Priorytetem Donalda Tuska powinna być konsolidacja kraju w obliczu najgorszego możliwego scenariusza: takiego, w którym Polska musi polegać głównie na sobie – mówi słynny politolog, jeden z najwybitniejszych analityków spraw międzynarodowych Iwan Krastew. I tłumaczy, jakie lekcje płyną z wojny w Ukrainie, co z nich wynika dla Polski i dlaczego największym problemem Europy jest… wyobraźnia.
Newsweek: „Największą dziś zagadką kryminalną jest to, co stało się z przyszłością”. Dlaczego?
Iwan Krastew: Przyszłość nie jest tym, czym była kiedyś. Dawniej była projektem, dziś to prognoza: ekonomiczna, demograficzna albo klimatyczna. Kiedyś marzyliśmy o przyszłości, dziś nas przeraża. Różnych ludzi z różnych powodów. Strach przed katastrofą klimatyczną sprawia, że młodzi czują się jak ostatnie pokolenie. Obawy demograficzne – że starsi czują się jak ostatni Francuzi czy ostatni Polacy. Instytucje, które pomagały nam walczyć ze śmiertelnością, jak naród, sztuka, religia, nagle wydają się kruche.
A to zmienia sposób patrzenia na przyszłość. Myślimy o niej jako o ryzyku. I dlatego pytamy polityków o to, jakiej katastrofie zamierzają zapobiec, a nie jakie marzenia będą realizować.
Kiedy zaczęliśmy myśleć o przyszłości w tych kategoriach?
– Wiek XIX miał obsesję na punkcie postępu i rozwoju. A potem przyszły dwie wojny i bomba atomowa. Nie doceniamy wpływu zwłaszcza tej ostatniej: w latach 50. ludzie żyli w cieniu końca świata. To zmieniło patrzenie na przyszłość. Zbiorowe utopie zostały zdyskredytowane. Koniec komunizmu przyniósł strach przed wizjami lepszego społeczeństwa. W latach 90. słowo „eksperyment” miało bardzo negatywne konotacje polityczne.
Bo wszyscy wiedzieliśmy, jaka jest najlepsza droga i że są to liberalna demokracja i kapitalizm.
– Utopią lat 90. była normalność. Będziemy normalnymi ludźmi żyjącymi w normalnym społeczeństwie. Ale idea normalności nie jest zakorzeniona w przyszłości – o wiele bardziej satysfakcjonująca jest tu i teraz. A dziś mamy kryzys teraźniejszości.
To znaczy?
– Przemieszczamy się albo w przyszłość, albo w przeszłość. Jeśli żyjesz w biednym kraju, np. w Afryce, i pragniesz wyemigrować do Europy, to nie poruszasz się w przestrzeni, tylko w czasie. Przenosisz się do przyszłego, bardziej dostatniego świata. Z kolei jeśli mieszkasz w zamożnym kraju i głosujesz na skrajną prawicę, to zazwyczaj dlatego, że masz poczucie, że teraźniejszość sypie ci się pod stopami. Emigrujesz więc do przeszłości. Do czasów, gdy społeczeństwa były homogeniczne, a ty czułeś się u siebie.
Bycie u siebie oznacza, że mieszkasz w miejscu, które rozumiesz i które rozumie ciebie. A dziś wielu ludzi ma poczucie, że nie rozumieją już, co się dzieje, i że nie są rozumiani. A kiedy nie masz domu, tracisz nie tylko poczucie bezpieczeństwa. „Czuj się jak w domu” oznacza przecież: „Rób, na co masz ochotę”. W domu możesz mówić, co chcesz. Nie krępować się. Związek między wolnością a domem jest bardzo silny. I stąd bierze się siła strachu przed bezdomnym światem. A dziś można się czuć bezdomnym nawet we własnym kraju – jeśli wierzysz, że zmienił się on nie do naprawienia. I to jest główna atrakcja skrajnej prawicy: obietnica, że oddamy ci dom.
W kwestii migracji językiem prawicy mówi już także centrum.
