Spółka Saber wygrała warte prawie pół miliarda złotych rządowe konkursy ofert na walkę z wykluczeniem cyfrowym. Po czym została wykluczona z ich realizacji. Czy dlatego, że jej właścicielem jest pośrednik w handlu bronią?
Piotr Sapieżyński, przedsiębiorca z Warszawy, to najbogatszy bodaj złomiarz w Polsce. Zajmuje się recyklingiem specyficznych towarów, jak wycofywane ze służby okręty wojenne.
Średni wiek jednostek służących pod polską banderą przekracza 33 lata, nic dziwnego, że marynarka wojenna systematycznie wycofuje je ze służby i rozpisuje przetargi na ich zagospodarowanie. Te, które nie zostaną przekształcone w pływające muzea, trafiają pod piły i palniki. Można z nich odzyskać cenne materiały, np. wzmacniane aluminium czy uszlachetnioną stal, które służą potem do produkcji elementów dla nowych okrętów. Części mechaniczne czasem udaje się sprzedać na międzynarodowym rynku. Reszta idzie na złom.
Do startu w wojskowych przetargach na złomowanie dopuszczane są tylko licencjonowane firmy, prześwietlone pod kątem kontrwywiadowczym. Takie jak podmioty kontrolowane przez Sapieżyńskiego.
Broń dla Ukrainy
Centrum jego biznesowej grupy jest spółka Alfa, która obok złomowania okrętów zajmuje się też czymś, co w oficjalnej terminologii nosi nazwę „handel hurtowy niezdefiniowany”. Chodzi o obrót bronią. Spółka działa od lat 90., ale biznes na dobre rozkręcił się niedawno za sprawą wojny w Ukrainie. Na stronie internetowej firmy można znaleźć m.in. podziękowania od Serhija Daneki, szefa służby granicznej Ukrainy. Nieoficjalnie wiadomo, że Alfa pośredniczy w dostawach militariów dla walczącej Ukrainy. Za dostawy płacą kraje NATO, w szczególności rząd USA. To również nie jest zajęcie dla przypadkowych przedsiębiorców. Poza krajową licencją na obrót bronią Alfa ma certyfikaty bezpieczeństwa uprawniające do kooperacji z rządami państw NATO.
Z danych spółki wynika, że w 2022 r. Alfa miała przychody ze sprzedaży na poziomie 970 mln zł. W 2023 r. było to już 2,7 mld zł (dla porównania – grupa Huta Stalowa Wola, produkująca m.in. armatohaubice Krab, wykazuje niecały miliard złotych przychodów rocznie). Zyski Alfy to kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Dość, by właściciel firmy mógł myśleć o dywersyfikacji działalności. I tak w 2023 r. zarobione pieniądze Sapieżyński postanowił zainwestować w budowę linii światłowodowych – biznes cywilny, ale też strategiczny.
Odcięci od sieci
Przyczyny poważnych problemów z korzystaniem z kilku portali społecznościowych w środę 6 marca są nadal wyjaśniane. Ale najprawdopodobniej głównym powodem było uszkodzenie kabli światłowodowych na dnie Morza Czerwonego. Według działającej w Hongkongu firmy analitycznej HGC Global Communications w ubiegłym tygodniu doszło do przecięcia czterech podwodnych linii światłowodowych między Europą i Azją. To wystarczyło, żeby ruch internetowy na tej drodze spadł o 25 proc. Ustalanie winnych jeszcze potrwa, ale zdecydowanymi faworytami są tu jemeńscy rebelianci Huti, odpowiedzialni m.in. za ataki na statki handlowe sunące Morzem Czerwonym w stronę Kanału Sueskiego.
Ta globalna awaria sieci telekomunikacyjnej pokazuje, jak ważną rolę we współczesnej gospodarce pełni światłowodowa infrastruktura. Starsi czytelnicy pamiętają zapewne, jaką aferą zakończyła się próba ułożenia światłowodowej magistrali wzdłuż Gazociągu Jamalskiego. Choć część gazrury biegnie przez Polskę do Niemiec, Rosjanie nie raczyli poinformować o tym planie polskich partnerów, co doprowadziło do dyplomatycznego kryzysu.
