– Każda próba zmiany PiS-u, uczynienia go bardziej atrakcyjnym dla wyborców w młodym i średnim wieku, będzie oznaczała marginalizację środowiska skupionego wokół byłego szefa TVP – mówi prof. Rafał Chwedoruk. Jego zdaniem „raport Kurskiego” to próba włączenia się w najważniejszą rozgrywkę, jaka w tej chwili toczy się w PiS.
„Newsweek”: Od kilku dni po mediach krąży „raport Kurskiego” o przyczynach porażki Prawa i Sprawiedliwości. Dopuszcza pan możliwość, że mógł on wypłynąć przypadkiem?
Profesor UW Rafał Chwedoruk: Myślę, że na tym poziomie profesjonalizacji polityki trudno byłoby w czymkolwiek widzieć improwizację, niedopatrzenie czy cokolwiek takiego.
To pozwoli pan, że przez chwilę będę do pana mówił Jackiem Kurskim. „Czabański i Lichocka na rok przed najważniejszymi wyborami zdecydowali o rozmontowaniu rozpędzonej, zwycięskiej maszyny TVP, jedynego realnego i skutecznego medium masowego przekazu, jakim dysponowała Zjednoczona Prawica”.
— W istocie Prawo i Sprawiedliwość nie doczekało się takich mediów, które byłyby niepublicznymi mediami, a które miałyby zasięg oddziaływania wykraczający poza krąg najwierniejszych wyborców tej partii, których raczej przekonywać nie trzeba. Problem z tym argumentem jest taki, że posiadanie potężnych mediów publicznych — one oczywiście nie są tak potężne, jak to było w latach 90. — mogło dawać szansę na wykroczenie z przekazem poza tych, których i tak przekonywać nie trzeba. Nie tyle w nadziei na to, by nagle zdołano pozyskiwać wyborów innych partii, ale przynajmniej po to, by zasiać wśród nich wątpliwości. Na przykład, że PiS nie jest tak straszny jak go malują. Tymczasem w olbrzymim stopniu kanały informacyjne zmierzały w stronę dublowania funkcji mediów ściśle związanych z partią. Przekazujący komunikat wyzbyty wszelkich odcieni szarości, skoncentrowanych na dezawuowaniu drugiej strony za to, że jest drugą stroną. I to można by nazwać zmarnowaną szansą PiS-u.
Ale według Jacka Kurskiego były w istocie dwie TVP. „TVP Kurskiego i Olechowskiego robiąc newsy z polotem i rozmachem, skutecznie docierała do Polaków z prawdą o Polsce i przeciwnikach dobrej zmiany. TVP Matyszkowicza i Pereiry — smutnym, zanurzonym w przeszłości i topornym przekazem, na ogół bez pomysłu — szkodziła PiS”.
— No cóż, wygląda na to, że środowisko byłego szefa telewizji publicznej dopiero musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości politycznej. Ten skądinąd pragmatyczny polityk, który pozwiedzał już w karierze różne rejony prawicy, na swój sposób utrudnił dalsze własne losy. Chcąc nie chcąc Jacek Kurski stał się twarzą wizji jednoznacznej, pozostając na swój sposób zakładnikiem najbardziej radykalnej części prawicy w kręgu PiS i koalicjantów. W nurcie reformatorskim prób powrotu PiS do centrum, tak jak to próbował udanie robić w latach 2012-2015, ten polityk nie będzie oczekiwany. On nie ma wyjścia, w tej chwili musi do końca stawiać na kartę radykalizmu. Każda próba zmiany PiS-u, uczynienia go bardziej atrakcyjnym dla wyborców w młodym i średnim wieku, będzie oznaczała marginalizację środowiska skupionego wokół byłego szefa TVP.
Tymczasem diagnoza porażki PiS według Kurskiego jest bardzo łagodna. „O porażce nie zdecydowały żadne wyraźne powody w sferze politycznej i społecznej. PiS nie zrobiło przed tymi wyborami jakiegoś katastrofalnego błędu. Wyjątkiem może być Lex Tusk, zasuflowany przez Morawieckiego pomysł z gatunku pure nonsensu”.
