Prawo i Sprawiedliwość chce się bić o samorządy do upadłego. Od tego, co uda się wywalczyć, zależy uspokojenie wewnętrznych nastrojów i poskromienie separatystycznych zapędów pewnej części młodszych polityków PiS.
Na razie w Prawie i Sprawiedliwości nie widać strategii na kampanię wyborczą. Widać za to determinację. W tej chwili PiS-owi chodzi o utrzymanie frekwencji i emocji we własnym elektoracie. Nie ma czasu na budowanie nowego przekazu i trzeba wykorzystać to, co zostało po kampanii parlamentarnej. I choć wiele nie zostało, to na cele nadchodzącej kampanii wystarczy. Stawka nie idzie bowiem o wygraną w całej Polsce, a o parę kluczowych regionów. Wszystkie siły i środki mają zostać rzucone właśnie tam. Tak, żeby PiS mogło 8 kwietnia powiedzieć „Polacy wciąż powierzają nam polskie sprawy”.
PiS w samorządach chce bronić tego, co da się obronić
Rozgrywka toczy się o sejmiki, które wciąż są we władzy PiS. Nastąpiła jednak znacząca zmiana. O ile pięć i pół roku temu PiS szło pewnie do przodu, teraz ledwo stawia kroki i waha się przy każdym posunięciu. W dodatku poza Podkarpaciem we wszystkich regionach sondaże pokazują sytuację jak w wyborach parlamentarnych — nawet jeśli PiS uzyska największą liczbę mandatów to i tak nie uda się zbudować rządzącej koalicji. Wystarczy dosłownie strata dwóch mandatów i już PiS traci władzę w Świętokrzyskiem czy Lubelskiem.
PiS ma problemy nawet ze skompletowaniem list wyborczych a co dopiero ze strategią, która zagwarantuje sukces. Onet opisuje „łapankę” na listy w Małopolsce, ale podobnie jest także w innych regionach. Działacze napracowali się w kampanii wyborczej i nie bardzo mają ochotę pracować dalej, kiedy sukces nawet nie majaczy na horyzoncie. Im dalej od Nowogrodzkiej, tym większy problem mają politycy PiS z przekazem płynącym z centrali.
— Trudno rozmawia się z ludźmi, którzy pytają o politykę miejską czy o region, a my mamy tylko Tuska i Niemców — z rozgoryczeniem mówi nam jeden z działaczy spoza Sejmu.
Ale prezesa to w ogóle nie zraża. Każdy występ jest taki sam i kręci się wokół tego samego. W dodatku tylko gdzieniegdzie udaje się partii postawić na w miarę młode, niezmarnowane w poprzednich kampaniach twarze.
— Nowogrodzka ma swoje pomysły, a one nie zawsze idą w zgodzie z interesem regionu — mówi nam bardzo ostrożnie działacz spoza Warszawy. — Trochę trzeba by przewietrzyć struktury, dać trochę ludzi z energią — tłumaczy.
Ale ludzi z energią brakuje. A ci, którzy ją mają i chcą wygrać, zaczynają jak ognia unikać skojarzeń z PiS-em.
Bałagan w strukturach PiS przed wyborami
Z drugiej strony struktury partii są często zdezorientowane i bywają niechętne nowym liderom. Dobrym przykładem jest Warszawa. Tu po wyborach usunięty został dotychczasowy szef struktur były poseł Jarosław Krajewski, jego miejsce zajęła była wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska.
— Ale struktura składa się wciąż z ludzi Krajewskiego, a sięgając jeszcze dalej z ludzi Mariusza Kamińskiego (przez lata zawiadywał warszawskim PiS), którzy wcale nie mają ochoty wspierać nowej szefowej — tłumaczy nam były działacz warszawskiego PiS — może nie tyle będą sabotować kampanię, ile urządzą — nazwijmy to — strajk włoski. Nie zrobią nic ponad to, na co dostaną zlecenie. A to zwykle za mało.
