Ponad cztery dekady zajęło 84-letniemu Francisowi Fordowi Coppoli nakręcenie filmu „Megalopolis”. Premiera odbędzie się 17 maja w Cannes. Wyniku nie da się przewidzieć. Równie dobrze może to być arcydzieło jak knot. Ale już sama historia tej produkcji – pełna zwrotów akcji i rozczarowań – nadawałaby się na filmowy scenariusz.
Film pochłonął 120 milionów dolarów. Gdy okazało się, że żadna wytwórnia nie jest skłonna zaryzykować takich funduszy, Coppola sprzedał większość obejmujących 630 ha winnic Rubicon Estate Winery w kalifornijskiej dolinie Napa. Pierwszą wersję scenariusza napisał już w 1980 roku. Pieniądze zaczął zbierać dziesięć lat później. Mówi, że tylko po to, by zrealizować „Megalopolis”, wyreżyserował „Drakulę” (1992), „Jacka” (1996) i „Zaklinacza deszczu” (1997).
Patriotyczna zamrażarka
W 2000 r. rozpoczął pierwsze czytania konspektu z aktorami, m.in.: Russellem Crowe’em, Robertem De Niro, Leonardo DiCaprio, Nicolasem Cage’em, Paulem Newmanem, Kevinem Spaceyem, Jamesem Gandolfinim, Ediem Falco, Umą Thurman. Wkrótce zaangażował operatora Rona Fricka i wspólnie zarejestrowali 30 godzin zdjęć próbnych w kluczowych punktach Nowego Jorku. Właśnie największa amerykańska metropolia jest głównym bohaterem filmu pokazującego jej zagładę i odbudowę w utopijnej, progresywnej, ekologicznej wersji.
Znaczy taką koncepcję lansuje młody, idealistyczny architekt, lecz kłody rzuca mu pod nogi skorumpowany burmistrz. Całość nawiązuje do puczu Lucjusza Sergiusza Katyliny w 63 roku p.n.e. Rzymski patrycjusz wzbogacił się, mordując brata oraz dwóch szwagrów i przejmując ich majątki. Kasę szybko roztrwonił, żeby uniknąć nędzy, sięgnął po władzę. Dwukrotnie przegrawszy demokratyczne wybory, próbował obalić prawowitego konsula Marka Tulliusza Cycerona. Spisek udaremniono, uczestnicy zostali straceni, co wygadany zazwyczaj przywódca republiki skwitował zdawkowo i eufemistycznie: „Vixerunt!” („Żyli!” – w znaczeniu „Są już martwi”).
Czyżby Coppola pił do próby sfałszowania wyborów i utrzymania stanowiska siłą przez wielokrotnego bankruta Donalda Trumpa? Trudno orzec, bo szczegóły przedsięwzięcia trzyma w głębokiej tajemnicy. Na pewno jednak zahacza o problemy niszczenia środowiska, nierówności społecznych tudzież wielkomiejskich kontrastów między pałacami bogaczy i korporacyjnymi drapaczami chmur a slumsami. Oczywiście bez łopatologii, bo nigdy nie miał do niej skłonności.
Po zamachu na World Trade Center 11 września 2001 r. projekt trafił do zamrażarki. Działy się rzeczy, w które dziś trudno uwierzyć. Kontrolujący 1170 rozgłośni radiowych ze 100 mln słuchaczy Clear Channel Communications zakazał puszczania ponad 150 piosenek, które mogłyby obrazić pamięć zamordowanych. „You Dropped a Bomb on Me” („Spuściłeś na mnie bombę”) Gap Band, „I Go to Pieces” („Rozpadam się na kawałki”) Petera i Gordona czy „Blow Up the Outside World” („Wysadź w powietrze świat”) Soundgarden brzmiały zdaniem cenzorów niesmacznie czy wręcz makabrycznie.
Głównym bohaterem filmu jest największa amerykańska metropolia, ale zdjęcia kręcono w Georgii. Nowy Jork został wygenerowany komputerowo.
Przy okazji z anteny spadły również „Pociąg pokoju” Cata Stevensa (autor przyjął islam), „Imagine” Johna Lennona (bliscy ofiar chcieli wierzyć, że poszły do nieba, którego istnienie wokalista kwestionował) plus cały dorobek Rage Against The Machine (za ostry). Dlaczego nie wolno było puszczać optymistycznej piosenki Simona i Garfunkela „Bridge Over Troubled Water” („Most nad rwącą rzeką”), nie wiedział nikt.
