Mateusz Morawiecki otworzył puszkę Pandory skrywanych od prawie roku konfliktów, które nie zniknęły po utracie władzy, a jedynie się nasiliły. W PiS na dobre zaczęła się walka o schedę.

W poniedziałkowy wieczór w siedzibie PiS doszło do niecodziennej sytuacji. Niektórzy nasi rozmówcy odmalowują dramatyczny wręcz obraz krzyczącego prezesa, który „nie zamierza tolerować takich wyskoków”. Chodziło o słowa Morawieckiego z zeszłego tygodnia, kiedy to były premier ogłosił, że chciałby zostać szefem PiS.

— Chciałbym, żeby pan prezes jak najdłużej był szefem Prawa i Sprawiedliwości, spajał nasz obóz. A potem chciałbym również wystartować w tym zaszczytnym wyścigu, w tej konkurencji — mówił w Radiu „Zet” Morawiecki. W obozie Zjednoczonej Prawicy wywołało to nadzwyczajne poruszenie.

— Nie ma takiej dyskusji w ogóle — odpowiadał Jacek Sasin zaczepiony przez dziennikarzy w Sejmie. Ale to nie jest prawda. W PiS ta dyskusja jest jak najbardziej żywa, Morawiecki tylko dolał oliwy do ognia.

Skąd wniosek? Jak wiadomo, nie ma przypadków, są tylko znaki i takie widać niemal na każdym kroku. Posiedzenie klubu PiS przed sejmowymi głosowaniami. Posłowie mają zdecydować m.in. o tym, czy dalej na stanowisku wicemarszałka będzie zasiadał Krzysztof Bosak. Dochodzi do poważnego starcia słownego między szefem klubu Mariuszem Błaszczakiem a Przemysławem Czarnkiem. Jak słyszymy (sprawę opisała także Wirtualna Polska) było ostro, bo szef klubu przekonywał, że klub powinien głosować za odwołaniem Bosaka i w dodatku chciał zarządzić dyscyplinę. Czarnek przekonywał, że PiS nie może takiego wniosku poprzeć, bo wtedy nie będzie miało co liczyć na współpracę z Konfederacją i nigdy nie przekona do wspólnych akcji przeciwko rządowi. Co ciekawe po tej dyskusji klub PiS nie wziął udziału w głosowaniu. Przeciwko odwołaniu Bosaka głosował tylko jeden poseł PiS — Jan Krzysztof Ardanowski i to był jedyny polityk PiS, który wziął udział w głosowaniu.

To, że Czarnek wystąpił przeciwko Błaszczakowi i najwyraźniej przekonał prezesa, że tak będzie najlepiej to znak, że wojna w PiS zaczęła się na dobre. Czarnek też ma nadzieję na zbudowanie się w PiS-ie. Czy wystartuje na szefa partii? Jeszcze nie wiadomo, ale na pewno nie zamierza stać z boku, kiedy inni będą gotować się do wojny. Jego udział w komisji śledczej badającej organizację wyborów kopertowych to także sygnał, że zamierza być widoczny w tej kadencji. Czarnek niemal codziennie jest na sejmowej mównicy i wdaje się w utarczki z politykami rządzącej koalicji. Ostatnio np. z posłankami w sprawie in vitro.

— Która z was nie była na tzw. strajkach niektórych kobiet, przynoszących wstyd wielu innym kobietom? Która nie była? Wszystkie byłyście. Widziałyście młode dziewczyny z napisami „pi*****ę, nie rodzę”? Widziałyście te transparenty z wulgaryzmami, że nie będą rodzić? Z in vitro też się rodzi. Najpierw weźcie się za porządną edukację prospołeczną polskiej młodzieży. Nie psujcie polskiej młodzieży! — pokrzykiwał były minister edukacji.

Albo z wiceministrem Arkadiuszem Myrchą o Prokuraturę Krajową:

— Jest taki dowcip, jak wstawiony mąż wraca do domu ok. godz. 2. w nocy i tłumaczy pokrętnie żonie, gdzie był, ona mu nie wierzy, a on jej odpowiada: „To jest moja wersja i jej się będę trzymał”. I pan minister wyuczony tego kłamstwa — to jest jego wersja i się jej trzyma — grzmiał w kierunku wiceministra sprawiedliwości, który przytaczał przepisy, na mocy których resort uznał, że Dariusz Barski nigdy nie został prawidłowo powołany na stanowisko Prokuratora Krajowego.

Wszędzie go pełno i na razie znacznie lepiej niż były premier wypełnia rolę „młota na rząd”. Morawiecki dostał od Kaczyńskiego bojowe zadanie, że ma stanąć na czele „zespołu pracy państwowej”, który na razie nic nie robi a jedyny efekt to deklaracja byłego premiera, że chce być prezesem.

— Ale czuje pani rękę tych jego harcerzy? — śmieje się nasz rozmówca z PiS, odnosząc się do PR-owców byłego premiera jeszcze z czasów kancelarii — był z nimi problem, jak rządziliśmy, a teraz jest jeszcze większy, bo nie rozumieją życia w opozycji i nie rozumieją czas partii.

Od początku było jasne, że Morawiecki, wyskakując przed szereg, popełnia strategiczny błąd, ale — jak słyszymy — sądził, że uda mu się wykorzystać spowodowaną chorobą nieobecność Zbigniewa Ziobry. Ziobro nie jest członkiem PiS-u i nie może ubiegać się o prezesurę w partii, ale w Zjednoczonej Prawicy pojawiły się głosy zjednoczeniowe. Po dołączeniu do PiS Republikanów wielu uważało, że teraz kolej na Suwerenną Polskę i że niebawem prezes Kaczyński ogłosi koniec tych podziałów na prawicy i przygarnie na łono PiS ziobrystów. To otwierałoby Ziobrze drogę do tronu. Ale kiedy nie ma Ziobry, a połączenie jest jedynie hipotetyczne, Morawiecki mógł pomyśleć, że może mieć znacznie większe szanse teraz niż za parę tygodni albo nawet miesięcy.

Były premier obudził uśpione przez kampanię i pierwsze miesiące nowej politycznej rzeczywistości demony. Za chwilę powrócą wszystkie kłótnie i frakcyjne walki, a to może tylko jeszcze osłabić PiS. W dodatku w PiS pojawia się coraz więcej głosów, że zaplanowany na czerwiec-lipiec kongres wyborczy, na którym Jarosław Kaczyński miał oddać władzę w partii, zostanie przełożony. Być może nawet na czas po wyborach prezydenckich.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version