Wychowując dziecko, nie straszmy go wszystkimi możliwymi negatywnymi konsekwencjami. Ale też nie oszukujmy. Budujmy w nim wiarę, że nawet jeżeli sprawy nie potoczą się pomyślnie, to ma zasoby, aby sobie poradzić. O tym, jak wychować realistycznego optymistę – mówi psycholożka dr Aneta Dowgiert.
„Newsweek”: Wychowywać na optymistę czy nie wychowywać? – oto jest pytanie.
Aneta Dowgiert: Najpierw należałoby ustalić, czym jest optymizm. W psychologii definiujemy go różnie. Na pewno warto oddzielić ten nierealistyczny od realistycznego. Optymizm w wersji pierwszej jest nadmiarowy.
Powiedziałabym nawet, że szkodliwy. Utrudnia oszacowanie ryzyka własnego działania i dostrzeżenie zagrożenia. Przez niego łatwiej przecenić swoje umiejętności. Ale też zaniżyć wysiłek wkładany w działanie i przygotowanie się na przykład do ważnych wystąpień czy sprawdzianów. Dlatego dziecko, które wychowujemy w tym duchu, może dojść do wniosku, że każdemu jest w stanie przydarzyć się zło, tylko nie jemu.
A gdyby urealnić je w optymizmie?
– To będzie nadal spodziewać się pozytywnych zdarzeń, jednak już bez dużego zafałszowywania rzeczywistości. Większość z nas wykazuje podobną tendencję, bo z natury jesteśmy raczej optymistami. Nawet w naszej kulturze narzekania.
Naukowcy są zdania, że pozytywne emocje są potrzebne, abyśmy mogli motywować się do różnych wyzwań. Stawiać czoła trudnym sytuacjom. Z drugiej strony zwracają uwagę, że czasami do działania mobilizuje nas stres o niewielkim natężeniu. Nazywamy go eustresem.
Ważne są psychiczna elastyczność i umiar. Dlatego, jeśli wychowujemy dziecko, nie straszmy go wszystkimi możliwymi negatywnymi konsekwencjami. Ale też nie oszukujmy. Budujmy w nim wiarę, że nawet jeżeli sprawy nie potoczą się pomyślnie, to ma zasoby, aby sobie poradzić. Jednym z nich okazuje się nasze wsparcie. Pozwólmy też dziecku eksperymentować w granicach rozsądku i jego możliwości. Dajmy mu poczucie, że w razie czego jesteśmy obok. Na przykład moja córka ma silny charakter. Niekiedy pozwalam jej postawić na swoim. Jeśli konsekwencje jej działań nie są najlepsze, nie musi mierzyć się z nimi sama. Pomagam i tłumaczę. Ale zadziwiająco często moje obawy są nadmiarowe, a jej działania przynoszą pozytywne rezultaty.
To ja już zwątpiłem, czy chciałbym wychować dziecko na realistycznego optymistę.
– Psycholog dr hab. Łukasz Kaczmarek napisał w swojej książce „Pozytywne interwencje psychologiczne”, że optymizm ma więcej korzyści niż negatywnych konsekwencji. Jestem podobnego zdania.
W wychowywaniu na realistycznego optymistę chodzi przede wszystkim o pewien balans. Dzięki niemu dziecko potrafi adekwatnie ocenić swoje możliwości. Ma większą wiarę w siebie, która nie zniekształca mu obrazu rzeczywistości. W dodatku zwiększa ona jego motywację do podejmowania różnych aktywności. Taki młody człowiek łatwiej nawiązuje relacje i uzyskuje wsparcie społeczne, bo optymizm jest ogólnie pozytywnie oceniany przez ludzi.
Foto: Newsweek
A jak radzi sobie z trudnościami?
– Z pewnością mocniej wierzy, że je pokona. Ma bowiem mniejszą tendencję do katastroficznych scenariuszy i zniekształceń poznawczych. Jeśli umawia się z kolegami, a ci nie przychodzą, nie tłumaczy sobie: „To pewnie dlatego, że jestem taki beznadziejny i zawsze taki pozostanę”. Zdaniem psychologa prof. Martina Seligmana, jednego z twórców psychologii pozytywnej, optymiści nawet inaczej interpretują porażki.
