W Prawie i Sprawiedliwości pojawiła się nadzieja, że Karol Nawrocki będzie Andrzejem Dudą 2.0 i tak jak obecny prezydent nie tylko wygra wybory, ale stworzy falę wystarczająco wysoką, żeby poniosła partię do wygranej w wyborach parlamentarnych. To myślenie życzeniowe, bo nic tego nie zapowiada.
Kilka obrazków z życia kandydata Karola Nawrockiego. Konkretnie z jednego dnia. Konferencja o Centralnym Porcie Komunikacyjnym. Dlaczego akurat o tym? Właściwie nie wiadomo. Zapewne dlatego, że PiS dość skutecznie — przy wyjątkowej bierności rządu — buduje narrację, że Donald Tusk zrezygnował z CPK. Nie zrezygnował, tylko urealnił plany PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego woli mówić, że plany były ambitne.
Kandydat przyjeżdża zatem przed Sejm, żeby w towarzystwie posłów PiS, opowiedzieć dokładnie to samo co PiS opowiada od roku. Tylko że w przeciwieństwie do wizyt w studiach TV Republika czy telewizji wPolsce24 tutaj pojawiają się pytania mniej wygodne. Nawrocki unika więc odpowiedzi.
Nawrocki pokazał, że ma styl szefa
Dziennikarze pytają np. o sprawy „światopoglądowe”. I tutaj widzimy pierwszy problem, jaki PiS będzie miało ze swoim kandydatem — Karol Nawrocki jest prezesem. Innymi słowy, jest człowiekiem, któremu się nie przerywa, który — jeśli tak sobie postanowi — nie będzie odpowiadał i może po prostu odejść, gdy nie spodoba mu się pytanie.
— Nie chce pani chyba, żebym powiedział, że to była wzorowa reakcja? — mówi nam polityk związany z PiS, który komentuje konferencję przed Sejmem. — Trochę dziwne, że po prostu nie odpowiedział. Może nie wiedział, co odpowiedzieć i czy przypadkiem to nie jest moment, który będzie się ciągnął do końca kampanii. Wie pani, jak to jest. Jedno rzucone przed wyborami nieprecyzyjne zdanie i już do wyborów masakra.
Tyle tylko, że pytania o depenalizację aborcji, związki partnerskie, terminację ciąży padną na pewno. Co do tego nikt, a już na pewno kandydat, nie może mieć wątpliwości. Odpowiedź na pytanie, czy kandydat, który zapewne ma w planach wygraną, podpisze taką czy inną ustawę, gdy ta trafi na jego biurko, jest kluczowa. Przecież to jedna z niewielu prerogatyw prezydenta. Nawrocki obiecuje wyborcom, że zniesie podatki za nadgodziny, ale nie ma przecież żadnej możliwości przeprowadzenia ustawy przez Sejm. To po prostu mydlenie oczu elektoratowi. Ale już odpowiedź na pytanie o aborcję: „tak podpiszę ustawę” albo „nie, takiego prawa nie podpiszę”, daje pewien obraz tego, z jaką prezydenturą będziemy mieć do czynienia.
Karol Nawrocki najwyraźniej postanowił unikać prezentowania swoich prezydenckich przymiotów i woli skupić się na tym ile wyciska i czy „zamyka szafę”. To oczywiście jest pewien atut w kampanii, ale akurat nie teraz. Rafał Trzaskowski też jest młodym, sprawnym człowiekiem i co prawda nie chodzi na siłownię, ale za to jeździ na rowerze. Pokazywanie tężyzny fizycznej w kampanii ma sens jedynie wtedy, gdy po drugiej stronie jest kandydat, który jest w wyraźnie gorszej formie.
Nawrocki popełnił fundamentalny błąd pod Sejmem. Zakończył konferencję i zaczął ścigać się z dziennikarzami do samochodu. Przepychanki, latająca kamera, poseł Marcin Horała, który popycha kandydata w stronę pojazdu i jednocześnie odpowiada za niego na pytania — to nie wyglądało dobrze. To jest coś, co w kampanii bywa potrzebne, o ile ma się nad takim przekazem kontrolę. Tutaj kontroli nie było. Narracja „ucieka, nie odpowiada, mataczy, wstydzi się poglądów” narzuca się sama.
Nawrocki nie chce pójść na urlop
Obrazek numer dwa. Kolejne spotkanie z dziennikarzami i pytanie, jak najbardziej merytoryczne, o to, czy szef IPN zamierza wziąć urlop, a ma podobno jeszcze w tym roku 50 dni w puli. Kandydat odpowiada: nie z panem redaktorem będę ten urlop spędzał.
