Śmierć Stanisława Tyma uświadomiła mi, że od dawna nie żyje również Stanisław Bareja. A bez filmów Barei nie byłoby legendy Tyma, nie mówiąc o tym, że bez Barei nasz filmowy PRL byłby uboższy, smutniejszy i, co gorsza, bardziej normalny.
Bez Barei nie byłoby prawdziwej Polski, a prawdziwi Polacy nie byliby aż tak prawdziwi, gdyby nie „Miś”, „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, „Brunet wieczorową porą” i „Alternatywy 4”. Podejrzewam, że nawet nasze 35 lat wolności po upadku komuny zostało napisane na podstawie filmów Barei.
Jeśli wciąż nie rozumiecie, dlaczego przez osiem lat rządziła partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość, która ani z prawem, ani ze sprawiedliwością nie miała nic wspólnego, a na dodatek wciąż popiera ją niemal jedna trzecia narodu, to wróćcie do filmów Barei. Wróćcie do postaci prezesa Ochódzkiego zagranego przez Tyma, przypomnijcie sobie perypetie dyrektora Krzakoskiego z fenomenalnym Krzysztofem Kowalewskim w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” i tegoż Kowalewskiego jako udręczonego redaktora z „Bruneta wieczorową porą”. Wspomnijcie tragikomedię mieszkaniową „Nie ma róży bez ognia”, wróćcie do serialu „Alternatywy 4”, a zobaczycie, że nie zestarzały się ani trochę. Wystarczy zrobić poranną prasówkę, by pojąć, że im bardziej Bareja nie żyje, tym żywszy i aktualniejszy.
Rzeczywistość filmów Barei, wykoślawiona i groteskowa, jest w pokręcony sposób logiczna – bo nasza, niezbywalnie polska, bez względu na to, kto rządzi. Taką Polskę kochamy, bez takiej żyć nie możemy. Jak tylko coś nam się zacznie po ludzku, a nawet europejsku układać, to natychmiast będziemy to rozwalać z entuzjazmem, byleby nasz świat znów zaczął przypominać filmy kultowego reżysera.
„Alternatywy 4” mogłyby być serialem o dzisiejszych kredytobiorcach kupujących mieszkania od deweloperów stawiających bloki na terenach zalewowych. Kiedy czytam, że znów zalało garaże w nowych budynkach postawionych przy Potoku Służewieckim, przypomina mi się Bareja. Kiedy okazało się, że piwnice nowych osiedli w dawnym korycie Wisły, gdzie nawet komuniści nie budowali, podmywane są wodami podskórnymi – przypomina się Bareja. Któż z nas nie zna frankowicza, który pewnego dnia obudziwszy się, zobaczył, że pęka mu ściana w sypialni? Bo jego blok, zwany dowcipnie apartamentowcem, osiada w grząskiej ziemi, gdzie żadnych budynków nie należało stawiać. To jest bareizm, tylko w kapitalistycznym, a nie socjalistycznym przebraniu.
Gdyby Bareja żył, to miałby dziś 95 lat, ale czyż III Rzeczpospolita nie zasługuje na nowego Bareję? Czyż nie mamy nowych Stanisławów Aniołów – polityków powiatowych, którzy przez partyjne koneksje pchają się na świecznik? Anioł był kierownikiem wydziału kultury w Pułtusku i dostał nowe stanowisko wraz z przydziałem mieszkania w Warszawie – stanowisko dozorcy. Tak Anioł mówi do Miećki, swojej żony: „Mnie popiera Broński, ja jestem jego człowiek. A Broński był podczepiony pod Korszula. A Korszul to z kolei człowiek Skąpskiego. Skąpski idzie na ambasadora, wysiada. A jak on poleci, to poleci Korszul, poleci też Broński. I zgadnij, kto po nich poleci? Po nich polecę ja! To znaczy ja bym poleciał, gdyby nie Kazik i to dozorostwo”. Jakbym słyszał rozmowy na Nowogrodzkiej. A czyż towarzysz Winnicki z tego samego serialu nie pasowałby do dzisiejszych czasów i to do każdej partii, bo każda partia ma swoich Winnickich.
