Donald Tusk nie zostawił Andrzejowi Dudzie nawet minuty na zaczerpnięcie oddechu i zwyczajnie powalił go już na wstępie Rady Gabinetowej. W Koalicji Obywatelskiej panuje euforia, a pytanie, które można usłyszeć w PiS, brzmi: „To po co się tam pchał, jak nie umie?”.

Andrzej Duda rozpoczął Radę Gabinetową zgodnie z planem. Najpierw wystąpienie głowy państwa, potem premiera. Ta część pod okiem kamer. Prezydent najwyraźniej uważał, że jego plan rozmowy też będzie taki, jak sobie to wymyślił ze swoimi doradcami — o Centralnym Porcie Komunikacyjnym i atomie. Chociaż musiały do niego dotrzeć informacje, że premier nie zamierza grać tak, jak mu głowa państwa zagra, bo od początku był wyraźnie zdenerwowany.

— Chciałem, abyśmy dzisiaj o tym rozmawiali, chciałem, żebyście mi państwo powiedzieli, jak to postrzegacie, ale przede wszystkim, jak widzicie dalszą realizację tych inwestycji, poczynając od odpowiedzi na pytanie, czy będziecie je państwo dalej realizowali — mówił prezydent do premiera i jego ministrów.

— Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, żebyście państwo sprawdzali kwestię tego, czy pieniądze zostały wydane w sposób optymalny, czy nie. Ale miejmy świadomość tego — bo każdy, kto zajmuje się inwestycjami, to wie — że zanim zostanie wbita łopata i rozpocznie się budowa, którą widać przy tak wielkich inwestycjach, to trzeba skupić grunty, za które trzeba ludziom zapłacić uczciwie, to trzeba przygotować dokumentację. Ten proces trwa z reguły, jak są duże inwestycje, nawet dobrych kilka lat, zanim tę budowę można w ogóle zobaczyć. Dzisiaj jesteśmy na takim etapie z tymi wielkimi inwestycjami.

Prezydent Andrzej Duda próbował sprawiać wrażenie — być może nieświadomie — że on może mieć coś przeciwko temu, czy rząd sprawdza sensowność zaplanowanych przez poprzedników inwestycji, czy nie. Bo taki właśnie był cel tego spotkania — prezydent surowy, ale sprawiedliwy ojciec narodu, przepytuje niesfornych ministrów z ich planów i sprawdza, czy czegoś przypadkiem nie psują.

— Tu różne głosy padały, dziennikarze spekulują, tu nie chodzi o to, że coś mnie może zaskoczyć. Proszę państwa, prawda jest następująca — wszyscy jesteśmy twardo stąpającymi po ziemi realistami, nic mnie zaskoczyć nie powinno — próbował żartować Andrzej Duda.

A jednak premierowi się udało, bo oczywiście zaczął od agendy, którą on przewidział na to spotkanie, a nie od tej, którą chciał przeprowadzić Andrzej Duda. A zatem na początek sytuacja międzynarodowa po słowach Trumpa, a potem Pegasus. Premier zaznaczył, że jeśli prezydent ma ochotę, to wszystkie dokumenty w tej sprawie są do jego dyspozycji i zostaną mu przekazane. Pegasus został kupiony i był wykorzystywany przez polskie władze.

— Lista ofiar tego procederu jest niestety bardzo długa. Potwierdza niestety to, czego się obawialiśmy, że z inicjatywy Centralnego Biura Antykorupcyjnego zwrócono się o sfinansowanie zakupu Pegasusa do Funduszu Sprawiedliwości, co zostało potwierdzone przez pana ministra Ziobro. Jestem tym akurat bardzo przygnębiony, bo wszyscy wiemy, do czego ten fundusz miał służyć — wyjaśnił prezydentowi premier.

Po tym wstępie i wyjaśnieniu wynikającym ze słów Andrzeja Dudy sprzed paru tygodni, że nie wie, czy Pegasus w ogóle był używany, premier przeszedł do informacji o „wielkich inwestycjach”, ale zaczął ją także od tego, że jest pewien, że prezydent o wielu sprawach po prostu nie wiedział, a wątpliwości nowego rządu są oparte o analizy i dokumenty przygotowane przez służby specjalne pracujące w czasie kadencji poprzedniego gabinetu.

