Włoska mafia straciła kontrolę nad związkami zawodowymi i kasynami Las Vegas, ale wciąż czerpie ogromne zyski z narkotyków, prostytucji, wymuszeń, finansowych przekrętów. Ubijał z nią interesy sam Donald Trump.
Wedle popularnej nowojorskiej legendy dno rzeki Hudson przy łączącym Brooklyn i Staten Island moście Verrazano to prawdziwe cmentarzysko gangsterów. Zabójcy cosa nostry sprawiali ponoć skazańcom „cementowe buty” – przed zastrzeleniem unieruchamiali nogi w wypełnionym zaprawą wiadrze. Tyle że betonowa bryła wielkości wiadra zastyga dobę, a trupa trzeba pozbyć się szybko. Przede wszystkim zaś na marne szedłby odstraszający efekt egzekucji.
Zdaniem autora monografii „Nowojorska przestępczość zorganizowana” Alana Blocka zmasakrowane ofiary wewnętrznych porachunków podrzucano na puste posesje alej 26. i 27. we włoskiej dzielnicy Bensonhurst – tuż obok klubu Odyssey Disco, w którym toczy się akcja „Gorączki sobotniej nocy”. Praktyka była tak powszechna, że bliscy zaginionych od razu wiedzieli, gdzie ich szukać. Gdy o mafii zrobiło się głośno, a FBI spenetrowało podziemne struktury, w modę weszły egzekucje publiczne.
Foto: Alessandro Fucarini/IPA via ZUMA Press/newspix.pl
Zostaw spluwę, bierz rurki z kremem
Cosa nostra przestała udzielnie rządzić kryminalnym podziemiem Ameryki, lecz nadal wraca na pierwsze strony gazet właśnie za sprawą brutalnych zabójstw bądź masowych aresztowań. Przy czym najgłośniejszego w ostatnich latach morderstwa mafijnego szefa – 53-letniego Francesco Calego kierującego rodziną Gambino – nie dokonał żądny władzy rywal, tylko oszołom wyznający teorie spiskowe QAnon. Cóż, taki zeitgeist.
13 marca 2019 r. o 21.20 Cali, zwany „Frankie Boy”, wsiadł do cadillaca przed swoją posiadłością przy 25 Hilltop Terrace na Staten Island. Nim ruszył, w auto uderzyła błękitna półciężarówka. Wysiadł z niej 24-letni Anthony Comello, podniósł tablice rejestracyjne, które urwał, podał gangsterowi, a gdy ten usiłował je przymocować, padły strzały. Comello opróżnił magazynek, dziesięć kul utkwiło w ciele ofiary. Został aresztowany trzy dni później, policjanci natychmiast zorientowali się, że nie chodziło o mafijne porachunki.
Foto: East News
Młodzieniec wierzył, że realizuje dyrektywy prezydenta Trumpa, który zapewnia mu nietykalność – wystarczy zadzwonić do Białego Domu i sprawdzić. Pod willę capo przyjechał, by dokonać obywatelskiego aresztowania wysokiego rangą funkcjonariusza państwa w państwie. Miał kajdanki i dopiero gdy Cali odmówił wykonania poleceń, Comello zgodnie z uzyskaną od przywódcy USA „licencją na zabijanie” użył broni. Wcześniej próbował aresztować innych domniemanych spiskowców porywających dzieci, by składać je w ofierze szatanowi podczas pedofilskich orgii.
Dwukrotnie zjawiał się w rezydencji burmistrza Nowego Jorku Billa de Blasio, żądając wydania lokatora. Miesiąc przed morderstwem udał się do siedziby U.S. Marshals Service na Manhattanie i poprosił szeryfów o pomoc przy schwytaniu kalifornijskich kongresmenów Adama Schiffa i Maxine Waters, bo uzyskał od prezydenta informację, jakoby przebywali w okolicy. Po roku prawnych korowodów został uznany za niepoczytalnego.
Wskutek śmierci Calego kierownictwo najpotężniejszej z pięciu mafijnych rodzin Nowego Jorku przejął Lorenzo Mannino. Postać o tyle ciekawa, że nakłonił kiedyś Franka Sinatrę, by załatwił występy w Las Vegas Alowi Martino. Nie była to pierwsza fucha, którą piosenkarz dostał dzięki naciskom mafii. W 1970 r. producent „Ojca chrzestnego” Albert S. Ruddy obiecał mu rolę Johnny’ego Fontane’a, ale Francis Ford Coppola wolał Vica Damone’a. Martino poskarżył się swojemu ojcu chrzestnemu Russellowi Bufalino, a reżyser oraz Damone usłyszeli propozycje nie do odrzucenia i wymiękli. Innymi słowy: życie naśladowało sztukę naśladującą życie.