Patriotyczna cenzura dotyczyła również innych dziedzin. Producenci filmowi, telewizyjni i teatralni, wydawcy książek oraz gier komputerowych, firmy płytowe wycofały się z projektów, których treść lub forma nie współgrała z duchem narodowej żałoby tudzież patriotycznego uniesienia. Co najmniej 45 wysokobudżetowych, hollywoodzkich filmów przemontowano lub odłożono na półkę. Na przykład finałowa scena „Facetów w czerni II” rozgrywała się oryginalnie u stóp bliźniaczych wież, a nie Statuy Wolności.
Organizacyjny chaos
Coppola też wziął na wstrzymanie. Zajął się produkcją m.in. takich filmów jak: „CQ” swojego syna Romana, „No Such Thing”, „Smakosz”, „Pumpkin”, „Assassination Tango”, „Między słowami” i „Maria Antonina” córki Sofii, „Kinsey”, „Dobry agent” Roberta De Niro. W 2007 roku ogłosił, że definitywnie rezygnuje z nakręcenia „Megalopolis”, jednak 12 lat później wrócił do pomysłu. Tym razem na dobre.
Foto: GC Images / Getty Images
Nie powiodły się negocjacje z Oscarem Isaackiem, Cate Blanchett, Michelle Pfeiffer i Jessicą Lange. Role wzięli Forest Whitaker (burmistrz), Adam Driver (architekt), Nathalie Emmanuel (córka burmistrza, kochanka architekta), Jon Voight, Dustin Hoffman, Shia LaBeouf, Laurence Fishburne, Giancarlo Esposito, James Remar, D.B. Sweeney, Bailey Ives, siostra reżysera Talia Shire, jej syn Jason Schwartzman, Grace VanderWaal, Kathryn Hunter, Chloe Fineman. A ponadto znakomita, coraz bardziej doceniana przez hollywoodzki mainstream Aubrey Plaza („Do zaliczenia”, „Na złej drodze”, Harper z drugiego sezonu „Białego Lotosu”).
Zdjęcia trwały pięć miesięcy (od 1 listopada 2019 do 30 marca 2020 r.), co zabawne, w Georgii. Nowy Jork został wygenerowany komputerowo. Nie obyło się bez kontrowersji. Na początku stycznia media obiegła wieść, że Coppola zdążył już przekroczyć budżet. Zwolnił cały zespół efektów wizualnych pod kierownictwem Marka Russella. Wkrótce odeszła scenografka Beth Mickle i dyrektor artystyczny David Scott, podając jako przyczynę rozstania „organizacyjny chaos”.
Aktorzy stanęli po stronie reżysera. Kolejno oświadczali, że na planie panuje wzorowy porządek, szwajcarski zegarek wymięka. Adam Driver zapewnił, że jeszcze nigdy nie pracowało mu się fajniej i efektywniej. Doniesienia o rozrzutności Coppoli trudno zweryfikować. Warto jednak przypomnieć, że w 1977 r. na włosku zawisł los jednego z najlepszych jego filmów – „Czasu Apokalipsy”. Aby dokończyć ślimaczące się zdjęcia, twórca złamał kardynalną zasadę przemysłu rozrywkowego: nigdy nie wydawaj własnych pieniędzy.
Zastawił dom, samochód, 15-milionową polisę na życie i prawo do tantiem z „Ojca chrzestnego”. Opłaciło się. „Czas Apokalipsy” dostał Złotą Palmę, osiem nominacji do Oscara i dwie statuetki (zdjęcia, dźwięk). Zarobił w kinach na całym świecie 100 mln dol. (dzisiejsze pół miliarda). Regularnie zajmuje miejsca w czołówce zestawień najwybitniejszych dzieł kinematografii. Do zbiorów włączyły go Biblioteka Kongresu USA i Narodowe Archiwum Filmu.
Przy czym według amerykańskich krytyków opus magnum reżysera stanowi „Ojciec chrzestny”. A konkretnie uhonorowana pięcioma Oscarami w najważniejszych kategoriach pierwsza część z roku 1972, która była sukcesem artystycznym i komercyjnym.
W rankingach od lat ściga się jedynie z „Obywatelem Kane’em” i „Casablancą”, raz je wyprzedzając, a raz trafiając na drugie lub trzecie miejsce. Przy czym każdy wie, że „Ojciec chrzestny II” był lepszy niż jedynka, między innymi za sprawą kreacji Ala Pacino i Roberta De Niro, lecz biorący udział w plebiscytach spece z jakichś przyczyn ten fakt ignorują.