Wystarczy zrobić poranną prasówkę, by pojąć, że im bardziej Bareja nie żyje, tym jest żywszy i aktualniejszy
Film Barei o budowie CPK? Pasuje jak ulał. Film Barei o milionie elektrycznych samochodów – cóż może być lepszego? Chyba tylko film Barei o budowie promu, którego zapomniana stępka gdzieś zardzewiała. Elektrownia w Ostrołęce? To jest Bareja przerastający nieokiełznaną wyobraźnię Barei. Afera wizowa? Ten, kto ją wymyślił – na podstawie wiz wydawanych przez polskie konsulaty do naszego kraju miały zjechać setki tysięcy filmowców z Bollywoodu – był Bareją do sześcianu. A i wątek kinematograficzny równie mocny, jak kręcenie „Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta” w „Misiu”.
Ale jeśli myślicie, że tylko PiS pozostawiło multum scenariuszy dla Barei, to się mylicie. Film o budowie legendarnego tramwaju do Wilanowa, gdzie niby tramwaj jeździ, ale wszystko wokół rozkopane, rozgrzebane, rozwalone, a ludzie brną w błocie do przystanku, jak mieszkańcy bloku przy Alternatywy 4? Bareja! „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów” Koalicji Obywatelskiej? To hasło żywcem ze złotych czasów Polski Ludowej, coś jak „Uśmiech naszego dziecka premią za trud wychowawczy” albo „Nasz zakład – nasz honor i duma” w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Z tego filmu pochodzi najwybitniejszy monolog w polskim filmie, „Wielka improwizacja” czasów PRL, kiedy Józef Nalberczak mówi: „Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia, latem to już widno…”. Czyż to nie jest opowieść obywatela III RP, do którego żadna komunikacja publiczna nie dociera, bo ani autobusu, ani pociągu, ani niczego?
W „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” dyrektora Krzakoskiego wygryza wrednie jego zaufany zastępca Dudała grany przez Tyma. Mało mamy spółek skarbu państwa, gdzie takie historie tylko czekają na scenarzystów? I to na większą skalę niż w fikcyjnym przedsiębiorstwie Pol-Pim. Załatwiactwo, łapownictwo, kumoterstwo – to były trzy filary PRL i zdaje się, że one się ciągle mocno trzymają. Kiedy polskie kino w pocie i znoju produkowało dramaty społeczne, dręczyło nas niepokojem moralnym, Bareja robił filmy o naszym dziadostwie. Dziadostwo i cwaniactwo, jakośtobędzizm i niedasizm, kolesiostwo i przekupstwo – oto Polska prawdziwa. Nie nasze dylematy moralne, nie zdrajcy i wyklęci, nie bohaterstwa i cierpiętnictwa, ale to bareizm jest polskością.
Nawet jak nie czujemy, to mówimy Bareją. A jak wiemy, że mówimy Bareją, to tym bardziej staramy się mówić Bareją. Iluż z nas powtarza: „Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem”, a nie wie, że to z „Bruneta wieczorową porą”? A kto powtarza: „Mój mąż jest z zawodu dyrektorem”, a nie ma pojęcia, że to z „Poszukiwanego, poszukiwanej”? Przecież ten wieczny dyrektor, który na niczym się nie zna, niczego nie potrafi, niczego nie rozumie i dzięki temu nieustannie awansuje i obejmuje coraz bardziej strategiczne funkcje, to jest nasz, współczesny polityk. A zdanie z „Misia”: „Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach” pasuje jak ulał do wszystkich partyjnych działaczy wszystkich partii pchających się do władzy.
Jeśli istnieje coś takiego jak zwycięstwo zza grobu, to Bareja zwyciężył. Zwyciężył z tymi, których reżim hołubił, i zwyciężył Bohdana Porębę – reżyser Bogdan Zagajny z „Misia” to przecież Poręba, komunistyczny nacjonalista polskiego kina. Szukanie pojawiającego się u Barei nazwiska Zagajnego to dodatkowa zabawa: w „Alternatywy 4” wiszą plakaty z jego fikcyjnych filmów, dopiero teraz to zauważyłem, oglądając na powrót ten nieśmiertelny serial.
A teraz przypomnijcie mi najlepsze teksty z polskim komedii ostatnich dziesięciu lat. Przypomnijcie mi najlepsze polskie komedie ostatnich dziesięciu lat. Przypomnijcie mi komedie z ostatnich dziesięciu lat, na których śmialiście się i to przez nikogo nieprzymuszeni.