Prezydent Andrzej Duda i Donald Tusk spotkają się we wtorek w Waszyngtonie z Joe Bidenem. Strona polska nie jedzie tam z pustymi rękoma. Głowa państwa ma zaproponować brawurowe rozwiązanie – by kraje członkowskie NATO przeznaczały nie 2, ale 3 proc. PKB na zbrojenia. Propozycja Polski wydaje się zrozumiała ze względu na rosyjskie zagrożenia, ale jednocześnie piekielnie trudna do wyegzekwowania.
– W trakcie mojej wizyty w Waszyngtonie zaproponuję odpowiedź NATO, która będzie adekwatna do zagrożenia. Dziesięć lat temu, na szczycie Sojuszu w Newport, wszystkie państwa członkowskie zobowiązały się przeznaczać na obronność co najmniej 2 proc. swojego rocznego PKB. (…) W obliczu narastających zagrożeń nastał czas, aby zwiększyć tę wartość do poziomu 3 proc. PKB. Będę do tego przekonywał naszych sojuszników. Zarówno w Ameryce, jak i w Europie. Cieszę się, że zarówno USA, jak i Polska, znacznie przekraczając to minimum, mogą tu posłużyć za przykład i inspirację dla innych – mówił Duda przed wylotem do USA w rozmowie z „The Washington Post”.
Duda i Tusk w USA. Prezydent wrzuca nowy pomysł
W ubiegłym miesiącu sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg obwieścił, że w 2024 roku rekordowa liczba państw członkowskich przeznaczy 2 proc. PKB na zbrojenia. Gdy w 2023 roku było to 11 państw, teraz ten próg ma przekroczyć 18 krajów. Oznacza to, że po 10 latach w NATO na poważnie zaczynają traktować zobowiązanie dotyczące minimalnych wydatków na zbrojenia. Tyle tylko, że arytmetyka w tym przypadku jest prosta – po przyjęciu do sojuszu Szwecji, NATO liczy już 32 członków, więc wciąż blisko połowa krajów członkowskich nie wypełnia zobowiązania.
I to od lat jest największy problem sojuszu. Mówił o tym jeszcze Donald Trump, który podczas swojej prezydentury najpierw prośbą, potem groźbą chciał wymusić na europejskich partnerach większe zaangażowanie. Tłumaczył, że nie rozumie, dlaczego USA mają brać pod kuratelę państwa, które niezbyt sumiennie przykładają się do swoich obowiązków.
Dopiero rosyjski atak na Ukrainę zmienił nieco sposób myślenia Zachodu. Niektórzy obudzili się z zimowego snu i zaczęli trochę więcej łożyć na zbrojenia. Znów jednak nie jest to rewolucyjna zmiana myślenia, ale raczej ewolucyjne podejście. Jedynie Polska i kraje bałtyckie na poważnie zdają sobie sprawę z zagrożenia, jakie może nieść rosyjski imperializm. I to tutaj wzrosty nakładów na zakupy i modernizację armii są najbardziej widoczne.
NATO. Kto najwięcej łoży na bezpieczeństwo?
Ale aż 3 proc. PKB? Dość powiedzieć, że w 2023 roku tylko trzy państwa członkowskie przeznaczały tyle na zbrojenia. Zgodnie z danymi NATO są to: Polska, która jest zdecydowanym liderem w całym sojuszu z 3,9 proc. PKB, Stany Zjednoczone, które przeznaczają na armię 3,49 proc. PKB, a także Grecja z 3,01 proc. PKB.
– Polska wydaje ponad 4 proc. PKB na armię, na transformację, na bezpieczeństwo. Wszystkie państwa powinny iść za naszym przykładem. To wielki wysiłek całego społeczeństwa, za co bardzo serdecznie dziękuję (…). Jesteśmy gotowi do strategicznego podejścia do roli Polski w NATO – mówił we wtorek wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz.