Uważają, że mogą wynieść z nich coś korzystnego. Traktują je jak coś chwilowego i niezależnego od tego, kim są. I można się tego nauczyć?
– Prof. Seligman przekonuje, że tak. Jego zdaniem wiele naszych trudności wynika z przyjmowania pesymistycznych wyjaśnień przeszłych wydarzeń. Nie doceniamy własnych sukcesów, a wyolbrzymiamy porażki. Dlatego warto uczyć dzieci bardziej adekwatnej do sytuacji oceny zdarzeń. Poprzez docenianie ich roli, gdy coś im się powiedzie, zauważanie, że wynika to z ich umiejętności i kompetencji, podkreślenie, że w przyszłości również mogą odnosić sukcesy. Dzięki temu zyskają więcej odwagi do działania, będą bardziej korzystać z życia i postrzegać przyszłość nieco optymistyczniej. Nie wiem jednak, czy jako rodzic stawiałabym sobie za jedyny cel, by wychować dziecko na optymistę.
Dlaczego?
– Optymizm to nie wszystko. Liczy się także to, aby młody człowiek miał wysokie poczucie własnej skuteczności. Podejmował wysiłek w radzeniu sobie z problemem. Miał szeroki repertuar emocjonalny. Był zdolny do przeżywania choćby miłości, wdzięczności, podziwu czy fascynacji. Czerpał satysfakcję z relacji, realizowania swoich pasji, działania na rzecz innych czy celebrowania swoich sukcesów. Ważne jest również, aby nie zaprzeczał własnym uczuciom. Był przygotowany do przeżywania zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych, co nie ma jednak nic wspólnego z podziałem na emocje złe i dobre. Wszystkie są potrzebne i spełniają jakąś ważną funkcję w naszym życiu.
A pesymistyczni rodzice mogliby wychowywać optymistyczne dziecko?
– Ono uczy się przez modelowanie. Przypatruje się dorosłym, po czym ich naśladuje. Jeśli więc słyszy w rozmowach rodziców, że świat jest groźny i nieprzewidywalny, najprawdopodobniej zacznie postrzegać go podobnie. Duże znaczenie ma również to, czy dorośli myślą o swoich cechach jako stałych, niezmiennych. I czy wierzą w możliwość ich zmiany bądź rozwoju. Według amerykańskiej psycholożki prof. Carol Dweck ludzie postrzegający inteligencję jako stałą właściwość radzili sobie gorzej w warunkach szkolnych. Zyskiwali z kolei ci, którzy uważali, że są w stanie nauczyć się wielu rzeczy. Podobny mechanizm może działać w przypadku optymizmu.
Chciałabym jednak zwrócić uwagę na kontekst. Badania, które wymieniłam, dotyczą Stanów Zjednoczonych. A zatem kultury uważanej za optymistyczną. W Polsce natomiast mamy wiele przekazów przestrzegających nas przed zbyt wczesnym lub nadmiernym cieszeniem się. Na przykład: „Gdyby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała”, „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”. Jeśli spojrzelibyśmy na to historycznie, nie ma się czemu dziwić. Zabory, przegrane wojny i powstania w jakiś sposób uzasadniają tę postawę. Ona nie ma jednak nic wspólnego z brakiem pogody ducha czy nadziei. Powiedziałabym raczej, że skłania nas do pewnej ostrożności.
