Uderzenia powietrzne na jemeńską organizację były reakcją na prowadzone przez nią od dwóch miesięcy ataki na międzynarodową żeglugę handlową na Morzu Czerwonym. Pomimo obecności okrętów zachodnich regularnie zestrzeliwujących drony i rakiety wystrzeliwane z Jemenu, większość dużych statków przestała korzystać z krótszej trasy z Azji do Europy przez Morze Czerwone i Kanał Sueski. Mający poparcie Iranu Huti twierdzą, że w ten sposób pomagają Palestyńczykom w wojnie z Izraelem. Naloty najpewniej nie skłonią ich do zmiany postawy.
Próba zatrzymania ataków Hutich
O szczegółach nocnych uderzeń na cele w Jemenie nie wiadomo wiele. Zostały przeprowadzone w nocy z 11 na 12 stycznia głównie przez siły floty USA (US Navy) i brytyjskiego lotnictwa (RAF). W niesprecyzowanym stopniu wsparcia miały udzielić Australia, Bahrajn, Holandia i Kanada. Lista zaatakowanych miejsc obejmuje kilkanaście w zachodnim Jemenie, na terenach kontrolowanych przez Hutich. To lotniska, znane bazy wojskowe, domniemane miejsca składowania broni, odpalania dronów i obrony przeciwlotniczej. Oficjalnie cele wybrano tak, aby uniknąć ofiar cywilnych. Czy rzeczywiście się to udało, nie wiadomo.
Z dostępnych informacji wynika, że operację przeprowadziły głównie samoloty US Navy i RAF. Amerykanie nie podali konkretnych informacji na ten temat. Brytyjczycy napisali o czterech samolotach Typhoon, wspartych przez latającą cysternę, które wystartowały z bazy na Cyprze i zrzuciły na cele w Jemenie kilkanaście naprowadzanych laserowo bomb Paveway. Pokazali też nagranie z urządzeń obserwacji tychże maszyn wykonane podczas nalotu.
Amerykanie pokazali jedynie start z lotniskowca maszyn wielozadaniowych F/A-18 Hornet i latającego radaru oraz stanowiska dowodzenia E-2C Hawkeye. Według doniesień amerykańskich mediów użyto 15 maszyn uderzeniowych. W ataku miały też brać udział niesprecyzowane okręty nawodne i podwodny USS Florida przy pomocy rakiet manewrujących Tomahawk.
Efekt uderzeń jest niemożliwy do oceny. Nieliczne nagrania z Jemenu pokazują duże wybuchy, ale trudno na ich podstawie cokolwiek wnioskować. Na pewno sami Amerykanie i Brytyjczycy właśnie pilnie obserwują efekty swoich uderzeń, aby móc ustalić, czy potrzeba od razu zrobić powtórkę, czy osiągnięto założone cele. Głównym wyzwaniem w takiej sytuacji nie jest odpalić rakiety i zrzucić bomby, ale najpierw znaleźć cele warte ataku i niestwarzające ryzyka przypadkowego zabicia licznych cywili, po czym ocenić czy się udało je zniszczyć.
Partia wojny przywykła do nalotów
W tym konkretnym przypadku wyzwanie jest szczególne, ponieważ Huti przywykli do życia pod obserwacją z powietrza i bombardowań. To ruch nacjonalistyczno-religijny, który powstał na początku lat 90. Tworzą go głównie wyznawcy szyickiego odłamu islamu, zamieszkujący zachodnią część kraju. Ze względu na swoją wiarę od początku są wspierani przez również szyicki Iran i przyjęli ideologię pokrewną z Hezbollahem w Libanie. W 2014 roku Huti spróbowali przejąć władzę w kraju od niepopularnego prezydenta
Abd Rabbuh Mansur Hadi. Początkowo z powodzeniem opanowali znaczną część kraju i stolicę. W 2015 roku w wojnę domową zaangażowała się koalicja państw arabskich pod wodzą Arabii Saudyjskiej, obawiających się wzrostu siły wrogiego im ruchu Hutich, uznawanego przez nie za marionetkę Iranu. Wojna ze zmiennym natężeniem trwała do 2022 roku, kiedy uzgodniono zawieszenie broni. Jest ono jednak kruche. Konflikt doprowadził do zrujnowania i tak biednego kraju. Według ONZ zginęło w jej wyniku około 377 tysięcy ludzi, a 4 miliony musiało uciekać z domów.
