Coraz więcej par, a nawet małżeństw, żyje na dwa domy. Czasem w obrębie jednej dzielnicy, niekiedy w różnych krajach czy miastach. Co zyskują, a co tracą? I dlaczego ten model związku spotyka się ze społecznym brakiem zrozumienia?
„Kto to widział, taki wstyd! To ma być małżeństwo?”, powtarza 88-letnia babcia Krzyśka (32 l.). Rodzice Magdy (35 l.) kilka razy w miesiącu proszą, aby „jeszcze raz przemyśleli swoją decyzję i poszli po rozum do głowy”.
– Jesteśmy dorośli, dwa lata temu wzięliśmy ślub. O ile nasze rodziny przebolały jakoś fakt, że jestem starsza od męża o trzy lata, o tyle z oddzielnym zamieszkaniem kompletnie sobie nie radzą. Odwrotnie niż my: bardzo chwalimy sobie ten stan rzeczy – opowiada Magda. – Poznaliśmy się cztery lata temu, byliśmy akurat po trudnych rozstaniach. Każde z nas ma swoje mieszkanie, które uwielbia. Potrzebujemy też sporej autonomii. Ja kocham gadżety, kolekcjonuję kubki ze świata i dzwonki. Mój mąż uwielbia minimalizm, jest pedantem. Po co stwarzać sobie nowe pole do kłótni? Mieszkaliśmy razem miesiąc i uznaliśmy, że to bez sensu. Teraz rezydujemy w różnych dzielnicach w tym samym mieście. Raz śpimy u mnie, raz u niego, często osobno. Kochamy się, planujemy być ze sobą do końca życia. O dzieciach nie myślimy. Jeśli się pojawią, zobaczymy, co dalej. Na razie realizujemy się w małżeństwie, rozwijamy się, pracujemy i mamy najbardziej zgodny związek ze wszystkich, które znam. Tylko nie możemy już znieść argumentów rodziny, że „musimy zamieszkać razem, bo po ślubie nie wypada osobno”. No i mamy dość zdziwienia niektórych osób z otoczenia – wzdycha.
LAT
– „Miłość to wieczna tęsknota”, śpiewała Kora w piosence „Anioł”. I ja się z nią zgadzam. Dlatego moje trzy poważne związki były „na odległość”. Ten czwarty, z Mariuszem, także– opowiada Julia (29 l.). – Mariusz, który niedawno skończył 38 lat, twierdzi, że szokuję go i zachwycam. Tym, że jako jedyna kobieta nie namawiam go do wspólnego zamieszkania. A ja się cieszę z tych osobnych przestrzeni. Widujemy się w weekendy, głównie u mnie. Dzień w dzień pozostajemy w kontakcie: Facetime rano i wieczorem, mnóstwo wiadomości. Jest pięknie. Nie chcę niczego zmieniać. A to, że nie widujemy się codziennie w WC, tylko wzmacnia naszą relację – śmieje się.
Pary, które mieszkają osobno, nie zawsze tego chcą. Ktoś wyjeżdża do pracy za granicę, ktoś nie ma warunków itd. Równocześnie pojawia się coraz więcej par, które intencjonalnie żyją na dwa domy. Czasem w tej samej dzielnicy, a czasami w innych krajach. Zdarza się, że w ten sposób żyją nawet małżeństwa. Za oceanem zjawisko staje się tak popularne, że zyskało własny termin: LAT (living apart together). Czy w Polsce to również trend rosnący?
– Dociera do mnie sporo takich historii. Słyszę je nie tylko w gabinecie. Pokuszę się o stwierdzenie, że po wielkim zmęczeniu pandemią, kiedy często siedzieliśmy sobie na głowie, nierzadko w ciasnych mieszkaniach, wiele osób sięga po to rozwiązanie z większą łatwością i zgodą. Część osób ma poczucie, że jest im to potrzebne na jakimś etapie życia czy związku – komentuje Maja Pisarek, wykładowczyni akademicka i psychotraumatolożka. Przyznaje, że od wybuchu pandemii słyszy coraz częściej o parach, które żyją na dwa domy.
Wyłom
– Zjawisko to warto rozpatrywać z różnych perspektyw: i socjologicznej, i psychologicznej, i antropologicznej. W socjologii „living apart together” stanowi odzwierciedlenie dużych zmian, które zachodzą w tradycyjnych modelach związków romantycznych, nie tylko małżeństw – komentuje socjolog prof. Tomasz Sobierajski z Uniwersytetu Warszawskiego, badacz zjawisk społecznych. – A zmiana jest niezwykle istotna, bo oto pojawił się duży nacisk na indywidualizm i elastyczność. Do niedawna obowiązywała oczywista tendencja, że para powinna ze sobą mieszkać aż do momentu rozstania. I nagle w tym klasycznym, tradycyjnym ujęciu pojawił się wyłom.
