Przeczytałam ten zeszyt, chociaż nigdy do tej pory nigdy nie naruszyłam prywatności córki. Marysia na kilkunastu stronach opisywała sposoby, w jakie może odebrać sobie życie. Pisała też o samookaleczaniu. Notowała, gdzie i czym to robiła. Najczęściej cięła się w łazience, w środku nocy, kiedy spaliśmy.

Magda (45), pracowniczka korporacji, pokazuje świeżo zrobiony tatuaż.

— To słoneczko. Moja córka, Marysia, zaprojektowała ten tatuaż. To symbol tego, że nie można przestać wierzyć, że nawet w najtrudniejszej sytuacji jest światełko w tunelu. Byle być razem i nie odpuszczać — mówi Magda.

O tym, jakie to ważne, Magda przekonała się w czasach pandemii. Pracowała zdalnie. Marysia, jak miliony innych czternastolatków siedziała przed komputerem, zamknięta w pokoju. Ciężko przechodziła brak szkoły i rówieśników. Zmieniła się. Do tej pory uporządkowana i sumienna, nagle zaczęła rozrzucać rzeczy. W jej pokoju — jak mówi Magda — brakowało baby z dziadem. Papiery na biurku mieszały się z ogryzkami jabłek. Ubrania wysypywały się z szafy i leżały na podłodze. Magda tłumaczyła sobie, że ten bałagan to wentyl bezpieczeństwa córki. Mówiła sama sobie: w ten sposób manifestuje dojrzewanie, pokazuje, że się zmienia i staje się niezależna.

— Akceptowałam to, chociaż czasem miałam pokusę, żeby wejść do jej pokoju i posprzątać — mówi Magda. — Trudno było też zaakceptować to, że wcześniej otwarta nagle zamknęła się w sobie. Usiłowałam z nią rozmawiać, ale napotykałam mur.

Pewnego dnia — Magda nie pamięta już, dlaczego — Marysia wyszła z domu. Magda potrzebowała długopisu. Zajrzała do pokoju córki. Podeszła do jej biurka. Otworzyła szufladę, w której — była pewna — mogły być przyrządy do pisania. Na wierzchu szuflady leżało kilkanaście cyrkli. Obok otwarty zeszyt.

— Przeczytałam go, chociaż nigdy do tej pory nigdy nie naruszyłam prywatności córki — mówi Magda. — Marysia na kilkunastu stronach opisywała sposoby, w jakie może odebrać sobie życie. Pisała też o samookaleczeniu. Notowała, gdzie i czym to robiła. Najczęściej — jak pisała — cięła się w łazience, w środku nocy, kiedy spaliśmy. To było jak uderzenie obuchem w łeb. Nie pamiętam, jak długo byłam w jej pokoju i jak z niego wyszłam.

Nie od razu powiedziała córce, że wie. Gryzła się z myślami. Zastanawiała się, jak to zrobić, nie pokazując, że złamała zasadę poufności. Nigdy do tej pory nie grzebała w jej rzeczach, nie przeglądała telefonu. Nie chciała, żeby córka straciła do niej zaufanie. Nie chciała też obciążać męża: jest od niej o kilkanaście lat starszy i schorowany. Na pomoc matki — mieszka z nimi od czasu śmierci ojca — nie mogła i nie chciała liczyć. Musiała z tym poradzić sobie sama.

— Przez tydzień biłam się z myślami, wreszcie zdecydowałam się na rozmowę z córką — wspomina. — Nie miałam żadnego planu. Chciałam tylko pokazać, że martwię się o nią i chcę pomóc. Rozmawiałyśmy przez kilka godzin. Mówiłam, że ją kocham i nie chcę wchodzić w jej sprawy z buciorami, ale zauważam, że od jakiegoś czasu coś złego się z nią dzieje. Zapewniałam, że jestem obok i jeśli potrzebuje pomocy, jestem w stanie ją zaoferować. Żebrałam, żeby dała sobie pomóc. Obie płakałyśmy. Wreszcie ubłagałam ją, żebyśmy razem znalazły dla niej psychologa.

Udało się. Marysia spotykała się z nim zdalnie. Potem przyszła kolej na psychiatrę, który przepisał jej leki. Kiedy miała sesje, Magda stała na straży, żeby mąż albo babcia nie zaglądali do jej pokoju. Nigdy nie powiedziała im, co znalazła w jej biurku. Nigdy nie powiedziała też Marysi, że do niego kiedyś zajrzała. Przekonała sama siebie, że dobrze się stało, że jednak złamała wtedy zasadę poufności. Zyski przewyższyły szkody.

