Powiedzmy sobie szczerze – sam pomysł upchnięcia tego samego dnia wysłuchania biegłego oraz przesłuchań dwóch ważnych świadków wydawał się niefortunny. Potem komisja śledcza ds. afery wizowej mogła mieć już tylko pod górkę. I miała.

Pomysł na poniedziałek 26 lutego 2024 roku na komisji śledczej ds. afery wizowej był nieskomplikowany, choć odważny. O godz. 10:00 odebrać opinię od biegłego doktora Pawła Dąbrowskiego, eksperta od prawa wizowego. O godz. 13:00 przesłuchać byłego wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka. O godz. 15:00 zrobić to samo z jego byłym współpracownikiem, pracownikiem jego biura w świętokrzyskim – Edgara K. (ciążą na nim zarzuty, więc jeszcze rano jego dane oraz wizerunek nie mogły być upubliczniane).

W równie nieskomplikowany sposób dzień rozpoczął przewodniczący Michał Szczerba. Po pierwsze – zauważał – zależy mu na tym, aby komisja trzymała się ram czasowych wskazanych w ustawie o jej powołaniu (zatem: aby posłowie prawicy nie wypytywali znowu o rok 2013 i rolę Radosława Sikorskiego). Po drugie – przypominał – to przewodniczący kieruje pracami komisji. Po trzecie – jako że świadków jest wielu – proponuje 10 minut w głównej rundzie zadawania pytań oraz ewentualne pięć minut na pytania dodatkowe. Po czwarte – przestrzegał dosyć grzecznie, acz surowo – dwukrotne upomnienie członka komisji skończy się odebraniem mu głosu.

To wystarczyło, aby na komisji zaczęło się przedstawienie. – A dlaczego 10 minut, skoro mamy do czynienia ze sprawami kluczowymi dla Rzeczypospolitej? – pytał poseł Piotr Kaleta z PiS. – Dlaczego z nami tego nie skonsultowano? – uderzał w podobny ton przewodniczący Daniel Milewski, partyjny kolega Kalety. – Proszę tu działać według Kodeksu Postępowania Karnego, a nie własnego widzimisię – zwracał Szczerbie uwagę poseł Jacek Bogucki (kandydat PiS na prezydenta Szczecina). – Właśnie zjadł pan swoje pięć minut z czasu na zadawanie pytań – odgryzał mu się przewodniczący Szczerba (naprawdę tak powiedział: zjadł pan swoje pięć minut).

Nim doktor Dąbrowski zabrał głos w podobnej atmosferze wzbogaconej reasumpcją jednego z głosowań nad wnioskiem formalnym (trzeba było je powtórzyć, bo w trakcie oddawania głosów nie wszyscy członkowie komisji byli zalogowani do systemu) upłynęło prawie 40 minut. Kompletny bałagan.

Nie lepiej było potem. Pal licho już fakt, że doktor Paweł Dąbrowski nie potwierdził słów przysięgi, co trzeba było powtórzyć po trzech godzinach jego zeznań i konsultować z ekspertami komisji (uwagę z dużą satysfakcją i słusznie zwrócił w tej sprawie poseł Bogucki). Gorzej, że konia z rzędem temu z osób śledzących komisję śledczą ds. afery wizowej, które cokolwiek zrozumiały z zawiłych wywodów doktora. Nie zrozummy się źle – Paweł Dąbrowski to ceniony ekspert znający się na sprawach migracji oraz prawie wizowym jak mało kto. Ale jednocześnie – jak można wnioskować na podstawie jego dzisiejszych wypowiedzi – człowiek, który wykwintne, akademickie rozważania ceni wyżej niż prostotę i klarowność w formułowaniu myśli. Dowód? Na jedno z pytań odpowiedział słowami: „Jako procesualista oceniam sposób skomplikowania tej procedury jako wątły”. W sytuacji, w której mamy do czynienia z pierwszym biegłym i rozpoczęciem prac komisji za wzór opinii mogła służyć ta przekazana komisji ds. wyborów kopertowych przedstawiona przez profesora Flisiaka – poparta danymi, ale formułowana tak, aby mógł ją zrozumieć każdy przed telewizorem.

Najważniejsze elementy wypowiedzi doktora Dąbrowskiego? Wśród tych można wymienić następującą: podstawy legislacyjne do regulowania migracji powstały w 2013 r. i są przestarzałe. Jakby tego było mało, potrzeby rosną, urząd ds. cudzoziemców ma ogromne braki kadrowe, a urzędnicy są źle opłacani. Mówiąc krótko – twórcy polityki migracyjnej zaspali, a niewydolny i dziurawy system otwiera pola do nadużyć.

– Mamy zatem do czynienia z presją migracyjną, z dużym zainteresowaniem decyzją pozytywną sektora prywatnego i ze strukturalnie niewydolnym aparatem administracyjnym. W mojej ocenie są to wręcz szklarniane warunki do powstawania różnego rodzaju patologii, w tym zjawisk korupcyjnych – mówił ekspert.

