Najpierw influencerzy próbowali nadać nową jakość naszym związkom. Bukiety z tysiąca róż, zaręczyny na jachcie i podróże na rajskie wyspy. Ale to przestaje być w dobrym tonie. Proste gesty, uważność, wzajemna troska stają się ważniejsze niż drogie prezenty. Amerykanie nazywają ten trend „micro-mance”.
W zeszłym roku do gabinetu psycholożki, seksuolożki i terapeutki par Marii Kmieciak trafiła młoda kobieta, początkująca influencerka. Irytowała się, że nowy partner ofiarował jej (bez okazji) bukiecik złożony z pięciu pomarańczowych gerberów. „Ja przecież nawet tego nie mogę wstawić na Instagram!”, powiedziała całkiem serio, rozżalona.
Ale to podejście się zmienia. Świadczą o tym choćby przykłady par zgłaszających się ostatnio na terapię.
Pewne małżeństwo trzydziestolatków żyje na pokaz. Często latają do Kalifornii, kupują chętnie drogie sportowe buty, wrzucają na social media mnóstwo kolorowych zdjęć, jak piją białe wino, jedzą owoce morza i całują się na plaży. W realu wiecznie się kłócą, mało rozmawiają; stąd pomysł na terapię. On uważa, że kupując regularnie bilety do USA i chodząc razem na treningi są świetną parą. Jej brakuje rozmów, troski, zauważania siebie nawzajem. Opowiedziała terapeutce, że mąż na początku starał się o nią bardzo, dopytywał o nastrój, zabiegał, lecz teraz pozostaje dość obojętny. Ciagle wpatruje się w ekran smartfona, a żony jakby nie zauważał. Mężczyzna nie ma pojęcia o jej zmaganiach, a o konflikcie z sąsiadami nie chce nawet słyszeć. Jednocześnie oboje wciąż grają przed rodziną i znajomymi szczęśliwą parę, której nie brakuje ptasiego mleka.
Ich realne potrzeby wciąż nie są zaspokojone. Być może pomogłoby im coś, co Amerykanie nazwali „micro-mance”.
Zaproszenie
– Mówimy o trendzie, a przecież działania, jakie proponuje micro-mance, powinny być w związku podstawą – uśmiecha się Maria Kmieciak. Okazuje się, że wiele polskich źródeł, głównie internetowych, zawiera błędne interpretacje tego zjawiska. Czas obalić mity.
Czym więc jest micro-mance (wciąż jeszcze bez polskiej nazwy), trend, który przybył do nas zza oceanu?
– Mamy tutaj zlepek dwóch słów: „micro” i „romance”. Głównym założeniem jest więc to, aby w relacji nie skupiać się na spektakularnych gestach, wydarzeniach, prezentach, ale na tych drobnych, codziennych. Wiele osób nie uznaje romantyzmu za priorytet, bo utożsamia go z czasem, którego im brakuje, pieniędzmi, których nie mają w nadmiarze, albo po prostu uważa, że brak im kreatywności. Tymczasem micro-mance zaprasza do romantyzmu rozumianego jako drobne akty życzliwości, które sprawiają, że ktoś czuje się wyjątkowy. Bez konieczności wydawania fortuny, wymyślania skomplikowanych niespodzianek czy kupowania drogich prezentów. W końcu te małe gesty czułości nie opierają się na zależności, lecz na wspólnych doświadczeniach, pielęgnowaniu chemii i czerpaniu radości z chwili – przekonuje Maria Kmieciak.
Sara (27 l.) przyznaje, że od pierwszego momentu ujęła ją charyzma Pawła ( 29 l.), który prowadził z kolegami kanał na You Tube związany z motoryzacją. Dzięki temu miał dostęp do najnowocześniejszych modeli samochodów, które mógł testować przez kilka dni. Na samym początku ich związku podjeżdżał pod dom Sary za każdym razem nowym autem, często sportowym albo terenowy. Potem jechali nad rzekę lub nad jezioro, robili piknik, wszystko filmowali, często wrzucali do sieci, choć to nie była reguła. Sara ma niemałą wyobraźnię, lubiła się odwzajemniać. Wymyślała szalone niespodzianki. Na przykład raz wynajęła malutką salę kinową w kinie studyjnym w innym mieście, aby tylko we dwoje obejrzeli film. Zdarzyło się też, że wypożyczyła na dobę strój Wojowniczej Księżniczki Xeny, którą Paweł uwielbiał, a potem uprawiali seks.