— Od tej pory minęło kilka lat — mówi Magda. — Przez ten czas wiele się działo: córka zdała na ekonomię. Po roku zamieniła ją na chemię. Wyprowadziła się z domu. Zamieszkała z dziewczyną. Początkowo myśleliśmy, że to jej koleżanka, ale pewnego dnia przysłała mi maila, w którym przyznała, że jest lesbijką. W tym samym liście opisała swój kryzys wiary i plany apostazji. Zawsze była wierząca, chciała nawet pójść do zakonu. Zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że akceptuję ją taką, jaka jest. I doceniam, że sama mi o tym powiedziała, a nie skazała na to, żebym wpadła na to przypadkiem.

Marek (50 lat, scenarzysta) ojciec czternastoletniego Maksa przyznaje, że odkrywanie tajemnic syna to gotowy materiał na film.

— Maks zawsze był skryty, ale jednocześnie bardzo zabiegał o to, żeby być dostrzeżonym — mówi. — Może dlatego, że ma chorą, młodszą siostrę, na której zawsze bardziej koncentrowała się nasza uwaga. Nigdy nie mieliśmy z nim większych problemów, wręcz chwaliliśmy się jego postępami: w przedszkolu nauczył się czytać i pisać, jako kilkulatek opanował tabliczkę mnożenia. W szkole podstawowej nauczycielki nie mogły się go nachwalić.

Pewnego dnia jednak, kiedy odbierał go ze szkoły, wychowawczyni poprosiła Marka o rozmowę. Widać było, że ma kłopoty z nazwaniem rzeczy po imieniu. Zaczęła od tego, że rozumie, że we współczesnych czasach dzieci szybciej dojrzewają, ale jednak martwi się o Maksa. A ten kilka dni temu przyznał się jej, że kiedy przychodzi do domu, zamienia się w dziewczynkę, Zosię.

— Pomyślałam, że warto, żebyście państwo o tym wiedzieli — powiedziała, wyraźnie speszona nauczycielka.

Maks — kiedy w domu Marek zaczął go pytać, o co chodzi — przyznał, że faktycznie opowiedział o tym pani.

— Okazało się, że kilka dni wcześniej — nie pamiętam, co wtedy robiliśmy, ale nie było nas w pokoju — oglądał w telewizji jakiś program, w którym mówiono o transpłciowości. I wymyślił sobie, że skoro to jest możliwe, to on zostanie Zosią. I to będzie jego sekret, którym podzieli się tylko z wychowawczynią — mówi Marek. — Wyjaśniliśmy mu, że na to, żeby uznać, że nie identyfikuje się ze swoją płcią, jest chyba jeszcze za wcześnie. Przyznał nam rację i kiedy po kilku dniach zapytaliśmy go o Zosię, odparł, że już nie chce nią być.

Przez kilka kolejnych lat — jak mówi Marek — z Maksem nie było większych problemów. Nieźle się uczył, chodził na basen, zapisali go na karate. Ale kiedy skończył 14 lat, coś zaczęło się z nim dziać. Jakby coś w nim tąpnęło. Przysypiał na lekcjach. Odpuścił karate. Pewnego dnia w nocy Marka obudził jego krzyk. Pobiegł do jego pokoju. Maks spał, a na ekranie telewizora — dostał go na swoje urodziny i podpiął pod komputer — leciał horror. Marek potem dowiedział się od syna, że akurat wtedy, po raz kolejny oglądał film z serii Halloween. Wtedy jednak wyłączył komputer i poszedł spać. Rozmowę z Maksem przeprowadził następnego dnia. Starał się być spokojny. Interesowało go, w jaki sposób obszedł założoną w jego komputerze kontrolę rodzicielską. Pytał też, od kiedy Maks ogląda horrory.

— Okazało się, że bez problemu założył inne konto, w którym podszył się pod osobę dorosłą i ściągał filmy z internetu — mówi Marek. — Okazało się też, że horrory ogląda od pół roku. Zazwyczaj w nocy, kiedy śpimy. Najchętniej serię „Halloween”, której bohaterem jest Michael Myers, pacjent zbiegły ze szpitala psychiatrycznego w brutalny sposób mordujący ludzi. Przyznał się też, że oprócz tej serii po kilka razy oglądał cykl „Ludzka stonoga”. Szczególnie chętnie film „Stonoga 2”. Kiedy o nim poczytałem, złapałem się za głowę: ten film to historia ochroniarza, który porywa ludzi, zszywa ich usta z odbytem, a potem zszywa ich ze sobą, w ten sposób tworząc ludzką stonogę. Mój syn, do czego potem się przyznał, oglądał ten film kilka razy! Jego drugi, ulubiony horror „Piątek, trzynastego” — historia masakry kilkorga młodych ludzi — to przy tym pikuś. Dowiedziałem się też, że od kilku dni śpi z nożem pod poduszką, sceny z horrorów prześladują go w dzień, ale nie potrafi od nich uciec.

