Za nami kolejna edycja Halowych Mistrzostw Polski, podczas której nie brakowało emocji – zarówno tych dobrych, jak i złych. Słodko-gorzki czempionat obfitował w interesujące rywalizacje, choć nie wszyscy mogli opuszczać halę w pełni szczęśliwi. Poniżej opisujemy wszystkie najciekawsze wątki tegorocznych zawodów, które dało się zauważyć zarówno z perspektywy dziennikarskiej, jak i kibicowskiej
Trenerskie aspiracje Adrianny Sułek
Imprezę rozpocząłem pośród fanów, gdzie natychmiast rzuciło mi się w oczy i uszy ciekawe zjawisko, którego nigdzie indziej nie dostrzeżemy – trenerzy konsultują się ze swoimi podopiecznymi zasiadając na tych samych trybunach, co kibice. Będąc jednym z nich można więc z łatwością usłyszeć… Dosłownie wszystko. W trakcie sesji porannej usiadłem na jednym z sektorów, bliżej piaskownicy i rozbiegu do skoku o tyczce, a także łuku na bieżni. Co chwilę miałem więc przyjemność poznania tej strony kulis zawodów, gdy na przykład Marek Rzepka doradzał Julii Słockiej, a Michał Modelski wspomagał Pawła Wiesiołka.
Z tą wieloboistką wiąże się zresztą ciekawa historia. Oprócz samego szkoleniowca w podobny wiele czasu poświęciła jej… Adrianna Sułek. Ona wystąpić oczywiście nie mogła, choć przed rokiem była jedną z największych gwiazd imprezy. Najlepsza z Polek w tej dyscyplinie 8 lutego urodziła dziecko, a już 17 lutego pojawiła się na hali w Toruniu, by wspierać swoją koleżankę i rywalkę zarazem.
Zarówno w sesji porannej i wieczornej byłem świadkiem, jak doradzała młodszej zawodniczce – na przykład, aby ta spróbowała osiągnąć jeszcze większą prędkość na rozbiegu do skoku w dal. Furorę wśród kibiców zrobiła także koszulka, którą Sułek przywdziała z okazji z Halowych Mistrzostw Polski. „Team Rzepka. Słocka mnie zastępuje” – głosił napis na t-shircie, który założyła świeżo upieczona mama.
Zawodniczka z KS AZS AWF Warszawa ostatecznie uplasowała się na podium z 4290 punktami, aczkolwiek zajęła trzecie miejsce. W ostatniej konkurencji prześcignęła ją urodzona w Holandii Sophia Mulder (4366 pkt), a złoto – zgodnie z przewidywaniami – zgarnęła Paulina Ligarska (4438 pkt). Niespodzianki więc nie było.
Wielki powrót Igi Baumgart-Witan
Inną wielką nieobecną w trakcie imprezy miała być Iga Baumgart-Witan. Biegaczka cały poprzedni rok poświęciła na leczenie. Najpierw doskwierał jej uraz stopy, a gdy został on zaleczony, uszkodziła ścięgno. W związku z tym kibice nie oglądali jej w akcji od kilkunastu miesięcy. Aż do tegorocznego czempionatu w Toruniu, gdzie niespodziewanie wystąpiła. Początkowo miała odpuścić starty w hali, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i zapisała się na zawody
35-latka wystartowała w swojej ulubionej konkurencji, czyli biegu na 400 metrów i jak wszystkie inne zawodniczki rozpoczęła od eliminacji. „Co prawda po pierwszym kółku z ogromną stratą uznałam, że jeszcze daleko z moją formą, i do lata muszę się wstrzymać, ale moja waleczna dusza nie pozwoliła mi odpuścić. Zebrałam, co miałam w sobie i udało się wejść do finału HMP” – napisała na Instagramie tuż po swoim starcie. Na metę dotarła z czasem 53,48 sekundy. „Szczerze mówiąc nawet się tego nie spodziewałam, więc wykonałam więcej, niż założyłam” – dodała.
W finale – jak można było się spodziewać – nie stanęła na podium. Wyprzedziła ją Marika Popowicz-Drapała (złoto), Justyna Święty Ersetic (srebro) oraz Kinga Gacka (brąz). Mimo wszystko jednak Baumgart-Witan była zadowolona z siebie, czemu dała wyraz w rozmowie z dziennikarzami.