– Migrację należy rozumieć w szerszym kontekście demograficznym. Inaczej na napływ imigrantów reagują społeczeństwa młode, gdzie rodzi się dużo dzieci, inaczej te starzejące się, w których lęk przed wyginięciem jest silniejszy. Wiek XX był w Europie wiekiem wielkich migracji, ale większość ludzi została zmuszona do przemieszczenia się – Niemcy do wyjazdu z Polski, Polacy z Ukrainy – a państwa, które po tej wędrówce ludów powstały, były jednorodne etnicznie.
Dziś migranci to ludzie, których nie znasz, a jedynym sposobem na ich integrację jest rezygnacja z rzeczy, które sprawiały, że czułeś się pewnie. W jednorodnym społeczeństwie wiele rzeczy wiesz, ale nie wiesz, skąd je wiesz – np. co można powiedzieć, a czego nie i w jakiej sytuacji. Przyswajasz je jak ojczysty język, nieświadomie. A gdy wokół masz ludzi z różnych kultur, nagle zachowanie zaczyna być ściśle regulowane. Mówi się nam, co powinniśmy robić w danej sytuacji, i nie dopuszcza dwuznaczności. Migracja sprawia, że we własnym kraju przestajesz czuć się jak w domu. Poza tym jest największym symbolem tego, że rządy tracą kontrolę. A to budzi niepokój. I to nie przypadek, że „odzyskać kontrolę” stało się bardzo popularnym hasłem politycznym.
A co bardziej kształtuje przyszłość – długoterminowe trendy czy niespodziewane wydarzenia?
– Jedno i drugie. Ale zgadzam się też z jednym z byłych brytyjskich premierów, który zapytany przez dziennikarza, co zdefiniuje jego politykę zagraniczną, odparł: „Wydarzenia, chłopcze, wydarzenia”. Nawet strukturalne trendy zmieniają się na skutek owych wydarzeń oraz sposobu ich doświadczania.
To znaczy?
– Istnieją obiektywne trendy – demograficzne czy technologiczne – ale równie ważne jest to, jak ich doświadczamy. Bo trendy nie interpretują się same. To my decydujemy, co z nimi zrobić. Przez lata głównym lękiem demograficznym było to, że na świecie będzie zbyt wielu ludzi i niewystarczająco dużo jedzenia i miejsca. III Rzesza parła na wschód i zajęła Ukrainę, żeby zapewnić sobie jej czarnoziemy. Ale już dzisiejsza wojna Rosji z Ukrainą nie jest o ziemię czy zasoby, tylko o ludność. Putin chce, aby Ukraińcy byli Rosjanami, ponieważ Rosji brakuje nie przestrzeni, ale obywateli. Wcześniej wolałeś dostać ziemię bez ludzi. Teraz chcesz ludzi i nie jesteś zainteresowany ziemią.
Pewnych ludzi, nie wszystkich.
– Zbliżonych kulturowo. Takich, których możesz sobie wyobrazić jako rodaków. Jak powiedział jeden z moskiewskich komentatorów, Ukraińcy to zaczarowani Rosjanie. Trzeba tylko ich odczarować. Mocną stroną państw takich jak Imperium Rosyjskie i ZSRR była młoda populacja. Zmieniło się to dopiero od lat 90.: wskaźnik urodzeń spadł dramatycznie, i to mimo pronatalistycznych programów, które Putin wprowadzał, gdy tylko przejął władzę. Aż wreszcie jedyną udaną metodą zwiększenia populacji stała się aneksja Krymu. Rosja zyskała 2,4 mln ludzi, którzy mówią po rosyjsku.
Wojna w Ukrainie to jedno z dwóch, obok pandemii, nieoczekiwanych wydarzeń, które ukształtowały tę dekadę. Jak to ujął Viktor Orbán w mowie o swojej wizji Europy, wojna daje nam zupełnie nową perspektywę. Jaką?
