Cicha i spokojna Holandia, gdzie przestępczość zorganizowana niemal nie istniała, jest dziś porównywana do spustoszonych przez narkotykowe kartele państw Ameryki Łacińskiej.
– Nazywam Holandię „narkopaństwem 2.0”. Nie jesteśmy Meksykiem, ale równoległa gospodarka stanowi atak na porządek publiczny. To ogromny problem, z którym walczymy na każdym froncie – twierdzi Jan Struijs, przewodniczący związku zawodowego policji Nederlandse PolitieBond. Słynny pisarz Roberto Saviano, który opisał świat neapolitańskiej sieci Camorra, uważa, że w Amsterdamie wpływy mafii są jeszcze większe: – Są tam klany z całego świata. Ten, kto kontroluje Holandię, włada jedną z arterii globalnego rynku narkotykowego.
Anioły śmierci
Niedawno zakończony w Amsterdamie wielki proces o kryptonimie „Marengo” zmusił Holendrów do refleksji, czy ich kraj podąży tą samą drogą, co spustoszone przez narkotykowe kartele państwa Ameryki Łacińskiej. – To punkt zwrotny – mówi Robby Roks, profesor kryminologii na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie. – Proces zmienił nie tylko sposób, w jaki my patrzymy na przestępczość zorganizowaną, ale także, jak inne kraje postrzegają Holandię.
Trwał sześć lat. Policjanci w kominiarkach otoczyli budynek sądu znany jako „Bunkier”, gdy bezimienni sędziowie, z twarzami ukrytymi przed wzrokiem widzów, odczytywali wyroki. Dziennikarze musieli podpisać oświadczenie, że nie ujawnią personaliów ludzi związanych ze sprawą. Żaden z krewnych ofiar gangu nie stawił się na rozprawie i nie skorzystał z prawa do zabrania głosu. Nikt nie zgłosił roszczeń. Od zakończenia procesu sędziowie, prokuratorzy i świadkowie są pod stałą ochroną.
Członkowie gangu byli nazywani „aniołami śmierci” ze względu na swą bezwzględną i brutalną przemoc. Ich motto brzmiało: „Ten, kto mówi, musi odejść”. Każdy dziennikarz, który informuje o zdominowanej przez Marokańczyków sieci narkotykowej. Każdy prokurator, który prowadzi śledztwo. Każdy świadek, który zeznaje przeciwko nim.
W czasie procesu trzy osoby związane ze sprawą zostały zamordowane w biały dzień. Najpierw brat Nabila Bakkaliego – członka gangu, który został świadkiem koronnym i jego zeznania były kluczowe. Następnie jego prawnik – Derk Wiersum. A potem doszło do morderstwa, które wstrząsnęło Holandią: zabito słynnego dziennikarza śledczego Petera R. de Vriesa, który został oficjalnym rzecznikiem Bakkaliego. – Wybór był niezwykle wymowny. Oprócz króla i premiera de Vries był jednym z najbardziej znanych ludzi w kraju – podkreśla Wouter Laumans, autor książki o mafiach narkotykowych w Holandii. – Wcześniejsze morderstwa gangu były wymierzone w ludzi, którzy w oczach przestępców chcieli zaszkodzić organizacji. Zabójstwo Vriesa poszło o krok dalej. Zaatakowali całą naszą cywilizację, sposób funkcjonowania prasy i społeczeństwa, podstawy naszej wolności – mówi prawnik Peter Schouten.
Skazany na dożywocie Ridouan Taghi został przez Amerykańską Agencję ds. Walki z Narkotykami Taghi zidentyfikowany jako szef „superkartelu”, który kontroluje jedną trzecią handlu kokainą w Europie.
Zaczynał od przemytu haszyszu z Maroka do coffee shopów w Amsterdamie i Utrechcie. Gwiazdą światowego handlu kokainą stał się pod koniec pierwszej dekady XXI w., gdy wiele południowoamerykańskich karteli zdecydowało się przenieść swoje operacje przemytnicze z USA do Europy, wykorzystując Afrykę Północną do przerzutu. Taghi zawarł z nimi układ: wysłał do Maroka flotę szybkich łodzi motorowych, aby zwiększyć dostawy, i zatrudnił rybaków do odbierania dostaw kokainy. Dorobił się w ten sposób miliardów euro.
W 2019 r. aresztowano go w Dubaju i przewieziono do Niderlandów. Wynajął komando bałkańskich najemników, którzy mieli go odbić z więzienia. Gdy policja udaremniła ten plan, postawił na zastraszanie i mordowanie. Jego gang groził księżniczce Amalii, następczyni tronu Holandii, zamierzał porwać byłego belgijskiego ministra sprawiedliwości Vincenta van Quickenborne’a (belgijska Antwerpia jest niezwykle ważnym punktem przerzutu kokainy do Holandii). Gangsterzy Taghiego rozważali nawet zamordowanie holenderskiego premiera Marka Ruttego podczas konferencji prasowej. Oraz dekapitację liderów najbardziej znanych populistycznych partii w kraju: Geerta Wildersa i Thierry’ego Baudeta.
