Rozwój kryminalistyki, a przede wszystkim genetyki sprawił, że seryjnych morderstw jest coraz mniej. Ale nadal wiele zbrodni czeka na rozwiązanie

Stawał na poboczu rzadko uczęszczanej drogi przy wyjeździe z miasta lub wioski. Otwierał bagażnik i maskę. Gdy zauważył samotną kobietę, udawał, że zepsuł mu się samochód. Prosił przyszłą ofiarę, aby usiadła za kierownicą i naciskała pedał gazu. Gdy była już w samochodzie, obezwładniał ją. Zawiązywał oczy, krępował ręce i nogi, i pakował do bagażnika. Jechał do pobliskiego lasu, gwałcił i dusił, a zwłoki chował w zaroślach. Tak zamordował dwie kobiety, trzeciej udało się uciec.

Historię zabójcy, jego motywy i zachowanie opisała w książce „Więzienna terapeutka” Rebecca Myers, która 25 lat była psychologiem sądowym. Spotykała się z najbardziej niebezpiecznymi przestępcami, próbując ich zrozumieć i znaleźć w nich odrobinę dobra. Wciąż bowiem nie do końca wiadomo, co pcha ludzi do popełniania kolejnych zbrodni. Szczęśliwie, seryjnych morderców jest coraz mniej.

Seryjni mordercy, czyli ludzie, którzy zabijają więcej niż jedną osobę w niezależnych czynach, to w większości mężczyźni zdrowi psychicznie, ale o zaburzonej osobowości, najczęściej psychopaci. Zazwyczaj mordują na tle seksualnym, jednak motywy są bardzo zróżnicowane. Jedni robią to z lubieżności – już sam akt zabójstwa dostarcza im satysfakcji seksualnej, a zabijając, zaspokajają swoje fantazje seksualne. – Często podsycają lub inspirują się twardą pornografią – mówi Jan Gołębiowski, psycholog kryminalny, biegły sądowy, wykładowca Uniwersytetu SWPS, autor licznych publikacji na temat profilowania nieznanych sprawców przestępstw. Inni dokonują gwałtu połączonego z zabójstwem, gdzie działania seksualne się pojawiają, ale nie zawsze jest to stosunek penetracyjny.

Nie ma zbrodni doskonałej, tylko jest zbrodnia niewykryta, trudna do udowodnienia. Sprawca ma szczęście, a policja pecha – Jan Gołębiowski, psycholog kryminalny, biegły sądowy, wykładowca Uniwersytetu SWPS

– U źródeł tych zachowań są pierwsze doświadczenia seksualne, jakie spotykają daną osobę, ale wcale nie muszą one pochodzić z oglądania pornografii – tłumaczy Gołębiowski. Na przykład jeden ze sprawców jako młody chłopak obejrzał film kostiumowy, w którym była scena biczowania kobiety. Zdarto z niej suknię, aby odsłonić plecy, ale tak to zostało sfilmowane, że widać było fragment biustu. Gdy chłopak zobaczył pierś i dekolt, zaczął odczuwać delikatne podniecenie seksualne, a jednocześnie scena była pełna przemocy, bo bohaterkę biczowano przy pręgierzu. Zaczął wiązać zachowania agresywne z aktywacją seksualną i tak to już poszło.

– Bywa, że seryjni mordercy mszczą się na kobietach, bo zostali przez nie upokorzeni, skrzywdzeni, przynajmniej tak to subiektywnie odbierają. Może być też tak, że przy pierwszej próbie podjęcia życia seksualnego kobieta zaczęła się bronić. Sprawca poczuł, że przemoc połączona z seksem dała mu satysfakcję – opowiada psycholog.

Od lat naukowcy próbują zrozumieć, dlaczego niektóre osoby zostają seryjnymi mordercami. Poszukiwaniem biologicznych podstaw przestępstw zajął się w XIX wieku Cesare Lombroso, włoski psychiatra, antropolog fizyczny i kryminolog. Analizował budowę fizyczną, np. charakterystyczne rysy twarzy, mierzył długość palców dłoni, lepkość języka i na podstawie jeszcze wielu innych wskaźników opisywał typowe cechy występujące u morderców.

W XX wieku badania zaczęli prowadzić genetycy. W latach 60. wielu zwolenników miała teoria, że okrutnych zbrodni często dokonują mężczyźni z dodatkowym chromosomem Y. Za sprawą tej zmiany w genomie stają się bardziej agresywni, a jednocześnie mają niższy iloraz inteligencji niż przeciętnie i są dobrze zbudowani. Z czasem okazało się jednak, że nie jest to do końca prawda, bo równie brutalni i bezwzględni bywają także mężczyźni bez dodatkowego chromosomu Y.

W latach 90. naukowcy ze Szpitala Uniwersyteckiego w holenderskim Nijmegen wykazali, że do seryjnych zabójstw może pchać mutacja genu MAOA. Powoduje ona, że we krwi wyjątkowo długo utrzymuje się wysokie stężenie adrenaliny, która skłania do agresywnych zachowań.