– Orbán powiedział, że wojna powinna zmusić nas do reewaluacji europejskiej polityki. To polityk, którego można lubić lub nie, ale jego idea jest bardzo konkretna: Zachód traci władzę. I gospodarczą, i polityczną. A Ameryka odwraca się od Europy. Jesteśmy świadkami transformacji, jakiej nie było od 500 lat. I Orbán widzi w tym szansę. Uważa, że Europa, a już na pewno Węgry powinny robić interesy z Rosją i zwłaszcza z Chinami. Powinny być bramą, przez którą chińskie kapitały i towary wejdą do Europy. Dla Orbána głównym problemem w realizacji tej wizji Europy jest Polska, która z powodów historycznych zawsze będzie chciała obecności Ameryki w Europie. A to sprawi, uważa Orbán, że europejska polityka gospodarcza będzie podporządkowana interesom USA.
Po drugiej stronie mamy wizję europejskiej suwerenności Macrona: rozwijanie europejskich firm, które będą konkurować zarówno z Amerykanami, jak i z Chińczykami.
Kto ma rację? Dowiemy się za 30 lat.
No właśnie, jak to jest z tymi wizjami przyszłości? Utopie miały się skończyć razem z końcem historii, a dyktatury, jak pisze w ostatniej książce Anne Applebaum, przekonują, że żaden lepszy świat nie jest możliwy, a wszyscy są równie skorumpowani.
– Ale utopie nie muszą być uniwersalistyczne, mogą być nacjonalistyczne. To właśnie się zmienia. Teraz każdy kraj ma swoją.
Dziś świat zaczyna przypominać czasy zimnej wojny. Znów mamy dwa obozy: w jednym są Rosjanie, Chińczycy, Irańczycy i Korea Północna, w drugim Zachód. Ale nie ma już pomiędzy nimi ruchu państw niezaangażowanych. Reszta świata weszła na Tindera. Chce mieć różne opcje. Jak Turcja – i w NATO, i w BRICS [grupa państw, do której należą: Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Republika Południowej Afryki, a od 2024 r. także: Iran, Egipt, Etiopia i Zjednoczone Emiraty Arabskie – red.]. Bo wybór daje poczucie suwerenności w świecie, w którym gospodarki narodowe są współzależne, a narodowe tożsamości – niepewne.
Ponadto czekają nas ogromne zmiany demograficzne. W latach 60. tego stulecia ponad połowa światowej populacji będzie pochodzić z Afryki. Wyzwaniem będzie stworzenie narodowej tożsamości, która przetrwa te zmiany. Nowa utopia to idea posiadania silnej gospodarki i pozostania sobą. To trochę marzenie osoby w średnim wieku, która wie, że nadchodzi starość, ale chce żyć dłużej i tak, jak lubiła.
Foto: ALEKSANDRA SZMIGIEL / Reuters / Forum / Forum
Faktycznie, utopijne myślenie.
– Tak, ale też dzięki niesamowitemu postępowi technologii ludzie nagle uwierzyli, że mogą zrobić wszystko: żyć wiecznie i być wiecznie sprawni. To wizja jednostki tak potężnej, że nie potrzebuje innych. Jednak gdy nadchodzi poważna katastrofa, odkrywa się całkowitą zależność od innych ludzi. Ukraina jest świetnym przykładem. Przed wojną w sondażach wychodziło, że Ukraińcy na swój kraj patrzą cynicznie i są wysoce indywidualistyczni, wręcz anarchistyczni. A potem zaatakowała ich Rosja i natychmiast stali się patriotami.
Interesująca jest też idea poświęcenia. Nasze społeczeństwa są dziś postheroiczne. Słowo „poświęcenie” zostało wyeliminowane. Kiedy polityk mówi ludziom, że potrzebuje, by się poświęcili, ma na myśli podniesienie ceny benzyny o 10 proc. Podczas pandemii rządy prawie obiecały obywatelom, że nikt nie umrze. A podczas wojny prosisz ludzi, żeby umarli w określony sposób.
Swoją drogą Kijów długo opierał się mobilizacji młodych ludzi i dopiero od niedawna obniżył wiek poborowy z 27 na 25 lat, bo bał się utraty następnych pokoleń.
Demografia znajduje się dziś w centrum wojen. Jest ważniejsza nawet niż nowa broń. Nie chodzi bowiem o to, żeby wygrać wojnę, ale wygrać ją tak, żeby twój kraj wciąż miał przyszłość.
Tyle że 20-latkowie są najlepszymi żołnierzami.