— Te dokumenty były na biurku prezesa Kaczyńskiego i premiera Morawieckiego. Pan prezydent nie był o tym informowany — mówił premier. — I mimo tych informacji, na kilka dni przed przekazaniem władzy, w dwutygodniowym rządzie pana premiera Morawieckiego, znalazła się pani minister, która postanowiła sfinalizować projekt lokalizacji małych reaktorów, który miał być realizowany przez spółkę Orlen Syntos Green Energy, w której jeden z polskich miliarderów i Orlen mieli wspólnie tym projektem zarządzać. […] Najprawdopodobniej pani minister została powołana do tego rządu wyłącznie po to, żeby wbrew ABW i CBA sfinalizować pewne decyzje. A już bardzo dwuznacznie wygląda informacja, że politycy poprzedniej ekipy znaleźli zatrudnienie w radzie nadzorczej tej spółki z wynagrodzeniami po 50 tys., a w zarządzie po 80 tys. zł miesięcznie. Mimo że nasze służby informowały, że jest to, delikatnie mówiąc, bardzo dwuznaczne, jeśli chodzi o interes państwa polskiego.

Dalej premier odczytał listę wydatków na Centralny Port Komunikacyjny. I może prezydenta to nie zaskoczyło, ale jednak na opinii publicznej musi zrobić wrażenie, że na działania PR-owe wokół CPK, akurat bardzo natężone w czasie zeszłorocznej kampanii wyborczej, wydano prawie 30 milionów zł.

To wszystko widzieli wszyscy. Ciekawe jest, jakie wnioski z tego spotkania wyciągnęli politycy po obu stronach politycznej barykady.

Z PiS-em sprawa jest dość łatwa. Nasi rozmówcy wzruszają ramionami i odpowiadają: „Tak sobie Andrzej zorganizował, to tak ma”. Albo: „Trzeba było uważać”. Zasadniczo partia jest przekonana, że temat CPK został źle przeprowadzony, bo prezydent był za mało stanowczy.

— Po co mówił, że jeśli są jakieś nieprawidłowości, to trzeba je zbadać? Po co w ogóle mówić takie rzeczy? Prezydent sugeruje, że coś tam mogło być, a potem Tusk wyskakuje z tą kasą, to co zostaje w głowie widzów? Że przekręt — denerwuje się nasz rozmówca ze środowiska Zjednoczonej Prawicy.

O ile partia duże nadzieje pokłada w samym temacie CPK, to chyba już niezbyt wielkie w działaniach prezydenta. Wśród naszych rozmówców dość powszechna jest opinia, że prezydent nie docenił premiera i trzeba było nie dopuścić Tuska do głosu albo od razu zakładać, że Tusk nie odpuści i zrobi z prezydenta, mówiąc bardzo ogólnie, „ofiarę losu”. — I jeszcze dorzucił, że prezes z premierem ukrywali przed nim dokumenty — podsumowuje nasz rozmówca.

W obozie władzy z kolei nastroje są prawie euforyczne. Politycy KO powtarzają to, co mówili od początku — „prezydent chciał show, to je dostał”. W zamkniętej części spotkania podobno było merytorycznie. A nawet sympatycznie. Politycy sejmowej większości przekonują, że Andrzej Duda w spotkaniach z nimi jest zupełnie inny niż w czasie publicznych wystąpień.

— Nie ma tego pohukiwania. Nie ma uniesień, tego „muszę być twardy”. To naprawdę w większości jest zupełnie normalna rozmowa. I chyba naprawdę nie wiedział do końca, jak jest — słyszymy od przedstawicieli sejmowej większości.

Zwołanie Rady Gabinetowej to przywilej prezydenta, ale nie wydaje się, żeby Andrzej Duda chciał zaryzykować kolejne spotkania z rządem. Raczej będzie próbował nawiązać kontakt poza kamerami.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version