• Ostatnio Orban przegrał swoje wojny z Unią, w których groził wetem wobec projektów wsparcia Ukrainy
  • Za niedługo będzie musiał ustąpić w swoim oporze wobec włączenia Szwecji do NATO
  • Porażki na arenie międzynarodowej nie osłabiają jednak jego pozycji w kraju, gdzie twardą ręką kontroluje parlament i sądy, na spółkę z edukacją i mediami

Węgry – z 9,6 mln obywateli – to największy kraj wśród unijnych i natowskich maluchów, których liczba mieszkańców nie przekracza 10 mln.

Orban, osiągnąwszy autorytarną kontrolę nad krajem – cztery razy z rzędu wygrywał z ogromną przewagą wybory – ma ambicję grać w świecie dużo powyżej swojej ligi. Uznał więc, że sposobem na to będzie sojusz z największym wrogiem zarówno Unii, jaki i NATO, czyli z Rosją. Z Władimirem Putinem wciąż się przyjaźni, ale mało mu to daje w Europie, bo najpierw przycięli mu skrzydła w UE, a za chwilę to samo wydarzy się w NATO.

Romans z Putinem powinien był osłabnąć po pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę dwa lata temu, ale tak się nie stało. Orban bez żadnych ogródek gra w drużynie prezydenta Rosji i na przykład ściska mu dłoń przed kamerami podczas wizyty w Pekinie. Otwarcie działa w interesie Rosji, z jednej strony próbując utrudnić pomoc dla Ukrainy, a z drugiej blokując rozszerzenie NATO.

Ma nadzieję na dobre kontrakty z Putinem na jego surowce energetyczne, a warto pamiętać, że w jednym z wcześniejszych szantaży Orban wymusił na Unii zgodę na wyłączenie Węgier spod zakazu importu rosyjskiej ropy.

Ma też ambicje odgrywania roli lidera „nieliberalnej Europy” i, jak powiedział w grudniu w Brukseli, liczy na to, że wraz z coraz szybszym marszem nacjonalistów na kontynencie „przejmie władzę w Brukseli”. Skrajna prawica liczy na poważne zwiększenie liczby mandatów w Parlamencie Europejskim po czerwcowych wyborach.

Gra na rozbicie Unii Europejskiej

Orban samotnie sprzeciwiał się rozpoczęciu procedury przyjmowania Ukrainy do Unii i przeznaczeniu 50 unijnych miliardów na pomoc dla walczącego kraju. Chciał, żeby w zamian za jego zgodę, Bruksela zapomniała – jak to wcześniej bywało – o jego przewinach wobec rządów prawa.

W obydwu sprawach musiał się poddać, bo po porażce PiS w wyborach 15 października, utracił jedynego sojusznika w naruszaniu standardów wspólnoty. Unia mogła mu już realnie pogrozić doprowadzeniem do końca postępowania o pozbawienie Węgier prawa do głosowania we wszystkich instytucjach UE.  

Bruksela oskarża Orbana o deptanie swobód demokratycznych i podważanie praw podstawowych, ograniczanie wolności słowa, wolności akademickiej oraz praw mniejszości i uchodźców. A kraje Unii nie chcą, żeby przekazywane przez nie składki szły do kraju, który cynicznie narusza praworządność.

Albo Orban będzie się teraz musiał podporządkować warunkom stawianym przez Brukselę, albo fundusze zarezerwowane w budżecie UE dla Węgier nie zostaną uruchomione.

Jedyny kompromis, na jaki poszli unijni przywódcy, to zapowiedź, że Komisja Europejska będzie prowadzić procedury praworządności przeciwko Węgrom w „uczciwy i obiektywny sposób”. Dziwna to obietnica, bo przecież teoretycznie Unia zawsze powinna się tak zachowywać.

Orban kontroluje media, więc węgierskie serwisy informacyjne otrąbiły klęskę jego brukselskiej taktyki jako sukces, sugerując, że jego głównym celem przez cały czas było objęcie roli lidera niezadowolonych Europejczyków, którzy gotowi są odepchnąć od władzy partie centrowe.

Jego prawdziwym celem jest, jak napisał „New York Times”, poprowadzenie „populistycznego i natywistycznego buntu przeciwko liberalnej elicie Europy”. Ale chyba braknie mu paliwa.

Komisja Europejska właśnie rozpoczęła kolejną bitwę z Węgrami – chce je postawić w stan oskarżenia w związku z nową ustawą, którą Orban chce definitywnie już uciszyć wszelką opozycję.

Przyjęta w grudniu ustawa o „obronie suwerenności” tworzy nowy organ do ścigania działań politycznych prowadzonych w imieniu lub finansowanych przez podmioty zagraniczne. Wzorem podobnego prawa w Rosji, osobom wykorzystującym zagraniczne pieniądze do wpływania na wybory może grozić kara więzienia.

Dlaczego Orban to wszystko robi? Bo może.

Ma taką kontrolę nad parlamentem i tak wysokie poparcie społeczne, że nikt i nic nie może mu się sprzeciwić. I dlatego tak łatwo było mu prowadzić gierki w Brukseli.

NATO musi poczekać na Szwecję

Węgry są w tej chwili jedynym krajem spośród 31 członków NATO, który nie zatwierdził przyjęcia Szwecji do sojuszu.

Fakt, że Węgry, wojskowy krasnoludek, mogą blokować Szwecję, która ma wysoko rozwinięty przemysł zbrojeniowy oraz niezbędną do obrony Morza Bałtyckiego nowoczesną marynarkę wojenną i siły powietrzne, wynika z zasady jednomyślności przy rozszerzaniu sojuszu.

Ale cierpliwość wobec Węgier „wyczerpuje się”, jak stwierdzili wizytujący Budapeszt członkowie amerykańskiego Kongresu. Jeden z liderów Republikanów na Kapitolu, senator Mitch McConnell ostrzegł, że „Ameryka przygląda się”.

Z kolei we wtorek wysoki rangą niemiecki urzędnik powiedział: „Uważamy, że jest to obecnie kwestia lojalności wobec sojuszu i bardziej ogólnie, przyjaznych stosunków między państwami UE i że powinno to się skończyć bardzo szybko”.

Powód sprzeciwu Orbana wobec przyjęcia Szwecji jest dosyć niejasny – poza tym, że oczywiście jest niezmiernie ważny dla Kremla. Opór ma rzekomo wynikać z krytyki ze strony Sztokholmu wobec jego polityki, ale przecież zdecydowana większość krajów NATO krytykuje Budapeszt równie mocno.

W poniedziałek rządzący na Węgrzech Fidesz zbojkotował nadzwyczajne posiedzenie parlamentu w sprawie akcesji Szwecji do NATO, które zwołane zostało na wniosek opozycji. W efekcie nic się w tej kwestii nie wydarzy aż do końca lutego, kiedy posłowie powrócą z wakacji.

Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg spodziewa się, że izba w końcu ratyfikuje wtedy przystąpienie Szwecji do sojuszu.

Chyba tak się stanie, ale Orban i tak ogłosi to jako wielkie zwycięstwo jego „odważnej” polityki wobec „skażonego polityczną poprawnością” Zachodu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version