Z perspektywy psychologicznej prof. Tomasz Sobierajski dostrzega potrzebę niezależności jednostki, będącej w związku. – Możemy mieć własną autonomię, a jednocześnie bliską relację emocjonalną, choć kulturowo jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dobra relacja oznacza wspólne zamieszkanie. Ale prawda jest taka— co pokazuje chociażby rosnący odsetek rozwodów – że mieszkanie z kimś pod jednym dachem nie gwarantuje bliskości.
Badacz opisuje przykład osób, które wchodzą w związek romantyczny: – Ktoś ma świetną pracę w Gdańsku i wiąże się z osobą, która mieszka we Wrocławiu i też ma fajną pracę. Wtedy albo jedno z nich rezygnuje z pracy i jest nieszczęśliwe, albo para decyduje się mieszkać oddzielnie. Komunikują się dzięki technologii codziennie, mają silną więź emocjonalną, często się widują, to działa – opowiada prof. Tomasz Sobierajski. I dodaje, że obecnie nikt nie musi wywracać swojego życia do góry nogami dla miłości.
– Czasem to, że mieszkamy oddzielnie, posiadając własną przestrzeń, w tym miejsce na pasje, pozwala na osiągnięcie wyższego poziomu szczęścia – podkreśla socjolog. – A skoro jesteśmy szczęśliwi, możemy zbudować szczęśliwszy związek.
Nie do pomyślenia
Maja Pisarek przypomina, że przez setki lat mężczyzn w domach rodzinnych głównie nie było. Wyruszali na wojnę albo na emigrację, na zarobek, za chlebem. Albo miesiącami byli na morzach, albo gdzieś w górach. Jej zdaniem LAT może być w jakimś stopniu „powrotem do korzeni”.
Współcześnie przybywa par, które celowo, nawet pracując w tej samej firmie czy mieście, zamieszkują osobno. Prowadzą dwa gospodarstwa domowe, mają dwie kuchnie, dwie sypialnie, dwie łazienki. Spotykają się raz u jednej, raz u drugiej strony, a czasem potrzebują samotności..
– Bywa, że nie do końca chcemy zmieniać swoje zwyczaje czy domowe przestrzenie dla kogoś – zauważa Maja Pisarek. Podaje proste przykłady: ktoś chce mieć kota, ale druga strona nie lubi zwierzaków lub ma uczulenie na sierść. Ktoś lubi niskie temperatury, zawsze otwiera okna, ale druga osoba woli gorąco, koc i termofor. Ktoś czyta książki do czwartej rano, a partner/ka chodzi spać z kurami i męczy ją światło w nocy.
– O to wszystko mogą wybuchać częste kłótnie – zauważa Maja Pisarek. – Jeśli trudno nam się do siebie dopasować, to już wiemy, że nie musimy z siebie rezygnować dla związku. Mieszkanie osobno staje się złotym środkiem, sposobem na omijanie konfliktów, awantur.
Patchwork
Aneta (47 l.) weszła w relację z Andrzejem (56 l.) z poziomu serca i emocji, jak sama mówi. Oczywiście zakochała się, ale rozum podpowiedział jej, że LAT ro idealne rozwiązanie dla kogoś takiego jak ona: po dwóch rozwodach, z dwójką dorastających dzieci. – Nie mam ochoty wprowadzać nikogo nowego pod swój dach, choćby nie wiem, jak wielka to była miłość. Potrzebuję mężczyzny do czułości, do rozmów, do seksu, do różnych „związkowych” spraw, ale niekoniecznie do mieszkania z nami – wyjaśnia. – Moje nastolatki przeżywają okres buntu i wiem, że nowego faceta u boku matki by nie zniosły. Poza tym mieszka z nami moja mama, która potrzebuje uwagi, troski. Nie mamy willi, tylko 3-pokojowe mieszkanie. Naprawdę brakuje przestrzeni na nową osobę w domu – opisuje.
Z Andrzejem, który jest wdowcem, spotyka się głównie u niego. On czasem wpada na herbatę albo na rodzinny obiad, ale nigdy nie zostaje dłużej niż kilka godzin. Aneta nie wyklucza zmiany decyzji, oczywiście jeśli wciąż będą razem za kilka czy kilkanaście lat, kiedy jej dzieci wyprowadzą się z domu. – Na razie jest jak jest. Czyli dobrze – podkreśla Aneta.
Psycholożka Maja Pisarek przekonuje, że LAT może być szczególnie trudny, jeśli para ma dzieci. Dla nich sytuacja, gdy mama i tata mieszkają w różnych domach, nie jest fajna i komfortowa. – Z kolei rodziny typu patchwork czy osoby dojrzałe wchodzące w nową relację po przejściach, mające swoje przyzwyczajenia, uznają takie rozwiązanie za świetne – opowiada. Jej zdaniem największym plusem LAT jest to, że para ma szansę za sobą zatęsknić na co dzień, nie od święta.
