– Gdybyśmy nie weszli do Unii, bylibyśmy w strefie niczyjej, gdzieś pomiędzy Europą a Rosją. Dzięki przystąpieniu do UE udało się zmienić przekleństwo w błogosławieństwo – mówi Paweł Świeboda, który 20 lat temu zajmował się negocjacjami akcesyjnymi.

Paweł Świeboda*: To wydarzenie tego samego kalibru co najważniejsze kamienie milowe w dziejach Polski. Jeden z punktów zwrotnych w naszej historii, coś, co kiedyś znajdzie się na jednej liście ze zjazdem gnieźnieńskim, unią lubelską czy odzyskaniem niepodległości. Być może najbardziej uprawnione jest porównanie z 1918 r. – uzyskaliśmy większą sprawczość, jeśli chodzi o kształtowanie naszej przyszłości. W dziejach Polski dominowały bitwy, wojny, rozbiory, zaś od 20 lat realizujemy nasze interesy pokojowo, poprzez rozwój cywilizacyjny.

– Dzięki przystąpieniu do UE udało się zmienić przekleństwo w błogosławieństwo. Okazało się, że położenie w centrum Europy to nasze aktywo, oczywiście z zastrzeżeniem, że bliskość Rosji i Białorusi jest dziś większym wyzwaniem niż w 2004 r.

– Ciężko to sobie wyobrazić, bo żadna alternatywna koncepcja nie ma racji bytu. Oczywiście, kilka się pojawiło w ostatnich 20 latach, np. koncepcja Międzymorza, chociaż oficjalnie nie była to alternatywa dla Unii. Poprzez samo Międzymorze nie osiągnęlibyśmy jednak tego, co dało nam członkostwo w UE, czyli zakotwiczenia się w cywilizacji Zachodu, świecie rozwiniętych gospodarek i dojrzałych demokracji. Bez Unii bylibyśmy w strefie niczyjej, pomiędzy Europą a Rosją, z wszelkimi tego negatywnymi konsekwencjami. Można to sobie lepiej wyobrazić dzisiaj, kiedy mamy wojnę w Ukrainie, zaś amerykańskiego zaangażowania w naszej części świata nie można uznać za pewnik. Myślę oczywiście o możliwej perspektywie zwycięstwa Donalda Trumpa.

– Biorąc pod uwagę naszą daleko posuniętą awersję do Rosji, znaleźlibyśmy się zapewne w strefie chińskiej albo w obszarze geopolitycznego eksperymentu, próbując różnych aliansów. Podobny model próbuje wcielić w życie Wielka Brytania po brexicie, tyle tylko że ma inną tradycję i pozycję.

– Unia też skorzystała, choć w trudno przeliczalny sposób. Są modele, które pokażą, o ile wzrósł unijny PKB dzięki rozszerzeniu o Europę Środkową, ale dużo ważniejsze jest to, że za sprawą przyjęcia nowych krajów Unia pokazała, że ma geopolityczną moc i jest w stanie doprowadzić do transformacji państw i ich gospodarek. Rozszerzenie o Europę Środkową było taką małą globalizacją, podczas której UE testowała swoje podejście do świata. Przy okazji mogła przenieść w bezpieczne miejsce część swej produkcji z obszarów objętych dużym ryzykiem. Polska na tym nadal korzysta jako integralna część niemieckich i zachodnich łańcuchów dostaw. My mamy inwestycje i miejsca pracy, zaś zachodnioeuropejski przemysł – większe gwarancje bezpieczeństwa, niż gdyby musiał lokować produkcję w odleglejszych częściach świata. W UE doszło więc do poszerzenia strefy stabilności.

– Państwa zachodnie ulokowały w Polsce ogromne interesy. Mamy gwarancje bezpieczeństwa ze strony sojuszników z NATO. Jesteśmy więc bardziej wschodnią flanką Zachodu niż strefą buforową. Bylibyśmy nią, gdyby Polska nie wstąpiła do Unii. Musielibyśmy wtedy radzić sobie sami.

