Bigos w sprawie Wąsika i Kamińskiego pomógł ugotować mało znany neosędzia z Bydgoszczy. Jak Romuald Dalewski trafił do Sądu Najwyższego i co z tego wynikło?

Gdy usłyszałem, co zrobił w sprawie Wąsika, nie mogłem uwierzyć – mówi jeden z sędziów bydgoskiego Sądu Okręgowego, w którym Romuald Dalewski orzekał, zanim trafił do Sądu Najwyższego. W Warszawie ma służbowe mieszkanie, ale rodzinę w Bydgoszczy, gdy przyjeżdżał, wpadał do okręgowego, chciał się pokazać. Od wybuchu afery z Wąsikiem go tu nie widzieli.

Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik po skazaniu na dwa lata pozbawienia wolności wciąż utrzymują, że są posłami. Nie akceptują ani wyroku, ani tego, że stracili miejsca w Sejmie. Od decyzji marszałka Szymona Hołowni o stwierdzeniu wygaszenia mandatów złożyli odwołania dwutorowo: do Sądu Najwyższego i do marszałka, który i tak musiał przesłać je do SN. W sumie więc w Sądzie Najwyższym znalazły się dwa odwołania Kamińskiego i dwa Wąsika.

Jedne trafiły do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która w całości obsadzona jest neosędziami powołanymi na wniosek uzależnionej politycznie neo-KRS i nie jest uznawana za sąd. Drugie – do Izby Pracy, która wcześniej zajmowała się takimi sprawami i jest sądem. Choć w czasie rządów PiS i tę izbę dotknęły zmiany – 11 z 17 sędziów to „starzy”, o których mówi się legalni. Sześciu to „neony”, czyli nowi, którzy trafili tu dzięki poparciu upolitycznionej neo-KRS.

Odwołanie Kamińskiego dostał skład złożony ze „starych”, Wąsika – z „nowych”. Jednym z „nowych”, wyznaczonym na sprawozdawcę, został neosędzia Dalewski.

Jest 3 stycznia. W sądzie pustawo. Składy mają się zebrać 10 stycznia.

– Wiadomo było, że sprawa będzie medialna, wolałem go uprzedzić, że będzie sprawozdawcą. Zadzwoniłem – opowiada prezes Izby Pracy, sędzia Piotr Prusinowski. Nie spodziewał się, że neosędzia po takiej informacji ruszy z Bydgoszczy do Warszawy co koń wyskoczy.

Przyjechał, wziął akta. – Wydał postanowienie o przekazaniu ich Izbie Kontroli Nadzwyczajnej – mówi prezes Piotr Prusinowski.

Wąsikowi i Kamińskiemu zależało na tym, żeby ich sprawą zajęła się właśnie Izba Kontroli. „Potworek prawny” – mówi o niej Waldemar Żurek, jeden z sędziów represjonowanych przez PiS. Izbę wprowadzoną do SN w 2018 r., w całości obsadzoną osobami mającymi poparcie PiS, poprzednia władza chciała wykorzystywać do odwracania prawomocnych wyroków, które były nie po jej pomyśli. Żurek doświadczył działań Izby, gdy zastępcy ministra Ziobry zaczęli składać skargi nadzwyczajne w sprawach, które Żurek wcześniej wygrał. Izba zajęła się m.in. jego rozliczeniami z byłą żoną i na posiedzeniu niejawnym zmieniła korzystny dla niego, prawomocny już wyrok.

W składzie, który wtedy się tym zajął, była neosędzia Maria Szczepaniec. Została też przewodniczącą składu i sprawozdawcą ws. Wąsika. Mając jego akta, które przekazał Dalewski, szybko zwołała posiedzenie. Poza nią w składzie byli: neosędzia Marek Dobrowolski, związany z KUL, a za rządów PiS członek Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów, oraz neosędzia Aleksander Stępkowski, były prezes Ordo Iuris i były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS.

Uchylili decyzję o wygaszeniu mandatu Wąsika. Przyjęli, że prawo łaski zastosowane przez prezydenta w 2015 r. zniosło skutki wyroku skazującego, który zapadł osiem lat później. Teraz wiadomo, że w tamto ułaskawienie nie uwierzył nawet prezydent. I właściwe wydał dopiero 23 stycznia br.