Dysponująca znaczną przewagą w jakości uzbrojenia koalicja arabska nigdy nie zdołała w pełni pokonać Hutich, którzy walczą z lepszą motywacją i nauczyli się dobrze rozpraszać oraz maskować swoje siły. Pomimo blokady morskiej Iran bez większych problemów zaopatruje ich w skomplikowane systemy uzbrojenia takie jak rakiety manewrujące i balistyczne. Huti utrzymują kontrolę nad stolicą, miastem Sana i większością zachodniej części kraju z wybrzeżem Morza Czerwonego.
Mapa obszarów kontroli terytorium w Jemenie przez strony wojny domowej. Huti na zielono. Stworzyli ją internauci na potrzeby Wikipedii, więc należy ją traktować jako pokazującą przybliżone dane Fot. Ali Zifan/Wikipedia CC BY SA 4.0
Mapa w większej rozdzielczości
Nauczeni latami życia pod obserwacją i atakami z powietrza w wykonaniu uzbrojonych w zachodni sprzęt państw arabskich, Huti najpewniej są dość odporni na tego rodzaju działania. Choć jest jak najbardziej możliwe, że te w wykonaniu Amerykanów i Brytyjczyków były lepiej zaplanowane i przeprowadzone. Pomimo tego nie ma co liczyć na to, że w ten sposób Huti zostaną skłonieni do zaprzestania swoich działań wymierzonych w statki na Morzu Czerwonym. To sprawa natury ideologicznej i politycznej. Huti w duchu ideologii irańskiej uznają Izrael i USA za swoich śmiertelnych wrogów. Oficjalnie atakują statki w jakiś sposób związane z Izraelczykami, co ma być ich wsparciem dla Palestyńczyków walczących w Gazie. W praktyce ich celami się jednostki bez powiązań z Izraelem, ale to nie stanowi dla Hutich problemu.
Tu pisaliśmy więcej o tym jak wyglądają ataki na żeglugę na Morzu Czarnym
Coś trzeba było zrobić, ale bez angażowania się
Jeśli uderzenia powietrzne państw Zachodu były dobrze zaplanowane i przeprowadzone, to co najwyżej na pewien czas ograniczą możliwości Hutich w atakowaniu statków. Do czasu ponownego uzupełnienia zapasów uzbrojenia przez Iran i odtworzenia infrastruktury. Przez lata blokady morskiej z udziałem US Navy nie zdołano odciąć napływu irańskiego wsparcia, które nie może docierać do Jemenu inaczej jak morzem. Pozwala to Hutim prowadzić od dekady wojnę, a nawet zwiększać w jej trakcie swoje możliwości. Trudno więc zakładać, że teraz sytuacja będzie inna.
Alternatywy nie widać. Państwa zachodnie musiały w jakiś sposób odpowiedzieć na trwające od ponad dwóch miesięcy ataki na statki będące istotnym elementem globalnej wymiany handlowej. Samo pasywne niszczenie dronów i rakiet Hutich jest drogą donikąd. Używane do tego nowoczesne uzbrojenie jest nieporównywalnie więcej warte niż sprzęt dostarczany z Iranu. Na dłuższą metę kosztowna i nieskuteczna strategia. Zwłaszcza że pomimo obecności zachodnich okrętów większość dużych armatorów i tak dla świętego spokoju wysyła swoje statki dookoła Afryki, co wpływa na podwyższenie kosztów transportu na trasie pomiędzy Azją a Europą.
Administracja Joe Bidena miała być, według doniesień mediów amerykańskich, pod rosnącą presją Pentagonu i komentatorów, aby jakoś aktywnie zareagować na działania Hutich i Iranu. Biały Dom był temu jednak niechętny, nie chcąc potencjalnie rozgrzać wojny domowej w Jemenie, dać paliwa ideologicznego Hutim i Iranowi oraz po prostu angażować się mocniej w kolejny konflikt, kiedy musi już radzić sobie z Izraelem oraz Ukrainą.
Naloty na Jemen można więc uznać za ograniczoną operację, prowadzoną bez nadmiernego entuzjazmu i bez większych nadziei na osiągnięcie celu politycznego, jakim byłoby doprowadzenie do zaprzestania ataków na statki. Coś trzeba było zrobić, więc zrobiono, co było można bez nadmiernego angażowania się. Potencjał Hutich najpewniej został ograniczony, ale nie zniszczony.