– Kim oni są, żeby mi mówić, jak mam myśleć? – denerwuje się Jędruszczak, 66-letni emeryt z Gardzienic w Lubelskiem. – Czeka mnie kolejna operacja serca, więc nie powinienem się denerwować, dlatego z Jedynki i Dwójki przerzuciłem się na Polsat – mówi. W okolicy wielu ma podobne zdanie.
Piotr Gęba, bezrobotny ślusarz i stary kawaler, spaceruje z psem – owczarkiem niemieckim – niedaleko masztu w Piaskach (woj. lubelskie). Wysoki na prawie 350 metrów, jeden z najwyższych w Polsce, zbudowany tuż przed końcem PRL. I Piotr, jak pomyśli o telewizji, czuje podenerwowanie i irytację.
– Pozmieniali wszystko – mówi 56-latek. – Wyrzucili nie tylko prowadzących moje ulubione „Pytanie na śniadanie”, ale też programów publicystycznych.
Gęba najciężej przeżył rozstanie z Michałem Rachoniem, jego programem „Jedziemy” i serialem „Reset” tworzonym razem z historykiem Sławomirem Cenckiewiczem. Przeżył również zwolnienie dziennikarza sportowego Rafała Patyry, który nawet na swoim profilu instagramowym ma hasło: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. I Miłosza Kłeczka, jak mów Gęba, frontowego reportera TVP Info.
– Brakuje mi też Danuty Holeckiej, która tak pięknie i elegancko prowadziła „Wiadomości” – zaznacza. – Bez niej „Wiadomości”, nazywane teraz „19.30”, są nic niewarte.
Gęba przyznaje, że gdyby mógł, wziąłby udział w protestach przeciwko zmianom w TVP. Chętnie pokrzyczałby: „Wolne media, demokracja, konstytucja”, ale też „Tusk to zdrajca!”.
Niestety, z Gardzienic nikt nie organizował wyjazdów na takie manifestacje. Dlatego w ramach protestu Gęba przestał oglądać programy publicystyczne TVP. W zamian za to na komórce, na YouTubie, ogląda wiadomości Telewizji Republika. A tam – jak mówi – gorące informacje, ale też programy Rachonia, Patyry i Kłeczka. No i Danuta Holecka w roli prowadzącej informacje o godz. 19.
– Prawdziwie polskie programy w prawdziwie polskich mediach – zaznacza Gęba. I wymienia, co ostatnio w nich usłyszał. Po pierwsze, minister edukacji narodowej Barbara Nowacka obraziła emerytów, mówiąc, że „rozmawiamy z młodymi ludźmi, bo to ich będzie Polska, a nie emerytów sfrustrowanych przegranymi wyborami”. Po drugie, pod rządami PO czwartoklasiści nie dostaną laptopów. Po trzecie, wrócił Tusk, wróciły podwyżki – rachunki za prąd wzrosną od czerwca o ok. 80 proc. Po czwarte, matka kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego była tajnym współpracownikiem.
Same ważne informacje, za które wprawdzie należałoby zapłacić (na zakończenie wiadomości pojawia się numer konta i hasło: „Wspieraj wolne media, twoje wsparcie jest kluczowe”), ale Gęba nie ma pieniędzy. Przez całą zimę siedzi bez zajęcia, latem najmuje się do drobnych robót u sąsiadów rolników. Zimą zapożycza się, żeby latem odrobić. Razem z braćmi – mieszkają we trzech starych kawalerów – w tygodniu jadą na suchym prowiancie, obiad gotują dopiero w niedzielę.
– Za PiS nie było łatwo, ale w TVP Republika mówią, że za rządów Tuska będzie jeszcze gorzej – martwi się Gęba.
To, co człowiek miał stałego, to ten telewizor
Justyna z okna domu widzi maszt telewizyjny w Piaskach (woj. lubelskie). – Przepracowało się w spółdzielni całe życie – mówi 88-letnia Justyna, spoglądając na maszt. – Wstawało się o piątej, szło obrządzić bydło, potem była chwila na śniadanie, znów obrządek, potem obiad i tak aż do godz. 18. Nie było czasu oglądać telewizora. A potem, jak przyszła nowa Polska i zlikwidowali PGR, czasu było więcej, ale świat z telewizora był obcy, jakby nie nasz.
Justyna przyznaje, że długo jej zajęło przyzwyczajenie się do nowego życia. Najpierw musiała przestawić się z „Dziennika Telewizyjnego” na „Wiadomości”. Potem trzeba było przyzwyczaić się do nowych prowadzących poranny „Agrobiznes” i popołudniowy „Teleexpress”. Mniej więcej siedem lat po zamknięciu PGR pojawił się obowiązkowy punkt programu, czyli serial „Klan”, a pięć lat po nim „Pytanie na śniadanie”. Pojawił się też nowy telewizor – płaski, 25 cali, prezent od syna, który wyrwał się z Gardzienic i założył w Lublinie firmę budowlaną. Justyna najpierw postawiła telewizor w pokoju i przykryła ażurowym obrusem, potem przeniosła do kuchni i ustawiła na specjalnie zamówionej półce nad oknem. Codziennie przeciera go wilgotną szmatką.