Marek przyznaje, że pomysł odcięcia syna od mediów wydał mu się kuszący. Ale — o czym rozmawiali z żoną — co to miałoby zmienić? Szkody już zostały poczynione. Teraz jedyne co mogą zrobić to poszukać powodu, z którego Maks uciekał w okrucieństwo płynące z ekranu.

— Sami jednak nie umieliśmy tego zrobić, dlatego poprosiliśmy o pomoc specjalistę — mówi Marek. — Maks od roku chodzi na terapię. Codziennie — tak się umówiliśmy — ma tylko dwie godziny na multimedia. Sprawdzamy dokładnie co ogląda. Staramy się — to również zalecenie psychologa — spędzać z nim więcej czasu.

Małgorzata, nauczycielka polskiego z Siedlec (38) zawsze wierzyła, że ma dobry kontakt z nastolatkami. Dziewczyny z jej klasy (długo była wychowawczynią) często zwierzały się jej ze swoich sekretów. Zazwyczaj te sekrety dotyczyły chłopców, kłótni z koleżankami. Bywało jednak, że skarżyły się na złe kontakty z rodzicami, którzy, albo byli nieobecni w ich życiu, albo nadmiernie kontrolujący.

— Miałam kłopot z tymi tajemnicami — przyznaje Małgorzata. — Nie wiedziałam, jak wybrnąć z zasady poufności jednocześnie próbując jakoś zaradzić problemom nastolatek. Nie przypuszczałam jednak, że największy kłopot będę mieć z synem, Mateuszem, który z otwartego, wesołego dziecka zamienił się w zamkniętego w sobie, zbuntowanego nastolatka.

W domu Małgorzaty wszyscy czytają książki. Ojciec Mateusza jest nauczycielem historii. Starsza siostra poszła w jego ślady i studiuje historię. Domowa biblioteczka ugina się pod ciężarem książek, które — jak sądziła Małgorzata — Mateusz omija szerokim łukiem. Stopnie z polskiego miał przeciętne, ale jak na kogoś, kto nie czyta, dostawał zaskakująco dobre stopnie ze sprawdzianów z lektur.

— Któregoś dnia odkurzałam jego pokój i zauważyłam pod łóżkiem stosik książek — mówi Małgorzata. — Wyciągnęłam jedną z nich: to była „Zemsta” Aleksandra Fredry. Lektura, akurat omawiana w jego klasie. Wyciągnęłam kolejne. Wszystkie miały stempel biblioteki miejskiej. Wyglądało na to, że Mateusz wypożycza je regularnie. I czyta.

Skończyła odkurzać i odłożyła książki pod łóżko. Wiedziała, że nie może wygadać się przed synem. To, że odkryła jego sekret, miało pozostać jej tajemnicą.

— Zrozumiałam, że to był przejaw jego buntu, czyli czegoś naturalnego w jego wieku — mówi.

Innym razem, również przez przypadek, odkryła, że Mateusz czyta nie tylko książki. Nie było go w domu, kiedy kolega wpadł mu oddać magazyn psychologiczny „Charaktery”. Poprosił, żeby zostawić go u niego na biurku i przekazać, że uważnie przeczytał polecony mu przez niego artykuł. — Nie miał pojęcia, że właśnie zdradził kolejny jego sekret: to, że nie tylko czyta, ale też interesuje się psychologią — mówi Małgorzata. — A ja nie miałam pojęcia, w jaki sposób wybrnąć z tej sytuacji, po prostu zostawiłam więc magazyn u niego na biurku. Zauważył to, kiedy wrócił do domu, ale nic nie powiedział. Ja też milczałam. Mam nadzieję, że kiedyś wyjawi mi dlaczego, ale na razie milczy, a ja nie naciskam.

