Największe wyzwanie rzuciła reżimowi garstka młodych youtuberów, ale gwiazdy internetu nie chcą angażować się w politykę, a opozycja jest zbyt słaba, by wykorzystać wizerunkowy kryzys rządzących.
– To zupełnie coś nowego – mówi zajmujący się Węgrami włoski historyk współczesności Stefan Bottoni, kiedy proszę go o skomentowanie wielkiego protestu, który w Budapeszcie zorganizowało dziewięcioro młodych youtuberów i influencerów. „Mamy dość” – napisali we wspólnym oświadczeniu, wzywając ludzi do „zabrania głosu w sprawie transparentności i uczciwego dialogu społecznego”. Demonstracja, na którą przyszło 130-150 tys. ludzi, przynajmniej oficjalnie nie była więc antyrządowa. – Niektórzy z organizatorów mają charyzmę, ale żadne z nich nie jest zawodowym politykiem i nie ma zamiaru nim zostać. Rodzi się więc pytanie, po co organizować tak bardzo polityczny protest bez zaangażowania w to polityki i polityków z krwi i kości – zachodzi w głowę Bottoni.
– Zrobiliśmy to, by dać wyraz naszej złości na system, który nie tylko nie chroni dzieci, ale wręcz sprawia, że stają się bardziej narażone na wykorzystywanie seksualne. Zaprosiliśmy ludzi, by razem z nami domagali się zmiany tego systemu – tłumaczy mi kulisy demonstracji Marton Gulyas, jeden z pomysłodawców akcji i najbardziej popularny youtuber na Węgrzech. – Dlaczego nie domagaliście się dymisji Orbána, który ten system stworzył? – pytam. – Jako twórcy wideo i ludzie nowych mediów unikamy politycznego zaangażowania. Znamy swoje możliwości i granice wpływu, jaki mamy na społeczeństwo. Domaganie się dymisji premiera sprawiłoby, że stalibyśmy się osobami politycznymi. Poza tym można by było wtedy odnieść wrażenie, że staramy się o jakieś stanowiska polityczne, a nie o to nam chodzi. Od początku mówiliśmy jasno, że naszym celem nie jest stworzenie jakiegoś ruchu czy partii politycznej. Żadne z nas nie jest ani gotowe na pójście do polityki ani też nie mamy do tego odpowiednich umiejętności. Skupiamy się na dobru dzieci. To opozycja powinna domagać się dymisji Orbána, a nie my – odpowiada Gulyas.
Za mało „gówna”
Bottoni przez 10 lat pracował w centrum badań humanistycznych Węgierskiej Akademii Nauk, więc dobrze zna specyfikę węgierskiej sceny politycznej. Skala protestu go zaskoczyła, ale nie ma wątpliwości, że reżim przetrwa obecny kryzys. – Orbán może znaleźć się w poważnych tarapatach tylko wówczas, kiedy w aferę zostanie wplątana jego rodzina i wewnętrzny krąg z Felcsút, a na światło dzienne wyjdzie jeszcze więcej gówna – tłumaczy, nie przebierając w słowach. Felcsút to rodzinne miasto premiera, siedziba klanu władzy. Stąd wywodzi się też jego przyjaciel z czasów młodości i jeden z najbogatszych obecnie Węgrów – Lőrinc Mészáros. Zdaniem działaczy antykorupcyjnych relacja między szefem rządu a Mészárosem to podręcznikowy wręcz przykład kumoterstwa na szczytach władzy.
Orbánowi grunt pod nogami zaczął palić się na początku lutego, kiedy niezależny portal 444.hu ujawnił, że namaszczona przez niego na prezydentkę Katlin Novák ułaskawiła Endre Konya, byłego zastępcę dyrektora domu dziecka w Bicske. Konya został skazany na 3 lata i 4 miesiące więzienia za tuszowanie pedofilii. Choć wiedział, że jego szef Janos Vásárhely krzywdzi wychowanków, to nie zrobił nic, by chronić dzieci. Próbował je nawet nakłonić do składania fałszywych zeznań, by kryć dyrektora.
