Polacy coraz częściej biorą zwolnienia z pracy od psychiatrów. – Ludzie już nie wyrabiają – mówi Ola, która pracuje w korporacji od siedmiu lat. Też dostała takie zwolnienie. – Pracuję w zawodzie od 15 lat i takiej skali zwolnień jeszcze nie widziałam – mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka i psychoterapeutka.
Co ty gadasz, Johnny – mówi szef. Z sympatią, dowcipnie. Zamawia dwa podwójne bourbony na lodzie i zaprasza Janka, żeby z nim usiadł przy barze. Trwa spotkanie integracyjne dla pracowników firmy IT, w której Jan pracuje od 10 lat. Robią gry wideo, cenione i nawet w miarę popularne.
Janek zaplanował sobie, że na tym spotkaniu powie szefowi, że idzie na L4. Takie od psychiatry.
– Gadaj, stary, co ci leży na sercu.
– Źle się czuję. Z głową.
– Rozumiem. Miałem to samo. Przychodzi i odchodzi. Każdy to ma. Jakbym nie zasuwał na siłownię co drugi dzień, tobym się chyba rozleciał. Powinieneś spróbować.
– No tak, ale ja poszedłem do psychiatry i powiedział, to znaczy powiedziała, bo to była baba psychiatra – tłumaczy nerwowo Janek – że sześć tygodni wolnego co najmniej. Tylko nie brałem, bo wtedy leci od razu do firmy informacja. Pomyślałem, że najpierw ci powiem i potem pójdę drugi raz i wtedy wezmę, i…
– Co ty gadasz, Johnny – szef dopija jednym haustem i odchodzi, posyłając mu spojrzenie, które mówi: zawiodłeś, Januś. Nie tylko mnie. Zawiodłeś nas wszystkich.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Wypalenie zawodowe
– To był kwiecień zeszłego roku – opowiada Ola. Dział sprzedaży w dużej korporacji. – Dostałam zwolnienie psychiatryczne na miesiąc. Wypalenie zawodowe, konflikt wartości z pracodawcą i totalne zmęczenie, przeciążenie ilością obowiązków, wszystkim. Psycholog zasugerował farmakoterapię. I przerwę, żeby złapać oddech, odpocząć. Już sam ten pomysł wywoływał we mnie totalny stres. Niewyobrażalne, że coś takiego zrobię, czułam, że wyrządzam krzywdę moim współpracownikom. Każdy w moim dziale jest przeciążony. Każdy próbuje dawać radę, a ja co? Mam po prostu wyjść?
Przygotowywała się przez miesiąc. Zrobić jak najwięcej pracy do przodu, żeby odciążyć współpracowników. Filozofia korporacji, w której pracuje, jest taka, żeby dociążać pracowników, ciąć koszty i śrubować wyniki. Standard.
Ola wiedziała, że dostanie zwolnienie. – Chodziłam na konsultacje psychologiczne, miałam stany lękowe, koszmary, wieczny stres. Nabawiłam się insulinooporności, mam bardzo wysoki poziom kortyzolu i prolaktyny, do dziś nie mogę się tego pozbyć. Miałam nadzieję, że to L4 da mi trochę oddechu, hormony, które wystrzeliły w kosmos, wrócą do normalnego poziomu. Codziennie wracałam z pracy do domu i płakałam z bezsilności. Rodzina mi mówiła, że to nie jest warte. Nie mogłam się wyspać, byłam koszmarnie zmęczona psychicznie, czułam się bezsilna.
Wizytę u psychiatry Ola pamięta jak przez mgłę. Taki stres. W gabinecie pęka, zaczyna płakać. Odpowiadając na pytania psychiatry, gubi wątki, denerwuje się.
– Miałam wielką niezgodę na to wszystko – tłumaczy. – Ta ilość obowiązków jest nie do pogodzenia, obciążenia, co roku coraz większe, coraz bardziej abstrakcyjne, niemożliwe do zrobienia targety. Gdzieś jest sufit. To znaczy, powinien być, bo u nas w firmie nie ma. Próbujemy osiągać coraz większe wyniki tym samym albo coraz mniejszym zespołem. Kto nie wyrobi, ten po prostu odpada.
Ola zagaduje koleżankę z pracy, która też była na L4 od psychiatry. Jak to zakomunikować? Jak powiedzieć przełożonemu? To był największy stres.
– Bałam się, że odbierze to jako złośliwość albo moją słabość, że się nie nadaję do tej pracy. Wszyscy mi mówili: myśl o sobie, dbaj o siebie. A ja wciąż miałam z tyłu głowy myśl, że takie zwolnienie bierze się po to, żeby zrobić na złość pracodawcy.
Rozmowa z przełożonym nie jest łatwa. – Mój kierownik odebrał to jako złośliwość. Czułam od niego… agresja to za duże słowo. Złość. Rozczarowanie. On mi to pokazywał, chciał, żebym poczuła, że zostawiam ludzi.
Ola pracuje w korporacji od siedmiu lat. W zeszłym roku posypały się zwolnienia od psychiatrów.
