– Żeby dziś wynajmować komuś mieszkanie, trzeba mieć mocne nerwy – słyszę od tych, którzy mieli problemy z lokatorami. Czasem nieuczciwych najemców nie można wyeksmitować przez lata.
Jolanta z K. od dwudziestu lat wynajmuje dwie kawalerki. Przez ten czas niejedno widziała i z niejednym musiała sobie poradzić.
– Ostatnio wynajmowałam księgowej i drobnemu przedsiębiorcy – mówi. – Przez miesiąc płacili, w kolejnym spóźnili się o dwa tygodnie i przestali odbierać ode mnie telefony. Mam zasadę, że po trzech upomnieniach „wjeżdżam na chatę” i żądam kluczy. Kiedy podjechałam pod dom, w mieszkaniu paliło się światło, ale drzwi były zamknięte. Klucze znalazłam w skrzynce.
To, co zastała w kawalerce, określa krótko: sodoma i gomora. Księgowa i przedsiębiorca wyrwali ze ścian wszystkie gniazdka, zdemontowali baterie umywalkowe, wybili szybę w łazience, porysowali i pobrudzili ściany. Kaucja pokryła tylko część remontów, ale Jolanta nie zgłosiła sprawy na policję. – Nie wierzę w skuteczność polskiego wymiaru sprawiedliwości – mówi. – Co zrobiłam? Przestałam wynajmować Polakom, przerzuciłam się na zagraniczniaków. W odróżnieniu od naszych najemców boją się policji i zawsze ich można postraszyć konsulatem czy strażą graniczną.
Na robactwo
– A mnie najemcy zagraniczni potraktowali gorzej niż wielbłądzią kupę – mówi Zofia z W., na co dzień mieszkająca w Niemczech. – A nic nie wskazywało, że tak będzie.
Dwupokojowe mieszkanie, w dobrym standardzie i lokalizacji, wynajęła na dwa lata dwóm studentom z Turcji. Mieli płacić co tydzień: 165 i 140 zł. Przez dwa miesiące pieniądze wpływały na konto Zofii, potem zaczęły się schody.
– Najpierw z okna mojego mieszkania zaczęły fruwać opakowania po jogurcie – wspomina. – Potem zepsuli lodówkę, wreszcie zaczęli przysyłać mi zdjęcia robactwa, które opanowało mieszkanie. Na fotografiach wyglądało to tragicznie: robaki oblazły nowe kanapy i łóżka, wyłaziły zza mebli kuchennych. Pluskwy.
Zofia zaklina się, że przed wynajęciem mieszkania nie miała problemu z pluskwami. Lokal oddała studentom – jak mówi – wylizany do czysta. Po inwazji robactwa zapluskwione meble zabrała znajoma, ale posprzątaniem mieli zająć się studenci.
– Rozmawiałam z nimi przez WhatsAppa i to nie były miłe rozmowy – wspomina Zofia. – W pewnym momencie włączył się wujek jednego z nich. Krzyczał, że zastraszam dzieci, stwierdził, że chłopcy wyprowadzą się, ale tylko jeśli wypłacę im 10 tys. zł.
Zofia wsiadła do samochodu i razem z mężem pokonali ponad tysiąc kilometrów do W. Na miejscu zastali studenta z agresywnym wujkiem i kilkoma innymi Turkami. I bałagan: pluskwy, brud, porysowany parkiet, wyłamany zamek. Lokal wyglądał, jakby zamieszkiwało w nim kilkanaście osób.
– Mąż złapał się za głowę – wspomina Zofia. – Wyjął z kieszeni 625 euro i wręczył wujkowi, który dopiero wtedy zabrał z mieszkania siostrzeńca i resztę ekipy. O odszkodowaniu za zerwaną umowę nie było nawet mowy. Kiedy wyjechali, wzięłam się za liczenie strat: od zniszczonych mebli po zaginione kołdry, poduszki i drobiazgi z łazienki.