Pytanie tylko, czy inne państwa rzeczywiście będą chciały pójść za polskim przykładem. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że niekoniecznie. W tabeli z wydatkami na zbrojenia za 2023 rok ciekawie jest nie tylko na szczycie, ale też na samym dole. Poniżej obowiązującego progu 2 proc. PKB jest obecnie 19 państw członkowskich (zestawienie nie zawiera Finlandii i Szwecji, które niedawno dołączyły do NATO – red.). Na samym dnie są kraje stosunkowo zamożne, jak Luksemburg (0,72 proc.), Belgia (1,13 proc.) czy Hiszpania (1,26 proc.). Poniżej progu są też największe europejskie państwa, jak Francja (1,9 proc.), Niemcy (1,57 proc.) czy Włochy (1,46).
Interesująca jest też ścieżka dochodzenia do 2 proc. PKB na zbrojenia. O ile bowiem Francja zapowiada, że już w 2024 roku przekroczy próg, tak np. Belgia planuje osiągnąć odpowiedni poziom dopiero w… 2035 roku, Dania w 2033 roku, a Włochy w 2028 roku. Czasu jednak – jak podkreślają eksperci – nie ma.
Tym bardziej, że realne pozostaje zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, które odbędą się jesienią tego roku. Były rezydent Białego Domu kilka tygodni temu wywołał burzę słowami dotyczącymi właśnie wydatków na zbrojenia. „Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: no cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił? Odpowiedziałem: Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich (Rosję), żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić” – mówił Trump, raz jeszcze podnosząc, że solidarne wydatki rzędu 2 proc. PKB na zbrojenia to absolutne minimum.
Andrzej Duda a NATO. Polscy politycy jednogłośnie
W tym kontekście Polska wydaje się być w komfortowej sytuacji. Nie dość, że z całego NATO wydaje proporcjonalnie najwięcej, to jeszcze podbija stawkę. Prezydent Andrzej Duda w ten sposób chce wymusić ruch na przywódcach państw zachodnich. I – co ważne – nie chce im w ten sposób „dopiec”, lecz zadbać o bezpieczeństwo całego sojuszu, również Polski.
Radosław Fogiel z PiS, zastępca przewodniczącego sejmowej komisji spraw zagranicznych, mówi Interii, że propozycja prezydenta jest naturalną konsekwencją ustaleń na szczycie NATO w Wilnie, gdzie państwa członkowskie potwierdziły formalnie, że zobowiązują się wydawać minimum 2 proc. PKB na obronność. – Jest też czymś koniecznym, biorąc pod uwagę sytuację bezpieczeństwa w Europie i potrzebę dostosowania się do niej przez NATO. Dla skutecznego realizowania strategii odstraszania konieczne są inwestycje czy chociażby zwiększenie mocy produkcyjnych w przemyśle obronnym – uważa Fogiel.
– Polska jest tu doskonałym przykładem dla sojuszników, przeznaczając na zbrojenia niemal 4 proc. PKB. Mam nadzieję, że nie zmieni się to pod rządami nowej koalicji i nasza armia będzie nadal modernizowana i rozbudowywana, a kontrakty realizowane, bo to po prostu wymóg obecnych czasów – dodaje Fogiel.
Nic nie wskazuje na to, by cokolwiek w tej sprawie miało się zmienić, bo Władysław Kosiniak-Kamysz raz po raz zapewnia, że oczkiem w głowie tego rządu będzie kwestia bezpieczeństwa. – Ten wysiłek dyplomatyczny potrzebny jest po to, żeby budzić Europę i świat. Robimy to po to, żeby prowadzić do pokoju. Po to się zbroimy, żeby nigdy żadnemu imperium zła nie przyszło do głowy nas zaatakować – podkreślał we wtorek.
Nacisk na NATO. „Cel 3 proc. jest ważny”
Politycy, z którymi rozmawialiśmy uważają, że propozycja prezydenta wcale nie jest „zbyt daleko idąca”, ale wręcz zachowawcza, biorąc pod uwagę współczesne zagrożenia. Co więcej, kwestia „3 proc. PKB na zbrojenia” wybrzmiała i na pewno zostanie odnotowana na Zachodzie, również w tych państwach, które nie są zbyt chętne do inwestowania w armię. A co za tym idzie, temat zaistnieje, a być może zostanie otwarta nowa dyskusja.