— Jakby to powiedzieć… jedną z postaw skrajnych w polityce jest wiara w plastyczność rzeczywistości. W to, że bardzo łatwo ją zmienić. „Jeśli przegraliśmy to przez małe niedopatrzenie, jakiś drobiazg”. Tymczasem empiria tego absolutnie nie potwierdza. Nie dostrzeżono na prawicy wszak zmian na skutek długotrwałego rozwoju gospodarczego i partycypacji Polaków w świecie zachodnim, zmian ludzkiej mentalności, indywidualizacji postaw, skutków rozwoju społeczeństwa konsumpcyjnego. Nie dostrzeżono także braku zdolności koalicyjnych PiS wewnątrz kraju i braku zakorzenienia poza Polską, jeśli chodzi o istotne partie polityczne. Nie dostrzeżono także przetrwania „drugiej strony”. Tego, że główne partie opozycyjne nienaruszone przetrwały ostatnie osiem lat.
Odpowiem panu znów Kurskim: „O stracie władzy przez PiS zadecydował wynik ugrupowania Szymona Hołowni. Hołownia był zjawiskiem stosunkowo łatwym do medialnej demaskacji, gdyby tylko na czele TAI stali ludzie znający się na telewizji”.
— Niewątpliwie PiS nie potrafiło wypracować żadnej strategii wobec Konfederacji czy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Miotało się pomiędzy postawami całkowitego odrzucenia, próbami wypchnięcia z dużej polityki poprzez odebranie wyborców a jakimiś nadziejami koalicyjnymi. Można się zastanawiać czy także na przykład instrument w postaci kanałów informacyjnych mediów publicznych nie był takim, który pozwalałby taką politykę prowadzić i moderować. Więc może to jest jakaś pośrednia forma samokrytyki w tej materii?
Jacek Kurski zawsze miał dobry dostęp do ucha prezesa. Jeśli Jarosław Kaczyński będzie dostawał cały czas takie przekazy o tym, że w sumie błędów nie było, a z Kurskim w TVP to byłaby wieczna władza, to uzna, że musi jej przewodzić do samego końca.
— Oczywiście, że dyskusja o odejściu prezesa z partii opartej od początku na jego przywództwie sama w sobie jest wstrząsem dla PiS-u. Myślę jednak, że w tej chwili obserwujemy etap walki o coś zupełnie innego. Ten etap stanowi czas walki o kontrolę nad procesem zmiany. Wypowiedź Kaczyńskiego można odebrać jako stwierdzenie: „jak będę chciał, to dalej będę kierował PiS-em, a jak nie będę chciał, to nie będę”.
Taka wypowiedź ma służyć pokazaniu, że wszystko jednak wciąż zależy od Jarosława Kaczyńskiego. Że, choć pretendentów do schedy jest coraz więcej, pojawiają się nowe pomysły, to i tak to on ma o tym ostatecznie decydować. Walka toczy się o to czy środowisko dawnego Porozumienia Centrum będzie kontrolować w dalszym ciągu sytuację wewnątrz partii, procesy decyzyjne, główne decyzje personalne, a w konsekwencji proces zmiany programowej i wreszcie zmianę prezesa. Zmianę w tym sensie, że Jarosław Kaczyński zostałby prezesem honorowym, a w jego miejsce miałby pojawić się ktoś z młodszej generacji.
A jeśli ten scenariusz się nie ziści?
— To ta kontrola nie zostanie utrzymana, wszystko pójdzie na żywioł, o przyszłości PiS zadecydują porozumienia różnych frakcji, nurtów, pojedynczych popularnych polityków, a dawne środowisko „zakonu PC” stanie się tylko jednym z uczestników całego procesu. Zapewne takim, przeciwko któremu istotna część graczy będzie się orientować. Także ten przytaczany przez pana raport powinniśmy tak właśnie czytać: to jest kolejne środowisko, które mówi, że istnieje i chciałoby w tym wszystkim uczestniczyć. I przestawia — poprzez interpretację przeszłości bardzo wyidealizowaną i niesprawiającą wrażenia pogłębionej — swoje miejsce w tej walce. I wizję PiS jako Suwerennej Polski bis. Przesunięcia się w prawo, hermetyzacji.