Z kolei badania neurobiologiczne sugerują, że do agresywnych zachowań mogą skłaniać zaburzenia w rozwoju mózgu. U trzylatka układ limbiczny, który zawiaduje emocjami, i kora mózgowa, gdzie znajdują się ośrodki sterujące myśleniem racjonalnym, nie rozwinęły się jeszcze na tyle, aby hamować agresję. Dlatego zdenerwowany dzieciak krzyczy, kopie, bije, rzuca się na ziemię. Sfrustrowany ośmiolatek może i chciałby podobne się zachowywać, ale ponieważ ma już wykształcone obie te struktury mózgu, potrafi nad sobą panować. Prof. Adrian Raine z University of Pennsylvania, porównując skany mózgu seryjnych morderców i zdrowych ochotników wykonane za pomocą pozytronowej tomografii emisyjnej, wykazał, że przestępcy mieli mniejsze i mniej aktywne ciało migdałowate, czyli jeden z elementów układu limbicznego, oraz słabiej rozwiniętą korę mózgową. Takie zmiany mogą powodować, że ludzie ci nie czują strachu, empatii, nie mają poczucia winy ani niczego nie żałują.

– Koncepcje neurobiologiczne i genetyczne są aktualne, ale nadal trwa dyskusja, czy w ten sposób można wytłumaczyć w pełni skłonności przestępcze – mówi Jan Gołębiowski. – Pojedynczy gen, dodatkowy chromosom Y czy określone struktury mózgowe mogą mieć związek z zachowaniami agresywnymi, ale nie wszystkie osoby z takimi zmianami zostawały przestępcami. Przekonał się o tym prof. Raine. Badanie PET wykazało, że struktury jego mózgu mają więcej wspólnych cech z psychopatycznymi mordercami niż z osobami, które nie naruszają norm prawnych. Podobna historia przydarzyła się Jamesowi Fallonowi, autorowi książki „Mózg psychopaty”. On również wyróżniał mózgi psychopatów wśród innych mózgów. Jeden z opisanych jako typowy dla psychopaty okazał się jego własnym.

– Obecnie uważa się, że nie ma jednego czynnika, który sprawia, że ktoś staje się seryjnym mordercą. Aby obrał drogę przestępstwa, musi zaistnieć wiele czynników, wśród których są i geny, i wychowanie, i doświadczenia życiowe. Bez wątpienia bardzo ważne jest dzieciństwo, ale także wiek dorastania i doświadczenia z grupą rówieśniczą – czy dana osoba została odrzucona przez kolegów, czy może liczyć na ich wsparcie – uważa Gołębiowski.

W seryjnym mordercy rzadko można wywołać empatię. – Najczęściej mają ją do samych siebie, bo czują się ofiarami. Żałują, że zepsuto im życie, że będą izolowani i nie będą mogli robić tego, co chcieliby robić na wolności. Bardzo często są to osoby egocentryczne, co zresztą jest typowe dla zaburzeń psychopatycznych – tłumaczy psycholog.

W ramach terapii próbuje się ich nauczyć kontrolować emocje, ale w przypadku seryjnych przestępców seksualnych jest to trudne. – Zachowania seksualne są pierwotne i silnie stymulujące. Jeśli dana osoba może osiągnąć satysfakcję seksualną, np. przeżyć orgazm, wyłącznie wtedy, gdy stosuje przemoc, to trudno będzie jej znaleźć alternatywę. To jest trochę tak jak z narkomanami, którzy już nie mają doznań bez dawki substancji odurzającej – mówi Gołębiowski.

I jeszcze jedną cechę seryjni mordercy mają z narkomanami. – To eskalacja zachowań agresywnych. Obserwuje się u nich coraz większą brutalność wobec ofiary – mówi Jan Gołębiowski. Tak działał na przykład zabójca zwany Skorpionem, czyli Paweł Tuchlin, który śrubą okrętową zabijał kobiety w latach 70. i na początku lat 80. na Pomorzu. Na początku już w momencie uderzenia doznawał satysfakcji seksualnej, ale wraz z kolejnymi atakami spędzał z ofiarami coraz więcej czasu. Wciągał je w krzaki, dotykał, rozbierał. Został skazany na karę śmierci za zabójstwo dziewięciu kobiet oraz usiłowanie kolejnych 11.

Najbardziej znanym seryjnym mordercą w Polsce jest Zdzisław Marchwicki, zwany Wampirem z Zagłębia, który działał w latach 60. Dostał karę śmierci za zabójstwa 14 kobiet i usiłowanie zabójstwa kolejnych siedmiu. – Wielu specjalistów zastanawia się dzisiaj, czy Marchwicki był seryjnym mordercą. Niektórzy uważają nawet, że nikogo nie zabił, a jedynie był ofiarą systemu. Został skazany z powodu nacisków politycznych – jedną z ofiar była bratanica Edwarda Gierka, Jolanta Gierek. Poza tym trzeba było znaleźć wampira z Zagłębia, aby uspokoić nastroje wśród mieszkańców – mówi Jan Gołębiowski.