Jakiś czas temu zetknęłam się z artykułem amerykańskiego terapeuty, którego pacjentką była Koreanka mieszkająca w Stanach. Czuła żal, bo zdradził ją mąż. Martwiła się o swoją przyszłość. Porzuciła nadzieję, że kiedykolwiek spotka ją coś dobrego. „A jak radzi sobie pani z problemami?” – zapytał w pewnym momencie terapeuta. Odpowiedziała, że zawsze wyobraża sobie najgorszy scenariusz z możliwych. Analizuje go. Dopiero potem ma w sobie gotowość do działania. Ktoś mógłby zarzucić, że jej dzieci, które się temu przypatrują, tylko na tym tracą. Ja jednak widzę pewną logikę w realistycznym pesymizmie. Przecież przewidywanie negatywnych konsekwencji może przed nimi ustrzec. Jest w tym też jakaś nadzieja. Bo gdyby ta pani jej nie miała, pozostałaby bierna.
Tylko jak to wszystko przekazać dziecku?
– Wystarczy przyjrzeć się naszemu podejściu do porażek i sukcesów dziecka. W Polsce mamy bowiem tendencję do zauważania niepowodzeń. Słyszymy, że trzeba ciągle je roztrząsać. Przyglądać się im, aby wyciągać z nich wnioski na przyszłość. Wydaje mi się, że zbyt rzadko analizujemy sukcesy. One też są cenną lekcją. Od pierwszej do trzeciej klasy podstawówki dzieci dostają oceny kształtujące. To pisemne informacje, co wykonują dobrze, jakie są ich mocne strony, a co wymaga poprawy i jak mogłoby to potem posłużyć rozwojowi. Wydaje mi się, że taka szczegółowa ocena zwiększa poczucie sprawstwa młodego człowieka, a także jego optymizm.
Za moich czasów w szkołach były niestety głównie oceny liczbowe. W takiej sytuacji, gdy dziecko wykonało coś poprawnie, dostawało piątkę albo szóstkę. Nie otrzymywało jednak informacji, co konkretnie zrobiło dobrze. Nauczyciele skupiali się natomiast na tym, by wypunktować błędy i podkreślić je na czerwono. Gdy opowiadam tę historię moim studentom, śmieję się, że to tak, jakbyśmy chcieli podać komuś przepis na zrobienie ciasta, tłumacząc jedynie, czego ma nie robić.
Podobnie jest z wychowaniem optymisty?
– Zdecydowanie. Nie da się wzbudzić w nim motywacji, jeśli będziemy tłumaczyć: „Chciałbyś zostać naukowcem? To nie możesz przesiadywać całe dnie na podwórku. Nie powinieneś też spędzać zbyt dużo czasu z komputerem. No i ogranicz wyjścia ze znajomymi”. Dziecko potrzebuje nie wybiórczej, ale całościowej instrukcji postępowania. Nam, dorosłym, niestety czasem brakuje umiejętności zauważenia jego starań. Zbyt rzadko przypominamy mu, że nie osiągnęłoby czegoś, gdyby nie jego pozytywne nastawienie, kompetencje czy wiara w siebie.
A co dałby mu optymizm?
– Realistyczny optymizm wiąże się z częstszym odczuwaniem pozytywnych uczuć i stanów emocjonalnych. Dzięki nim poprawiają się funkcje poznawcze dziecka, zwiększa odporność na stres, a nawet polepsza funkcjonowanie w społeczeństwie. Optymistyczna postawa oznacza też lepsze zdrowie fizyczne, większe zaufanie do siebie i wiarę we własne możliwości. Jeśli więc optymistycznemu dziecku przytrafia się coś trudnego, raczej próbuje stawić temu czoło. Robi to, bo jego zdaniem ma szansę na powodzenie.
W opisywaniu tych korzyści warto jednak ponownie uwzględnić kontekst. Wiele zależy od charakteru dziecka i jego temperamentu. Część z nas zakłada, że z introwertyka nie wyrośnie optymista. To błędne przekonanie, które wynika z naszego systemu społecznego. Mam wrażenie, że preferujemy w nim ekstrawersję, często myląc ją z optymizmem. Przez to wydaje nam się, że optymistyczne mogą być wyłącznie dzieci kontaktowe i ekspresyjne. Na rozwój optymizmu wpływa także środowisko. Jeśli rodzice czy szkoła wspierają młodego człowieka, znacznie łatwiej przychodzi mu eksperymentowanie i podejmowanie ryzyka. A ryzyko, jeśli nie przybiera formy skrajnej, jest konieczne do rozwoju. Dzięki tym zasobom dziecko czuje się bezpieczniej. I na przykład nie ma obaw przed wypowiedzeniem swojego zdania wśród bliskich czy rówieśników.