Aż nagle Paweł z dnia na dzień stracił pracę w kanale motoryzacyjnym. Poszedł pracować do hurtowni ojca. Nagle zrobiło się jakoś nudno. Nie było ciągle nowych, sportowych fur, za którymi cała ulica się odwracała, nie było przebieranek ani ekscytujących kameralnych seansów w kinie. Obojgu przestało się chcieć. Wkrótce zaczęli się ostro kłócić, aż wreszcie się rozstali.
Małe na co dzień
Pierwsza rękę wyciągnęła Sara. Tęskniła. Przemyślała to i owo. Naczytała się poradników, nasłuchała podcastów. Czy naprawdę ich związek musiał się opierać głównie o szybkie przejażdżki po mieście? Nieprawda, przecież byli ze sobą blisko, mieli podobne poczucie humoru; oboje nie potrafili mówić o uczuciach i mieli lęk wysokości. Okazało się, że Paweł też za nią tęsknił.
Teraz zaczęli się o siebie starać. Bez tych wszystkich dekoracji i scenografii. Wypracowali nowe nawyki. On codziennie robi Sarze matchę, a wieczorem masaż stóp. Ona zaskakuje go w hurtowni, przynosząc bez zapowiedzi kanapkę albo lunch na wynos. Może jest mało spektakularnie, mówią, ale dobrze i blisko. Jak chyba nigdy przedtem.
Na Instragramie wciąż sporo par, szczególnie influencerów, lubi przechwalać się efektownymi gestami: bukietami z tysiąca róż, prezentami w postaci sportowych samochodów z kokardą, oświadczynami nad Wielkim Kanionem. Oczywiście nie ma w tym nic złego, jeśli obojgu to odpowiada i mają środki i zasoby. To już jednak nie jest trend obowiązujący, a na pewno nie „modny”. Teraz bowiem wracamy w relacjach do podstaw. Jak to rozumieć?
– Nie chodzi o wielkie rzeczy od święta, tylko o małe na co dzień – opisuje obrazowo Maria Kmieciak.– Nie trzeba czekać na wielkie gesty i prezenty, aby otrzymać deklarację miłości. Oto na pierwszy plan wychodzi słuchanie, uważność. Rozumienie swoich potrzeb, celów. Micro-romance sprowadza się do dbania o potrzeby oraz do znajomości partnera. Te elementy przydają się szczególnie przy budowaniu dłuższych relacji. Liczą się znacznie bardziej niż zabranie ukochanej osoby na drugą randkę do Paryża lub do najdroższej restauracji w Krakowie. Proste gesty idealnie wpisuje się w założenia Johna Gottmana (amerykańskiego psychologa, guru terapii małżeńskiej— przyp. aut.), którego metodę stosuję w terapii par. Czyli „robimy często małe rzeczy” zamiast wielkich od święta. Widzę ciebie na co dzień, jesteś ważny/a, widoczny/a dla mnie – tłumaczy.
Czym mogą być owe małe gesty? Ot, choćby wysłaniem wiadomości w ciągu dnia (ale nie z listą zakupów, tylko o tym, że kocham lub tęsknię). Wysłuchiwaniem siebie nawzajem. Parzeniem porannej kawy. Przytuleniem się spontanicznie, wypowiedzeniem szczerego komplementu. Sprawieniem komuś ulgi lub wsparciem po ciężkim dniu.
Na ratunek
Annę i Stanisława, pięćdziesięciolatków, wspomniane wyżej mikrogesty zalecone przez terapeutę par uratowały po potężnym kryzysie. Mówili już nawet o rozwodzie, oboje byli u prawników. Nie mieli doświadczenia zdrady, przynajmniej żadne się do nich nie przyznaje, ale pogubili się okrutnie.
Po studiach szybko znaleźli etaty. On w bankowości, ona w weterynarii. Stopniowo, przy niewielkim wsparciu rodziców i teściów, kupili swoje pierwsze mieszkanie. Pokój z kuchnią i zaskakująco duży balkon, na którym spędzali mnóstwo czasu od wiosny do jesieni. Aż urodziły się bliźnięta, dwóch bardzo ruchliwych i energicznych chłopców. Trzeba było szukać większego mieszkania. Udało się. Kredyt, więcej pracy, opiekunka, babcie do pomocy. Stach siedział coraz dłużej w pracy, bo co parę lat awansował. Anna znalazła wspólniczkę, która dysponowała gotówką, zdecydowały się otworzyć własną przychodnię weterynaryjną. Jedyną taką w okolicy, więc klienci zaczęli walić drzwiami i oknami, poza tym świadomość na temat opieki nad zwierzakami domowymi bardzo rosła. Nagle pojawiło się sporo pieniędzy i rodzinę było stać na kupno segmentu z niewielkim ogródkiem.