Mannino gorzej radził sobie z pilnowaniem interesu. Posypały się obławy, aresztowania, procesy. Każdy mógłby posłużyć za kanwę scenariusza kryminalnego serialu. Zaprzysiężony żołnierz (made man) rodziny Anthony Pandrella był winny 77-letniemu lichwiarzowi Vincentowi Zitto 750 tys. dol. W dniu spłaty długu przyszedł do jego domu na Sheepshead Bay z torbą rzekomo zawierającą gotówkę, wykorzystał chwilę nieuwagi i strzelił staremu kumplowi w potylicę. Torba posłużyła do wyniesienia pieniędzy, kosztowności oraz ksiąg buchalterskich. Wieczorem morderca wrócił, pocieszał bliskich ofiary, zjadł z nimi kolację, wypytywał policjantów o postępy śledztwa.
Pandrellę zgubiło zamiłowanie do tradycji. Jak powiada Pete Clemenza w „Ojcu chrzestnym”: „Zostaw spluwę, bierz rurki z kremem”. Praktyka zostawiania broni na miejscu zbrodni miała sens przed wprowadzeniem profilowania DNA. Mordercy używali pistoletów czy rewolwerów, których pochodzenia nie można było ustalić, zwykle kradzionych. Eksperci od balistyki już w początkach XX w. potrafili zaś bezbłędnie zidentyfikować broń, z której został wystrzelony dany pocisk, więc jej zatrzymanie groziło zarówno wpadką, jak i dodatkowymi zarzutami.
Dziś laboratoria kryminalistyczne potrafią zidentyfikować sprawców, dysponując zaledwie ośmioma komórkami ciała, które zawierają 50 pikogramów (bilionowych części grama) DNA. Takiej ilości materiału genetycznego nie da się nie zostawić przy oddawaniu strzału. A staroświeckie wytarcie odcisków palców pogarsza sprawę, bo przy każdym ruchu na spluwę sypią się mikroskopijne cząsteczki skóry, niewidoczne gołym okiem kropelki potu, śliny, śluzu, łez. Poza tym wizytę Pandrelli w domu ofiary zarejestrowały wszechobecne kamery monitoringu. Dostał 40 lat.
Proces nad procesy
Latem 2019 r. aresztowano 15 prominentnych członków rodziny, m.in. Rosario Gambino, który przez dwie dekady (1970-1990) zaopatrywał w heroinę całe Wschodnie Wybrzeże, rocznie przemycając z Sycylii towar wart 600 mln dol. Swego czasu współpracował nawet z premierem Włoch Giulio Andreottim. Pięć miesięcy później za kraty trafiło kolejnych dziewięciu gangsterów, w tym kapitan (capo) Gambinos – Andrew Campos. Poszli siedzieć za wymuszenia, nadużycia podatkowe, pobieranie haraczy od firm budowlanych.
Kolejna fala aresztowań nastąpiła w styczniu 2023 r., kiedy zatrzymano następcę Camposa Franka Camuso ksywka Kalipso plus 23 mafiosów. Prokuratura postawiła też zarzuty 26 papierowym firmom, które utrzymywały się z okupów i łapówek za pomoc przy uzyskiwaniu kontraktów budowlanych. 8 listopada 2023 r. do aresztu trafili kapitan Joseph Lanni, żołnierze Angelo „Fifi” Gradilone, James LaForte, Diego „Danny” Tantillo i 12 wspólników. Kradli wkłady z funduszy emerytalnych związkowców, ustawiali przetargi na wyburzanie starych domów. 5 czerwca 2024 r. zaś 84 zarzuty usłyszało 17 Gambinos, którzy zmonopolizowali nielegalny hazard i lichwę na Staten Island. Same tylko odsetki od pożyczek przynosiły im 500 tys. dol. tygodniowo.
Władze wielokrotnie obwieszczały miażdżące zwycięstwa nad mafią, jednak za każdym razem w miejsce obciętej głowy, niczym lernejskiej Hydrze, wyrastają nowe. Prokurator federalny Nowego Jorku Rudy Giuliani w połowie lat 80. postawił przed sądem 11 liderów Pięciu Rodzin. „Time” pisał o „procesie nad procesy” i „ostatecznej zagładzie” przestępczego podziemia. Czterej capo di tutti capi (Anthony „Grubas” Salerno – rodzina Genovese, Tony „Kaczka” Corallo – Lucchese,
Carmine „Junior” Persico – Colombo, Philip Rastelli – Bonanno) oraz większość członków Komisji Syndykatu, czyli najwyższego, ogólnokrajowego organu cosa nostry, dostali długie wyroki. I dalej rządzili zza krat.