– Jestem usatysfakcjonowana, bo podjęłam rękawicę i cieszę się, że wróciłam. Stanęłam na bieżni, poczułam adrenalinę. Z tego jest radość (…) Wychodzę z roboty zimowej, zostały 3 miesiące do startu sezonu letniego. Ja tu nie widzę zagrożenia dla mnie. To dziewczyny powinny się bać mnie – mówiła z zawadiackim uśmiechem.
Zdradziła również, że raczej nie zobaczymy jej w akcji podczas Halowych Mistrzostw Świata w Glasgow, choć w niej samej trwa jeszcze wewnętrzna walka. Szanse są jednak małe, a to z jednego powodu. – Ten rok przerwy zrobił mi trochę krzywdy jeśli chodzi o dyspozycję startową, ale nie namącił mi w głowie. Pod tym względem odpoczęłam i na nowo zapragnęłam biegać (…) Trzeba mierzyć siły na zamiary i zadecydować, co jest ważniejsze – podsumowała Baumgart-Witan po finale biegu na 400 metrów.
Im starsza, tym lepsza
Biegaczka, która zajęła czwarte miejsce w tej konkurencji była natomiast pod wrażeniem wyczynu swojej koleżanki, czyli Mariki Popowicz-Drapały. To właśnie ona zdobyła złoto, co wcale nie było oczywiste. Na dystansie 400 metrów zaczęła biegać stosunkowo niedawno, choć akurat Baumgart-Witan jest zdania, że powinna dokonać tej zmiany znacznie wcześniej.
W zdobyciu tytułu przez wspomnianą lekkoatletkę fenomenalne jest to, że wciąż bije swoje rekordy mimo upływu czasu. W wieku 35 lat wielu sportowców raczej skłania się ku zakończeniu kariery, a nie robi życiówki. W tym wypadku jest zupełnie inaczej. Najpierw doświadczona zawodniczka ustanowiła swój personalny rekord na 52,14 sekundy w trakcie Copernicus Cup, a podczas HMP jeszcze się poprawiła na 51,87 sekundy.
– Zobaczyć 51 z przodu to coś pięknego. Bardzo się cieszę, że moja praca daje takie efekty. Za plecami miałam Justynę Święty-Ersetic, więc wiedziałam, iż na tym dystansie będzie się liczył każdy centymetr. Mówiłam jej nawet, że w finale spotkały się dwa bardzo mocne charaktery, czyli właśnie my. Tutaj nie było za dużo taktyki, trzeba było „dać do pieca” od początku. Czułam się zaskoczona tym, że wytrzymałam ten bieg – mówiła Popowicz-Drapała już po wywalczeniu złotego medalu.
Dwa miejsca, trzech chętnych
Cieszyć mogli się też nasi płotkarze, którzy w Toruniu pokazali, że są w znakomitej formie. Damian Czykier, Krzysztof Kiljan oraz Jakub Szymański zaprezentowali się na tyle dobrze, iż mogli wywołać ból głowy u osób, które będą decydowały o tym, kto pojedzie do Glasgow na Halowe Mistrzostwa Świata. Wszyscy trzej bowiem zaliczyli minimum uprawniające do startu w zbliżającej się imprezie, ale nie każdemu przyjdzie reprezentować nasz kraj.
– Tam finał wziąłbym w ciemno. Najważniejsze to się do niego dostać, a wtedy już spada kamień z serca – mówił na ten temat Jakub Szymański, który zajął pierwsze miejsce z czasem 7,50 sekundy. Drugi Kiljan wpadł na metę z wynikiem 7,59, a trzeci Czykier miał 7,60. – Działamy na siebie pozytywnie. Czułem oddech chłopaków na plecach – mówił mistrz Polski, a pozostali wypowiadali się bardzo podobnie w tym samym temacie.
– Płotki są teraz bardzo fajnie napędzane naszymi wynikami. Mam nadzieję, że kibicom to się podoba tak samo, jak nam. Teraz pytanie, kto pokaże się w Glasgow? Wydaje mi się, że tu powinno być sprawiedliwie. Krzysiu był lepszy ode mnie, więc on powinien pojechać do Szkocji. Ja bym miał czas na wyleczenie mięśnia dwugłowego i przygotowanie się do igrzysk – komentował Czykier.
