Zamieszanie związane z wypowiedziami wojewody pomorskiej na temat lokalizacji elektrowni atomowej pokazują, że pilnie potrzebny jest pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej. Nowy rząd nadal go jednak nie powołał.

— Zgoda dla lokalizacji pierwszej elektrowni atomowej w Lubiatowie została wydana, ale cały czas rozważamy, czy słusznie. Są też różne głosy na temat wybranej technologii. Najbliższe miesiące będą decydujące – powiedziała Beata Rutkiewicz powołana trzy tygodnie temu na stanowisko wojewody pomorskiego, a jej słowa zatrzęsły branżą energetyczną.

Beata Rutkiewicz, która jest z zawodu urzędniczką samorządową, przeprowadziła serię spotkań z mieszkańcami pomorskich gmin i trzy miesiące przed wyborami samorządowymi nie mogła zignorować podpisanej przez kilkanaście tysięcy osób petycji o przeniesienie planowanej budowy elektrowni jądrowej. Mieszkańcy z okolic nadmorskich wsi Kopalino i Lubiatowo widzieliby ją w położonym opodal Żarnowcu, gdzie wciąż straszą pozostałości po niedokończonej w PRL budowie siłowni o mocy 1,6 GW.

Perspektywa mieszkańców nadmorskich wiosek, choć ważna, stoi jednak w poprzek najważniejszej inwestycji energetycznej w historii kraju.

– Nie ma podstaw do zmiany lokalizacji pierwszej polskiej elektrowni jądrowej na Pomorzu — ucięło sprawę w piątek ministerstwo klimatu i środowiska. – Decyzja o lokalizacji elektrowni jądrowej w gminie Choczewo jest ostateczna — poinformował resort w komunikacie.

Przypomnijmy, że we wrześniu 2023 r. Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska po kilkunastu miesiącach prac wydał decyzję środowiskową dla nadmorskiej elektrowni, z której wynika, że będzie ona bezpieczna dla przyrody i nie wiąże się z emisją ponadnormatywnych dawek promieniowania. Miesiąc później poprzednik Rutkiewicz na stanowisku wojewody wydał decyzję lokalizacyjną wskazującą, że siłownia powstanie w pobliżu Kopalina i Lubiatowa. Prowadząca inwestycję państwowa spółka Polskie Elektrownie Jądrowe podpisała umowę projektową z dostawcą technologii, amerykańską firmą Westinghouse i wykonawcą, firmą Bechtel. Na jej podstawie rozpoczynają się prace konstrukcyjne i projektowe polegające na dostosowaniu amerykańskiej technologii, w tym reaktorów AP1000, do zaproponowanej nadmorskiej lokalizacji.

Rzucony — dość nieroztropnie — przez obecną wojewodę pomysł powrotu do procesu wyboru miejsca pod budową, a nawet do wyboru dostawcy technologii jądrowej, oznaczałby minimum dwa, trzy lata opóźnienia w realizacji programu, który już jest dramatycznie opóźniony. Stąd dość szybka reakcja rządu.

– To już zostało zdementowane – mówi „Newsweekowi” Marzena Czarnecka, minister przemysłu, nowopowołanego resortu z centralą na Śląsku, który będzie się zajmował transformacją energetyczną, rozwojem OZE i dekarbonizacją.

Wcześniej możliwość majstrowania przy planie atomowym wykluczyła minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska i szef kancelarii premiera Jan Grabiec. — Elektrownia to jeden z priorytetów rządu. Będziemy analizować, co zrobiono do tej pory i rozwijać ten projekt – ucina Grabiec.

Inwestycje atomowe mają poparcie w zasadzie wszystkich sił politycznych nowej koalicji, nawet lewicowej Partii Razem.

