Nie było nagród ani zachwytów krytyki nad najnowszym filmem Paola Sorrentina „Bogini Partenope”. Mimo to idę, żeby zanurzyć się w eseju budowanym obłędnymi widokami, światłem, wystudiowanymi kadrami. Najnowszy film twórcy serialu „Młody papież” nie ma co prawda tej siły co „La grande bellezza”, ale ma wystarczająco dużo uroku, żeby chcieć wymknąć się na dwie godziny z rzeczywistości. Czyż kino nie jest właśnie po to?
Jest w filmie dużo humoru, celnych ripost. Niektórzy mówią, że jest i bluźnierstwo. Ale czy po odkryciu dziesiątek afer seksualnych z udziałem księży robi na kimkolwiek jeszcze wrażenie fakt, że ewentualny kandydat na papieża uprawia seks z piękną antropolożką badającą cuda w jego kościele? Udając się na konklawe, biskup przytomnie zaznacza, że będzie blisko Boga, więc nie może spotykać się z kochanką.
Cóż jest piękno – pyta w swoich filmach Paolo Sorrentino. Włoch, który podbił światową publiczność filmowym hymnem na cześć Rzymu, szuka tym razem piękna w rodzinnym Neapolu. Młoda matka oczekująca na rozwiązanie dostaje od ojca chrzestnego prezent dla dziecka – ozdobną karocę. Narodzi się ktoś wyjątkowy. Poród odbywa się w wydrążonym w skale basenie na Capri, na oczach całego miasteczka. Z piany morskiej wychodzi Partenope, dziewczyna, której urodzie nikt się nie oprze, nawet jej starszy brat. Tytułowa Partenope nosi imię syreny, która próbowała uwieść śpiewem Odyseusza. Kiedy ten pozostał obojętny, popełniła samobójstwo. Partenope to także stara nazwa Neapolu, miasta, które wystarczy zobaczyć, żeby umrzeć. Połączenie piękna i śmierci tej ostatecznej, ale też śmierci złudzeń, marzeń, nadziei, rozpościera się nad całym filmem. Zanurzamy się w nostalgii za życiem spełnionym. Ta tęsknota przewija się przez wszystkie obrazy Sorrentina: „Boski”, „Młodość”, nawet „Oni”, opowieść o Berlusconim.