O tym, jak ważną rolę w momencie odkrycia dziecięcej tajemnicy odgrywają takt i uważność wie influencer parentingowy, Marcin Perfuński, ojciec pięciu córek (Marysia, Zosia, Weronika, Klara i Dominika). Od 2014 roku prowadzi blog www.supertata.tv. Dzieli się w nim radością posiadania rodziny wielodzietnej, ale też rozterkami, jak być dobrym i bezpiecznym rodzicem.

— Jednym z filarów naszego rodzicielstwa jest zaufanie dziecku i szanowanie jego prywatności. I prawa do posiadania sekretu — mówi. — Dlatego, kiedy dziewczyny dostały telefony komórkowe, założyliśmy im family link, ale tylko po to, żeby sprawdzać, ile czasu spędzają w sieci. O tym, co oglądają, nie muszę wiedzieć, liczę na ich szczerość. Wierzę też, że powiedziałyby, gdyby było to coś dla nich niepokojącego. Do tej pory taka postawa się sprawdziła, bo kiedy razem z najstarszą córką zauważyliśmy, że zbyt dużo czasu spędza w sieci — również w nocy — wspólnie podjęliśmy decyzję o założeniu blokady nocnej. Zrobiliśmy to, ale nie w ramach kary czy ograniczania jej wolności, ale po to, żeby miała świadomość, że może kontrolować urządzenie. A dzieci lubią mieć poczucie sprawczości, również w decydowaniu, kiedy coś ma być sekretem, a kiedy nie.

Perfuński jest przekonany, że wyjawienie rodzicowi sekretu musi odbywać się na zasadach wyznaczanych przez dziecko. To ono ma zdecydować, kiedy to nastąpi, nie rodzic. Najstarsza córka wyjawiła im sekret, kiedy na Sylwestra zaprosiła do domu znajomego. O tym, że jest jej chłopakiem, dowiedzieli się, kiedy tuż po północy, na tle fajerwerków zobaczyli, że się całują.

— Zastanawiałem się, jak rozmawiać o tym związku z Marysią i przyjąłem, że ta rozmowa powinna odbyć się na jej zasadach. To ona ma w tej sprawie wyznaczać narrację, nie ja. Przyjąłem więc rolę towarzysza, który jest tuż obok, gotowy na rozmowę czy wsparcie — mówi Perfuński. — Zapytałem tylko jak się czuje, czy jest szczęśliwa. Odparła, że tak.

O tym, że postawa wiernego towarzysza ma sens przekonał się, kiedy — mieli iść na kebaba — Marysia zapytała czy może zabrać ze sobą swojego chłopaka. Pomyślał: jest dobrze, skoro się nie wstydzi o to poprosić. I jest szczera. I ufa ojcu, że ten jej nie wyśmieje, czy nie zarzuci nadmiarem pytań.

— Sekret dziecka to papierek lakmusowy zaufania — mówi Perfuński. — Łatwo je zniszczyć, kiedy rodzic jest zbyt ciekawski. A ja bałem się, że nadmiernym zainteresowaniem czy bombardowaniem tzw. dobrymi radami mogę spowodować, że córka na wiele tygodni zamknie się w sobie.

Perfuński przyznaje, że działał instynktownie. Nie miał wzorca, jak zachowywać się w takiej sytuacji. Wychowywał się bez ojca. Większość swoich kłopotów trzymał w sekrecie przed mamą: nie chciał jej obciążać. Zapamiętał jednak jedną z najważniejszych rozmów z mamą. Miał kilkanaście lat, rozstał się z dziewczyną, nie mógł sobie poradzić z ogarniającym go smutkiem. Opowiedział o tym mamie, a ta wysłuchała go z empatią i szacunkiem dla jego uczuć.

— To, że — na swoich zasadach — zdradziłem jej mój sekret, a ona przyjęła go ze zrozumieniem było dla mnie bardzo ważne — mówi Perfuński. — W pewnym sensie to mnie zbudowało. Chcę, żeby moje córki doświadczyły tego samego.

Psychoterapeuta, dr n. med. Tomasz Srebnicki przyznaje, że sekret w życiu dziecka pełni ważną rolę.

— To bardzo istotny element rozwoju — mówi. — To element budowania własnej tożsamości. Dziecko poprzez sekrety, do których nie mają dostępu dorośli, definiuje swoje granice. Sekret ma też wymiar społeczny, wspólnotowy, bo jeśli dziecko go komuś wyzna i nie zostanie zdradzone, może to w nim zbudować poczucie lojalności i zaufania.