Tak gnije państwo
– Prawnicy, burmistrzowie, policjanci byli zagrożeni przez przestępczość zorganizowaną. Wiedzieliśmy, że to nadejdzie, wszystkie dzwony biły na alarm, ale politycy byli naiwni. Teraz gniją fundamenty naszego społeczeństwa – ostrzega Jan Struijs. Dla Paula Vugtsa, reportera kryminalnego, który żył w ukryciu z powodu gróźb śmierci, najważniejszym pytaniem jest to, czy inne organizacje przestępcze w wartym miliardy dolarów kokainowym biznesie również będą stosować ekstremalną przemoc? – Albo dojdą do wniosku, że jeśli to zrobią, to będzie z nimi koniec, ponieważ rząd zainwestuje do walki z nimi wszystko, co ma. Albo wręcz przeciwnie: pomyślą, że w ten sposób mogą sprawić, że Holandia będzie tak niestabilna, jak to tylko możliwe – mówi.
Eksperci podkreślają, że „kokaina zmieniła wszystko”. Nigdy nie było jej tak dużo, a towar nigdy nie był czystszy. Kartele wysyłają ją na rynek europejski, ponieważ jest bardziej lukratywny niż północnoamerykański – narkotyk osiąga tu nawet dwukrotność ceny w USA. Co więcej, handlarze postrzegają też Unię Europejską jako łatwiejsze miejsce do działania. Meksykańskie kartele nie mają tu dominującej pozycji i w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych kraje UE nigdy nie prowadziły oficjalnej wojny z narkotykami, a wyroki były znacznie łagodniejsze.
Holandia przoduje w europejskim przemycie kokainy. Częściowo dzięki portom: ten w Rotterdamie jest największy w Europie. Na dodatek narkotyki przybywające do europejskiego portu numer 2 – położonej nieopodal Antwerpii – również trafiają do Holandii, a dopiero później do innych krajów na kontynencie.
Nie chcę, aby banan, jabłko i kreska koki wylądowały na tej samej półce, z rządową pieczątką: „Zatwierdzone do spożycia” – Ahmed Aboutaleb, burmistrz Rotterdamu
– Od wieków jesteśmy krajem handlowym – dziś nie tylko dzięki portom, ale także dzięki wysokiej jakości sieci internetowej, transportu i tranzytu. Mamy ogromną liczbę bankierów. Importujemy na wielką skalę, co oznacza, że wiele narkotyków miesza się z legalnym towarem – przybywają w kontenerach z owocami lub alkoholem – tłumaczy Struijs, przewodniczący związku zawodowego policji. – Amsterdam, jako międzynarodowe centrum finansowe, służy jako rynek, na którym określa się popyt na narkotyki, a negocjacje i płatności są dokonywane z całego świata. Handlarze narkotyków piorą tu swoje pieniądze lub kierują je do rajów podatkowych. Ich pieniądze w coraz większym stopniu zanieczyszczają legalną gospodarkę, zwłaszcza sektory nieruchomości, usług biznesowych i hotelarstwa – dodaje burmistrz Amsterdamu Femke Halsema.
Skala zaangażowanej gotówki, znacznie przewyższająca budżety rządowe, doprowadziła do sytuacji, w której gangsterzy wprowadzają długoterminowych kretów lub „śpiochów” do agencji państwowych. – Mimo że walka z przestępczością zorganizowaną jest zaostrzana, czynnik ludzki nadal pozostaje potencjalnym zagrożeniem. Każdy człowiek ma swoją cenę, a te organizacje zwykle mają dużo pieniędzy – wyjaśnia kryminolog Robby Rok.
W porcie w Rotterdamie pracuje kilkadziesiąt tysięcy osób. Gangi wysyłają rekruterów do kawiarni czy siłowni. Bezustannie szukają ludzi, którzy pomogą im wydobyć narkotyki z kontenerów. Przewiezienie stalowej skrzyni na ubocze na kilka godzin zajmuje operatorowi wózka wysokiego składowania zaledwie kilka minut – może w ten sposób zarobić od 25 000 do 75 000 euro. Szczytem marzeń gangów jest przekupienie tak zwanego selekcjonera, czyli celnika, który decyduje o tym, czy rozładowany kontener zostanie przeszukany, czy przepuszczony. W porcie w Rotterdamie pracował celnik, który zarabiał 250 000 euro za każde 100 kilogramów kokainy, którą przepuścił. Ale była też druga strona medalu. Po tym, jak mężczyzna został aresztowany, powiedział policji: „Wiedzieli o mnie wszystko, nawet to, gdzie moje dzieci chodziły do szkoły”.
Typowym problemem związanym z prowadzeniem organizacji przestępczej jest znalezienie odpowiedniego personelu. W krajach bogatszych trudno jest zachęcić ludzi do podjęcia nielegalnej pracy, a ponieważ ciągle giną lub trafiają do więzienia, rotacja jest duża. W biedniejszych dzielnicach Rotterdamu organizacje przestępcze radzą sobie z tym problemem, tworząc „ścieżki kariery”. – Młodzi chłopcy są rekrutowani lub wręcz „wychowywani”, jak w prostytucji, by stać się członkami zorganizowanych grup przestępczych – wyjaśnia reporter kryminalny Jan Meeus.