– Mój dzisiejszy wynik jest piątym w całej historii polskich płotków – zauważył natomiast Kiljan. – To jest niewdzięczna konkurencja. Czasami długo zajmuje nam to, by po wieku juniorskim wskoczyć na wyższy poziom, ale trzymam kciuki za to, by młodsi chłopcy byli równie wytrwali, nie poddawali się, jeśli nie będzie im szło na wysokich płotkach. Mi też nie szło, lecz byłem cierpliwy oraz wytrwały i teraz te zawody kończę z życiówką – dodał partner Ewy Swobody.
Trudne chwile Ewy Swobody
Niestety w dalszej części rozmowy płotkarz musiał wypowiedzieć się na znacznie mniej przyjemny temat. Chodzi o aferę z Sebastianem U. w roli głównej. 22-latek prześladuje wspomnianą wyżej biegaczkę oraz Kiljana, a tym razem wywołał awanturę na trybunach hali w Toruniu.
– Sprawa jest w toku i mam nadzieję, że w tym roku się skończy. Oby on poniósł konsekwencje swoich czynów. My jesteśmy Bogu ducha winni, a on uprzykrza nam życie – powiedział świeżo upieczony wicemistrz Polski. Historia ta rzeczywiście ciągnie się od dawna, ponieważ U. nieszczęśliwie zakochał się w Swobodzie, a przynajmniej on sam tak twierdzi. W rozmowie z „Interią” powiedział dokładnie: „Może to jest obsesyjne uczucie”. Co właściwie tkwi w głowie młodego lekkoatlety, tego nie wiadomo. Jasne jest jedynie, że sprinterka boi się człowieka, którego uznaje za prześladowcę.
Gdy już wygrała w konkurencji na 60 metrów i porozmawiała z dziennikarzami, poprosiła jednego z ochroniarzy, aby odprowadził ją do samochodu. Obawiała się bowiem spotkania z U. Ten w sobotę został siłą wyrzucony z obiektu, ponieważ nie chciał dobrowolnie go opuścić. Zamiast tego wdał się w szarpaninę z funkcjonariuszami, a jednego z nich uderzył i uszkodził mu okulary. Jak wynika z oświadczenia wydanego przez toruńską policję, grozi mu kara pozbawienia wolności do lat 5, a także wysoka grzywna.
Co dokładnie zrobił Sebastian U., że w ogóle trzeba było interweniować? Ze wspomnianego komunikatu wynika, że zakłócał porządek krzycząc i wyzywając uczestników, a następnie nie zastosował się do poleceń ochrony. Na jego celowniku znalazła się oczywiście Swoboda. To właśnie ona po biegu eliminacyjnym w swojej konkurencji powiadomiła służby porządkowe na temat tego, co zaszło.
– Mam nadzieję, że te zdjęcia obiegną internet – przyznała biegaczka i nie pomyliła się.
PZLA nie pomogło, Lisek skomentował
– Sprawa jest u prawnika. Czekamy, jak to się rozwiąże. Ten ktoś jest po prostu popie******y. Mnie to nie łamie – powiedziała 27-latka. Później do sprawy odniósł się też Piotr Lisek, ponieważ jest on członkiem Komisji Zawodniczej PZLA, podobnie jak na przykład Anna Kiełbasińska. – Krzysiek Kiljan najpierw zgłosił się z tym do mnie. Napisał oficjalnego maila, którego przekazaliśmy do PZLA, w tym do Tomasza Majewskiego i to było procedowane od dawna. Sebastian został zwolniony z kar, które na niego nałożono i znów powtórzył się ten niepokojący incydent – przyznał tyczkarz.
W tym kontekście warto wspomnieć, że po letnich mistrzostwach Polski w Gorzowie U. został zawieszony na rok w prawach zawodnika, co potem zostało skrócone do sześciu miesięcy. – Powiadamialiśmy PZLA i szkoda, iż to wszystko nie zostało załatwione tak, by sytuacja się nie powtórzyła. Tu potrzeba jest pomoc związku, a jeśli nie, to innych źródeł. Mam nadzieję, że nie policji, ale czasem trzeba bić na alarm – przyznał. Dodał również, że „za klaskanie nie wyrzuca się nikogo ze stadionu”, a rozwiązanie problemu stoi teraz po stronie federacji.
W całej tej historii mogło umknąć, że Lisek obronił tytuł w rywalizacji tyczkarzy po zaliczeniu skoku na 5,80 metra. Wygrał więc walkę o tytuł z Robertem Soberą.