Nie zamierzała tak zostawić sprawy. Poszła na policję. Opowiedziała, że mąż padł ofiarą szantażu, musiał zapłacić haracz, poza tym mieszkanie zostało zdewastowane i rozkradzione: Usłyszałam: to nie jest sprawa dla policji. Jedyne, co mogę zrobić, to założyć sprawę cywilną. Ale komu?
Na dziecko
Jolanta przyznaje, że szukała wsparcia na jednej z facebookowych grup samopomocowych dla wynajmujących. Poznała tam historie poszkodowanych przez – jak je nazywają w grupie – najgorszy kaliber najemców, czyli samotne matki.
Uczestniczka grupy, Wera z Z., przyznaje, że czytała, iż ten, kto wynajmuje mieszkanie kobiecie z dziećmi, ten sam ładuje się w kłopoty. – Myślałam, że to mnie nie spotka – przyznaje. – W maju 2022 r. podpisałam umowę na rok, do czerwca 2023, z kobietą z nastoletnią córką. Oszukała mnie, że ma tylko jedno dziecko, bo oprócz nastolatki zamieszkał z nią pięcioletni synek. Machnęłam ręką, tym bardziej że początkowo to była dobra lokatorka. Płaciła regularnie 2 tys. zł czynszu plus media.
Wszystko zmieniło się pod koniec czerwca ubiegłego roku. Umowa wygasła, ale kobieta stwierdziła, że nie wyprowadzi się z mieszkania i nie podpisze nowej umowy (Wera chciała podwyższyć czynsz do 3 tys. zł).
– Powiedziała, że ma ciężką sytuację finansową i czeka na lokal komunalny od gminy – wspomina. – Uprosiła, żebym pozwoliła jej – bez umowy – mieszkać jeszcze do końca września. Szkoda mi było dzieci, poszłam jej na rękę. Wtedy zaczęła wysyłać – zamiast 2 tysięcy – po 500, 600 zł miesięcznie. I przestała płacić za media. W październiku zapłaciła ciut więcej i tak dojechałyśmy do listopada. Kiedy po raz kolejny zapytałam, kiedy się wyprowadzi i postraszyłam, że pójdę do sądu o bezumowne zajmowanie lokalu, zasłoniła się zimowym okresem ochronnym dla najemców. W ten sposób zyskała czas od 1 listopada do 31 marca 2024 r., bo w tym okresie zakazane jest przeprowadzanie eksmisji, jeśli lokatorowi nie wskazano innego lokalu lub nie został przyznany lokal socjalny.
Wera mówi, że usiłowała dostać się do swojego mieszkania, ale lokatorka zamknęła jej drzwi przed nosem. Krzyknęła, żeby jej nie nachodziła, bo naśle na nią policję o naruszanie miru domowego.
– Do dziś jest mi winna 15 tys. zł czynszu i zapłaciłam za nią prawie 5 tys. zł za media – opowiada Wera. – W perspektywie mam sprawę sądową o jej eksmisję do lokalu socjalnego, a w W. na taki lokal czeka się latami. Do tego momentu jest nie do ruszenia.
Na lokal socjalny
– Bierność i oczekiwanie, aż wynajmujący „załatwi” najemcy lokal socjalny, a do tej pory życie na jego koszt, to nowy sposób na oszustwo – mówi Renata z B.
Jej historia wygląda tak: dwa lata temu wynajęła mieszkanie młodej parze. W trakcie umowy najmu urodziło się dziecko. Przez półtora roku pojawiały się drobne kłopoty typu opóźnienia w płatnościach (1600 zł plus media). Kłopotem okazał się też kot wprowadzony przez parę do lokalu. Kot miał kuwetę, ale nikt jej nie sprzątał. Smród niósł się na klatkę, inni lokatorzy narzekali, wreszcie po kilku interwencjach kot został wywieziony na wieś. – Potem zaczęły się pijatyki – wspomina Renata. – Państwo wzywali na siebie policję. Pani piła nawet przed domem, siedząc z dzieckiem na ławce. We wrześniu 2023 r. pan gdzieś znikł, a pani oświadczyła, że nie będzie płacić, bo nie ma pracy i została sama z dzieckiem. Dziś ma ponad 12 tys. długu i nie zamierza się wyprowadzić.