Dziś znów na budowie światłowodowych szkieletów dzieją się zaskakujące rzeczy.
200 tys. za kilometr
Światłowód to opakowana w pomarańczową osłonę cienka wiązka włókna szklanego albo tworzywa, w której nośnikiem informacji są zaburzenia fali świetlnej. Umożliwia transfer danych z niewiarygodną szybkością, zapewniając przy tym spory margines bezpieczeństwa danych.
Położenie 1 kilometra takiej instalacji w terenie, na którym nie istnieje inna infrastruktura podziemna, kosztuje – uwzględniając już koszt materiału – od 150 do 200 tys. zł. Polska swoje sieci światłowodowe mozolnie buduje od dwóch dekad, głównie rękami firm telekomunikacyjnych. Ale nadal na sporych połaciach kraju są światłowodowe białe plamy – obszary słabiej zaludnione, do których ciągnięcie kabli w cenie 200 tys. zł za kilometr nie ma ekonomicznego uzasadnienia. Ich mieszkańcy są skazani w najlepszym razie na stare, mało wydajne łącza kablowe albo tzw. internet mobilny, czyli od operatorów telefonii komórkowej. Tak jest nie tylko w Polsce, dlatego UE od lat sypie grubymi miliardami na likwidację tych białych plam.
Tylko w ostatnich kilku latach UE zafundowała krajom członkowskim kilka programów wsparcia budowy sieci światłowodowych na prowincji. W Polsce najnowszy z nich to Fundusze Europejskie na Rozwój Cyfrowy w latach 2021-2027, w skrócie FERC. To program opiewający na sumę 2,5 mld zł, za którą w sprzyjających okolicznościach można będzie położyć na terenach wiejskich i w miasteczkach nawet kilkanaście tysięcy kilometrów linii światłowodowych.
Minister od respiratorów
Za rozdział tych środków odpowiada podlegające Ministerstwu Cyfryzacji Centrum Projektów Polska Cyfrowa (CPPC). W trakcie uruchamiania programu FERC w resorcie cyfryzacji nadzór nad CPPC sprawował Janusz Cieszyński. To były wieloletni pracownik działu marketingu firmy telekomunikacyjnej Orange, związany z PiS od 2012 r. Po objęciu władzy przez tę partię Cieszyński zrobił błyskotliwą karierę w administracji państwowej. W rządzie Beaty Szydło był doradcą Mateusza Morawieckiego w Ministerstwie Rozwoju i Finansów, potem w resorcie rozwoju dyrektorował departamentowi odpowiedzialnemu za małe i średnie firmy. Następnie trafił do Ministerstwa Zdrowia, gdzie odpowiadał za cyfryzację opieki zdrowotnej i zasłużył się całkiem udanym wdrożeniem e-recept. Ale największy rozgłos zyskał w czasie pandemii jako urzędnik odpowiedzialny za zamówienie 2,2 tys. respiratorów za 370 mln zł w spółce należącej do Andrzeja Izdebskiego, zajmującej się na co dzień handlem bronią. Większość tych respiratorów nigdy do Polski nie dotarła, a zaliczki wpłacone Izdebskiemu zniknęły. Podobnie jak sam Izdebski, który ukrywał się przed organami ścigania w Albanii, gdzie podobno zmarł.
Na tym nie koniec. Zanim wiosną 2023 r. Cieszyński objął tekę ministra cyfryzacji, zdążył być radnym PiS w Warszawie, wiceprezydentem Chełma i sekretarzem stanu w KPRM. Ekipa, która zarządza dziś Centrum Projektów Polska Cyfrowa, to w części jego ludzie. Obecny dyrektor Wojciech Szajnar to były zastępca Wandy Buk, która kierowała CPPC w latach 2016-2018. Prywatnie Wanda Buk jest żoną Janusza Cieszyńskiego.