Dr Srebnicki przyznaje też, że rodzice często, nadmiernie kontrolując dziecko, zrywają delikatną sieć zaufania. Dziecko zbyt mocno naciskane i zmuszane do wyznawania swoich sekretów może coraz szczelniej zamykać się we własnym świecie. W lęku przed rozczarowaniem czy gniewem rodzica może budować coraz mocniejszy, oddzielający ich mur. Co jednak zrobić, kiedy na jego sekret wpadamy przypadkiem?

Należy wtedy zachować się zgodnie z przyjętym kodem, czyli w sposób znakomicie dyskretny. Zachować to dla siebie — mówi dr Srebnicki. — Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo dziecka, na przykład znęcanie w szkole, zachowania niezgodne z prawem czy próby samobójcze. Wtedy należy przyznać się naszej córce czy synowi, że zauważyliśmy coś bardzo niepokojącego, co spowodowało, że np. zajrzeliśmy do jego telefonu. Warto też podjąć refleksję, dlaczego zostaliśmy wyłączeni z istotnych sekretów naszej córki czy syna. Przyjrzeć się, jakim jesteśmy rodzicem, jak wyglądają nasze relacje. Często trudno nam zrozumieć, że celem wychowania nie jest sukces wychowawczy, ale przygotowanie do samodzielności. Dziecko, ucząc się tego musi mieć ramę, czyli bezpiecznego dorosłego: kogoś, kto na jego próby zachowania autonomii nie reaguje złością i nie stosuje kar.

O tym co się dzieje, kiedy rodzic odkrywa tajemnicę dziecka i niewłaściwie na nią reaguje, opowiada Anna Resler-Moskwa, psycholog, psychoterapeuta dzieci, młodzieży i rodzin. Często w jej gabinecie rodziny po raz pierwszy otwierają się na ten temat i mogą skonfrontować to, co czują z tym, co czuje druga strona.

— Częstym błędem rodziców, którzy wpadli na jakąś tajemnicę jest szantaż emocjonalny — mówi Anna Resler-Moskwa. — Dziecko słyszy wtedy, że rozczarowało, bo rodzice uważali je za grzeczne i posłuszne. Czyli: zawiodło. Słyszę wtedy od dziecka, że spodziewało się tego i słusznie trzymało coś tylko dla siebie. Jeszcze gorzej jest, kiedy rodzic, po odkryciu czegoś dla siebie niepokojącego zaczyna w panice przeszukiwać jego rzeczy. To dla drugiej strony oznacza odarcie z intymności i naruszenie prywatności. Rodzic zamienia się wtedy w policjanta, który traktuje swojego syna czy córkę jak uciekiniera, którego należy ścigać. W tej relacji brakuje zaufania, które bardzo trudno potem odbudować. Często słyszę wtedy, jak dziecko mówi do rodzica, że to, co robi, jest słabe. Często słyszę też, że zamiast przeszukiwać pokój i grzebać w rzeczach wystarczyłoby porozmawiać. Za tym idzie refleksja, że w momencie spiętrzenia tajemnic brakowało kontaktu i zainteresowania najbliższych. A tak dzieje się z różnych powodów, na przykład, kiedy drugie dziecko choruje albo rodzic ma poważne zawirowania w pracy.

Innym przekroczeniem rodzica względem dziecka czy nastolatka jest — w jego obecności — opowiadanie innym o jego problemach. To może być traktowane nie tylko jako naruszenie prywatności, ale wręcz zdrada. Z drugiej strony, szczególnie jeśli odkryliśmy coś niepokojącego, nadmierne chronienie i tłumaczenie dziecka może być dla niego krzywdzące. W tej sytuacji pozbawiamy go możliwości poniesienia konsekwencji swoich czynów, co może być rozwojowe. Należy też pamiętać, co podkreśla Anna Resler-Moskwa, że często dzieci ukrywają nie tylko swoje tajemnice, ale też sekrety swoich przyjaciół czy znajomych. Tajemnica wtedy spełnia rolę więziotwórczą.

Magda, która odkryła, że jej córka planuje samobójstwo, jest przekonana, że dobrze zrobiła, łamiąc przyjętą w jej domu zasadę poufności. Kto wie, co stałoby się, gdyby nie zajrzała wtedy do szuflady biurka córki. Maks, który nałogowo oglądał horrory, nadal korzysta z pomocy psychologa, a jego ojciec, jest wdzięczny losowi, że odkrył sekret syna. Małgorzata nadal trzyma w tajemnicy to, co przez przypadek dowiedziała się o swoim dziecku. Wierzy, że nadejdzie czas, kiedy oboje o tym porozmawiają. Na razie jednak jest na to za wcześnie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version