Aby nie poszerzać prawnego zamętu, zaraz po tym, jak akta Wąsika trafiły do upolitycznionej Izby Kontroli, w Izbie Pracy zapada decyzja: ukryć akta Kamińskiego. I to tak, żeby nikt z neosędziów nawet się nie domyślił, gdzie są i ich nie przejął.

Neosędzia Dalewski, przekazując akta Wąsika Izbie Kontroli Nadzwyczajnej, musiał zdawać sobie sprawę, że to nie jest sąd – ani w myśl krajowego, ani europejskiego prawa. Zignorował to. A także – jak mówi „Newsweekowi” prezes Prusinowski – złamał procedury. – Z chwilą, gdy do rozpoznania sprawy wyznaczony został trzyosobowy skład, decyzję o tym, czy przekazać akta innej Izbie, mogli podjąć tylko w pełnym składzie. A on jednoosobowo rozporządził przedmiotem sporu. W jakimś sensie „wykiwał” pozostałych sędziów, uniemożliwił im rozpoznanie sprawy – mówi Prusinowski.

Gdy wysyłamy neosędziemu Dalewskiemu pytanie, dlaczego jednoosobowo wydał postanowienie o przekazaniu sprawy, dostajemy odpowiedź z biura prasowego SN, że takie decyzje zapadają w składzie jednego sędziego, tak się dzieje w licznych sprawach. Sędzia Prusinowski potwierdza: tak się teraz dzieje, taką praktykę wymyślili neosędziowie.

Izba Kontroli Nadzwyczajnej po rozpoznaniu sprawy Wąsika szybko zajmuje się sprawą Kamińskiego. Opierając się na kopii dokumentów, uchyla decyzję o wygaszeniu jego mandatu. Gdy kilka dni później zbiera się skład sędziowski Izby Pracy, który dysponuje aktami i ogłasza, że mandat Kamińskiego wygasł, ludzie mają prawo już nic z tego nie rozumieć. Przecież wcześniej popłynął z SN komunikat, że Wąsik i Kamiński wciąż są posłami. Teraz okazuje się, że Wąsik tak, a Kamiński nie?

– Gdy słyszę dywagacje, czy neosędzia Dalewski postąpił zgodnie z procedurami, czy nie i czy neosędziowie z Izby Kontroli Nadzwyczajnej mogą wydawać orzeczenia, skoro ta Izba nie jest sądem, ciśnie mi się na usta pytanie: dlaczego w ogóle znaleźli się w składach orzekających? Żaden neosędzia w SN nie może wydać ważnego orzeczenia – mówi prof. Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.

Bigos, który jest teraz w sprawie Wąsika i Kamińskiego, nie ugotował się nagle. Jego zapach czuć było w SN dużo wcześniej, w innych sprawach. – Łamanie procedur, przechwytywanie akt – to po raz pierwszy zobaczyłem w SN już kilka lat temu, odkąd sędzia Małgorzata Manowska została powołana na urząd I prezesa SN – mówi prof. Markiewicz.

– To, co zrobił sędzia Dalewski w sprawie Wąsika, to jest nic w porównaniu z tym, co zrobił wcześniej, żeby dostać się do Sądu Najwyższego – mówi sędzia Jakub Kościerzyński z bydgoskiej Iustitii. Kończy właśnie pracę nad raportem o postawach sędziów, opisuje represje. Romuald Dalewski nie jest wśród represjonowanych, ale też nie wśród tych, którzy represjonowali. On jest – jak słyszę od osób, które miały z nim do czynienia – w grupie łapiących okazje.

Pierwsza nadarza się w 2018 r. Trwają czystki. Ziobro faksem odwołuje prezesów i wiceprezesów sądów, zwalniają się miejsca po odwołanych oraz po tych, którzy sami odchodzą, bo nie chcą firmować pisowskich zmian w sądownictwie. Wtedy nowym prezesem Sądu Okręgowego w Bydgoszczy zostaje sędzia Mieczysław Oliwa z Wydziału Penitencjarnego. A Dalewski, który zajmuje się w Sądzie Okręgowym sprawami ubezpieczeń, emerytur, w tym też tych obciętych ustawą „dezubekizacyjną” – awansuje na wiceprezesa.