– Życie seksualne też często lepiej się układa, gdy nie jesteśmy ze sobą non stop. Minusem bywa to, że jako partnerzy nie uczymy się kompromisów. Tego, że czasami warto odpuszczać, negocjować – dodaje psycholożka. Kolejne niebezpieczeństwo? Tak jak w przypadku „rodziców weekendowych”, którzy nieraz rozpuszczają swoje dzieci, para „weekendowa” (lub taka, która nie widzi się na co dzień) skupia się na poszukiwaniu przyjemności, a nie wspólnym rozwiązywaniu konfliktów. Ale są pary, które mimo że mieszkają daleko od siebie, przegadują każdy problem i stres.
W drugim pokoju
Pewne rozwiązania są świetne, ale do czasu. Trudniej robi się, gdy jedna strona odczuwa potrzebę zamieszkania z partnerem lub partnerką, a druga nie chce nic zmieniać, przekonuje, że jest idealnie. Czy da się wypracować kompromis?
Maja Pisarek radzi: – Myślę, że każdy powinien zastanowić się nad swoimi priorytetami. Jeśli wspólne zamieszkanie znajduje się na pierwszym miejscu tylko u jednego z partnerów, może być ciężko. Nikogo nie zmusimy do tak ważnego ruchu, jakim jest przeprowadzka do wspólnego domu, jeśli woli żyć inaczej. Konieczna jest umiejętność albo zrezygnowania z czegoś na rzecz partnera, albo na obronieniu swojego stanowiska. W obu przypadkach za decyzję należy wziąć odpowiedzialność – podkreśla.
Postawienie na swoim może wiązać się z rozstaniem. Co też warto wziąć pod uwagę, szczególnie jeśli ktoś daje nam ultimatum…
– Ale nie warto rezygnować z priorytetu, który znajduje się na szczycie listy, bo potem będziemy cierpieć – ostrzega Maja Pisarek. – Bywa, że ktoś macha ręką, godząc się na to, czego oczekuje druga strona. Może to oznaczać, że pozwalamy komuś na jego egoizm, ale z własnego rezygnujemy. Nie wiem, czy priorytety można nazywać egoizmem, lecz warto stanąć po swojej stronie, aby być szczęśliwym.
Kolejną trudnością jest to, że zjawisko „living apart together” bywa u nas często krytykowane, wyśmiewane. – Nawet jeśli się kochamy i żyjemy oddzielnie, jesteśmy przyzwyczajeni kulturowo do pewnych tez i ludycznych przewidywań. „Skoro on mieszka sam, to na pewno ktoś do niego przychodzi”, „Kiedy nie mamy siebie na oku, kto wie, co tam się dzieje” – opowiada prof. Sobierajski. A przecież zdrada może przydarzyć się w pokoju obok.
Dojrzałe potrzeby
Badacz zna kilka par mieszkających osobno. – Wynika to choćby z tego, że potrzebują więcej przestrzeni dla siebie, a ich mieszkania znajdują się w odległości kilkuset metrów. Albo z tego, że jedna strona wychowuje dzieci z poprzedniego związku i nie ma ochoty wprowadzać nowej osoby w ich życie. U innych ktoś opiekuje się chorymi rodzicami, zaś druga strona nie chce tego zaburzać ani wchodzić w rolę opiekuna. Bywa bardzo różnie – opisuje.
Profesor podkreśla, że nie ma już jednej właściwej formy funkcjonowania w związku. – To my powinniśmy o tym zawsze decydować. Niemniej, jako socjolog bardzo dobrze wiem, jak silny panuje nacisk kulturowy na to, żeby mieszkać ze sobą – dodaje. Zwraca uwagę na kwestie ekonomiczne („zamieszkajmy u mnie, a twoje mieszkanie będziemy wynajmować i spłacać kredyt”). – W Polsce warunki mieszkaniowe są na katastrofalnym poziomie, więc to ma znaczenie. Natomiast jeśli ktoś zdecyduje, że chce mieszkać osobno, ma do tego prawo, ale pary muszą liczyć się z silnymi naciskami społecznymi ze strony rodziny, znajomych, przyjaciół – dodaje.
W podjęciu decyzji o tym, czy jako para chcemy i możemy funkcjonować w oddzielnych mieszkaniach przydaje się dojrzałe podejście. Rzeczowa analiza, bilans strat i zysków, o czym pisze Tomasz Sobierajski w książce „Dojrzałość. Jak odnaleźć się w kulturze zdziecinnienia”. Socjolog przekonuje tam, że nawet jeśli rodzice dorosłej osoby (w tym przypadku pary) naciskają na konkretny styl życia (w tym przypadku zamieszkanie z ukochaną osobą), a ona nie czuje takiej potrzeby, warto posłuchać siebie. I dojrzale zadbać o swoje interesy.