A gdyby chciało zostać najlepszym piłkarzem świata? Co powiedziałaby mu pani, aby nie stłamsić jego optymizmu?
– Ale optymizm nie jest tym, co dominuje dziś w mediach społecznościowych – czyli przekonaniem, że można wszystko, tylko wystarczy bardzo chcieć. Mój syn do niedawna fascynował się piłką nożną. Czytaliśmy dużo biografii piłkarzy. Zauważyliśmy, że w ich dzieciństwie nie wszystko układało się tak, jak sobie wymarzyli. Ktoś ich przekreślał, trener nie wpuszczał na tyle minut, ile by chcieli, ale potem i tak osiągali szczyt. Nic dziwnego, że czytając to, dziecko dochodzi do wniosku: „To wszystko jest w moim zasięgu!”. Być może tak. Przecież istnieją na świecie ludzie, którzy osiągnęli tak wysoki poziom gry w piłkę nożną. Natomiast dziecko, co naturalne w jego wieku, może zawyżać prawdopodobieństwo własnego sukcesu. Kariery piłkarzy widzi wyłącznie w superlatywach. Zapomina o trudnościach, które mieli. Dlatego wytłumaczyłabym mu, że gdy człowiek dużo się stara, również dużo osiąga. Choć nie zawsze wszystko, co sobie tylko wymarzy.
W wychowaniu optymisty ważne jest jeszcze przekazywanie mu konstruktywnych informacji zwrotnych. Chwalmy za konkrety, a nie ogół. Tu może nie wystarczyć komplement typu: „Zawsze jesteś najlepszym piłkarzem na boisku”. Co innego, gdybyśmy powiedzieli: „Świetnie wykonywałeś dziś rzuty wolne. A już szczególnie, gdy robiłeś to lewą nogą”. Chodzi o to, by unikać sztucznych pochwał. Pamięta pan, ile zachwytów usłyszeliśmy w dzieciństwie na temat własnych rysunków? Rodzice czasem nawet nie zdążyli na nie spojrzeć. Mimo to przekonywali, że dawno nie widzieli piękniejszej pracy.
Dziecko wyczuwa tę nieszczerość?
– Raczej tak. Poza tym, im jest starsze, tym większe prawdopodobieństwo, że powie, jak moje dzieci: „E, tam! Chwalisz, bo jesteś naszą mamą”. Dlatego – aby uniknąć podobnej pułapki – zdecydowanie lepszym pomysłem jest docenić wytrwałość lub ciężką pracę, które dziecko włożyło w narysowanie jakiejś skomplikowanej postaci. To dopiero buduje jego poczucie własnej skuteczności. Młody człowiek dowiaduje się wtedy, co potrafi, jakie ma umiejętności.
Być może nasze konstruktywne uwagi dadzą mu też nadzieję, że przyszłe rysunki wykona jeszcze lepiej. A nadzieja znajduje się blisko optymizmu i odgrywa w nim ważną rolę. Ta, którą badacze określają jako podstawową, jest uogólnionym poczuciem, że świat postrzegamy w sposób optymistyczny. Czyli jako dobry, korzystny dla nas i kontrolowany. Co ciekawe, ten rodzaj nadziei kształtuje się już podczas pierwszego roku życia dziecka.
U niemowlęcia?!
– Tak, ponieważ nawet ono interpretuje sygnały dochodzące z zewnątrz. Jeśli dorośli reagują na jego potrzeby i one ich nie frustrują, dostrzega, że w jakiś sposób ma wpływ na świat. I że ten, skoro zaspokaja jego potrzeby, jest do niego raczej pozytywnie nastawiony. Dlatego, jeśli naprawdę chcielibyśmy wychować optymistę, warto zacząć robić to już w pierwszych miesiącach jego życia.