Afera wywołała polityczne trzęsienie ziemi – Novák podała się w trybie nagłym do dymisji, zaś była minister sprawiedliwości Judit Varga, której kontrasygnata znalazła się na akcie ułaskawienia, ogłosiła natychmiastowe odejście z polityki. Obie polityczki należały do najbliższego kręgu premiera – Novak firmowała politykę prorodzinną, która była na sztandarach Fideszu i ocieplała wizerunek reżimu za granicą, Varga miała być jedynką na liście kandydatów partii rządzącej w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego.
– Orbán zdecydował się poświęcić je bez wahania, by ograniczyć do minimum straty polityczne. Z badania opinii publicznej, którego przeprowadzenie naprędce zlecił partyjnym agencjom, wynikało, iż nawet twardy elektorat Fideszu nie akceptuje ułaskawienia człowieka, który tuszował pedofilię – mówi János Széky, redaktor magazynu „Élet és Irodalom”.
Afera z ułaskawieniem skazanego za tuszowanie pedofilii to moralna katastrofa, ale w realnej polityce liczy się siła, a Orbán wciąż ją ma – prof. Bogdan Góralczyk, znawca Węgier
Gabor Miklos, publicysta związany z niezależnym tygodnikiem „Jelen”, nie ma wątpliwości, że akt łaski dla osoby tuszującej pedofilię uzmysłowił Węgrom, jak wielkim hipokrytą jest szef rządu. – Ten system został zbudowany na kłamstwie podobnie jak przed laty węgierski socjalizm. Orbán prze lata umacniał swój image konserwatywnego męża stanu, broniącego Węgry przed rzekomo niebezpieczną dla tradycyjnych wartości ideologią równościową. Przeciwstawiał swoją formację zgniłemu Zachodowi, rządowa propaganda straszyła moralną zgnilizną i zrównywała LGBT z pedofilią. Nagle okazało się, że w ramach tego moralnie czystego systemu tuszuje się przestępstwa seksualne, których ofiarami padły dzieci – dodaje Miklos.
Na moralny aspekt politycznego kryzysu zwraca uwagę także znawca Węgier prof. Bogdan Góralczyk: „Piątkowy protest był największą demonstracją od 1989 r. Teraz już żaden Węgier nie będzie mógł powiedzieć, że nie wiedział, co jest grane. Bez względu na to, ile kłamstw do węgierskich głów będzie jeszcze wtłaczała propaganda, stało się jasne, że system jest nieuczciwy, fałszywy i skorumpowany”.
Reżim pęka od środka
Zdaniem Góralczyka mamy do czynienia z największym kryzysem politycznym, odkąd Orbán przejął władzę w 2010 r.: „System jest skonsolidowany, ale tym razem zaczął pękać od wewnątrz, co jest nowością. Podały się do dymisji osoby wskazane i wykreowane przez premiera. Poważne oskarżenia przeciwko systemowi rzucił też Péter Magyar, były mąż minister Vargi”. Ekspert zastrzega, że byłemu mężowi nie można do końca dowierzać, gdyż długo tkwił w systemie, ale nie można nie zauważyć, gdy ktoś z najbardziej zaufanego kręgu Fideszu mówi wprost, że nie chce, aby jego dzieci dorastały w państwie, „w którym rządzi rodzinna spółka z ograniczoną odpowiedzialnością”.