Marcin Przydacz to były prezydencki minister, który do niedawna w Pałacu odpowiadał za politykę międzynarodową. Jego zdaniem propozycja prezydenta Dudy to próba wykreowania nowego celu na zbliżający się jubileuszowy szczyt NATO w Waszyngtonie.
– Potrzebny jest nowy cel. Rosja się zbroi, przestawiła swoją gospodarkę częściowo na gospodarkę wojenną. Powinno się to spotkać z adekwatną reakcją po stronie NATO-wskiej. Jako wspólnota powinniśmy więcej łożyć na zbrojenia w ramach polityki odstraszania. Im więcej będziemy mieli sprzętu, tym mniejsza szansa na działania ze strony Rosji. Cel 3 proc. jest ważny, by zmotywować naszych partnerów zachodnich – uważa Przydacz, który mówi o elemencie „nacisku” z polskiej strony.
– Skoro Rosja przeznacza dużo więcej na zbrojenia to my, jako gospodarczo dużo większy organizm, również powinniśmy to robić. Jeśli część z państw nie będzie mogła wypełnić 3 proc., ale przekroczy próg 2 proc., to też już będzie jakiś sukces. Ale jest to element nacisku na naszych sojuszników do zwiększania wydatków – nie ukrywa.
Posłanka Polski 2050: Sytuacja jest paląca
Co istotne, w podobnym tonie wypowiada się również Ewa Schaedler z Polski 2050, wiceprzewodnicząca sejmowej komisji spraw zagranicznych, co wskazuje na to, że klasa polityczna w Polsce mówi w zasadzie jednym głosem.
– Jako kraj przyfrontowy zdajemy sobie sprawę, ponad politycznymi podziałami, że Putin jest nieprzewidywalny i jest realnym zagrożeniem. Tej świadomości już nie mają inne państwa. Francja i Niemcy mentalnie zrobiły ogromny krok w kierunku oszacowania niebezpieczeństwa ze wschodu, ale to ciągle krok za mały. Próbują się zmobilizować, ale z naszej perspektywy powinno się to dziać szybciej. Sytuacja jest paląca – mówi nam posłanka Polski 2050.
– Słowa prezydenta traktuję jako apel, cel, ale do wyegzekwowania będzie to trudne. Powinniśmy do tego dążyć z każdej miary, ponad politycznymi podziałami, bo chodzi o bezpieczeństwo. Apele coś dają, bo widzimy, że coraz więcej państw dołącza do grupy, która przekracza ponad 2 proc. PKB na zbrojenia – dodaje posłanka.
Marcin Przydacz uważa z kolei, że dwa kraje liderujące w wydatkach na zbrojenia są znakomitym tandemem, który może być przykładem dla pozostałych. – Część państw zachodnich, w tym Niemcy, nadal nie wypełniły zobowiązania 2 proc. Należy ich przekonywać, wskazywać ambitniejsze cele. USA są doskonałym partnerem do tej dyskusji, bo rola USA w NATO jest kluczowa. Amerykanie przeznaczają dużo i oczekują tego samego od Europy Zachodniej – podkreśla Przydacz.
Tymczasem wciąż otwarta pozostaje kwestia egzekucji wspólnych zobowiązań. Część europejskich liderów wychodzi z założenia, że sama obecność w sojuszu wystarczy, by czuć się bezpiecznie, a kwestia dużych nakładów na zbrojenia to sprawa wtórna. Ci, którzy wydają na armię najwięcej, jak dotąd nie potrafili zmobilizować tych, którzy na wojsko łożą najmniej. Eksperci natomiast od dawna pozostają zgodni – gdyby wszystkie państwa członkowskie w równym stopniu wypełniały swoje zobowiązania, Europa mogłaby czuć się bezpieczna.
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!