Renata przyznaje, że prześledziła ścieżkę prawną, którą powinna przejść, aby się pozbyć – jak mówi – patonajemcy. Początek to sprawa o eksmisję. Koszt – kilkanaście do kilkudziesięciu tysięcy złotych, czas trwania – kilka lat. I nikła szansa na wyprowadzenie patonajemcy do lokalu komunalnego, bo w B. nawet po eksmisji na takie mieszkanie oczekuje się od 10 do 17 lat. Komornik (dodatkowy koszt 1500 zł) nawet z nakazem eksmisji musi od niej odstąpić. – Czyli lokatorka nadal wisi na moich barkach i będzie wisieć, dopóki miasto nie da jej lokalu socjalnego. Mogę się oczywiście sądzić z samorządem, aby płacił za nią rachunki i czynsz, ale to też zajmie dużo czasu. Ręce opadają.
Marek z Z. (również członek grupy samopomocowej dla wynajmujących) przyznaje, że miał identyczny kłopot jak Renata. Lokatorka – jak nazywa ją Marek: koczowniczka z dzieckiem – od początku sprawiała kłopoty. W pierwszym miesiącu zażądała obniżki czynszu z powodu zepsutego domofonu. W kolejnym wystąpiła o to samo z powodu niewygodnego łóżka. Miesiąc później oświadczyła, że z powodu wyziewów z pralki ma kłopoty ze zdrowiem i w ogóle przestaje płacić.
– Wiedzieliśmy, że musimy się jej szybko pozbyć, ale nie reagowała na nasze wezwania do wyprowadzki – wspomina Marek. – Śledząc profil na Facebooku, odnalazłem jej rodziców. Okazało się, że walczą o opiekę nad jej dzieckiem. Powiedziałem lokatorce, że jeśli się nie wyprowadzi, będę zeznawać na ich korzyść. Podziałało. Do dziś jednak jest nam winna 6 tysięcy. Nie do ściągnięcia, bo siedzi w więzieniu.
Na krótki termin
Zbigniew z W. pracuje w firmie zarządzającej najmem i po latach pracy w długoterminówce nie wyobraża sobie powrotu do niej. Dziś jedynym – jak mówi – w miarę bezpiecznym sposobem na wynajem, bo bez możliwości zasiedzenia mieszkania, jest najem krótkoterminowy. W teorii opisywany jako najem poniżej miesiąca, w praktyce trwa od jednej nocy do tygodnia.
– To najem w miarę bezpieczny, bo i u nas trafiają się goście z piekła rodem – mówi Zbigniew. – Niedawno miałem np. hakerów z Bułgarii, którzy korzystając z naszego routera, robili przekręty. Do dziś dostaję w tej sprawie wezwania na policję. Pisma przychodzą z całej Polski. Dostaję też wezwania na policję w sprawie innego najemcy, który zrobił sobie z wynajmu krótkoterminowego sposób na życie. Wynajmował mieszkanie, kradł telewizor, sprzedawał go w lombardzie i uzyskane w ten sposób pieniądze wydawał na noc, dwie w kolejnym lokalu. Wychodził z niego z kolejnymi fantami, które znowu sprzedawał, żeby znów mieć na wynajem.
Zbigniew przyznaje, że najem krótkoterminowy wiąże się przede wszystkim z problemami dla sąsiadów. W swojej karierze zarządzającego najmem miał skargi na odbywające się za ścianą orgie seksualne, pijaństwo i bijatyki. Jeden z najemców zorganizował w jednopokojowym lokalu imprezę na kilkadziesiąt osób (przypadkowo poznanych na schodkach nad Wisłą). Inny zniszczył bramę wjazdową do podziemnego garażu i odmówił pokrycia kosztów. Kolejny – zresztą policjant – odmawiał opuszczenia lokalu, musiała interweniować policja. Zdarzyło się też, że jedna z najmujących – po upływie opłaconych dwóch tygodni najmu – nie otwierała drzwi. Weszli komisyjnie. Znaleźli ją nagą, w stanie upojenia alkoholowego. Konieczny był transport do szpitala.