Szkoda, że wszystkie te ważne dla sprawy fakty trzeba było wyłuskiwać z kwiecistych wywodów doktora, bo w kilku momentach udowodnił, że na sprawie zna się jak mało kto. Jak choćby wtedy, kiedy opowiedział bardzo ciekawy przypadek uchodźczy udowadniający, dlaczego warto, aby w procesie przyznawania wiz brał udział konsul, a nie urzędnicy na szczeblu centralnym. W największym skrócie: do jednego z konsulatów zgłosił się mężczyzna. Na dowód, że powinien dostać status uchodźcy i że zagraża mu niebezpieczeństwo, przedstawił lokalną gazetę, w której widniał poświęcony mu artykuł. Dopiero kiedy urzędnicy zaczęli badać sprawę i weryfikować ją z konsulatem, okazało się, że w tym państwie istnieje czarny rynek, na którym podobne publikacje w gazetach można po prostu zamówić. Migranci wykorzystywali je potem, aby zwiększyć swoje szanse na otrzymanie statusu uchodźcy.

HtmlCode

Doktor Dąbrowski w swojej wypowiedzi odnosił się też do pomysłu Piotra Wawrzyka, zgodnie z którym uproszczona procedura wizowa na szczeblu ministerstwa miałaby objąć kolejnych 20 państw. To ten sam pomysł, który ujawnił podczas jednego z przemówień w kampanii wyborczej Donald Tusk, a który stał się jednym z gwoździ do politycznej trumny byłego wiceministra.

– Jeżeli szef MSZ chciał rozszerzenia swoich kompetencji do 20 państw, to ważne pytanie: jaki jest motyw wskazania tych akurat państw? – zadawał otwarte pytanie Dąbrowski.

Takie dywagacje nie spodobały się przedstawicielom prawicy w komisji śledczej. Biegły jest od mówienia o stanie faktycznym, a nie o swoich opiniach na temat pomysłów, które powstały w ministerstwie – przekonywali. Być może, ale na dobrą sprawę taki pomysł powstał i był już wdrażany w życie, a system migracyjny należy traktować jako zwartą całość – odpowiadał Dąbrowski.

Nad wszystkim z ledwością panował Michał Szczerba – w starciu z byłym prokuratorem Zbigniewem Boguckim, który co rusz strzelał do niego zdaniem „proszę mi pokazać podstawę prawną” wypadał w poniedziałek nad wyraz blado. Niestety, już od pierwszego przesłuchania komisję zaczyna trapić to samo, co jest prawdziwą zmorą komisji ds. wyborów kopertowych. Ze strony koalicji 15 października: nadmierna publicystyka oraz częste przedstawianie tezy na początku swoich pytań, na które nie powinno być miejsca podczas przesłuchań prowadzonych z regułami KPK. A ze strony przedstawicieli prawicy całkowity brak dobrej woli, aby – nawet w sytuacjach spornych – pchać obrady komisji do przodu.

Uroku tym przepychankom mogą dodawać tylko bezpośrednie komentarze posła Kalety, który ma zwyczaj zwracania się do posłów opozycji w sposób bezceremonialny. Mówiąc choćby – oczywiście przy wyłączonym mikrofonie – do posła Sowy „Marek, co wy robicie” albo do posła Szczerby „Michał, bardzo słabo, naprawdę”.

W tych warunkach zeznania najważniejszych świadków musiały się opóźnić. Jako pierwszy przed komisją śledczą stanął były wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk. Były poseł (z list na ostatnie wybory zniknął po ujawnieniu afery) jako pierwszy świadek w tym roku pojawił się na sali wraz z pełnomocnikiem. Na pytania dziennikarzy nie chciał odpowiadać, choć wcześniej – w oświadczeniach oraz podczas występów medialnych – przekonywał, że nie ma do niczego do ukrycia.

Jak się okazało, jest zgoła inaczej. Kiedy tylko przewodniczący Szczerba zapytał o prokuratorskie zarzuty ciążące na Wawrzyku, głos zabrał jego pełnomocnik. Adwokat powołał się na art. 11c ustawy o komisji śledczej i zażądał wyłączenia Szczerby z posiedzenia komisji. Jak utrzymywał, poseł KO w jednym z wywiadów wypowiedział się o Wawrzyku jak o skazanym i skoro tak, to jest on nieobiektywny. Nie bez kłopotów (znowu!) przeprowadzono głosowanie, które zakończyło się stosunkiem głosów 5:5, więc wniosek nie przeszedł.

