleksów – mówi Kuba.
Nawet jeżeli rodzice chcieli wesprzeć dziecko w walce z nadmiarowymi kilogramami, nie zawsze wiedzieli, jak to zrobić, zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu. – Jako dziecko byłam szczupła, ale przytyłam gwałtownie w okresie dojrzewania, przybyło mi z roku na rok 20 kg – mówi 40-letnia Ola Cembała z Goleniowa. – Rzuciłam się na diety, a mama próbowała mi pomagać, gotując potrawy według kolejnych przepisów – wspomina Ola. Po pierwszych samodzielnych eksperymentach, typu picie połowy szklanki octu na czczo, była dieta od lokalnej dietetyczki – bardzo restrykcyjna, w czasie której nie można było dziennie zjeść więcej niż 1000 kalorii. Dzisiaj żaden świadomy dietetyk nie zaleciłby jej nastolatce, bo po tak ogromnym niedoborze energetycznym efekt jo-jo jest właściwie murowany. Kolejna próba zredukowania wagi – dieta kopenhaska.
– Po kopenhaskiej szybko odzyskałam stracone kilogramy, w dodatku z nawiązką. Na studiach przy wzroście 174 cm ważyłam już 100 kg. Potem próbowałam innych dietetycznych wynalazków – np. słynnego Dukana [dieta wysokobiałkowa – red.], po którym cud, że zachowałam zdrowe nerki.
W wieku 33 lat dobiła do 120 kg. – I wtedy się poddałam, przestałam o siebie walczyć, zachorowałam na depresję. Przestałam zwracać uwagę na to, jak się odżywiam – wspomina Ola.
U osób chorujących na otyłość głód jest o wiele silniejszy niż u zdrowych. To uczucie niedającego się zaspokoić głodu znają dobrze Ela Brzozowska i Kuba Motyczka. – Nigdy nie czułam sytości. Jak w restauracji znajomi mówili, że już się tak najedli, że ani kęsa więcej, to ja nie rozumiałam, o czym oni mówią. Bo ja mogłam zawsze deser – wspomina Ela. Przy takim nieustającym głodzie łatwo stracić kontrolę. – Czasami zdarzało mi się jeść aż do wymiotów, nie miałem tego hamulca w głowie, że już dosyć – przyznaje Kuba. On też próbował najróżniejszych diet i doświadczał efektu jo-jo. – Nawet gdy schudłem 20 kg, to potem przybywało mi 30. W końcu, gdy ważyłem już 167 kg, przeczytałem o Henryce Krzywonos, która poddała się takiej operacji. Pomyślałem, że może i dla mnie jest to wyjście – mówi Kuba.
Przy ścianie
Nie tylko głód, ale i wstyd towarzyszył im bez przerwy. – Wstydziłam się swojego ciała. Wstydziłam się być na zdjęciach. Wstydziłam się publicznie występować – wyznaje Ela. Ale to nie wstyd pchnął ją do wizyty u lekarza bariatry, ale ból. – Strasznie dokuczał mi kręgosłup lędźwiowy, ledwo chodziłam, a byłam wtedy mamą dwóch małych córeczek – wspomina Ela. Zgłosiła się do lekarza pięć lat temu, w wieku 42 lat, kiedy waga pokazała 120 kg.
Już pierwsze spotkanie z chirurgiem bariatrą może dać wielką psychiczną ulgę. – Tam po raz pierwszy usłyszałam, że otyłość to choroba i że to nie jest tak, że jesteś leniwa, gorsza od innych, tylko jesteś chora – mówi Ola. I u lekarza bariatry czy dietetyka specjalizującego się w przygotowaniu chorych do operacji nie słyszą już dobrych rad o tym, że powinni „żreć połowę”. – Ludzie, którzy mówią otyłym ważącym 150 czy 200 kg, żeby zaczęli mniej jeść i więcej się ruszać, w ogóle nie wiedzą, o czym mówią – denerwuje się prof. Wiesław Tarnowski, chirurg bariatra z warszawskiego szpitala im. prof. W. Orłowskiego. – Osoba z otyłością olbrzymią ma ogromny problem z poruszaniem się, każdy ruch może sprawiać jej ból, a nad apetytem nie panuje nie dlatego, że nie ma silnej woli, ale dlatego, że w jej organizmie doszło do ogromnych zaburzeń w wydzielaniu hormonów głodu i sytości. I najczęściej dopiero operacja może to w trwały sposób wyleczyć – mówi prof. Tarnowski.