To czas, gdy w kraju trwają uliczne demonstracje w obronie niezawisłości sędziowskiej. Władza odsuwa niepokornych sędziów od orzekania, dostają dyscyplinarki, zaczyna działać silnie upolityczniona neo-KRS. – Trudno pojąć, że ktoś w takiej sytuacji przyjmuje awans, godzi się być częścią tworzonego przez władzę układu, który w raporcie nazwałem zamkniętym układem administracyjno-dyscyplinarno-urzędniczym. Władza chciała przejąć pełną polityczną kontrolę nad sądami i prokuraturą. Oczekiwała, że ci, którzy znaleźli się na górze, będą cisnąć tych na dole, niektórzy próbowali zmuszać sędziów do szukania haków na innych – mówi Kościerzyński. – Dalewski nie sprawiał wrażenia wojownika „dobrej zmiany”. Gdy został wiceprezesem sądu, pomyślałem, że dla pieniędzy. Gdy wystartował do SN, pierwsza moja myśl: to żart? Przecież on nie ma żadnego dorobku – zaznacza jeden z bydgoskich sędziów.

Dalewski w tym roku skończy 65 lat, po studiach prawniczych trafił do Okręgowej Komisji Arbitrażowej. Państwowy arbitraż był organem podległym władzy, stojącym nie tylko na straży przestrzegania umów, ale i „dyscypliny wykonania narodowych planów gospodarczych”. Arbiter ślubował umacniać ład oparty na zasadach ustrojowych PRL. Z materiałów IPN wynika, że jako aplikant arbitrażowy Dalewski został dopuszczony do prac MOB, to skrót stosowany przy rejestrowaniu osób opiniowanych w Wydziale Zabezpieczenia Operacyjnego, gdy chodziło o prace związane z tajemnicą państwową. W IPN – jak ustaliliśmy – są karty potwierdzające, że został sprawdzony i upoważniony do dostępu do tajemnic. Wysyłamy sędziemu pytania o to, jakie działania podejmował po takim dopuszczeniu i w jakim okresie? Nie dostajemy odpowiedzi.

Na stronie SN nie ma jego biografii, trudno nawet znaleźć jego zdjęcie. Do sądownictwa trafił w 1990 r., mianowany przez prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. – Nie miałem okazji wcześniej poznać tego pana, dopiero jak przyszedł do Sądu Najwyższego – mówi prezes Prusinowski o Dalewskim. – Dawniej do SN trafiali wybitni specjaliści. Naukowcy albo sędziowie apelacyjni z dużym dorobkiem, cieszący się uznaniem środowiska. W konkursie, w którym wystartował pan Dalewski, nie zgłosił się żaden profesor specjalizujący się w prawie pracy i ubezpieczeniach, choć wielu miałoby chęć i w normalnych okolicznościach zgłosiliby się. Wystartowaliby też sędziowie apelacyjni – mówi prezes Prusinowski.

Jednak w ostatnich latach okoliczności były szczególne. – To sprawiło, że pan Dalewski mógł – z takimi osiągnięciami, jakie ma – wystartować i przejść ten konkurs – wskazuje prezes Prusinowski. – Tak jak wszyscy, którzy poddali się procedurze neo-KRS, stał się neosędzią Sądu Najwyższego. Nie powinien zbliżać się do sędziowskiego stołu, wszystko, co tam robi, jest dotknięte nieważnością. Bez względu na to, czy byłoby ze wszech miar słuszne, sprawiedliwe, zgodne z wszelkimi standardami, czy też nie – mówi o Dalewskim sędzia Kościerzyński.

Choć Dalewski został wybrany do Izby Pracy, to w ubiegłym roku zaczął orzekać też w Izbie Cywilnej. Przeciwko takim praktykom protestują „starzy” sędziowie. Neosędzia Dalewski w Izbie Cywilnej trafił m.in. do składu zajmującego się sprawami dotyczącymi umów frankowych wraz z neosędziami Dariuszem Pawłyszcze i Jarosławem Sobutką. Neosędzia Pawłyszcze to prywatnie partner Dagmary Pawełczyk-Woickiej, szkolnej koleżanki Ziobry, szefowej neo-KRS, która rekomenduje prezydentowi kandydatury na stanowiska sędziowskie. Z kolei neosędzia Sobutka był przez 20 lat radcą prawnym w niewielkiej Słupcy koło Konina, w SN znalazł się najpierw w Izbie Dyscyplinarnej, a gdy została zlikwidowana, trafił do Izby Pracy, po czym zaczął też – jak Dalewski – orzekać w Izbie Cywilnej.