Nieskuteczności „procesu nad procesy” dowiodła obława przeprowadzona pod koniec stycznia 2011 r. w Nowym Jorku, New Jersey, na Florydzie i Rhode Island. FBI zaatakowało wszystkie rodziny, zatrzymując 127 gangsterów o tak barwnych ksywkach jak „Vinny Myjnia”, „Tony Obwarzan”, „Johnny Pachwina”, „Junior Lizaczek”, „Bobby Patrzały”, „Pulpet”, „Breja” czy „Szczypawa”. Prokuratorzy przygotowali 16 odrębnych aktów oskarżenia z zarzutami racketeeringu, nielegalnego hazardu, handlu narkotykami, stręczycielstwa, wymuszeń, zabójstw. Ówczesny szef Gambinos Bartolomeo Vernace usłyszał wyrok za morderstwo dwóch mężczyzn, którzy rozlali mu drinka w barze Shamrock na Queensie. A mafia znów szybko się otrząsnęła i kontynuowała swój proceder.
Gangsterzy włoskiego pochodzenia nie tylko robią przekręty na wielką skalę, ale także – jak za dawnych czasów – utrzymują porządek „na dzielni”. Kapitana Genovese Pasquale Parello rozdrażnił żebrak zaczepiający klientów jego restauracji na Bronksie. Kazał żołnierzom, by „zaopiekowali” się natrętem, czyli zmiażdżyli mu kolana. Jesienią 2017 r. dostał za tego typu „zarządzenia porządkowe” siedem lat więzienia.
Upadek „Teflonowego Dona”
Mafia elastycznie reaguje na zmiany. – Mamy nielegalne kasyna, tortury, podpalenia, groźby „uziemienia”, a zarazem nowoczesne przestępstwa – przejmowanie cudzej tożsamości, kradzieże cyfrowe, przemycanie papierosów ze stanów o niższej akcyzie, hurtowe realizowanie lewych recept na drogie leki – mówił dziennikarzom szef nowojorskiego biura FBI Diego Rodriguez.
Prócz „spławienia” żebraka Parello wydawał rozkazy podpalania konkurentom samochodów, spuszczania łomotu kijami bejsbolowymi, butelkami, łańcuchami. Żądał zadawania konkretnych obrażeń, np. złamania prawej ręki czy obu piszczeli – adekwatnych do winy. O hazardziście, który wisiał organizacji 30 tys. dol., mówił: „Chcę, żeby ziom go poddusił. Ale na poważnie. Ma prawie uziemić matkojebcę, trzymać do ostatniej chwili. A później powiedzieć: następnym razem nie puszczę”.
Cosa nostra przeżywała największy rozkwit w latach 70. i 80. XX w. Kontrolowała większość związków zawodowych, transport, wywózkę śmieci. Ogromne wpływy dały o sobie znać podczas przenosin nowojorskiej siedziby FBI w 1979 r. – Przetarg na obsługę przeprowadzki zmanipulowali należący do mafii szefowie pięciu głównych firm transportowych – wspomina eksprokurator Brooklynu Edward McDonald, który grał samego siebie w „Chłopcach z ferajny”. – Rząd musiał zapłacić wielokrotność cen rynkowych.
I powiedział: dość. Departament Sprawiedliwości skoncentrował się na likwidowaniu mafijnych wpływów w związkach i legalnie działających przedsiębiorstwach. Pięć stuosobowych brygad FBI przydzielonych poszczególnym rodzinom walczyło o premie i procentowy udział w konfiskatach.
W 1990 r. udało się skazać ostatniego spośród legendarnych nowojorskich bossów Johna Gottiego, którego wcześniej trzy razy uniewinniano z braku dowodów.
„Elegancki Don”, „Teflonowy Don”, „Ojciec chrzestny” to tylko niektóre z przydomków, którymi obdarzały Gottiego tabloidy opisujące jego tryumfy nad policją. W Dniu Niepodległości gangster urządzał fajerwerki bardziej spektakularne niż prezydent USA. Ulica, na której mieszkał, uważana była za najbezpieczniejszą w mieście. Zawsze nienagannie ubrany morderca, złodziej, szantażysta i porywacz wpadł, kiedy FBI skłoniło do zdrady wykonawcę jego wyroków Sammy’ego „Byka” Gravano. Do ofiar Gottiego należał między innymi Paul Castellano – boss Gambinos uwieczniony w „Chłopcach z ferajny” jako „Duży Pauly”.