— Projekt jest dramatycznie opóźniony — mówi Zdzisław Gawlik, który jeszcze jako wiceminister skarbu w dwóch pierwszych rządach Tuska pisał specustawę jądrową i jeździł do Brukseli załatwiać unijne zgody. — Przekonywaliśmy skutecznie Komisję Europejską do postępowania zintegrowanego. Celem był wybór za jednym posunięciem rozwiązania uwzględniającego dostawę technologii, ale także określającego kierunki dostaw paliwa i sposób na składowanie odpadów nuklearnych – tłumaczy Gawlik.

— Teraz, po ośmiu latach nadal nie wiadomo, kto będzie dostarczał paliwo, co z nim będziemy robić i skąd weźmiemy kadry do obsługi elektrowni. Pomysł na ściągnięcie ich z Ukrainy jest już raczej nieaktualny – dodaje Michał Kobosko, wiceprzewodniczący Polski 2050.

Za czasów PiS projekt budowy elektrowni jądrowych pilotował pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski, gorący zwolennik dogadania się w tej sprawie z Amerykanami. W 2022 r. stracił stanowisko, a jego następca Mateusz Berger, nie zagrzał długo miejsca, bo po kilku miesiącach został prezesem spółki Polskie Elektrownie Jądrowe. Był trzecim szefem tej firmy w 2023 r. Teraz stanowisko pełnomocnika rządu od najważniejszych spraw w energetyce pozostaje nieobsadzone. Prace nad przepisami umożliwiającymi wdrożenie technologii atomowej też są w polu.

Polska gospodarka potrzebuje jednak nowych mocy w energetyce na już. Za niespełna dekadę z krajowego systemu elektroenergetycznego wypadnie największa elektrownia, zespół bloków na węgiel brunatny w Bełchatowie generujący łącznie do 5,2 GW mocy. To dużo przy przeciętnym zapotrzebowaniu całej gospodarki na moc na poziomie 23-24 GW, w szczytach znacznie większym.

W sumie do połowy przyszłej dekady będziemy musieli wyłączyć dawno temu zamortyzowane elektrownie o łącznej mocy aż 11 GW, a do 2040 r. nawet 20 GW. A przecież popyt na energię nie będzie spadał, tylko rósł, bo aut elektrycznych na drogach przybywa, a w nieodległej przyszłości prąd będzie odgrywał istotną rolę także przy ogrzewaniu budynków.

Innymi słowy, naszą gospodarkę już za kilka lat czeka ekstremalnie trudny sprawdzian. Bez nowych źródeł i względnie taniej energii polskie przedsiębiorstwa przemysłowe nie mają szans na utrzymanie międzynarodowej konkurencyjności.

Budowana od 18 lat pomorska elektrownia złożona z trzech reaktorów generujących do 3,7 GW nie rozwiąże nawet połowy naszych problemów, ale bez niej załatanie dziury po wyłączonych kotłach węglowych będzie ekstremalnie trudne. Podobnie jak bez elektrowni jądrowej, której budowę koło Konina zapowiada PGE, największa polska spółka energetyczna, działająca tutaj we współpracy z należącym do Zygmunta Solorza Zespołem Elektrowni PAK.

Inwestycję uda się zrealizować, o ile pozwolą na to warunki hydrologiczne. Do schładzania instalacji jądrowej potrzebne są ogromne ilości wody, a poziom wód gruntowych we wschodniej Wielkopolsce spada z powodu działalności kopalni odkrywkowych węgla brunatnego.

W odpowiedzi na pytania „Newsweeka” o stan prac nad projektem i harmonogram dalszych działań spółka Polskie Elektrownie Jądrowe odpowiada wymijająco.

— Polskie Elektrownie Jądrowe to spółka należąca w 100 proc. do Skarbu Państwa, która jest nadzorowana przez pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej. W kwestiach strategicznych dotyczących prowadzonego przez spółkę projektu budowy pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce proszę o kontakt z biurem pełnomocnika – odpowiada biuro prasowe PEJ.

Odsyła więc do urzędnika, którego nie ma, bo nie został jeszcze powołany.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version