Oczywiście, nie wolno zapominać, że to jest operacja, a nie prosty sposób na schudnięcie bez wysiłku. – Mogą pojawić się najróżniejsze komplikacje, od nieszczelności w zespoleniu żołądka po krwotok wewnętrzny. Można nawet umrzeć, choć dzisiaj operacje bariatryczne połączone z prawidłowym przygotowaniem do nich oraz szczegółowymi badaniami są uznawane za jedne z najbezpieczniejszych zabiegów chirurgicznych – tłumaczy prof. Tarnowski.
Do operacji bariatrycznych kwalifikowane są osoby, które mają BMI powyżej 40 albo powyżej 35, ale z towarzyszeniem chorób wynikających z otyłości, jak cukrzyca typu 2 czy nadciśnienie tętnicze. – Po zabiegu poprawia się też płodność, bo osoby z dużą otyłością mają często wielki problem z zajściem w ciążę. Wiele moich pacjentek dopiero po operacji doczekało się dziecka – mówi prof. Tarnowski. Samo pozbycie się tkanki tłuszczowej jest również ogromnie ważne dla zdrowia. – Wydziela ona do organizmu koktajl hormonów i innych substancji, wywołujących np. chroniczne stany zapalne – dodaje prof. Tarnowski.
Prawdziwy przypływ mocy
Efekty operacji widoczne są szybko, ale początki nie są łatwe. – Przez pierwszy dzień po operacji bardzo źle się czułam, wymiotowałam cały dzień. To był koszmar przy bolącym, przeciętym żołądku. Nie tylko ból, ale i strach, że coś się naderwie od torsji. Ale w szpitalu tego samego dnia każą wstać z łóżka i chodzić, a dzień później – jeśli nie pojawiają się powikłania – wypisują do domu – wspomina Ola Cembała. Operacja robiona jest laparoskopowo, więc po kilku miesiącach zostaje pięć niewielkich blizn na brzuchu.
Po operacji chudnie się bardzo szybko – i Ela, i Ola straciły 50 kg. – Przez pierwsze pół roku bardzo szybko ubyło mi 30 kg, a w ciągu kolejnego pół roku jeszcze 20 kg – wspomina Ola.
Kuba zrzucił 55 kg w pół roku. Nic dziwnego, na początku je się bardzo malutko. – Potrafiłam porcję 100 ml zupy jeść tak powoli, że mi stygła. Jadłam po łyżeczce i jeszcze po każdej musiałam robić minutę przerwy – wspomina Ola. Z upływem dni można jeść coraz więcej, ale wciąż tylko papki, po kilku tygodniach włącza się pokarmy stałe, można zacząć bardziej intensywnie uprawiać sport i rozpocząć życie na nowo.
Lekarze bariatrzy mogą opowiadać bez końca o metamorfozach swoich pacjentów. – Pamiętam, jak kiedyś wybrałem się z żoną na zakupy do centrum handlowego, a tam nagle na szyję rzuciła mi się jakaś ładna, młoda kobieta. Nie poznałem jej, żona za to patrzyła podejrzliwie. Kobieta roześmiała się: „Nic dziwnego, że mnie pan nie kojarzy, ostatnio widzieliśmy się 60 kg temu!” – wspomina z uśmiechem prof. Tarnowski. Albo ważący 180 kg przy wzroście 170 cm kucharz, który w czasie pierwszej wizyty nie był w stanie przejść 100 m z parkingu do gabinetu, a pół roku po operacji wbiegał po schodach bez zadyszki. – Bo to nie chodzi tylko o lepszy wygląd, ale przede wszystkim o poprawę zdrowia i jakości życia – mówi prof. Tarnowski. Po operacji często wycofują się choroby, które powstały wskutek otyłości – nadciśnienie, cukrzyca, przestaje boleć kręgosłup, poprawia się wydolność oddechowo-krążeniowa.
Ela po zrzuceniu 50 kg poczuła prawdziwy przypływ mocy. – Odkryłam, jaką przyjemność może dawać aktywność fizyczna, zaczęłam grać w tenisa. Cztery razy w tygodniu biegam na kort – uśmiecha się Ela. – Pierwszy raz w życiu poczułam, że sport daje endorfiny, a to było możliwe dzięki redukcji wagi, bo przecież ważąc 120 kg, nie byłabym w stanie biegać za piłkami.