– Dlaczego tak jest? Myślę, że ludzie już nie wyrabiają. Firma, nie tylko moja, myślę, że to jest standard w korporacjach, jest nastawiona na branie, nie dawanie. Żeby tylko wycisnąć z ludzi jak najwięcej. A ludzie są zmęczeni, przebodźcowani, przerażeni tym, co się dzieje ze światem. Cisną cię w robocie, a to się nie przekłada na twoje konto. Nie stać cię, żeby oddać samochód do mechanika. Myślisz sobie: o co chodzi? W firmie już nawet nikt się nie przejmuje udawaniem tych korpo bullshitów, że dbamy o siebie nawzajem. Nie. Pracuj: więcej, ciężej, wydajniej. Jak wróciłam, szef poprosił mnie o rozmowę i ta rozmowa była już OK. Było jakieś zrozumienie. Ostatnio jeszcze kilka osób z naszego działu też brało te zwolnienia. Mówię: one nie biorą się znikąd, czy ktoś o tym myśli? Nie myśli.
Jest jeszcze jedna rzecz, mówi Ola. Świat się zmienił. – Przez pięć lat ludzie sobie przeorganizowali życia. Wmawiano nam, że praca z domu jest super, a przecież i do tego trzeba się było przyzwyczajać. A jak już się przyzwyczailiśmy, co nie było łatwe, to teraz w drugą stronę. Wracajcie do biur, w biurach jest zaj*******. I znów trzeba wszystko pozmieniać. Trudno w tym wyrobić.
Fala zwolnień
– Pracuję w zawodzie od 15 lat i takiej skali zwolnień jeszcze nie widziałam – mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka i psychoterapeutka. – Ludzie, zwłaszcza młodzi, częściej mówią o problemach ze zdrowiem psychicznym bez wstydu, zażenowania, poczucia słabości. W pokoleniu X normą jest branie wszystkiego na siebie. Ja nie daję rady, ja nie dowożę. U milenialsów do pewnego stopnia też, ale to się zaczęło zmieniać. Dziś ludzie częściej mówią: czuję się przytłoczony pracą, mam za dużo na głowie. To nie tak, że nie dowożę. To chory multitasking, brak poszanowania godzin pracy, zbyt wiele obowiązków. Ludzie zaczęli się baczniej przyglądać swoim uczuciom, potrzebom. I to nie tylko, kiedy wydaje się, że już jest za późno, że świat się wali, ale wcześniej. Zauważają pierwsze symptomy wypalenia zawodowego, depresji, zaburzeń lękowych i mają odwagę, gotowość, żeby zareagować.
No więc Nika reaguje. To znaczy próbuje. Pierwsze tygodnie są czasem wielkiego self doubtu. Czy ja się naprawdę źle czuję? Może tylko sobie wmawiam? – pyta samą siebie w myślach. Może to zwykłe lenistwo? – Zwykłe lenistwo! – mówił ojciec Niki, jak nie dowoziła z matematyką w liceum.
Surowy głos ojca towarzyszy jej każdego dnia. „Przestań się babrać”. „Każdy ma gorszy czas, ale to jeszcze nie znaczy, że ma iść do psychiatry”. „Nie tak łatwo dziś o pracę, a pewnie cię wywalą za takie akcje”. „Już zawsze będziesz w firmie uchodziła za psychiczną”. „Albo za taką, co się chce prześlizgnąć. Tacy są najgorsi, Nikola”.
– Tak byłam wychowana, że człowiek nie powinien ulegać słabościom, bo życie to trochę wyścig. Wyścig w jednej szkole, w drugiej, na studiach, a potem w robocie. Wieczne przesuwanie celu. Jest piątka? Okej, to następnym razem niech będzie z plusem.
Być może to dlatego przez pierwsze cztery lata w firmie Nika była jak Formuła 1. Trzeba posiedzieć dłużej? Przyjść wcześniej? Zarwać wieczór i pół nocy albo weekend? Zero problemu. Sypały się pochwały i nagrody.
Nika myśli o tym wszystkim, idąc do gabinetu pana Przemka. – Chciałam mu powiedzieć, uprzedzić, że idę do psychiatry, bo psychoterapeutka zasugerowała leki i co najmniej miesiąc zwolnienia. Chciałam być lojalna.
– Jak to? – pan Przemek się tego nie spodziewał. „Właśnie niszczysz wszystko, na co tak ciężko pracowałaś” – mówi głos ojca w głowie Niki.
– Daj spokój, dziewczyno, weź tydzień urlopu, pojedź gdzieś. Weź służbowego merca i jedź do SPA, firma ci załatwi jakiś miły pakiet.
Boże, jaki on jest dobry. A ja niewdzięczna – myśli Nika.
– Zamknę moje projekty i od poniedziałku mnie pewnie nie będzie – mówi stanowczo. A pan Przemek nic nie mówi, tylko patrzy zdumiony.