Zasady gry
W ramach przymiarek do rozdysponowania 2,5 mld zł z FERC Centrum podzieliło wspomniane białe plamy na 152 niewielkie obszary. I słusznie, bo tereny pozbawione światłowodów to często niepowiązane ze sobą małe fragmenty Polski. Poza tym dzięki rozdrobnieniu w walkę o rządowe zlecenia mogły zaangażować się niewielkie, lokalne firmy.
Równie ważne było zróżnicowanie sposobu finansowania budowy. Część obszarów miała zostać zabudowana światłowodami w systemie zaliczkowym. Firma, której CPPC przyznało dofinansowanie, otrzymywała zaliczkę na budowę. Pozostałe obszary miały zostać oplecione światłowodami na koszt firm realizujących zlecenia CPPC, a pieniądze z unijnego dofinansowania miały otrzymać dopiero po zakończeniu budowy i odbiorach technicznych regulatora rynku, czyli Urzędu Komunikacji Elektronicznej.
Niezależnie od sposobu finansowania, żeby dostać zlecenie od CPPC, trzeba było przejść kilkustopniową weryfikację. Z uwagi na charakter inwestycji CPPC sprawdzało możliwości finansowe, organizacyjne, a nawet kompetencje merytoryczne menedżerów zarządzających podmiotami startującymi w konkursach. Firmy składały do CPPC wnioski o dofinansowanie z FARC. Wygrywała ta firma, która światłowody obiecywała wybudować najtaniej.
Wróćmy do Piotra Sapieżyńskiego. Należąca do niego w 100 proc. spółka Saber została dokapitalizowana kwotą 2 mln zł i zaczęła ściągać menedżerów związanych m.in. z branżą telekomunikacyjną. Prezesem spółki został Dariusz Płatek, w przeszłości m.in. menedżer PLL LOT i Portu Lotniczego w Modlinie. Do firmy trafił Jacek Żukowski, spec od telekomunikacji, który w przeszłości odpowiadał za światłowody w Orange Polska czy w Netii. Saber zatrudnia dziś siedem osób. Wyposażona w takie zasoby spółka ruszyła wiosną ubiegłego roku na podbój rynku telekomunikacyjnego, stając do konkursów w ramach FERC.
Zmiana decyzji
Faworytami wyścigu po unijne pieniądze byli starzy wyjadacze. Obok Orange Polska, które posiada największą w Polsce sieć światłowodów liczącą 100 tys. km, także podmiot o nazwie Polski Światłowód Otwarty, dysponujący sieciami takich firm jak Play, dawne UPC czy Nexera, należąca m.in. do Nokii. To hurtownicy udostępniający odpłatnie swoje linie światłowodowe innym firmom telekomunikacyjnym. W walce o pieniądze z FERC udział wzięła także telekomunikacyjna drobnica z różnych stron kraju.
Saber zabiegał o zlecenia na budowę światłowodów na Mazowszu i na Pomorzu. W pierwszym przypadku zamierzał rozwinąć istniejącą już sieć wybudowaną przez samorząd wojewódzki w ramach programu Internet dla Mazowsza. Nowoczesny światłowód jest na razie użytkowany w niewielkim zakresie. Na Pomorzu Saber zamierzał skorzystać ze szkieletu światłowodowego należącego do Orange. Wszystkie wnioski, jakie złożył Saber, obejmowały obszary, w których dofinansowanie unijne miało zostać wypłacone dopiero po zakończeniu prac i po odbiorach technicznych.
5 stycznia CPPC poinformowało spółkę, że 20 wniosków konkursowych obejmujących 20 ze 152 obszarów, jakie w ramach tej rundy FARC były do wzięcia, Komisja Oceny Projektów oceniła pozytywnie. „W wyniku oceny stwierdzono, że państwa wniosek uzyskał ocenę pozytywną we wszystkich kryteriach merytorycznych ocenianych metodą zero-jedynkową” – pisał na początku stycznia do szefów Sabera Maciej Just, naczelnik wydziału naboru projektów w CPPC. – W ocenie Centrum przedstawiliśmy najbardziej konkurencyjne cenowo oferty na 20 obszarach objętych postępowaniami konkursowymi. Łączna wartość dofinansowania budowy sieci światłowodowych, jaką nam przyznano, to ponad 425 mln zł – mówi Dariusz Płatek, prezes spółki Saber.