Na dodatek w Holandii praca ta jest stosunkowo mało ryzykowna. – O ile nie dochodziło do przemocy, handlarze narkotyków nie otrzymywali bardzo wysokich kar – zauważa Damian Zaitch, kryminolog z Uniwersytetu w Utrechcie. Prokuratorom zalecano, aby wnioskowali o wyroki do 8 miesięcy za import od 500 do 1000 gramów twardych narkotyków. Przez pewien czas holenderskie więzienia były tak puste, że wynajmowały je państwu belgijskiemu. Gdy w 2020 r. policjanci rozbili siatkę przemytniczą kokainy, sąd zdecydował, żeby nie umieszczać przestępców w areszcie tymczasowym. Złapano ich z sześcioma tonami narkotyku.
Więcej czy mniej tolerancji?
– Wojna narkotykowa jest konsekwencją tolerancyjnej polityki. Tolerancja dla miękkich narkotyków promowała handel twardymi. A holenderskie gangi sprzedają wszystko, jeśli przynosi to pieniądze: haszysz, kokainę, cokolwiek. Narkotyki stawały się twardsze, zyski większe, walka o rynek bardziej zaciekła. Jedno doprowadziło do drugiego – uważa Robin Hofmann, kryminolog z Uniwersytetu w Maastricht.
Na początku lat 70. rząd zlecił kryminologowi Loukowi Hulsmanowi przygotowanie raportu na temat nielegalnego handlu narkotykami. Jego ustalenia stały się podstawą polityki „tolerancji” wobec marihuany. Zgodnie z raportem z 2021 r. zleconym przez rząd: „holenderska polityka narkotykowa miała na celu przede wszystkim utrzymanie problemów związanych z używaniem i handlem narkotykami w ryzach. Decydenci nie mieli złudzeń, że używanie narkotyków można wyeliminować”.
W przeciwieństwie do Kanady czy niektórych stanów USA Holandia nie zalegalizowała w pełni marihuany. Coffee shopy mogą sprzedawać niewielkie ilości na osobę, ale komercyjna uprawa marihuany jest nielegalna. Właściciele tych przybytków muszą więc kupować ją od przestępców, którzy robili na tym coraz większe pieniądze. Potrzeby rynku były naprawdę duże. Holandia uczyniła miękkie narkotyki częścią swojego folkloru turystycznego, ważniejszą niż ser gouda czy tulipany (47 proc. turystów przyjeżdżających do Amsterdamu zamierza skorzystać z coffee shopów).
To nie wszystko. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone zakazały amfetaminy w latach 60. i na początku lat 70., Holandia zrobiła to znacznie później. Z ecstasy też długo się ociągała. I zanim zdecydowano się umieścić narkotyki na czarnej liście, krajowe gangi już zdołały wykorzystać legalność ich produkcji do uzyskania dominującej pozycji na światowym rynku. Holandia produkuje też znaczący odsetek LSD, amfetaminy, GHB („pigułek gwałtu”) i metamfetaminy.
Syntetyczne narkotyki z Holandii mają znakomitą reputację: świetna jakość, świetna cena. Błyskawicznie „znikają z półek”. Kryminolog Pieter Tops z Uniwersytetu w Lejdzie oszacował, że w ciągu roku Holandia produkuje około miliarda tabletek, a przychody z samych narkotyków syntetycznych wynoszą blisko 20 miliardów euro. To bardzo ostrożny szacunek.
Kokainą również przez długi czas się nie przejmowano. Zakładano, że nie ma to większego znaczenia dla codzienności kraju. Dla większości Holendrów „koks” był odległą rzeczywistością. Ponad 90 proc. kokainy szmuglowanej do Holandii ma inne miejsce przeznaczenia. Ale dziś nie mają już wątpliwości, że ich dotychczasowa polityka narkotykowa musi ulec zasadniczej zmianie. Pytanie brzmi, w jakim kierunku.
Burmistrz Amsterdamu Femke Halsema dostrzega zagrożenie, że Holandia może stać się narkopaństwem, uważa jednak, że jedynym rozwiązaniem jest pełna legalizacja i regulacja rynku marihuany oraz kokainy, aby pozbawić gangi źródeł zysku. W przeciwieństwie do niej Ahmed Aboutaleb, burmistrz Rotterdamu, chce znaczącego zaostrzenia przepisów dotyczących rekreacyjnego używania narkotyków: – Nie mam problemu z zaakceptowaniem tego, że ludzie mają różne zdania. Ale nie chcę, aby banan, jabłko i kreska koki wylądowały na tej samej półce, z rządową pieczątką: „Zatwierdzone do spożycia”. Przez lata myśleliśmy, że istnieje czerwona linia. Ale giną dziennikarze, prawnicy… To bardziej niebezpieczne, niż nam się wydaje.