Chłopcy rośli, zapisywali się chętnie na lekcje gry na perkusji i ukulele, na tenisa, na obozy snowboardowe, na judo, na kurs programowania. Rodzice finansowali wszystko, bo mogli i chcieli. Rodzina jeździła raz do roku na porządne wakacje. Potem chłopcy zaczęli wszędzie chadzać sami, poznawali dziewczyny i kolegów, a rodzice siedzieli na leżakach albo w basenie, nadrabiając zaległości w czytaniu oraz w spaniu. Rozmów w parze było coraz mniej. Anna i Stanisław oddalili się od siebie przez te wszystkie lata. Pandemia usadziła ich w domu: zrozumieli nagle, że wspólne tematy się skończyły albo zmieniły. I wtedy wybrali się do prawników.
Jeden z pełnomocników doradził im jeszcze terapię małżeńską, niech chociaż spróbują. Poszli, choć bez większej wiary. Byli przepracowani, zmęczeni, rozczarowani. Terapeuta zaczął im dawać „zadania domowe”.
A to musieli wspólnie zagrać w chińczyka, a to w karty, a to iść na tenisa (kiedyś uwielbiali razem grać, potem grali z synami, a potem wcale). Dostali też zadanie, aby wyznać, co ich w sobie nawzajem zafascynowało przed laty. Wspomnienia odżyły, choć żalu wciąż było sporo. Aż wreszcie terapeuta poprosił, aby wrócili do regularnego grania w tenisa lub w planszówki, nie od święta. Aby zanotowali stały dzień na tę aktywność w kalendarzu. I aby wypracowali nowe nawyki.
Stanisław któregoś razu spontanicznie podszedł do Anny, zupełnie tym zaskoczonej, wychodzącej akurat z łazienki z mokrą głową i powiedział: „Dziękuję ci za naszych synów. Jesteś najlepszą matką, jaką znam.”. Po namyśle dodał: „Żoną też”. To uruchomiło lawinę dobrych zdarzeń. Nazajutrz poszli na randkę, pierwszą o kilkunastu lat. Najpierw obejrzeli stand-up w klubie, potem zjedli późną kolację w tajskim barze. Nie mogli się nagadać.
— Małe gesty nas uratowały — twierdzą. Jasne, nadal się kłócą, nadal bywają przepracowani i zmęczeni. Bywa, że mają dość, ale rozmawiać ze sobą chcą. I randkować też. Rozwodu nie będzie, — No przynajmniej nie w najbliższym czasie — mruga okiem Stach.
Romantyczna porażka
Maria Kmieciak powołuje się na badania amerykańskiej aplikacji randkowej Bumble. Wychodzi na to, że współcześnie szczególnie kobiety potrzebują więcej romantycznych gestów aniżeli wcześniej. Komplementu czy przytulenia. – Pojawia się trend normalizowania romantyzmu w codzienności, czyli dbania o siebie, porozumienia duchowego, siły małych gestów. To zjawisko opisano nawet w „NBC New York” czy na prestiżowym portalu „Psychology Today” – mówi terapeutka.
A skąd bierze się potrzeba romantyzmu wśród kobiet? Przecież wielu badaczy skazało go na porażkę, na coś przestarzałego, robiącego szkody w związku.
Jednak podejście romantyczne ma dobrą passę; kobiety coraz częściej są lepiej wyedukowane niż mężczyźni. W Polsce wyższe wykształcenie posiada już 50 proc. kobiet w wieku 25-34 lat, w porównaniu do 30 proc. mężczyzn, co prowadzi do dysproporcji społecznych. Od kilkunastu lat poziom przedsiębiorczości wśród Polek wzrasta, a to przekłada się na zmniejszenie „luki płci” (tj. różnicy między odsetkiem mężczyzn i kobiet, którzy prowadzą firmę). Tak wynika z raportu opracowanego przez PARP oraz Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach pt. „GEM Polska. Raport z badania przedsiębiorczości 2023”. Co za tym idzie, coraz częściej Polki uzyskują niezależność finansową.
– Tradycyjna rola mężczyzny przestaje więc być kluczowym oczekiwaniem; zamiast wypatrywania pięknych, drogich prezentów pojawia się potrzeba, aby relacja miała wysoką jakość emocjonalną. Aby była w niej komunikacja i uważność. Para chce budować wspólne doświadczenia, uczy się czerpać ze wspólnych chwil. Wzajemna troska ma ich zbliżać oraz podtrzymywać więź – komentuje terapeutka.
Czy zatem nie jest tak, że historia związków zatacza na naszych oczach koło? Wracamy w relacjach romantycznych do „bazy” — pierwotnych wartości takich jak bliskość, uważność, troska.