– Mąż umarł, dzieci poszły na swoje. To, co człowiek miał stałego, to ten telewizor – mówi Justyna. – Jak nie mógł spać, to włączał telewizor tuż przed piątą na powtórkę „Klanu”. Potem jakoś dociągał do siódmej, czyli transmisji mszy świętej, o wpół do ósmej zaczynało się „Pytanie na śniadanie” i jakoś się ten dzień rozkręcał. Szło się na zakupy, gotowało obiad i skakało między Jedynką i Dwójką: oglądało „Familiadę”, „Jaka to melodia”, „Klan”, „Barwy szczęścia”. Tak było jeszcze na początku października, a potem zaczął się armagedon.
Czeka mnie kolejna operacja serca, więc nie powinienem się denerwować, dlatego z Jedynki i Dwójki przerzuciłem się na Polsat
Tak Justyna nazywa zmiany w „Pytaniu na śniadanie”. Zniknęła jej ulubiona para prowadzących, czyli Katarzyna Cichopek i Maciej Kurzajewski. Justyna do dziś pamięta program, w którym para, aby ogłosić swoją miłość, łączyła się na żywo z Ziemi Świętej. Zniknęła też jej ulubiona prezenterka Małgorzata Tomaszewska, która ostatnie programy prowadziła w ciąży. W zamian za nią pojawiła się Katarzyna Dowbor, która przecież jeszcze niedawno była na innym kanale i zmieniała ludziom domy. Zniknęła też Anna Popek, którą zastąpiła Beata Tadla, kiedyś dziennikarka „Wiadomości”. Jakiś młody chłopak, którego nazwiska Justyna nie pamięta, zastąpił Tomasza Wolnego – religijnego ojca dużej rodziny.
– Bałagan – kwituje. – I znowu trzeba się do czegoś nowego przyzwyczajać jak po 1989 r. Są nerwy, dzień nie układa się tak jak wcześniej. Czasem się myśli, żeby przeskoczyć na inny kanał, ale tam to dopiero trzeba byłoby się przyzwyczajać do nowego.
Gada to, co Tusk mu każe
– Tusk już swoje nakradł, ale nadal wyciąga rękę po nasze. No i wziął naszą telewizję – mówi Marian Jędruszczak, 66-letni emerytowany magazynier z Gardzienic. Od mieszkania do masztu telewizyjnego ma w linii prostej 3,5 kilometra. Blisko, ale – jak mówi Jędruszczak – do nadawanej z wieży reżimówki mu daleko. Zanim Tusk doszedł do władzy, oglądał wszystkie kanały, szczególnie TVP Info. Nasłuchał się, że – jak mówi – rudy sprzedał Polskę Niemcom. Nabrał pewności, że w Smoleńsku był zamach, w którym palce maczali Tusk, Komorowski i Putin. Przyzwyczaił się, że ojciec Rydzyk potrzebuje kolejnych milionów od państwa na budowę Muzeum Pamięć i Tożsamość. Uwierzył, że Andrzej Duda jest najlepszym z dotychczasowych prezydentów Polski.
– Telewizja za rządów PiS była prawdziwie niezależna i mówiła prawdę – oświadcza. – Trudno było się od niej oderwać: oglądałem ją nawet w szpitalu w Lublinie, gdzie byłem na przepychaniu żył. I to, mimo że trzeba było za to zapłacić.
W szpitalu otarł się o jednego z bohaterów dawnych „Wiadomości”, Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki w rządzie Morawieckiego. Czarnek przemawiał na otwarciu oddziału szpitalnego. Jędruszczak zapamiętał, że ministrowi dawali kartkę, żeby z niej czytał, ale on mówił z głowy. Taki wykształcony. Nie to, co obecna minister Barbara Nowacka, która chce zlikwidować prace domowe i wyprowadzić religię ze szkół. – Nie jestem w stanie jej oglądać – mówi Jędruszczak. – Denerwuje mnie tak samo jak informacje o elgiebetach, aborcji, in vitro i tabletce dzień po. U nas, w Gardzienicach, ludzie porządni i nikt się z czymś takim nie zetknął. Nikt też nie powiedziałby do kobiety: ministra. Minister to minister i kropka.
Foto: Filip Klimaszewski / Newsweek
Jędruszczak przyznaje, że zanim Tusk zabrał jego telewizję, czuł się bardziej pewnie. Wiedział, kto jest kto w polityce, kogo słuchać, a kogo puszczać mimo ucha. Teraz jest – nie ukrywa – trochę zagubiony. I wkurzony, bo reżimówka pokazuje takie postaci jak Maciej Orłoś czy Marek Czyż.
– Kim oni są, żeby mi mówić, jak mam myśleć? – denerwuje się Jędruszczak. – Szczególnie ten Maciej Orłoś, człowiek niemoralny, który miał trzy żony. I gada to, co Tusk mu każe.
