Ten dziwny serial pt. „wybór kandydata PiS na prezydenta” zaczął się w dzień po wyborach w 2023 r., a zakończyć się ma już w ten weekend w Krakowie.
Pod warunkiem że znów ktoś nie wywróci Jarosławowi Kaczyńskiemu stolika z kandydaturą szefa IPN Karola Nawrockiego.
— Karol Nawrocki tak na 80 proc. — mówili ludzie w PiS jeszcze w środę.
W czwartek wieczorem już: — Na ten moment to Nawrocki.
Taran Nawrocki?
Kluczem są słowa „na ten moment”. Ale przesłuchy z Nowogrodzkiej pozwalają sądzić, że PiS obrało kurs na kandydaturę Nawrockiego i nie będzie już kolejnego zwrotu ku innemu nazwisku.
Z Nowogrodzkiej dopływają — nieoficjalnie, a nawet dementowane, że ostatecznej decyzji wciąż nie ma — sygnały, że Karol Nawrocki ma być tym taranem, którym PiS znów chciałoby wjechać do Pałacu Prezydenckiego, a potem dzięki temu odzyskać władzę. W PiS tak naprawdę mało kto, czy wręcz nikt w to nie wierzy — tak jak w 2015 r. nikt nie wierzył w wygraną Andrzeja Dudy.
I bez tego spełnić się ma — przy zastrzeżeniu, że znów nie będzie zwrotu o 180 stopni w PiS — marzenie Karola Nawrockiego: walka o fotel głowy państwa. Dziś Karol Nawrocki jest o krok od startu na prezydenta z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Jest bezpartyjny — nie ma legitymacji PiS, ale jednoznacznie jest z tą formacją kojarzony. Może jednak pozować na kandydata niezależnego, obywatelskiego.
Spośród wszystkich potencjalnych kandydatów on był na start najbardziej napalony.
15 sierpnia tego roku (jak co roku zresztą) prezydent Andrzej Duda zaprosił prezesa IPN Karola Nawrockiego na wielkie przyjęcie po imponującej defiladzie wojskowej z okazji Święta Wojska Polskiego. Zaprosił z rozdzielnika — obowiązkowo, jako szefa ważnej instytucji państwa, jednej z ostatnich redut konserwatystów w państwie.
Nawrocki dumnie chodził, z piersią do przodu. Widać po nim było, że chce startować na prezydenta, a Zamek Królewski chętnie zamieniłby na Pałac Prezydencki.
Przydługi serial PiS
Prawo i Sprawiedliwość jest już po terminie, który samo sobie wyznaczyło — 11 listopada — na wskazanie swojego kandydata. Termin ten był w partii Jarosława Kaczyńskiego fetyszyzowany. Wedle wielu osób z tej formacji — bez sensu. Ale czas już kończyć ten serial, nim stanie się komedią. Serial tak długi, bo scenariusz był improwizowany, ze zwrotami akcji, zmianą nazwisk, ostrymi polemikami na szczytach PiS i cichym podkopywaniem niewygodnych kandydatów. Ot, cały PiS.
Serial ten — mało kto o tym dziś pamięta — zaczął się dosłownie dzień po przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych 15 października 2023 r. Wówczas Jarosław Kaczyński zebrał na stypie po utracie władzy najbliższych współpracowników i powiedział im, żeby się nie żarli, bo trzeba szukać „nowego Andrzeja Dudy” i nim wygrać wybory prezydenckie 2025 r.
Z Nowogrodzkiej słychać, że Jarosław Kaczyński nie ma żadnego planu na podmianę kandydata — chce postawić na jednego konia i z nim dojechać do drugiej tury. — Nie będzie żadnej podmianki. Będzie już szybko ogłoszony kandydat. Szybko zebrane podpisy w imponującej liczbie. Zbieranie pieniędzy na kampanię. Nas nie będzie stać na podmiankę — mówi polityk tej formacji.
Dziś kandydat PiS — ktokolwiek by nim nie był — wydaje się mieć gwarancję wejścia do II tury.
Wybór kandydata na prezydenta nie mógł rozsadzić PiS
Wybór kandydata PiS wcale nie był podyktowany tym, aby wybrać człowieka o największych szansach. Po pierwsze ten kandydat nie może rozsadzić PiS od środka. I to jest powód, dla którego Jarosław Kaczyński musiał się cofnąć.
Prezes PiS chciał 2-3 tygodnie temu, by to Przemysław Czarnek był kandydatem PiS. Ale sprzeciw w partii był zbyt wielki — przeciw Czarnkowi przemawiali Joachim Brudziński, Mateusz Morawiecki. I jeszcze wewnętrzne sondaże, a te miały mówić — o czym pisały „Sieci” — że Czarnek wcale nie przyciąga wyborców Konfederacji (to dlatego, że smagał ludzi „lex Czarnkami”, a to były ustawy postrzegane antywolnościowe — takich elektorat „Konfy” nie lubi).
Karol Nawrocki nie budzi tak wielkiego oporu w partii — ba, jest do zaakceptowania przez otoczenie Jarosława Kaczyńskiego, bo nikomu tak w zasadzie nie zagraża.
Dziś wiele wskazuje, że decyzja na Nowogrodzkiej się już w zasadzie utarła. To „ucieranie decyzji” — sięgając do poetyki Bronisława Komorowskiego: „ubigosowanie” — polega na tym, że ma się stać oczywista, optymalna dla wszystkich na szczytach PiS. Jarosław Kaczyński nie chciał forsować kogoś, ale nakłonić wszystkich do jednej kandydatury.
PiS chce przedstawić swojego kandydata w hali „Sokoła” w Krakowie. Bo to hala i ładna, i tania, i tradycyjna dla PiS.