– Pana współpracownik Edgar K. – korzystając z pana pomocy – doprowadził do tego, iż 607 osób wjechało do Polski, albo precyzyjniej: uzyskało wizy za łapówki – powiedział do świadka przewodniczący, powołując się na wiedzę uzyskaną z prokuratury. (…) Czy pan miał wiedzę w tym zakresie, a w szczególności czy pan wiedział, że skala tego procederu dotyczyła korzyści pana współpracownika na kwotę pół mln zł. Jak pan poznał Edgara K. i kto go panu przedstawił? – zadawał w przydługi sposób pytanie poseł Szczerba.

– Panie przewodniczący, przez cztery lata pełniąc mandat, zawsze przestrzegałem przepisów prawa i nigdy prawa nie złamałem, nawet w przepisach ruchu drogowego. Także dziś chciałbym w efekcie w ten sposób działać. Bo z jednej strony najważniejsze jest to, że żeby procedować na podstawie prawa, a jednocześnie jesteśmy przed organem państwowym, który musi działać na rzecz obywateli. Chcę skorzystać z przysługującego mi prawa do odmowy zeznań – powiedział.

Pełnomocnik byłego wiceministra dodał, że odmowa dotyczy nie tylko ostatniego pytania, ale wszystkich, które mogą paść. Przesłuchanie było skończone.

O godz. 15:00 sala posiedzeń komisji w budynku U Sejmu była już specjalnie przygotowana. Do miejsca dla świadka dostawiono dodatkowy stół oraz krzesła, przygotowano też przepierzenie, za którym ewentualnie miałby zeznawać Edgar K. Operatorzy oraz fotografowie zostali poinformowani, że wizerunku oskarżonego nie można prezentować, a o nim samym trzeba dalej mówić jako o „Edgarze K.”

Jak się okazało, nie było to potrzebne. Edgar K. już w pierwszych zdaniach zeznań poprosił, aby nazywać go Edgarem Kobosem, a jego wizerunek pokazywać. Co ciekawe, jednym z pełnomocników Kobosa jest słynny polski adwokat Maciej Zaborowski, kandydat z ramienia PiS-u do Trybunału Stanu. Przez ostatnie lata Zaborowski oraz jego kancelaria reprezentowały większość spółek skarbu państwa (również w procesach przeciwko dziennikarzom) oraz np. Daniela Obajtka czy Zbigniewa Ziobro. Od samego początku w swojej swobodnej wypowiedzi były współpracownik Piotra Wawrzyka uderzył w wysokie tony.

– Byłem wychowankiem prawicy. Z samym Piotrem Wawrzykiem współpracowałem dość długo, wiedzą o tym mieszkańcy regionu świętokrzyskiego, choć Piotr Wawrzyk w wywiadzie po wyborach bagatelizował moje zaangażowanie w działalność jego biura – opowiadał, sugerując, że próbowano zrobić z niego kozła ofiarnego całej afery wizowej.

– Przywództwo polityczne Zjednoczonej Prawicy próbowało tuszować aferę wizową. Potwierdzam występowanie nadużyć i zaniechać w zakresie wydawania wiz nadzorowanego przez Zbigniewa Raua i Piotra Wawrzyka. To był koślawy system. Wiele osób miało o tym wiedzę – mówił bez ogródek.

Prokuraturze oraz służbom zarzucał celową opieszałość. – Wawrzyk dostał zarzuty dopiero wtedy, kiedy zostałem uwolniony z aresztu. Dopiero wtedy premier Morawiecki zdecydował się odwołać jednego, tylko jednego z ludzi afery wizowej – dopowiadał przed kamerami, a momentami łamał mu się głos.

– Liczę, że nowy prokurator krajowy będzie osobą otwartą, odpowiedzialną, po prostu uczciwą. Deklaruję wolę współpracy i chęć pomocy w rzeczywistym wyjaśnieniu całej sprawy. Może się komuś wydawać, że bez potrzeby przyszedłem dzisiaj na posiedzenie z trojgiem pełnomocników. Dotychczas miałem przeciwko sobie cały aparat państwowy, który nie był zainteresowany wyjaśnieniem afery wizowej. Nie mam siły walczyć i bronić się w pojedynkę. Wiedza, jaką dysponuję, jest przedmiotem postępowania i stanowi tajemnicę. Chciałbym, aby teraz głos mogli zabrać moi obrońcy – zakończył.

Czego można się było spodziewać, pełnomocnicy Kobosa zawnioskowali o to, aby jego przesłuchanie odbyło się na posiedzeniu zamkniętym, a zapis rozmowy nie trafił do biuletynu komisji (nie był dostępny). Mecenas Zaborowski dodał, że jego klient wystąpił do prokuratury o pozwolenie na jawne opowiadanie o szczegółach sprawy, ale wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej w Lublinie się na to nie zgodził.

Wniosek został przegłosowany, a komisja śledcza udała się na posiedzenie zamknięte.

Pegasus gotowy do odpalenia. "Zeznania Kaczyńskiego będą elektryzujące"

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version