Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Oceniał pan przez lata wiele kampanii. Jakiego słowa użyłby pan, by zobrazować tę bieżącą, przed wyborami do Parlamentu Europejskiego?
Prof. Andrzej Rychard: Niemrawa.
Politycy niespecjalnie walczą o wyborców. Czego panu najbardziej zabrakło?
Kandydaci zrobili za mało, by przekonać do siebie wyborców. Poziom mobilizacji polityków pozostawia wiele do życzenia. Zabrakło konkretów.
To po kolei.
Dobre było wykorzystywanie przez koalicję rządzącą wątku o bezpieczeństwie i połączenie go z wyborami. Tusk buduje spójną narrację, że Europa to bezpieczeństwo, więc pójście na wybory to sposób na zredukowanie niepokoju, który odczuwa wielu Polaków. Trochę jednak zabrakło jasnego przekazu, np. Kandydat X idzie do PE robić to, a kandydat Y – tamto.
Być może układaniu list towarzyszyło złudne przekonanie, że mocne, rozpoznawalne nazwiska wystarczą.
Myślę, że to błąd. Ale nie będzie aż tak bolesny, bo druga strona jest w totalnej rozsypce, nie wie, jak jak zapunktować w kontekście eurowyborów. Nie miała pomysłu na kampanię, wpasowanie się w te wybory.
Dlaczego tak się dzieje?
Bo ma niespójny komunikat. Z jednej strony mówi, że jesteśmy w UE i musimy mieć w niej dobre miejsce, z drugiej strony przekonuje, że UE jest zła, opresyjna, szkodzi Polsce.
W ostatnim tygodniu kampanii Jarosław Kaczyński nawet wybrał się do Brukseli, by rozmawiać z rolnikami o tzw. Zielonym Ładzie. To dobry krok?