Białe szaleństwo w środku ferii jest jak najbardziej ok, ale czyste? Objawów szaleństwa z każdym tygodniem przybywa.

Podam pierwszy z brzegu przykład. Wpadłem kilka dni temu do przydomowej klubokawiarni, gdzie korzystając ze szkolnej pauzy, postanowił dorobić do kieszonkowego mój starszy syn. A że aura nie rozpieszcza, poprosiłem o wrzątek z cytryną i imbirem. Bardzo proszę, 18 zł! Zatrudniony w tym modnym mokotowskim lokalu za minimalną stawkę na umowę-zlecenie młodzieniec musiałby pracować na ten wykwintny wywar niemal trzy kwadranse. O bardziej wyrafinowanych smakołykach nie wspomnę.

Po raz pierwszy od 30 lat jako społeczeństwo stanęliśmy w miejscu w pogoni za dobrobytem tzw. krajów Zachodu. My stanęliśmy, a ceny mieszkań jakoś nie

Syn dziarsko stawia pierwsze kroki na rynku pracy i po dwóch tygodniach z dumą poinformował mnie o zarobionej kwocie. Jakież było jego zdziwienie, kiedy pokazałem mu zestaw najnowszych danych ze stołecznego i nie tylko rynku, który dla każdego młodzieńca podrywającego się do samodzielnego lotu w dorosłość wydaje się kluczowy. Według raportu obejmującego zakończony właśnie styczeń średnia cena metra kwadratowego mieszkania wystawionego na rynek przez deweloperów w Warszawie przekroczyła po raz pierwszy w historii 17 tys. zł, co oznacza, że w ciągu minionych 12 miesięcy ten sam metr podrożał o blisko jedną czwartą.

Szaleństwo deweloperów? Niekoniecznie. Okazuje się, że w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Trójmieście ceny na rynku wtórnym są jeszcze wyższe i np. w stolicy tzw. średnia z metra przebiła już 17,7 tys. Jak wiadomo, średnia to figura statystyczna i nie znajdziemy jej nigdzie poza okienkami w Excelu. Na realnym rynku pojawiają się o wiele bardziej spektakularne zjawiska. Jeden z powszechnie szanowanych przedstawicieli warszawskiej palestry podczas wypasionego lunchu w restauracji z tzw. jedną gwiazdką (bałem się zapytać nawet o cenę wrzątku) z uśmiechem opowiadał mi o transakcji, którą ma przyjemność obsługiwać. W roli głównej występuje „prestiżowa” inwestycja zlokalizowana na skarpie warszawskiej – 80 tys. zł za metr kwadratowy w stanie deweloperskim.

Czyste szaleństwo? Chyba jednak tak, szczególnie gdy porównamy to z wynikami całej polskiej gospodarki, która w 2023 r. otarła się o recesję, notując najgorszy (nie licząc pandemicznego tąpnięcia) wynik od czasu wejścia Polski do UE. Co więcej, gdy porównamy nasz minimalny 0,1-procentowy wzrost do identycznego rezultatu, jaki odnotowała cała strefa euro, okazuje się, że po raz pierwszy od 30 lat jako społeczeństwo na dorobku stanęliśmy w miejscu w pogoni za dobrobytem i jakością życia w tzw. krajach Zachodu. My stanęliśmy, a mieszkania jakoś nie.

A jeszcze kolejne ekipy w ostatnich miesiącach dorzucają koksu do i tak rozgrzanego pieca nadwiślańskiej mieszkaniówki własnymi wariacjami dotacji do hipotek. Większość ekonomistów, z którymi od miesięcy dyskutuję na ten temat, jest w stanie uzasadnić w przekonujący sposób, dlaczego rozsądniej byłoby działać programami zwiększającymi nie popyt (to ten element w dużej mierze winduje ceny), lecz podaż. A to można uzyskać, uwalniając dziesiątki hektarów miejskich działek, które nie mają miejscowych planów zagospodarowania.

Szaleństwo ma to do siebie, że w odróżnieniu od roztropności łatwo się udziela. Przyznam, że przecierałem najpierw prawe, a potem lewe oko, czytając w Onecie rozmowę z I prezes Sądu Najwyższego, która na pytanie, czy prawo w Polsce dzisiaj jeszcze obowiązuje, odparła – uwaga, będzie cytat: „Niekiedy tak”, dodając chwilę później, że „początki anarchii mamy na pewno”. Co gorsza, to niejedyny wstrząs, jaki odnotował mój organiczny sejsmograf. Zapewne zwrócili Państwo uwagę na niespotykany wysyp tzw. badań opinii społecznej. Generalnie takie testowanie narodu pod kątem preferencji wyborczych czy stosunku do spraw światopoglądowych ma jakiś sens. Problem polega na tym, że doszło do sondażowego poszerzenia pola. Ponieważ nikt w państwie zdaje się nie mieć pewności, co jest prawem, wyrokiem czy zwykłą prawdą, lukę wypełniają różnej maści, często mało znane dotychczas sondażownie. Z najbardziej absurdalnych pytań, jakie zdecydowano się nam zadać w ostatnich dniach, uważam te szukające odpowiedzi na pytania, czy byli panowie posłowie być może jednak wciąż są posłami? Albo czy skazani prawomocnym wyrokiem przestępcy powinni zostać doprowadzeni do zakładów karnych?

Zainspirowany rzeką słów pani prezes Manowskiej proponuję narodowy test z pytaniem: Czy jest pani/pan za Polską? Zdecydowanie tak, raczej tak, raczej nie, zdecydowanie nie, nie wiem.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version