We wrześniu ubiegłego roku trzy wyroki tego składu neosędziów wydane w sprawach frankowych wywołały burzę. Były tak dalekie od dotychczasowej linii orzeczniczej SN i orzeczeń TSUE. Dr Jacek Czabański z Kancelarii Czabański-Wolna-Sroka, który jest pełnomocnikiem kredytobiorców w jednej z tych trzech spraw, nazwał to ekscesem w dotychczasowym orzecznictwie.

– Europejski Trybunał mówił wielokrotnie, że wprowadzenie przez bank do umowy niedozwolonej klauzuli indeksacyjnej sprawia, że taka umowa może być uznana za nieważną od samego początku. To sankcja cywilna, rodzaj kary za to, że bank z rozmysłem naraził klienta na szkodę – tłumaczy dr Sebastian Frejowski z Kancelarii Prawnej Frejowski Wspólnicy. Bank przyłapany na zastosowaniu niedozwolonej klauzuli nie mógł liczyć na to, że ją wyeliminuje, uzupełni luki w umowie i ona nadal będzie obowiązywać. A tu nagle zmiana. – Sędziowie, zdając sobie sprawę z tego, jakie były orzeczenia TSUE, odrzucili je, stwierdzając, że nie muszą trzymać się prawa UE. To taki prawny polexit – mówi dr Jacek Czabański o tym, co zrobił skład Pawłyszcze, Dalewski, Sobutka. – Echo tego, co postanowił ten skład, będzie się niosło po kraju, wykorzystywane w sądach przez pełnomocników banków, by podważać dotychczasową linię orzeczniczą – dodaje mec. Frejowski.

Z biura prasowego SN dowiadujemy się, że neosędzia Dalewski w ubiegłym roku uczestniczył w rozpoznaniu 18 spraw w Izbie Cywilnej. Został tam skierowany jak około 20 sędziów innych izb. – Nie miałbym odwagi sądzić w Izbie, do której nie zostałem wybrany. Natomiast neosędziowie biorą się za sprawy, którymi wcześniej się nie zajmowali. Co dziwne, nie mają żadnych wątpliwości, nie zgłaszają pytań, orzekają, jakby byli przekonani o swym geniuszu – mówi prezes Prusinowski. Dodaje, że jest coraz więcej wniosków o wyłączenie neosędziów. – Gdy do oceny, czy wyłączyć neosędziego, zostaje wylosowany neosędzia, to natychmiast jest wniosek o wyłączenie tego wyłączającego i znów jest losowanie. Mamy już piętrowe konstrukcje, w jednej sprawie doszliśmy do czwartego stopnia wyłączenia: od wniosku o wyłączenie sędziego, przez wyłączenie wyłączającego i kolejne wyłączenie wyłączającego, po nim znów wyłączenie i jeszcze raz wyłączenie – mówi prezes Prusinowski. „Starzy” sędziowie nie chcą sądzić z „nowymi”. – Mamy dwa plemiona, które żyją obok siebie.

Niedawno „starzy” sędziowie Izby Cywilnej wezwali do zmian w SN, m.in. do tego, by neosędziowie powstrzymali się od „dokonywania czynności orzeczniczych”. Wcześniej było podobne wystąpienie sędziów Izby Karnej. – To ważne. Pytanie, czy nie za późno? Mam wrażenie, że takie uchwały to już za mało. Tam narosło zbyt wiele problemów i trzeba odważnie o tym powiedzieć. Nie można udawać, że jest w porządku, albo zakładać, że jakoś to będzie. Zbyt długo była zgoda na funkcjonowanie dwóch porządków: czystych składów legalnych sędziów oraz całkowicie nielegalnych – czyli neosędziów. Tego nie da się dłużej utrzymać, bo to stawianie ludzi, których sprawy są tam rozstrzygane, w sytuacji, w której albo będą mieć szczęście i trafią na dobry skład, albo pecha i na neosędziów. To tak, jakby proponować: może przewieziemy cię dobrym samochodem, a może wsadzimy do samochodu bez hamulców – mówi prof. Krystian Markiewicz. I dodaje, że każdy ma prawo do prawdziwego sądu, zgodnego z konstytucją.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version