Dogonić marzenie
Trzeciej części reżyser nie chciał robić. Studio Paramount Pictures zdecydowało się obejść bez niego. Szkic fabuły napisał sam prezes wytwórni, słynny Michael Eisner – późniejszy szef, by nie rzec wskrzesiciel Disneya. Powstawały kolejne scenariusze. Mario Puzo (autor powieści „Ojciec chrzestny”) wziął za swój ćwierć miliona dolarów (dzisiejsze 1,5 mln). Anthony’ego Corleone miał grać John Travolta. Jednak po odejściu Eisnera nikt nie odważył się dać zielonego światła przedsięwzięciu bez udziału Coppoli.
Mistrz przyjął propozycję dopiero po umoczeniu grubych milionów w produkcji melodramatu „Ten od serca” z muzyką… Toma Waitsa i „Cotton Clubu”, którego – w przeciwieństwie do krytyków – kompletnie nie doceniła widownia. Ostatecznie trzeci odcinek sagi powstał w roku 1990. Swoje zarobił, ale rozczarował wszystkich. Recenzenci szczególnie pastwili się nad Sofią Coppolą, która za rolę Mary – współspadkobierczyni imperium Corleone – dostała aż dwie Złote Maliny.
Sprzedanie teraz winnic w Napa dla realizacji artystycznego marzenia nie było decyzją łatwą, bo stanowiły nie tylko biznes, ale także – przez pół wieku – rodzinną rezydencję. Reżyser mieszka na terenie Inglenook – to terroir obsadzony winoroślą w roku 1879 przez kapitana żeglugi morskiej Gustave’a Niebauma. Tamtejsze trunki pokonały francuskie już 10 lat później, zdobywając złote medale na paryskiej wystawie światowej (1889 r.).
Niebaum postawił dworek, w którym wychowały się dzieci Coppoli. Jest też stara powozownia przerobiona na studio montażowe, zabytkowa stodoła pełniąca funkcję domu dla gości i jeden z najstarszych budynków mieszkalnych Kalifornii, zbudowany w 1846 r. przez pioniera Josepha Ballingera Chilesa, który podbijał stan jeszcze przed wybuchem gorączki złota.
Kiedy dziennikarz „GQ” Zach Baron zachwycał się posiadłością, Coppola powiedział: „Ludzie wciąż nie rozumieją jednej rzeczy. Jestem facetem, który nigdy w życiu nie kierował się motywacją finansową. Jak na ironię, choć zawsze robiłem, co chciałem, stałem się bogaty. Milioner przed nazwiskiem brzmi dla mnie jak żart”. Nim ukończył 36. rok życia, zgarnął pięć Oscarów, lecz spektakularne sukcesy wkrótce stały się przekleństwem.
Nie zaczął pić ani ćpać. Wbrew złośliwym plotkom kokainy wręcz nie lubi, dostaje po niej małpiego rozumu. Z rzadka pali marihuanę. Wina, owszem, nie wylewa za kołnierz, lecz pija głównie dla walorów smakowych i estetycznych trunku. Problem polegał na tym, że wszystko, co nakręcił, porównywano z „Ojcem chrzestnym”. Tymczasem reżyserski kunszt bynajmniej nie przesądza o jakości produktu. Film powstaje na styku biznesu i sztuki. Musi zaskoczyć wiele trybików: od dobrej woli producentów i natchnienia scenarzystów przez poświęcenie oraz niegwiazdorzenie aktorów aż po czynniki, nad którymi nikt nie panuje. Innymi słowy: potrzebny jest łut szczęścia.
Mimo osiągnięcia wieku, w którym społeczne stereotypy nakazywałyby Coppoli siedzieć na werandzie rzeczonego dworku w bujanym fotelu i smakować najlepsze roczniki ulubionego napitku, artysta chce dowieść, że nie powiedział ostatniego słowa.
Wyniku hazardowej rozgrywki nie da się przewidzieć. Równie dobrze może powstać arcydzieło jak knot. Trzymajmy jednak kciuki, by ruletka obróciła się po myśli reżysera, bo warto. Nie tylko dla przyjemności obejrzenia dobrego filmu. Coppola zasłużył na godne zwieńczenie kariery talentem, determinacją i – coraz mniej cenioną w naszym skomercjalizowanym, korporacyjnym świecie – niezależnością.