A Małgorzata Gosiewska nie jest specjalnie znana z perfekcyjnego prowadzenia nawet własnych kampanii. Podobnie jest w kilku regionach. Jarosław Kaczyński w listopadzie uznał, że jego pomysł na kampanię parlamentarną, czyli podzielenie struktur na prawie sto okręgów był nietrafiony i od grudnia znowu jest ich tylko 17. To ponownie obudziło dawne konflikty, bo część polityków straciła swoje baronie, a część odeszła po protestach lokalnych działaczy i nadal żywi urazę. To sprawia, że partia wchodzi w kolejną już kampanię wyborczą z bałaganem w strukturach.
Dokładnie to samo spotkało Platformę w wyborach 2014 r. i to była zapowiedź klęski 2015. PiS skutecznie oddaliło od siebie to zagrożenie, przekładając wybory, które przecież miały odbyć się we wrześniu zeszłego roku, ale partia rządząca uznała, że są zbyt blisko parlamentarnych.
— I tak źle i tak niedobrze. Wybory przesunęliśmy, ale teraz to się zemści w sejmikach — mówią nasi rozmówcy.
Tyle że inni dodają, że lepiej w sejmikach niż w Sejmie „gdyby kolejność była odwrotna, to w Sejmie moglibyśmy mieć znacznie mniejszy klub” — przekonują.
PiS grozi efekt kuli śniegowej
Prawo i Sprawiedliwość zaciekle broni się przed efektem kuli śniegowej, ale na razie wiele wskazuje na to, że lawina i tak porwie partię. Jedna porażka prowadzi do drugiej, a że kolejne wybory — tym razem do Parlamentu Europejskiego — są już w dwa miesiące po samorządowych to i do trzeciej. W tak krótkim czasie partia ani nie zmieni narracji, ani kampanijnej strategii, ani poglądu prezesa na tworzenie list wyborczych. Do europarlamentu PiS wystawi zapewne jeszcze więcej zgranych twarzy, bo tu po prostu konfitury są znacznie atrakcyjniejsze niż w samorządach i na każde miejsce jest więcej chętnych. W dodatku prezes zachowuje się, jakby obiecał wszystko wszystkim i teraz próbował upchać swoich 100 kandydatów na przypadających Polsce 51 miejscach. Bitwa o te miejsca i kampania przeciwko własnym kolegom będzie tu bezpardonowa.
Kolejne porażki, chociaż większość naszych rozmówców w PiS jest na nie gotowa, mogą okazać się wstrząsami tektonicznymi, które skruszą partię. Trzy mocne ciosy w krótkiej serii, bez chwili na refleksję i „lizanie” ran to bardzo niekorzystny układ. Kilku naszych rozmówców z PiS mówi wprost „byle do czerwca, a potem to się jakoś uspokoi”. O ile się uspokoi. Wstrząsy partyjne mają to do siebie, że nigdy nie wiadomo, po którym pozostanie największe pęknięcie.
W PiS — bardzo po cichu — ale słychać głosy o budowie czegoś nowego. Na razie to są zdanie wygłaszane półgębkiem i raczej w formie skierowanych do dziennikarzy pytań, czy sądzą, że „jest przestrzeń na coś nowego”. To bardzo delikatne sygnały i szczelnie owinięte w polityczną watę zdania. Tyle że do niedawna nie pojawiały się w PiS nawet takie. W partii jest grupa młodych polityków, którzy chcieliby w polityce zrobić jeszcze sporo. Ich horyzont to 20 lat działalności, ale nie bardzo chcą nieść bagaż w postaci coraz dziwniejszych deklaracji prezesa, a do tego kolejnych porażek. Z tej grupy płynie jeden komunikat — jeśli szybko nie pojawi się nowy lider albo nowy pomysł, to uratowanie tego, co w PiS wciąż jest wartościowe, może być niezwykle trudne. I w końcu trzeba będzie wyprowadzić sztandar.