Ponownie buta, arogancja i pokazywanie dziennikarzom, gdzie jest ich miejsce. To przekaz do bardzo wąskiego elektoratu. Oczywiście wyborcy PiS zareagują jednoznacznie: dobrze im tak, ale ich ustawił, zaorane. Elektorat PiS nie wystarczy jednak do wygrania wyborów. To jest jasne dla wszystkich. Takie zachowanie kandydata — jeśli sztab nad nimi nie zapanuje — może doprowadzić do katastrofy. Człowiek zabiegający o głosy szerokiego grona wyborców musi panować nad swoim przekazem. Czasem wystarczy zapytać o to, skąd takie pytanie, żeby przejąć kontrolę. Nawrocki tego nie wie i nie wiadomo, czy się nauczy.
Czy Karol Nawrocki będzie Andrzejem Dudą 2.0? Odpowiedzi udzieliła już Beata Szydło, była szefowa kampanii Dudy.
— Każdy człowiek jest inny, a także każda kampania wyborcza jest inna. Wiadomo, że Karol Nawrocki nie jest „Andrzejem Dudą 2.0”, bo jest to zupełnie inny człowiek — stwierdziła wymijająco, ale niezwykle trafnie.
Duda zaczął zupełnie inaczej
Po pierwsze, kampania Dudy nie zaczęła się nerwowo, z marszu zaraz po ogłoszeniu kandydatury. Najpierw samodzielnie skompletował sobie sztab, postawił na ludzi, do których miał zaufanie i zaplanował dalsze działania. Formalnie kampania zaczęła się od konwencji 7 lutego 2015 r. Dodajmy konwencji doskonale zorganizowanej. Duda pokazał się z najlepszej strony, przedstawił swoją żonę, która wtedy jeszcze zabierała głos i młodych ludzi, którzy nie tyle za nim stali, ile mu towarzyszyli. Miał doskonale przygotowane przemówienie, w którym zapowiedział, czego chce.
Foto: Jacek Szydlowski / Forum
W pierwszej fazie kampanii nie rozdrabniał się na spotkania w sprawie losowo wybranych zagadnień. Spotykał się natomiast z dziennikarzami. Nie chodzi tu o podlizywanie się dziennikarzom, czy próby zapewnienia sobie lepszej prasy, tylko o zwykłe nawiązanie kontaktów i pokazanie kandydata w sposób mniej formalny. Dekadę temu — choć brzmi to teraz jak bajka — sztab Dudy i jego otoczenie nie tworzyli oblężonej twierdzy. Nawrocki już pokazał, że będzie bronił się ze wszystkich sił przed nieprawomyślnymi kontaktami.
Andrzej Duda postawił w swojej pierwszej kampanii na nowatorskie chwyty. Jako pierwszy w polskiej polityce nagrał filmik, w którym czyta nieprzychylne dla siebie komentarze w mediach społecznościowych. Pokazał wtedy dystans do siebie samego. Urządził w Warszawie „muzeum Bronisława Komorowskiego”, w którym wystawił przykłady wszystkich zaniechań prezydenta. Oczywiście poza tym prowadził normalną objazdową kampanię.
Foto: Paweł Supernak / PAP
Nawrocki postanowił rzucić się do walki od razu. Natychmiast. Chciał narzucić tempo. I znowu, jest to znana kampanijna taktyka, ale kandydat i sztabowcy zapomnieli o jednym. Ta kampania nie jest pojedynkiem bokserskim do pierwszego nokautu, ale maratonem. Za chwilę Nawrockiemu zabraknie bezpiecznych tematów do rozmowy, ale także po prostu znudzi widzów. A do wyborów jest pół roku.
Karol Nawrocki nie jest także Andrzejem Dudą 2.0, bo Polska w 2025 r. nie jest Polską w 2015 r. Sytuacja polityczna jest znacznie bardziej skomplikowana. Wtedy wszystko było jasne, a od 2014 r. było oczywiste, że PO odda władzę. Mniej oczywiste było to, że odda ją także Komorowski. Wyborcy byli Platformą zmęczeni, nie było żadnych zewnętrznych zagrożeń, a PiS miało świetnie dobrane hasło wyborcze: „dobra zmiana”.
W tej kampanii PiS chce się posłużyć tą samą emocją, obudzić w wyborcach pragnienie zmiany. Tyle tylko, że może to zadziałać na niekorzyść Nawrockiego. W końcu zaledwie rok temu wyborcy wymienili Zjednoczoną Prawicę na Koalicję 15 października.