Magyar miał rządową posadę, zasiadał w zarządach kilku spółek państwowych i w radzie nadzorczej dużego banku z udziałem skarbu państwa. Wszystkich synekur zrzekł się publicznie w dniu, w którym jego eks odeszła z polityki. Co więcej, w bardzo emocjonalnym wpisie na Facebooku obnażył patologie systemu, którego długo był beneficjantem: „Bardzo długo wierzyłem w pewną szczytną ideę – w suwerenne, obywatelskie państwo węgierskie i przez wiele lat starałem się przyczyniać do realizacji tejże idei swoimi skromnymi środkami. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat (…) zdałem sobie sprawę, że wszystko to jest w rzeczywistości jedynie »produktem politycznym«, lukrem, który służy tylko dwóm celom: ukryciu sposobu działania »fabryki władzy« i zdobyciu ogromnego bogactwa. Wierzę w Węgry, które nie są krajem Antala Rogána, oligarchów czy kilku wpływowych rodzin [ludzi władzy – red.], ale ojczyzną Jánosa Hunyadiego, Istvána Széchenyiego, Ignáca Semmelweisa, Istvána Bethlena, Miklósa Radnótiego, Margit Slachty, Sándora Máraiego, bojowników o wolność z ’56 roku, Ludasa Matyisa i każdego przyzwoitego Węgra” – napisał.
YouTube i demokracja
Zestawienie wielkich Węgrów z orbanowską kliką było dobrym zabiegiem socjotechnicznym, ale jeszcze sprytniejszym zagraniem okazał się jego występ na kanale Martona Gulyasa. „Wybuchowy wywiad Petera Magyara [na kanale Partizan – red.] miał ponad milion wyświetleń już w ciągu pierwszych 24 godzin od publikacji. To znacznie więcej niż 800-900 tys. widowni orbanowskiej TV2 w najlepszym czasie antenowym. Prawdziwe story to śmierć tradycyjnej telewizji na Węgrzech” – podsumował to na platformie X niezależny komentator Csaba Toth. Gulyas przyznaje w rozmowie ze mną, że sukces wywiadu był dla niego wielkim zaskoczeniem: „Spodziewaliśmy się kilkuset tysięcy oglądających, ale nawet przez myśl nam nie przeszło, że liczba wyświetleń może zbliżyć się do 3 mln! Tradycyjne stacje nigdy nie wyemitowałyby takiego wywiadu, nie tylko dlatego, że trwał półtorej godziny, ale przede wszystkim z powodu tematu rozmowy. Większość węgierskich stacji telewizyjnych nie zajmuje się prawie w ogóle krajową polityką”.
Wywiad Gulyasa pokazał, że system, którego filarem są podporządkowane rządowi media, jest dziurawy. Obciążające władze informacje rozeszły się bowiem kanałem będącym poza kontrolą Fideszu. Magyar ujawnił m.in., że jego była żona sprzeciwiała się aktowi łaski, ale podpisała, gdyż była przekonana, że oczekują tego ludzie z otoczenia premiera. Choć nie powiedział wprost Gulyasowi, kto za tym wszystkim stoi, zasugerował, że pewną rolę odgrywał Antal Rogán, wpływowy szef gabinetu Orbána, odpowiedzialny za służby i propagandę.
Gabor Miklos zwraca uwagę na fakt, że afera ma jeszcze jeden wymiar – kościelno-religijny. Dziennikarskie śledztwo dwóch niezależnych portali Direkt36 i Telex ujawniło, iż do ułaskawienia Konyi przekonał prezydentkę jej doradca, a wcześniej minister w dwóch rządach Orbána – pastor Zoltán Balog. Ów blisko związany zarówno z Novak, jak i Orbánem duchowny miał wstawić się za wicedyrektorem sierocińca, gdyż ten był mocno związany z lokalnym Kościołem kalwińskim w Bicske. A rodzina miała koneksje na szczytach synodu Węgierskiego Kościoła Reformowanego, którego Balog był przewodniczącym. Pastor znał też skazanego za pedofilię dyrektora sierocińca, choć ten był katolikiem. W 2016 r. miał nawet zaproponować, aby przyznać mu nagrodę państwową…
Kalwinizm to druga po katolicyzmie religia na Węgrzech. Aktywnymi członkami tego Kościoła są była prezydentka i premier. Kiedy wybuchł skandal z ułaskawieniem, Balog zaszył się na „wyjeździe modlitewnym” za granicą, ale w końcu zrezygnował z funkcji kościelnej. Niedawno pojawiły się nowe tropy. Według jednej z wersji w sprawie ułaskawienia interweniowali krewni Konya z Siedmiogrodu, mający dobre relacje z rodziną Orbána, co wskazywałoby na to, że premier mógł naciskać w tej kwestii na panią prezydent.