„Elegancki” przejął jego prerogatywy w 1985 r. Uznawany był za najważniejszego mafiosa od czasów Ala Capone. Pod rządami „ojca chrzestnego” Gambinos wyrośli na największą spośród nowojorskich rodzin z 300 oficerami i 2 tys. żołnierzy. Kontrolowali dystrykt krawiecki, śmieci, budownictwo, racketeering, lichwę. Nie wiadomo, ilu ludzi kazał zamordować capo di tutti capi. Jego 12-letniego syna przejechał sąsiad. Policja uznała, że nie ponosi winy, więc po dwóch tygodniach zniknął, a zwłok nie odnaleziono.
Najmocniejszy cios FBI zadało Gambinos w 1997 r. Aby zdobyć materiały obciążające, założyło nocny klub. Początkowo prowokatorzy przyprowadzali kontrahentów zajmujących poślednie stanowiska. Gdy mafiosi uznali, że lokal jest bezpieczny, interesy zaczęli tam obgadywać bossowie. W położonym nieopodal magazynie przechowywali kradzione towary, narkotyki, broń. Oba budynki naszpikowano urządzeniami podsłuchowymi i kamerami.
Capo di tutti capi
Zatrzymano 47 bandytów oskarżonych o wymuszanie okupów, paserstwo, handel bronią i narkotykami, prowadzenie nielegalnych kasyn, napady rabunkowe, kradzieże. Policja odzyskała towary o wartości 5 mln dol. Don John Gotti junior poszedł siedzieć w 1998 r. Rodzina odżyła kilka lat później. Po zamachach 11 września priorytetem FBI stała się walka z terroryzmem. Zdaniem autora książki „Five Families: The Rise, Decline, and Resurgence of America’s Most Powerful Mafia Empires” Selwyna Raaba w Nowym Jorku jest dziś ok. 1 tys. mianowanych, czyli sprawdzonych w boju, wtajemniczonych i zaprzysiężonych podczas specjalnej ceremonii członków cosa nostry. Według zaostrzonych przez Komisję Syndykatu w 2000 r. przepisów każdy musi mieć matkę i ojca Włochów.
Fakt, że Donald Trump jako nowojorski budowlaniec musiał dobijać targów z mafią, jest tajemnicą poliszynela. Wiosną 1976 r. agent FBI Myron Fuller przesłuchał 30-letniego dewelopera, który dzięki pieniądzom ojca zaczynał robić interesy na Manhattanie. Oddział FBI w Miami uzyskał informację, że cosa nostra prosiła Trumpa, by kupił dla niej hotel Fontainebleau, niegdyś enklawę hollywoodzkich gwiazd i osławionych mafijnych bossów.
Właśnie w hotelowym barze Boom Boom Room Sam Giancana zaplanował z CIA zamach na Fidela Castro. Właścicielom zajrzało jednak w oczy widmo bankructwa, gangsterzy mieli szansę nabyć perłę Miami Beach za psie pieniądze i potrzebowali figuranta. Fuller spytał: „Dlaczego pańskie nazwisko widnieje na liście zainteresowanych kupnem?”. A przyszły prezydent USA odparł, że „nie ma pojęcia”, znaczy „coś tam słyszał, że jacyś ludzie chcieli, by im pomógł”, ale „nie zapadły konkretne decyzje”. Agent podziękował, zamknął notes i tym samym obejmujący budowlańca wątek śledztwa.
Dwa lata później Trump zaczął korzystać z usług Roya Cohna – niegdyś doradcy senatora Joe McCarthy’ego, później jednego z najlepiej ustawionych politycznie adwokatów Nowego Jorku. Po rozprawieniu się u boku szefa Komisji ds. Działalności Antyamerykańskiej z „czerwoną zarazą”, czyli podejrzanymi o sprzyjanie ZSRR aktorami, Cohn reprezentował bossów rodziny Genovese w procesie o wymuszanie haraczy. A jeden z partnerów mecenasa miał wśród klientów gangstera Andrew D’Amato, który próbował kupić Fontainebleau.
Mafijni klienci Roya kontrolowali związki robotników budowlanych, których poparcie było Donaldowi niezbędne do robienia interesów. „Stawiając sztandarowe budynki Trump Tower i Trump Plaza, zatrudnił pałkarzy cosa nostry, a cement kupił po zawyżonej cenie od firmy należącej do Anthony’ego »Grubasa« Salerno i Paula Castellano” – pisał w Politico laureat Pulitzera David Cay Johnston.