Jesteśmy bardziej wschodnią flanką Zachodu niż strefą buforową. Bylibyśmy nią, gdyby Polska nie wstąpiła do Unii

– Nie ma niczego złego w przytaczaniu tych statystyk, bo sukces Polski jest spektakularny. Niewiele jest państw na świecie, które równie szybko doświadczyły tak głębokiej transformacji. Na myśl przychodzą mi Korea Południowa i Singapur, które podobnie jak Polska uniknęły tzw. pułapki średniego dochodu. Zrobiliśmy to wszystko w sposób absolutnie modelowy. Zaczynaliśmy na poziomie 50 proc. unijnego PKB liczonego na głowę mieszkańca, a dziś mamy 79 proc. (w oparciu o parytet siły nabywczej). Warto to powtarzać, bo często przyzwyczajamy się do sukcesu i nie robi on już na nas wrażenia. Tracąc skalę porównawczą, zapominamy, jak wiele osiągnęliśmy.

– Debata o polexicie to cień, który kładzie się na naszych 20 latach w UE. Przez pierwszą połowę tego okresu byliśmy krajem proeuropejskim, przez drugą Polska, delikatnie mówiąc, miała sceptyczny pogląd na przyszłość Unii. Myślę, że ta tęsknota za polexitem wzięła się z potrzeby odreagowania na to, czym było tak naprawdę wejście do UE. A przypomnę, że było to pełne dostosowanie się do reguł stworzonych przez innych. Aby stać się częścią klubu, musieliśmy przyjąć wszystko, co w UE wymyślono z całym dobrodziejstwem inwentarza, negocjując co najwyżej okresy przejściowe, które pozwoliły nam pewne rzeczy rozłożyć w czasie. Taka była logika rozszerzenia. Debatę o polexicie wzmocniło silne poczucie własnej wartości. Politycy prawicy próbowali zbudować w Polsce na tej bazie sceptycyzm wobec Unii, ale na szczęście społeczeństwo pozostało na to w dużej mierze odporne.

– Za pieniądze z funduszy europejskich zrealizowano ogromną liczbę imponujących projektów infrastrukturalnych. Mamy dziś prawie 10 razy dłuższą sieć dróg szybkiego ruchu niż w momencie przystępowania do UE – w sumie ok. 5 tys. kilometrów. Mamy np. bardzo dobrej jakości wodę z kranu, którą da się pić. Nie ulega wątpliwości, że wejście do UE było cywilizacyjnym skokiem. Oczywiście, w dzisiejszych czasach postępu nie mierzy się tylko długością autostrad i coraz więcej środków należałoby przeznaczać na rozwój kapitału ludzkiego i wiedzy. Pod tym względem nie wyglądamy najlepiej na tle innych państw UE. Dobrym punktem odniesienia są unijne programy na rzecz rozwoju nauki i badań. Pod względem wydatków na ten cel Polska zajmuje dopiero 14. miejsce w Unii. Znaczący postęp w zakresie dobrych projektów odnotowaliśmy w ostatnich 2-3 latach, ale wciąż łatwiej wydawać nam unijne środki na rozwój infrastruktury. Musimy zdać sobie sprawę, że dziś gospodarka wymaga inwestycji w strategiczne technologie, w których nie jesteśmy zbyt mocni.

– Myślę, że społeczeństwo polskie jest już zasadniczo częścią Zachodu, zaś Polacy nie mają w większości kompleksów, które były problemem 20 lat temu. Część z nas wciąż jeszcze porównuje się z innymi narodami europejskimi, zamiast identyfikować się z Zachodem, ale bariery mentalne zostały w dużej mierze pokonane. To jest także ogromnym sukcesem. Znamienne jest to, że od 2-3 lat więcej naszych rodaków wraca z zagranicy, niż tam wyjeżdża.

– Gdyby 20 lat temu zapytano mnie, o co bardziej się martwię – o gospodarkę czy instytucje, odpowiedziałbym, że o to, jak poradzi sobie nasza gospodarka. Różnica w konkurencyjności między Polską a starą unijną piętnastką pozostawała wówczas ogromna, zaś instytucje były całkiem nieźle przygotowane na członkostwo. Niestety, okazało się, że nie oparły się zmasowanej ofensywie politycznej. Paradoks polega na tym, że dzięki unijnemu parasolowi ochronnemu państwa członkowskie mają dużo większą swobodę na różnego rodzaju niedobre eksperymenty z demokracją. Członkostwo w UE jest pewnego rodzaju gwarancją dla rynków finansowych, że pomimo politycznych zawirowań gospodarce nic złego stać się nie może. To „laurka” wystawiona przez Unię sprawiała, że od 2020 r., czyli w czasie drugiej połowy rządów PiS, odnotowaliśmy w Polsce największy napływ inwestycji zagranicznych w naszej historii! Słowem – członkostwo w UE dawało swobodę rządom Morawieckiego czy Orbánowi na niszczenie rządów prawa, a unijne instytucje nie miały zbyt wielkiego wpływu na to, co tak naprawdę się dzieje w Polsce czy na Węgrzech.