We wspomnianym piśmie Maciej Just wyjaśniał, w jaki sposób zostanie podpisana umowa, i poganiał, by spółka szybko przygotowała niezbędne dokumenty. Sfinalizowanie umowy wydawało się formalnością.
Ale 29 stycznia do spółki dotarł kolejny list z CPPC z adnotacją, że umowa nie zostanie podpisana. „W związku ze zaktualizowaniem się przesłanki, o której mowa w art. 61 ust. 4 ustawy wdrożeniowej, informuję o braku możliwości zawarcia umów o dofinansowanie z uwagi na fakt, że zachodzą obawy wyrządzenia przez wnioskodawcę szkody w mieniu publicznym w następstwie zawarcia umów o dofinansowanie projektu w związku z brakiem zdolności finansowych i operacyjnych do ich realizacji” – głosi pismo podpisane przez Wojciecha Szajnara, szefa CPPC.
Paragraf 22
Pół biedy, gdyby list zawierał jakąś decyzję. Zgodnie z kodeksem postępowania administracyjnego w zasadzie od każdej decyzji urzędnika można się odwołać. W tym przypadku list zawiera jedynie sformułowanie, że CPPC informuje niedoszłego beneficjenta, że umowa nie zostanie podpisana. Drogi odwoławczej w takiej sytuacji nie ma. – W przygotowanie inwentaryzacji terenowej map dostarczonych przez CPPC, a też przygotowanie wniosków zainwestowaliśmy ponad 2,5 mln zł. Przeszliśmy kilkustopniową procedurę weryfikacyjną, nasze wnioski otrzymały najwyższe oceny. Nie możemy tego tak zostawić – mówi Dariusz Płatek.
Do CPPC trafiło już wezwanie do zmiany decyzji. Saber zawiadomił o swojej sprawie prokuraturę i CBA. Centrum Projektów Polska Cyfrowa będzie musiało wytłumaczyć zmianę swojej decyzji między 5 a 29 stycznia. Na razie powody tej wolty pozostają niejasne. „CPPC nie komentuje publicznie indywidualnych rozstrzygnięć w stosunku do podmiotów ubiegających się o wsparcie” – pisze w odpowiedzi na pytania „Newsweeka” w tej sprawie Agnieszka Węglińska z departamentu strategii CPPC.
Wspomniany wyżej art 61. tzw. ustawy wdrożeniowej mówi, że CPPC może odmówić podpisania umowy, jeśli w stosunku do spółki lub jednego z członków zarządu toczy się postępowanie prokuratorskie albo karnoskarbowe. W tym przypadku takiej przesłanki nie ma.
Nie może też chodzić o ryzyko wyłudzenia dofinansowania, bo tryb, w którym Saber miał kłaść światłowody, zakłada wypłatę środków publicznych dopiero po ukończeniu budowy i po odbiorach technicznych. Wątpliwe też, żeby CPPC zakwestionowało skromną obsadę kadrową spółki Saber jako potencjalną przeszkodę w realizacji projektu. Większość uczestników postępowań zleca projektowanie i budowę telekomunikacyjnych linii firmom podwykonawczym. Być może chodzi o krótką historię finansową spółki Saber, ale już na etapie konkursów spółka pokazywała CPPC zamiast swoich wyników finansowych wyniki spółki matki, czyli Alfy. Wtedy to nie budziło zastrzeżeń, bo wiadomo, że to Alfa ma finansować roboty do czasu ich rozliczenia przez CPPC. Na rynku słychać, że duzi gracze rynku telekomunikacyjnego niekoniecznie życzą sobie wejścia na rynek kolejnego konkurenta. Albo że nie wszystkim w CPPC podoba się biznesowa działalność Piotra Sapieżyńskiego.