Człowiekiem niemoralnym, który wyskakuje z każdego programu reżimówki, jest także Szymon Hołownia, nazywany przez Jędruszczaka sejmowym klaunem. No i minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz, który – czego Jędruszczak mu nie daruje – był kiedyś wysokim oficerem w UOP.
– Czeka mnie kolejna operacja serca, więc nie powinienem się denerwować, dlatego z Jedynki i Dwójki przerzuciłem się na Polsat – mówi Jędruszczak. – W domu mamy dwa telewizory, jeden w kuchni, drugi w pokoju. Ten w kuchni cały dzień brzęczy, a to idą „Trudne sprawy”, a to „Dlaczego ja?”, a to „Gliniarze”. Na „Wydarzenia” czasem spojrzę jednym okiem, ale i tak mnie trzęsie z nerw, kiedy widzę, co reżim wyczynia z naszymi posłami Wąsikiem i Kamińskim. Nie wiem, czy ten rząd dotrwa do końca, ludzie na to nie pozwolą.
„Ranczo” i gra w pomidora
Sołtyska wsi Piaski Wielkie i członkini lokalnego Koła Gospodyń Wiejskich Agnieszka Skomorowska widzi maszt telewizyjny, kiedy wychodzi z siedziby Klubu Seniora w Piaskach. Z drugiej strony ulicy, niedaleko ronda im. Żołnierzy Wyklętych, widać go jeszcze lepiej. Wystarczy stanąć koło zbudowanego za państwowe pieniądze pomnika z popiersiem Józefa Franczaka „Lalusia” – miejscowego bohatera, nazywanego „ostatnim wyklętym”. Ostatnim dlatego, że ukrywał się przed bezpieką rekordowo długo, do 1963 r., kiedy zginął w obławie.
52-letnia Skomorowska, która opiekuje się Klubem Seniora w Piaskach, wie, że jeśli chodzi o „Lalusia”, ludzie są podzieleni. Jedni, szczególnie ci młodsi, powtarzają, że nasz „Laluś” był nieskazitelnym bohaterem, który działając w partyzantce antykomunistycznej, oddał życie za Polskę. Powołują się na dwa filmy dokumentalne, które m.in. puszczała TVP. Z drugiej strony pojawiają się głosy – szczególnie starszych – że Franczak się ukrywał, bo obawiał się kary za zbrodnie na Żydach z czasu okupacji. W 1943 r. miał m.in. zastrzelić dwóch żydowskich partyzantów, wydać Niemcom żydowskiego krawca oraz pobić i zastraszać polską rodzinę, która pomagała ukrywać się Żydom.
Foto: Filip Klimaszewski / Newsweek
– Na spotkaniach Klubu Seniora ludzie nie poruszają takich kwestii. Generalnie uciekamy od polityki i nie dyskutujemy o tym, co pokazała, a czego nie pokazała telewizja – mówi Skomorowska.
Ona sama telewizję ogląda tylko przed snem. Bywa, że skacze po kanałach („’19.30’” mi nie odpowiada ze względu na kolor w studio”), ale najczęściej zatrzymuje się na Polsat News. W ciągu dnia nie ma na to czasu: a to rozwozi nakazy podatkowe, a to jest na zebraniu wiejskim, a to robi coś w gospodarstwie. Kiedy chce posłuchać, co dzieje się w kraju, włącza internet w komórce. Ogląda obrady Sejmu („Hołownia wymiata!”), ostatnio śledziła komisję ds. wyborów kopertowych („Denerwowałam się, kiedy eksposeł PiS Artur Soboń grał z komisją w pomidora”) i głosowanie nad projektem budżetu.
– Mogłabym zostać przy internecie i zrezygnować z telewizji, ale nie miałabym gdzie oglądać „Rancza” – mówi. – Na TVP Seriale leci dziesiąty sezon, ale co jakiś czas zaczynają od pierwszego. Dla mnie to serial, który wyprzedził rzeczywistość.
Skomorowska może na wyrywki recytować fragmenty „Rancza”. Na przykład powiedzonka Czerepacha: „Nam obcy niepotrzebny, my nawet po polsku nie możemy się dogadać! Przedwczesna pycha niejednego już w polityce zgubiła. W polityce nie liczą się fakty, liczą się emocje”.
Rodzina Skomorowskiej wie o jej pasji i na urodziny zafundowała jej podróż do Jeruzala, czyli filmowych Wilkowyj. Agnieszka kupiła „mamrota”, usiadła na słynnej ławeczce, poszła na mszę do jeruzalskiego kościoła. Jakby sama weszła do telewizora, gdzie – jak mówi Czerepach – politycy są dla ludzi jak jakaś toksyczna rodzina za ścianą. – Z drugiej strony jednak, jak z kolei mówi serialowy Pietrek, nic się nie zmienia od na dupie siedzenia – dodaje Skomorowska.
Dla Justyny, której nowa władza zabrała ulubionych prowadzących „Pytania na śniadanie”, to marna pociecha.