– Ale największy przekręt usiłował u nas zrobić pan Kowalski – opowiada Zbigniew. – Wykupił mieszkanie na dwie doby. Nie oddał kluczy, nie odbierał telefonu. Weszliśmy do środka, a tam – obok walizek z damskimi ubiorami – leżała umowa najmu mieszkania. Okazało się, że pan Kowalski, posługując się fałszywymi danymi, wynajął nasz lokal studentce. Wziął od niej kaucję i rozpłynął się we mgle.
Po swojemu
Michał Starzyński, właściciel Kancelarii Detektywistyczno-Windykacyjnej MS, przyznaje, że pozbycie się patonajemcy to droga przez mękę: – Najtrudniej jest uświadomić – zwłaszcza młodym ludziom pochodzącym z tzw. pokolenia Z – że długi należy spłacać. Zetki mają dziwne przeświadczenie, że wszystko im się należy, łącznie z darmowym lokum. Z reguły nie mają stałych źródeł dochodów. Często są uzależnieni od pożyczek chwilówek, co zmusza ich do lawirowania w gąszczu przepisów prawa.
Starzyński doskonale pamięta sprawę sprzed dwóch lat. Jeden z przedstawicieli pokolenia Z zostawił klientowi kompletnie zniszczony dom. Przed wyprowadzką powyrywał kable ze ścian, powybijał szyby, wyciągnął wkład kominkowy. Zrobił z pięknego, ponad 200-metrowego domu stan surowy. – Naszą późniejszą rolą – jako detektywów – było namierzenie patolokatora i sprawdzenie posiadanego przez niego majątku – mówi Starzyński. – Okazało się, że dłużnik był właścicielem nieruchomości, którą wynajmował innemu lokatorowi.
Starzyński nie chce mówić o sposobach i kosztach pozbywania się niechcianych patolokatorów. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że to koszt rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, a w wachlarzu metod jest np. wejście do lokalu „na twardo”, czyli wprowadzenie się i wymiana zamków.
Nie wszystkich stać na takie usługi. Na forach dla wynajmujących roi się od opisów, jak można to zrobić po swojemu. Elżbieta z W. kilka miesięcy temu własnym sumptem pozbyła się koczującej w jej lokalu dwójki emerytów. Wcześniej odbębniła trwającą cztery lata sprawę o eksmisję i straciła na czynszu i rachunkach prawie 200 tys. zł. – Państwo nie załapali się na lokal socjalny z powodu wysokich emerytur – mówi Elżbieta. – Nie można było jednak eksmitować ich na bruk, więc na miesiąc wynajęłam im hotel. Nocleg dla dwu osób kosztował mnie ponad 6 tys. zł. Koszt obsługi komornika to dodatkowe 1,5 tys., kontener na ich rzeczy to 900 zł, firma przeprowadzkowa – 3 tys., ślusarz za wymianę zamków wziął 750 zł. Cała eksmisja kosztowała mnie ok. 11 tys. zł.
Katarzyna z Z. nie miała tyle pieniędzy na wyprowadzenie patolokatorki (zalega 5 tysięcy czynszu). Dlatego przyznaje, że chciała złamać prawo. Była gotowa spakować dobytek lokatorki, wyrzucić jej rzeczy z lokalu i zmienić zamki.
– Myślałam, że nikogo nie będzie w domu, ale patolokatorka zaatakowała moją siostrę gazem, a mnie groziła śmiercią. Na szczęście nie straciłyśmy zimnej krwi – mówi Katarzyna. – Wezwałyśmy policję, a ta – za groźby karalne – nakazała lokatorce opuścić mój dom w trzy dni. Zwiała nazajutrz.
Józef z R. wziął – jak mówi – patokoczowników zimnem. Nie płacił za nich rachunków. Nie odzyskał zaległego czynszu (10 tys.) i wpędził się w długi, ale odkąd się wyprowadzili, ma spokój. – Żeby dziś wynajmować, trzeba mieć mocne nerwy. Ja wysiadam. Sprzedaję dom, wyprowadzam się do Hiszpanii – mówi.