– To jest zupełnie niewiarygodne! Ciężko pogodzić się z tym, że UE nie jest w stanie znaleźć mechanizmów, które ograniczałyby takie patologiczne działania. W UE potrzebna jest głębsza refleksja na temat tego, jak lepiej chronić instytucje państw członkowskich przed zakusami polityków.

– Odejście od rządów prawa i fakt, że uruchomiono wobec nas unijne procedury ochrony demokracji, które miały pozostać na papierze. Nie wiem, czy można było wcześniej się przed tym zabezpieczyć. Martwi mnie niedostatecznie priorytetowe podejście do wysokich technologii i rozwoju nauki, ale to rozpatrywałbym w kategorii pewnego rozczarowania, a nie wpadki. Niedosyt budzi ambiwalentny stosunek do polityki klimatycznej i migracyjnej. Nigdy nie pogodziliśmy się z tym, że UE uznaje za swój sztandarowy projekt zieloną transformację.

– Kiedy myślę o tych naszych 20 latach w Unii, to największe rozczarowanie odczuwam właśnie z tego powodu. Wchodząc do UE, mieliśmy bardzo mocną kartę – sukces transformacji był atutem Polski. Dziś nasza pozycja stała się bardziej dwuznaczna – gospodarczo odnieśliśmy spektakularny sukces, ale jeśli chodzi o bilans polityczny i instytucjonalny, wypadamy dużo gorzej.

– W inny sposób, niż zakładaliśmy. Wchodziliśmy pod hasłem „Europy solidarnej”. Wydawało się, że Polsce uda się zaszczepić w UE większą potrzebę solidarności. W końcu mieliśmy za sobą doświadczenie Solidarności i spodziewano się, że mamy bardziej ideowy stosunek do integracji. Okazało się jednak, że jesteśmy krajem bardzo twardo broniącym swoich interesów, czego chyba nikt w UE się nie spodziewał. Pod naszym wpływem Unia stała się więc bardziej pragmatyczna i elastyczna. Coś, co kiedyś wydawało się nieprawdopodobne, jest dziś możliwe. Z powodu politycznych roszad do ostatniej chwili nikt nie wiedział, jaki będzie wynik niedawnego głosowania w sprawie tzw. paktu migracyjnego w Parlamencie Europejskim.

– Niewątpliwie doświadczenia, jakie UE miała z rządami PiS i Fideszu, nie sprzyjają budowaniu poparcia dla tego procesu. Dziś rządy każdego państwa w Unii kalkulują, czy przyjmując ten czy ów kraj, nie biorą aby sobie na kark podobnych albo nawet większych problemów. W rezultacie rozszerzenie postępuje w ślimaczym tempie. Niestety, Kaczyński i Orbán zniechęcili klasę polityczną w Europie do znaczącego rozszerzania Unii.

– Unia będzie miała się dobrze, a Polska będzie wtedy w strefie euro, czyli w jej twardym rdzeniu. Oczywiście, UE przejdzie kryzysy i trudne momenty zawahania tak jak w ostatnich latach, ale będzie kroczyć do przodu we własnym tempie. Wahania nastrojów i głęboka polaryzacja są dziś normalnymi zjawiskami w całej Europie i nie ma od tego odwrotu. Jeżeli można sobie czegoś życzyć, to tego, że uda się zarządzać polaryzacją i złożonością polityczną. Za 20 lat Unia będzie tak samo płynna jak dzisiejsze czasy, parafrazując Zygmunta Baumana. Będzie obszarem nieustannych kompromisów. Paradoksalnie w takiej Unii Polska będzie się lepiej odnajdowała, bo w końcu to my sprawiliśmy, że taka się stała.

Paweł Świeboda (ur. 1972) jest politologiem i ekonomistą, uczestniczył w negocjacjach akcesyjnych jako doradca prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, później jako dyrektor Departamentu UE MSZ. Potem był m.in jednym z doradców szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera. Obecnie związany z brukselskim think tankiem European Policy Centre

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version