Bez względu na motywacje Petera Magyara, „wybuchowy wywiad”, jakiego udzielił „Partizanowi” sprawił, że frekwencja na piątkowej demonstracji była dużo większa, niż się spodziewano. Nie bez znaczenia był też fakt, że protest firmował człowiek, który tę rozmowę przeprowadził. – Marton Gulyas to bardzo utalentowany gość o mocno lewicowych poglądach, zaś jego kanał na YouTubie działa jak porządna telewizja – mówi o youtuberze János Széky. – Ma amerykańskie wsparcie i jest gejem po coming oucie, a te dwie rzeczy sprawiają, że pozostaje idealnym celem ataków dla orbanowskiej propagandy. Przed demonstracją propagandyści Fideszu ostrzegali przed „gejowskim Majdanem”. Byłem przygotowany na jakąś prowokację wymierzoną w Gulyasa, ale ponieważ demonstracja nie miała politycznych konsekwencji, zostawiono go w spokoju – tłumaczy.
Zdaniem publicysty oprócz Gulyasa tylko dwójka youtuberów stanęła na wysokości zadania. – Mile zaskoczył mnie młody i bardzo popularny piosenkarz Azahriah. Inteligencją, dowcipem i zdolnościami komunikacyjnymi wykazała się Edina Pottyondy. Reszta influencerów i youtuberów była moim zdaniem katastrofą – mówi Széky. Pod artystycznym pseudonimem Azahriah kryje się 21-letni Attila Baukó. Od 17. roku życia miksuje muzykę, kręci własne filmy i klipy, a wszystko to prezentuje na własnym kanale na YouTubie. O jego popularności świadczy fakt, że jako pierwszy muzyk na Węgrzech sprzedał bilety na trzy koncerty z rzędu na największej scenie nad Dunajem – stadionie Puskás Aréna w Budapeszcie, który pomieścić może 67 tys. widzów. 35-letnia Pottyondy jest znaną osobowością internetową, stand-uperką i reżyserką, która bez powodzenia próbowała szczęścia w polityce (w opozycyjnej partii Momentum). Popularność przyniósł jej autorski kanał na YouTubie, na którym w prześmiewczy, ale inteligentny sposób komentuje węgierską politykę.
Moi rozmówcy w Budapeszcie nie mają złudzeń, że jedna duża demonstracja doprowadzi do upadku reżimu, tym bardziej że youtuberzy dystansują się od polityki. – Opozycja powinna była wykorzystać kłopoty Orbána, ale przespała sprawę. Jest słaba, nie wierzy we własne siły. Orbána może pokonać tylko ktoś z jego kręgów. Na razie nie widzę nikogo takiego – mówi zrezygnowany Miklos.
– Co musiałoby się stać, żeby premier podał się do dymisji? – pytam Gulyasa. – Nie mam pojęcia. Węgry znalazły się w rozpaczliwej sytuacji. Reżim się umocnił, a partie opozycyjne nie pozbierały się jeszcze po klęsce wyborczej w 2022 r. Trudno przewidzieć, jakie będą konsekwencje skandalu i czy gniew ludzi, który widać było także na naszym proteście, przerodzi się w coś większego. Pierwszym testem będą wybory europejskie i samorządowe w czerwcu – odpowiada youtuber. – Ta afera to moralna katastrofa, ale w realpolitik moralność się nie liczy, liczy się siła, zaś Orbán wciąż ją ma – podsumowuje prof. Góralczyk.