Ola postawiła na treningi na siłowni, chodzi też na salsation, na jogę w chustach. Wzięła udział w Runmageddonie. – Co chwila odkrywam coś nowego – śmieje się. Pokochała też góry. – Ciągnęło mnie w nie zawsze, ale kiedyś nie miałam żadnej przyjemności z chodzenia po górach, bo to był dla mnie tak olbrzymi wysiłek. Teraz jeżdżę w góry kilka razy w roku. Chciałabym zmierzyć się z alpejskimi ferratami – marzy Ola.
Nie przejeść operacji
Otoczenie też się zachwyca metamorfozą, co dla osób po operacji bariatrycznej nie zawsze bywa pomocne. – Jakieś pół roku po operacji organizowaliśmy w naszym gminnym domu kultury koncert – wspomina Ola. Ona przy wejściu witała gości. – Nasłuchałam się okrzyków: „Jak ty teraz pięknie wyglądasz! Jak ty schudłaś? Jak ty to zrobiłaś? Teraz to już na pewno będziesz miała faceta! Nie chudnij więcej, bo nie będziesz miała cycków!” – tak, nawet taki komentarz się trafił – opowiada Ola, chociaż przyznaje, że takie skupienie ludzi na jej zmieniającym się ciele było dla niej bardzo niekomfortowe. – Lepiej powstrzymać się od komentarzy na temat ciała osoby chorującej na otyłość – podkreśla Ola.
Bo przecież nic nie jest dane raz na zawsze. Wobec choroby trzeba zachować czujność i pokorę – ostrzegają swoich pacjentów lekarze. – Eksperci mówią, że przez dwa lata 80 proc. robi za nas operacja, a 20 proc. robimy sami – mówi Ela Brzozowska. Po dwóch latach odwraca się proporcja – efekt operacji to 20 proc., a 80 proc. to praca pacjenta, prawidłowe odżywianie, ruch, odpoczynek i to wszystko, co pozwala utrzymać prawidłową wagę.
Jednak wielu pacjentów po operacji znika, nie przychodzą na wizyty kontrolne. – Prędzej czy później jednak się pojawiają, ale zazwyczaj wtedy, kiedy mają już duże niedobory składników odżywczych czy wskutek nieprawidłowej diety zaczynają z powrotem tyć – mówi prof. Tarnowski.
Ela Brzozowska do dzisiaj pamięta słowa lekarza, który ją operował. – Gdy wychodziłam ze szpitala, powiedział mi: „Proszę szanować operację, nie przejeść jej” – wspomina. Lekarz słusznie ją ostrzegał, bo z upływem czasu chudnięcie wyhamowuje. – Dlatego te pierwsze dwa lata trzeba na maksa wykorzystać – pracując z dietetykiem i robiąc remont w głowie z psychologiem – mówi Ela.
Kuba przyznaje, że on takiego remontu w głowie do dzisiaj nie zrobił. – Nie miałem gdzie i z kim, mieszkam w małym mieście, tu nie ma dostępu do dietetyków specjalizujących się w pacjentach bariatrycznych. Nawet próbowałem pracować ze zwykłą dietetyczką, ale czułem, że zupełnie nie rozumiała tego, co przeżywam – wspomina Kuba. – Schudłem, ale nie pozbyłem się nawyków, które kiedyś doprowadziły mnie do otyłości i przez które kilka lat temu zacząłem z powrotem tyć – przyznaje ze smutkiem. Do tych nawyków zalicza przede wszystkim zajadanie stresu – to była zawsze jego największa słabość – ale też nieumiejętność odpoczywania, brak ruchu czy zbyt intensywną pracę (Kuba pracuje jako handlowiec, dużo czasu spędza w samochodzie).
Do tego doszła bardzo trudna sytuacja osobista, gdy Motyczkowie trzy lata temu dowiedzieli się o ciężkiej chorobie genetycznej swojego 8-letniego dziś syna Stasia. – To wszystko mnie psychicznie przerosło, jadłem coraz więcej, a żeby dodać sobie energii, piłem hektolitry energetyków – wspomina Kuba. Po dziesięciu latach od operacji waga znów pokazała ponad 150 kg. – Ale już schudłem kilkanaście kilo, rzuciłem energetyki. Jeżeli sam nie dam rady, rozważam powtórną operację na wiosnę – zapowiada.
Nie zamierza się poddawać, wie, że z otyłością człowiek zmaga się całe życie. – Ta choroba nieleczona jest śmiertelna – podkreśla prof. Tarnowski. Ale gdy zyska się nad nią kontrolę, to tak jakby człowiek narodził się na nowo.