Aby zbudować Trump Tower, przedsiębiorca musiał zburzyć dom towarowy Bonwit Teller. Azbest i gruzy wywożono do kontrolowanych przez mafię doków brooklińskiego portu zamiast na podmiejskie wysypiska, dzięki czemu Trump oszczędzał czas i pieniądze. Na papierze rozbiórki dokonywali robotnicy zrzeszeni w Oddziale 95 Teamsters Union rodziny Genovese, naprawdę – nielegalni imigranci z Polski.
Żale agenta Fullera
Deweloper obiecał Polakom milion dolarów (dziś 4,5 mln), ale nie dotrzymał umowy. Zamiast wypłacić należności, zatrudnił mierzącego 196 cm i ważącego 106 kg „konsultanta do spraw pracowniczych” Daniela Sullivana – byłego informatora FBI oraz działacza Teamsters, który wraz z żołnierzami Genovese wyrzucił z budowy imigrantów i przyjął związkowców.
– W latach 80. Nowy Jork był tak skorumpowany i zdominowany przez mafię, że żaden obracający poważnymi pieniędzmi biznesmen nie mógł robić interesów bez układów z tym środowiskiem – powiedział „Washington Post” emerytowany agent FBI Walt Stowe, który dobrze znał wówczas Trumpa. A ten nie tylko kupował od gangsterów cement, lecz również podpisał pierwszy kontrakt na licencjonowanie nazwiska z firmą wynajmu limuzyn należącą do Johna Staluppiego – mianowanego członka rodziny Colombo.
Wkrótce wpadł na pomysł, by otworzyć kasyno. Zarejestrował w Atlantic City spółkę Trump Plaza Corporation i wystąpił o licencję hazardową. Jego związki z Sullivanem bardzo się zacieśniły. Prowadzili razem zakład produkcji gipsościanek, który rodzina Genovese wykorzystała przy podporządkowywaniu sobie związku stolarzy. Podejrzanych bronił Cohn. Sullivan zaś załatwił Trumpowi dzierżawę działki w Atlantic City od Kennetha Shapiro reprezentującego filadelfijskiego gangstera Nicodemo „Małego Nicka” Scarfo.
Szef Casino Control Commission (CCC) dał inwestorowi do zrozumienia, że konszachty z Sullivanem nie wróżą dobrze przyznaniu licencji, więc ten wykupił wspólnika i zapewnił, że „zrywa z nim wszystkie więzi”. Kłamał, bo – jak dowodzą dokumenty sądowe – budując kasyno Trump Plaza, dał osiłkowi posadę „negocjatora do spraw siły roboczej” z pensją 75 tys. dol. rocznie.
Dawni pracownicy służb wspominają, że deweloper bywał częstym gościem nowojorskiego oddziału FBI. – Ciągle go widziałem – relacjonował eksagent Mark Rossini. – Odgrywał rolę nie tyle informatora, ile kontaktu służbowego prokuratora Giulianiego i Jamesa Kallstroma nadzorującego śledztwo w sprawie mafii.
Rossini sądzi, że zeznania Trumpa mogły go uchronić przed zarzutami: „Wszystkie związki zawodowe były zinfiltrowane przez zorganizowaną przestępczość. Jak to możliwe, że z nimi współpracował i nigdy nie stanął przed wielką ławą przysięgłych?”. Również Fuller uważa, że Trump donosił.
On sam, kręcąc reality show „The Apprentice”, chlapnął na spotkaniu w Museum of Television and Radio: „Sieci proponowały mi program realizowany w prawdziwym biurze, ale nie mogę sobie pozwolić na ustawienie kamer tam, gdzie omawiam delikatne sprawy z politykami, mafiosami i innymi ludźmi, którzy są mi potrzebni. Zwłaszcza gangsterzy nie lubią dyskutować o pieniądzach w pokoju pełnym sprzętu nagrywającego”.
Fuller zyskał sławę dzięki pokazanej w filmie fabularnym „American Hustle” operacji Abscam, po której prokuratura wniosła akt oskarżenia przeciw senatorowi USA, pięciu kongresmenom, członkowi senatu stanowego z New Jersey, radnym miejskim Filadelfii oraz inspektorowi Urzędu Imigracyjnego. – Widząc, kim został Trump i co wyprawia, żałuję, że nie pociągnąłem sprawy – zwierzał się amerykańskiemu „Newsweekowi”. – Gdybym pogrzebał w dokumentach, powęszył, śledztwo przybrałoby zupełnie inny obrót.