To trochę podobnie jak wydźwięk artykułu profesora Andrzeja Nowaka, w którym pisze on o tym, że miejsce po Jarosławie Kaczyńskim jest dla Patryka Jakiego czy Przemysława Czarnka. I chyba ten tekst zrobił jednak większy szum w partii niż raport Kurskiego.
— Bo pada to ze strony osoby, która w intelektualnym życiu prawicy znaczy bardzo dużo. Ze strony osoby, której nie można przypisać związków z drugą stroną politycznej barykady czy zaangażowania w gry frakcyjne. Stąd jest to wyjątkowo niebezpieczne dla kierownictwa partii. Jest to w jakimś sensie precedens. W dodatku dzieje się to ze strony osoby, która sama nie aspirowała do jakichkolwiek ról. Stąd być może większe echo tej wypowiedzi. Na dodatek to wszystko dzieje się w przededniu wyborów samorządowych. Dlatego te dyskusje o tekście profesora Nowaka czy raporcie Kurskiego zdecydowanie nie mają waloru mobilizującego przed kampanią wyborczą, i to taką, w której PiS zawsze stosunkowo słabo wypadał. To pokazuje, że coraz trudniej jest komukolwiek cokolwiek kontrolować. Choć śmiem twierdzić, że to jest raczej cisza przed burzą.
Bo sondaże pokazują, że to będzie sromotna porażka?
— Dopiero wyniki tych wyborów samorządowych mogą spowodować erupcję niezadowolenia wewnątrz Prawa i Sprawiedliwości. Nic nie wskazuje na to, żeby te rezultaty miały być jakkolwiek porównywalne do poprzednich wyników wyborów samorządowych. Co będzie oznaczało, że PiS sporo straci. Natomiast jeszcze à propos wypowiedzi profesora Nowaka, jest tu jednak coś, co może sprawiać wrażenie nie do końca spójnego. Ta wypowiedź wyraźnie sugerowała konieczność głębokich zmian, otwarcia się PiS-u, pozyskiwania nowych wyborców, odczytania znaków czasu. A jednocześnie było wskazanie dwóch bardzo wyrazistych polityków – Patryka Jakiego i Przemysława Czarnka, takich którzy siłą rzeczy przez samą swoją obecność umacnialiby kurs na prawo. Nie do końca może to korelować z wizją zmian, reform i korekty strategii ku społecznemu centrum. Weźmy za przykład kampanię Patryka Jakiego w Warszawie, która przysporzyła PiS nowych wyborców, ale jednocześnie spowodowała gigantyczną, niespotykaną wcześniej mobilizację drugiej strony.
Dziś mamy młodych z PiS, którzy są w nielicznym gronie polityków garnących się do bycia kandydatami dużych miast. Mamy Łukasza Schreibera w Bydgoszczy, Andrzeja Śliwkę w Elblągu czy Tobiasza Bocheńskiego w Warszawie. W Gdańsku czy Gdyni też kandydaci zupełnie nowi — Tomasz Rakowski czy Marek Dudziński. I oni próbują pozycjonować się jako nowa wielkomiejska prawica. Jak im to wychodzi?
— Żeby przejść taką ewolucję, potrzeba czasu. Żyjemy w świecie, w którym specjaliści od marketingu politycznego mówią trochę tak, jak pisze prezes Kurski w swoim raporcie: wystarczy jeden drobny element i zwycięstwo jest nasze, inny kolor krawatu, jakaś zmiana narracji. Tymczasem rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana. Przed laty w Wielkiej Brytanii Partia Pracy przegrywała z konserwatystami Margaret Thatcher przez bardzo długi czas, mimo że tak naprawdę olbrzymia część Brytyjczyków wręcz nienawidziła Żelaznej Damy, której rządy załamały tradycyjny brytyjski styl życia. A mimo tego laburzyści nie byli w stanie wyciągnąć z tego przez lata żadnych wniosków. I nagle pojawił się Tony Blair, który doprowadził w relatywnie krótkim czasie do największego triumfu w historii. Tyle tylko że mało kto pamięta, że dwóch poprzednich liderów jego partii, Neil Kinnock i John Smith, też należało do reformatorskiego nurtu. I to oni szykowali grunt dla przyjścia Blaira.