Dramat jednego wieloboisty szczęściem dwóch innych
W tej samej konkurencji, choć w ramach siedmioboju, świetnie spisał się Paweł Wiesiołek, który wrócił na tron po roku przerwy. W poprzednim sezonie również występował w Halowych Mistrzostwach Polski, ale wtedy nie dał rady wywalczyć złota. Niespodziewanie zatriumfował Rafał Horbowicz, który tym razem przystępował do walki o medale z pozycji obrońcy tytułu.
Niestety ta rozwiązała się stosunkowo szybko. Choć obaj zawodnicy dobrze poradzili sobie w sobotnich konkurencjach, wszystko zmienił bieg na 60 metrów przez płotki. W jego trakcie wydarzyło się coś złego, wręcz niewytłumaczalnego – podopieczny Marka Rzepki przewrócił 3 z 4 płotków i nawet nie dotarł do mety. W związku z tym spadł z drugiej lokaty na ostatnią. Był tym faktem ewidentnie załamany i dość szybko zszedł do szatni, z której już nie wrócił.
W siedmioboju błysnął natomiast zawodnik urodzony w 2006 roku, czyli Hubert Trościanka. 17-letni lekkoatleta wygrał rywalizację w biegach na 60 i 1000 metrów, podobnie jak w płotkach. W skoku o tyczce był zaś trzeci. I choć w pozostałych konkurencjach takich jak pchnięcie kulą, skoki wzwyż i w dal nie poszło mu równie dobrze, to i tak wystarczyło mu do zajęcia trzeciego miejsca i zdobycia brązowego medalu. W tym sensie rezygnacja Horbowicza pomogła również jemu. Niewątpliwie warto obserwować tego młodziana, ponieważ zdaje się, że ma bardzo duży potencjał i w przyszłości może dać kibicom wiele powodów do radości.
Rywalizacja wieloboistów była jednak stosunkowo dziwna z innego względu, a mianowicie biorąc pod uwagę terminarz zawodów. Zarówno w sobotę, jak i w niedzielę sportowcy musieli konkurować ze sobą… W przerwie między sesją poranną, a wieczorną. Na przykład skok wzwyż rozpoczął się o godzinie 13:30. W tym czasie rywalizowały jeszcze wieloboistki w pchnięciu kulą. Poza tym na hali było pusto, zarówno na samej arenie, jak i trybunach. Powtórzyło się to również w drugi dzień, kiedy mężczyźni mierzyli się w skoku o tyczce. Ruszyli do boju o 12:48, już po zakończeniu paru innych konkurencji i w czasie, kiedy 90 proc. kibiców wyszło z obiektu. Sesje popołudniowe rozpoczynały się dopiero w okolicach godziny 17-18.
Rozumiemy, że niełatwo jest zmieścić siedem konkurencji w dwudniowej rozpisce i to tak, by nie kolidowały z innymi startami. Niemniej można odnieść wrażenie, że dałoby się to wszystko nieco lepiej rozplanować – z większym szacunkiem dla zawodników. Przed rokiem Adrianna Sułek otwarcie krytykowała rozplanowanie terminarza, ponieważ kibice mogli obejrzeć tylko jedną konkurencję pięcioboju, w którym brała udział – wtedy i teraz transmitowano wyłącznie wieczorne zmagania. Tym z podobnymi pretensjami miałby prawo wyjść Wiesiołek i jego koledzy po fachu, choć akurat w tej sferze udało się uniknąć afery.
Legenda upamiętniona
Na koniec warto wspomnieć, że tegoroczne Halowe Mistrzostwa Polski odbywały się w piętnastą rocznicę śmierci Kamili Skolimowskiej. Legendarna młociarka zmarła w 2009 roku ze względu na zator tętnicy płucnej.
W hali sportowej w Toruniu uczczono jej pamięć, wyświetlając na telebimach specjalnie przygotowany film. W tym momencie czas na arenie się zatrzymał – kibice oraz sportowcy jak jeden mąż zwrócili się twarzami ku ekranom, by uczcić pamięć przedwcześnie pożegnanej lekkoatletki. Została też uhonorowana minutą ciszy. Ten doniosły moment przypomniał jedną rzecz – kto jak kto, ale prawdziwi kibice nie zapominają o swoich ulubieńcach.