– Następne trzy dni były bardzo trudne – wspomina Nika. – Pracowałam po 14 godzin, żeby tylko nadgonić z robotą. Przemek się do mnie nie odzywał, jakbym mu zrobiła jakąś krzywdę. Potem mi koleżanka powiedziała – mówił, że zawiodłam. Że jednak nie jestem taka Formuła.
Nika jest na L4 drugi miesiąc. Nie wie, kiedy wraca. Boi się, że pan Przemek wyrzuci ją z pracy. Więc na razie ucieka.
– Co się takiego dzieje, że nagle ktoś z pracownika miesiąca staje się osobą w kryzysie psychicznym? Konieczne jest edukowanie przełożonych, pracodawców – komentuje Katarzyna Kucewicz. – Tak, żeby potrafili dostrzec problem i odpowiednio zareagować. Webinar o dobrostanie nie pomoże, jednorazowe spotkanie z coachem biznesu też nie. Jak człowiek wpada w depresję czy zaburza się, mówienie mu, że da sobie radę, wzmacnianie go nie pomaga. Tu jest potrzebne długofalowe wsparcie, wyrozumiałość, której brakuje zwłaszcza pokoleniom mającym we krwi kulturę zapierdolu jako standard, symbol rzetelności i pracowitości. Wszelkie odstępstwa od takiego myślenia tłumaczą lenistwem. „Przykro mi, że masz depresję, obejrzyj sobie kurs pięć kroków do zdrowia i pracuj dalej”. Pracodawcy wciąż nie rozumieją, że pracownik może się rozjechać psychicznie. To nie znaczy, że jest gorszym pracownikiem. To znaczy, że zmaga się z problemami zdrowotnymi, które wpływają na jego wydajność. Ktoś może mieć wewnętrzne poczucie krzywdy: zaraz, zaraz, nade mną się nikt nie litował. Matka mi zmarła, a ja następnego dnia byłem w pracy. To dlaczego inni mają mieć łatwiej?
Wstyd przez problemy z głową
– Przepraszam cię, Johnny, za tę pierwszą reakcję – mówi szef. Przywozi pozdrowienia od firmy, dobrą butelkę, tajskie jedzenie i kilka nowych gier na PlayStation. „Czy to będzie OK, jeśli cię poproszę o spotkanie?” – napisał wcześniej. Janek odpisał, że tak. Więc szef wpada, siadają sobie na balkonie, jedzą, piją, zapalają medyczną marihuanę, którą Jan dostał na depresję.
– Na chorego nie wyglądasz! Nie, no żart. Ja się dopiero uczę, wiesz? – mówi szef. – To wszystko jest dzisiaj inaczej. Ci, co się urodzili w latach 70., jak ja, my się musimy tego nauczyć, że się nie musisz wypruwać i nie powinieneś tego oczekiwać od swoich ludzi, nie?
– No.
– Bardzo to było miłe – opowiada Jan. – Ja się bardzo wstydziłem tego zwolnienia, u mnie w domu nie było czegoś takiego, że ktoś ma problemy z głową. Jakie problemy? W pracy też robiliśmy sobie podśmiechujki, że teraz wszystkie te płateczki śniegu dwudziestoparoletnie takie wrażliwe i każdy chodzi do psychologa. Ale teraz jakby mi puściło. Opowiadam o tej depresji, żartuję sobie z niej, zachęcam chłopaków, żeby też sobie żartowali. Nie ze mnie, nie z choroby, ale żeby to oswajali jakoś. Ja się dalej dziwnie czuję, jak mówię o tym: „choroba”.
– Ludzie powoli zaczynają rozumieć, że zaburzenia i kryzysy psychiczne mają także osoby wysoko funkcjonujące – mówi Katarzyna Kucewicz. – To jest bardzo ważne, że się o tym mówi. Ludzie zaczynają rozumieć, że mają prawo wziąć L4 od psychiatry i że to nie jest żaden wstyd.
Katarzyna Kucewicz przyznaje, że zwolnienie z pracy z powodu depresji nie jest trudne do dostania. Depresję stwierdza się na podstawie wywiadu, nie ma USG, rezonansu, badań, które jednoznacznie potwierdzą diagnozę. – Stąd niektórym ludziom wydaje się, że to jest najłatwiejsza droga do zwolnienia z pracy. Ale przecież zdrowy, zadowolony z życia człowiek, mający satysfakcję z pracy, nie będzie od niej uciekał. To nie jest lenistwo, tylko sygnał, że ktoś się przestał czuć komfortowo w swoim miejscu pracy. A tam się tak dużo czasu spędza, że to ma ogromny wpływ na zdrowie psychiczne, nastrój. Praca, nawet jeśli nie jest przyjemnym doświadczeniem, powinna być chociaż neutralnym. Na pewno nie negatywnym.
Janek wraca do pracy po sześciu tygodniach. Wszyscy pracują po 12 godzin, bo są opóźnienia. Parę osób nie wyrabia. Normalka. Witają go życzliwie. Nie ma wytykania palcami, jakby Janek to odczarował. Że głowa też choruje. Tylko nie zawsze to widać.