– Otóż to. Nie można prowadzić wojny ofensywnej ze starzejącą się armią, bo młodzi ludzie są odważniejsi, sprawniejsi i lepiej się regenerują. I to są decyzje, które dziś muszą podejmować politycy. Bardzo różne od dylematów, które mieli jeszcze pół wieku temu. Z czego słynął Związek Radziecki, a wcześniej carska Rosja? Że zawsze miały więcej żołnierzy niż broni. A teraz jest dokładnie odwrotnie. Nagle, w niektórych częściach świata, tych bogatszych, najbardziej kurczącym się zasobem są ludzie. To, że tradycyjny strach przed zbyt dużą populacją został zastąpiony strachem przed kurczeniem się tej populacji, fundamentalnie zmienia zarówno politykę wewnętrzną i międzynarodową, jak i rzeczy, z których ludzie jeszcze nie zdają sobie sprawy. Więc kiedy mówisz o trendach, to…
…najważniejsza jest demografia?
– I technologia, konkretnie sztuczna inteligencja. Bo najważniejsze jest to, jakie doświadczenia kształtują nasze nadzieje i obawy.
Na ostatnim Warsaw Security Forum odbyły się takie panele: „Czy Europa jest w stanie się obronić?”, „Im większa, tym lepsza. Jak wzmocnić armie w Europie”, „Transatlantycka czy transakcyjna? Przyszłość amerykańsko-europejskiej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa”. Czy te tematy pojawiłyby się pięć lat temu?
– Nie. Wojna w Ukrainie pokazała nam kilka ważnych rzeczy. Po pierwsze, porażkę założenia, na którym opierało się europejskie poczucie bezpieczeństwa, czyli przekonania, że współzależność gospodarcza jest gwarantem pokoju: jeśli nie chcesz wojny z Rosją, handluj z Rosją. Zadziałało w relacjach francusko-niemieckich, zadziałało z Europą Wschodnią po 1989 r., ale z Rosją już nie. I nagle to, co było postrzegane jako źródło bezpieczeństwa, stało się źródłem niepewności.
Po drugie, przez dekady Europa uprawiała outsourcing bezpieczeństwa: przekazała je Stanom Zjednoczonym. Do tego stopnia, że gdy Europejczycy czują się niepewnie, natychmiast zaczynają mówić o transatlantyckim sojuszu. A dziś Ameryka odwraca się od Europy.
Po trzecie, Europa to w dużej mierze społeczeństwa postheroiczne, w których nie było większego zapotrzebowania na żołnierzy. A potem Rosja zaatakowała Ukrainę i nagle się okazało, że uratowała ją gotowość ludzi do poświęcenia życia dla swojego kraju.
I wreszcie po czwarte, Europa zdała sobie sprawę, że to, iż mamy znacznie większy PKB oraz bazę przemysłową niż Rosjanie, nie wystarcza. A dziś Rosja produkuje więcej czołgów i pojazdów opancerzonych niż Europa i Stany Zjednoczone razem wzięte. Nie są konstrukcyjnie tak wyrafinowane jak te zachodnie, ale czasem lepiej mieć trzy czołgi radzieckiej konstrukcji niż jednego niemieckiego leoparda.
I jakie wyciągnęliśmy wnioski?
– Krajom, które miały nigdy nie stanąć w obliczu wojny, trudno jest się mierzyć z krajem, który swoją gospodarkę przestawił na wojenną. A i tak Europie w krótkim czasie udało się dokonać rzeczy, których nikt się nie spodziewał: przesunąć pieniądze i podjąć trudne decyzje. Ale, o czym już się nie mówi, nie chodzi o budżet na wojsko ani o produkcję, chodzi o głęboką transformację kulturową.
To znaczy?
– Dziś problemem Europy nie są jej porażki, ale sukcesy. Konkretnie pacyfikacja europejskiego umysłu: to, że stworzyliśmy społeczeństwo, które nie wyobraża sobie wojny. I nie ma języka, aby o niej mówić. Nasza moralna wyobraźnia jest zakorzeniona w przeszłości: wyjaśniając to, co się dzieje, używamy analogii z I lub II wojną światową. Rosja zaanektowała Krym w 2014 r. Ale ponieważ akurat mieliśmy setną rocznicę I wojny światowej, wszyscy czytali „Lunatyków” Christophera Clarka, książkę o tym, że wojna, która zmieniła losy Europy, była wynikiem niezrozumienia i przesadnej reakcji. Wniosek? Nie chcemy być lunatykami.