PiS jest w podobnej sytuacji? Przed nim długa praca?
— Tak, bo to nie wszystko, że wybierze sobie jakiegoś młodszego lidera, przykładowego Kacpra Płażyńskiego czy Patryka Jakiego. Najpierw trzeba przygotować program, grunt, kadry, sprawdzać jakie grupy wyborców mogą na dany przekaz reagować, odnaleźć się w nowej sytuacji. Nie da rady żyć wspomnieniami z ostatnich ośmiu lat.
Wybory samorządowe nie przyniosą PiS sukcesu, stracą wiele sejmików, a kandydaci na prezydentów dużych miast najpewniej przepadną. W wyborach europejskich tymczasem wciąż będzie co brać, choć wiadomo że mandatów partia i tak zdobędzie mniej niż ostatnio.
— Słynne w Polsce stało się połączenie autokarowe Siemiatycze-Bruksela ze względu na masowe wyjazdy mieszkańców tej podlaskiej miejscowości właśnie do stolicy Belgii. Politykom PiS na pewno marzyłoby się, żeby wypełnili podobny, tyle że polityczny autokar do Brukseli, ale nie będzie o to łatwo, ilość miejsc w autokarze będzie mniejsza niż w poprzedniej elekcji.
W dodatku na czołowych miejscach do europarlamentu mają stanąć Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik, Daniel Obajtek, kto wie czy nie Jacek Kurski. A to przecież nie są politycy cieszący się wielką sympatią w partii.
— Będzie się to działo się tuż po wyborach samorządowych, w których PiS wypadnie słabiej niż w europejskich. Natomiast to akurat mu tak bardzo nie zaszkodzi, dlatego że większość aspirujących do podróży do Brukseli to jednak politycy w większości wypadków osłabieni ostatnimi wydarzeniami.
Mówi się wśród polityków PiS, że po wyborach europejskich Patryk Jaki może oderwać się wraz z Suwerenną Polską, a może i w większym gronie, od Zjednoczonej Prawicy. Czy może być tak, że w połowie roku Kaczyński zostanie w partii właśnie z tym już nieco starszym gronem wiernych polityków, a powstanie obok nich nowa, młodsza poważna siła na prawicy?
— Myślę, że mimo wszystko nie jest to najbardziej realny scenariusz. Będą dwaj reżyserzy tego wszystkiego. Po pierwsze sondaże. Jeśli PiS będzie oscylował wokół 30 proc., to będzie dawał minimalne gwarancje obecności w dużej polityce. Jeśli zacznie na trwałe spadać poniżej tego progu, to rzeczywiście wiele może się na prawicy dziać. Druga rzecz to czynnik finansowy. Odejść z jakiejś partii można, żadna sztuka, jedna konferencja prasowa i po problemie. Tyle tylko, że potem jeszcze trzeba politycznie i finansowo przeżyć. A system finansowania partii politycznych w Polsce stymuluje stabilność dużych formacji. Ktoś odchodzący z partii uderzałby w swoje podstawy ekonomiczno-finansowe. Więc myślę, że tylko w ostateczności, w sytuacji, gdyby doszło do wielkiego kryzysu po fatalnych wynikach obu kampanii wyborczych, to rzeczywiście można sobie wyobrazić taką próbę tworzenia partii, która zejdzie się z częścią Konfederacji i będzie próbowała tworzyć eurosceptyczną prawicę w Polsce. Tyle tylko, że wciąż koniunktura na taką prawicę jest w Polsce stosunkowo niewielka.