Podobną rozpoznawalnością cieszy się Karol Kot, zwany Wampirem z Krakowa, który działał w połowie lat 60. Pierwszą zbrodnię – dźgnął nożem starszą kobietę – popełnił, mając 18 lat. Potem atakował starsze kobiety i dzieci. Został oskarżony o zamordowanie dwóch osób, 10 prób zabójstwa oraz cztery podpalenia. W PRL działał też Bogdan Arnold, który wykorzystał seksualnie i zabił cztery kobiety. Nazwano go Władcą Much, bo roje much zwróciły uwagę sąsiadów, którzy sądzili, że nie żyje właściciel mieszkania. A okazało się, że to rozkładające się, poćwiartowane ciała ofiar przyciągnęły owady.

Arnold przyznał się i tylko żałował jednego – że nie zdążył zabić swojej byłej żony. – Jednak najczęściej seryjni mordercy stawiają się w roli ofiary, wielu z nich się nie przyznaje do winy. Uważają, że zostali pokrzywdzeni przez system, wrobieni, że policja manipulowała danymi – mówi Jan Gołębiowski. – Miałem do czynienia z dwoma seryjnymi mordercami, obaj odsiadują dożywocie. Jeden gwałcił przydrożne prostytutki, zwane tirówkami, i został skazany za cztery zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem i jedno zabójstwo. Zabójstw mógł popełnić więcej, ale tylko jedno mu udowodniono.

Drugi ma na koncie dwie ofiary. Szukał następnych, ale na szczęście policja zatrzymała go. To tak zwany Zabójca z ogłoszenia, który działał w Warszawie w 2013 i 2014 r. Jechał do osób, które wystawiały mieszkanie na sprzedaż, i je mordował. – Niedawno zadzwonił do mnie z więzienia i nadal uważa, że jest niewinny i został wrobiony przez wymiar sprawiedliwości. Badałem go, jest ponad przeciętnie inteligentny, elokwentny i w kontakcie bardzo sympatyczny. Typowy dla tego rodzaju sprawców jest powierzchowny urok, który pomaga im w zdobywaniu zaufania przyszłych ofiar – mówi Jan Gołębiowski.

„Zabójca z ogłoszenia” jest wyjątkowy, ale większość seryjnych morderców, wbrew temu, co sugerują niektórzy autorzy kryminałów, to nie są geniusze zbrodni. – To zazwyczaj zwykli, dość prości mężczyźni, przeciętnie inteligentni lub nawet poniżej przeciętnej – mówi Jan Gołębiowski. Przykładem jest Leszek Pękalski, człowiek upośledzony, z ilorazem 69 IQ, bez wykształcenia, prymitywny w działaniu. Sąd orzekł, że miał ograniczoną poczytalność i skazał go na 25 lat. Nie wyszedł na wolność, lecz umieszczono go w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Według prognozy kryminologicznej istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie popełniał kolejne przestępstwa.

Pękalskiemu przypisywało nawet kilkadziesiąt ofiar, w akcie oskarżenia znalazło się ich 17, ale finalnie został skazany za jedno zabójstwo, bo tylko jedno udało mu się udowodnić. Obecnie coraz nowocześniejszy sposób prowadzenia śledztwa i jego analizy oraz korzystanie z profilerów pozwala wykryć więcej sprawców niż dawniej. A dzięki badaniom genetycznym można wyodrębnić profil DNA sprawcy na podstawie bardzo małej ilości materiału biologicznego. Niedawno policja w USA wykorzystała próbki DNA od dalekich krewnych, aby zidentyfikować Josepha DeAngelo jako zabójcę z Golden State, który zabił 12 kobiet w latach 1976-1986.

Dawniej nie było też cyfrowej bazy śladów daktyloskopijnych. Wszystkie odciski były w wersji papierowej. Specjaliści musieli więc na piechotę porównywać obrazy odcisków palców. Teraz to zadanie wykonuje program komputerowy.

– Ale spraw nierozwiązanych wciąż jest sporo. W Polsce zajmują się tym specjaliści z tzw. archiwów X. Nieraz zbrodnia zostaje popełniona w sposób zwyczajny, ale sprawca miał szczęście – nie zostawił kluczowego śladu, jakim jest odcisk palca czy DNA, albo coś zostało źle zrobione podczas pierwszych czynności policyjnych na miejscu zbrodni. – Nie tyle nie ma zbrodni doskonałej, co jest zbrodnia niewykryta, trudna do udowodnienia. I to wcale nie dotyczy przestępstwa, które zostało popełnione w sposób bardzo dokładny, skrupulatny, a której sprawcą jest geniusz zbrodni – uważa Jan Gołębiowski. – Mówiąc krótko, sprawca ma szczęście, a policja pecha.

Jedno tylko jest pocieszające – od 2000 r. liczba seryjnych morderców spada. – Być może to zasługa nowoczesnych technik. Przestępcy są tak szybko wykrywani, że nie zdążą popełnić kolejnej zbrodni i nie stają się seryjnymi mordercami – mówi Jan Gołębiowski. Tak jest nie tylko w Polsce. Jak wynika z danych zebranych przez Mike’a Aamodta z Radford University, w Stanach Zjednoczonych w latach 80. XX w. działało prawie 770 seryjnych morderców, a w latach 90. niecałe 670.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version