Ale co by było, gdyby to samo wydarzyło się w 2038 r., kiedy księgarnie będą pełne książek o rocznicy Monachium? Czy politycy zachowaliby się tak samo? Próbujemy racjonalizować nasze decyzje za pomocą historycznych metafor, ale one potrafią być mylące. Moim zdaniem stoimy przed zupełnie nowym wyzwaniem, na które nie ma analogii.
Czy Europa, w tym zwłaszcza jej przemysł obronny, jest przygotowana na wycofanie się USA?
– Nie. I największym problemem jest nie tyle przepustowość fabryk, ile instytucje. Instytucje są powolne. I nie rozumieją, że są w stanie wojny. W czasie pandemii Europa zakazała eksportu niektórych towarów, bo uznała, że nie może sobie pozwolić na hojność wobec innych części świata – takie kroki podejmuje się w czasie wojny. A dziś wciąż ponad 50 proc. produkcji największych europejskich firm zbrojeniowych trafia na eksport poza Europę i USA.
Ale jak to?
– Bo mają długoterminowe kontrakty, za których złamanie zostaną pozwane. To rządy powinny podjąć decyzję o zatrzymaniu eksportu. Gdy Ukraina odparła pierwszy atak Rosji, inwazja w oficjalnej kremlowskiej wykładni przestała być specjalną operacją, a zaczęła być wojną z NATO. Reszta świata zresztą też tak uważa, a konflikt z Ukrainą postrzega jako wojnę zastępczą. I nawet jeśli to, co mówi Kreml, nam się nie podoba, to Amerykanie namierzają Ukraińcom cele w Rosji. A jeśli Zachód kompletnie się wycofa, Ukraina nie będzie miała szans. Niemniej europejskie społeczeństwa nie chcą walczyć i żaden polityczny lider, nawet w państwach bałtyckich czy w Polsce, nie uzyska poparcia do takiej decyzji.
Orbán i Macron mają swoją wizję Europy. A Donald Tusk?
– Wizja to nie musi być płomienne przemówienie. Wyzwanie stojące przed liderami takimi jak Tusk jest głębsze. Polska stoi bowiem w obliczu zarówno zewnętrznego zagrożenia, jak i wewnętrznych podziałów. Jego priorytetem powinna być konsolidacja kraju w obliczu najgorszego możliwego scenariusza: takiego, w którym Polska musi polegać głównie na sobie. Na forum europejskim z kolei celem powinna być konsolidacja krajów mających podobne cele i priorytety. Stworzenie takiej grupy to lepszy pomysł niż zaprezentowanie wizji całej Europy. Zwłaszcza że Polska nie jest dostatecznie silna, żeby tę wizję narzucić.
Przez ostatnie cztery dekady Polska patrzyła w stronę Ameryki. Co zrobi, gdy Ameryka się od Europy odwróci?
– Powodem, dla którego Polska patrzyła na USA, nie była jakaś wielka miłość, tylko interes strategiczny. I Warszawa zawsze będzie próbować skłonić Waszyngton, by ten robił rzeczy ważne dla Polski. Ale wyjście Ameryki z Europy zmusi Polskę do zmiany priorytetów. I – moim zdaniem – polskie elity są na to gotowe.
Poza tym Polska ma w historii doświadczenie bycia zdradzoną przez sojuszników. I od czasu do czasu, przynajmniej z zewnątrz, wasze zachowanie wygląda na paranoiczne. Z drugiej jednak strony taka przeszłość nie pozwala na bycie naiwnym.
Iwan Krastew (ur. 1965) jest filozofem polityki, jednym z najwybitniejszych analityków spraw międzynarodowych. Autorem książek: „Demokracja nieufnych. Eseje polityczne” (2013), „Demokracja: przepraszamy za usterki” (2015), „Co po Europie?” (2018), „Światło, które zgasło” (2019), „Nadeszło jutro” (2020)