Historia Wojciecha Kwaśniaka to z jednej strony historia niezłomnego urzędnika państwowego, z drugiej zaś człowieka, który zapłacił wysoką cenę za to, że bronił zasad państwa prawa.
Zacytujmy dwa fragmenty obszernego wywiadu, jaki dla „Gazety Wyborczej” przeprowadziła Donata Subbotko z Wojciechem Kwaśniakiem, który jako zastępca przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego badał nadużycia w SKOK-ach, tym w SKOK Wołomin.
„Prokuratura przez te lata robiła wszystko, żeby sprawę prowadzić przewlekle i zatrzymać na poziomie podstawowym, nie sięgać wyżej. Zarówno w sprawie zamachu na mnie, jak i działalności niektórych SKOK-ów. Bo to dotyczyło wielu osób publicznych oraz służb specjalnych. Miarą porządnego państwa jest wyjaśnienie tych związków. Czy ja, urzędnik, którego chciano zabić za to, że nadzorował SKOK-i, nie zasługuję na to, żeby wyjaśnić tę sprawę bez precedensu w historii 30 lat wolnej Polski? Chcę tylko ujawnienia prawdy, nie chcę już w życiu niczego więcej”. I jeszcze ten: „Za to, co się z nami stało, winię swoją pracę. Żałuję, że przeżyłem, bo gdyby mnie zabili, to może moja żona by nie zachorowała”.
Teraz wyjaśnienie: badając nadużycia w SKOK Wołomin, z którego zorganizowana grupa przestępcza wyprowadziła ponad miliard złotych, został na zlecenie tej grupy napadnięty i ciężko pobity przez zamaskowanego bandytę metalową rurą. Niemal cudem przeżył, kilka lat później zmarła jego żona, do czego miał się przyczynił długotrwały stres.
Dziś Kwaśniak oskarża państwo, przede wszystkim prokuraturę, ale też i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że instytucje te działały w sposób przewlekły, badając nadużycia w SKOK, nie powiązały napaści na niego ze SKOK-ami i że pomimo toczącego się śledztwa nie uchroniły go przed tym zdarzeniem. „Wiedziały, jaki jest stopień zagrożenia, jacy tam są ludzie. Powinny więc zapewnić nam skuteczną ochronę, ale tego nie zrobiły” – te wszystkie słowa brzmią jak jeden wielki akt oskarżenia wobec państwa i jego najważniejszych instytucji. Zresztą w jednym z poprzednich wywiadów Kwaśniak mówił wprost o tym, że czuje się przez państwo zdradzony. Jeśli dodamy do tego, że za rządów PiS, w 2018 r. został zatrzymany przez CBA pod dętym zarzutem niedopełnienia obowiązków w sprawie SKOK Wołomin to widać jak na dłoni nie tylko uzasadnienie dla tych oskarżeń, ale cały, niezwykle ponury obraz sytuacji. „Oskarżają nas o to, że działaliśmy w sprawie SKOK-u Wołomin za wolno, ażeby przysporzyć korzyści zorganizowanej grupie przestępczej, w skład której wchodzili niektórzy członkowie tej kasy oraz jej władze” – tak ten ponury paradoks tłumaczył w „Wyborczej” Kwaśniak, który do dziś zmaga się ze skutkami pobicia. Sąd uznał jego zatrzymanie za niezasadne i kazał wypłacić odszkodowanie. Warto dodać jeszcze jedną szokującą informację: bandyta – napastnik, został przez sąd wypuszczony z aresztu ze względu na stan zdrowia i zapadł się pod ziemię. Dziś jest poszukiwany listem gończym.
Historia Wojciecha Kwaśniaka. Ta sprawa to wyrzut sumienia państwa
Sprawa Wojciecha Kwaśniaka, którego wielu uważa za wzór urzędnika państwowego, to wyrzut sumienia dla państwa, dla nas wszystkich, czyli społeczeństwa i dla polityków. Dla państwa, które nie tylko, że nie potrafiło go ochronić, to jeszcze próbowało zrzucić winę, które latami prowadziło proces zleceniodawców napaści i wypuściło bezpośredniego sprawcę. Dla społeczeństwa, bo nie jest w stanie wymusić na państwie skuteczności w sytuacji, która uderza w jego fundamenty i prowadzi do stanu zastraszenia, a w konsekwencji do sparaliżowania innych urzędników podejmujących się tzw. trudnych tematów. Wreszcie dla polityków, którzy sprawiają wrażenie, że chcieliby o sprawie jak najszybciej zapomnieć. Tymczasem Kwaśniak domaga się komisji śledczej, twierdząc, że to właśnie patologiczne związki polityków, głównie PiS, którzy bronili i do dziś bronią SKOK-ów, z wywodzącymi się ze służb PRL gangsterami w białych kołnierzykach zrujnowały mu życie. Sporo z tego brudu pokazał film Tomasza Sekielskiego „Korzenie zła”. Ale znów — bez odzewu.
Tymczasem nadarza się okazja, by nowy rząd wyjaśnił tę sprawę do końca. Szansą są następujące zmiany w prokuraturze i służbach, które zaliczyły przecież największą kompromitację. Nie może być przypadkiem, że wiele nieudolności w sprawie Kwaśniaka widać w prokuraturze okręgowej Warszawa-Praga, która słynęła z „wygaszania” tzw. spraw politycznie trudnych. Tak było z badaniem katastrofy smoleńskiej pod kątem winy urzędników prezydenta, którzy organizowali wyjazd, ale nie ponieśli za to odpowiedzialności, tak było również z aferą podsłuchową, którą ta sama prokuratura próbowała z poziomu zamachu konstytucyjnego sprowadzić do biznesowej zemsty.
Teraz właśnie pojawia się szansa dla nowego kierownictwa prokuratury i służb, by takich spraw wracać i wyjaśniać do spodu. Tworząc nie tylko sprawny aparat śledczy, ale i sądowy, by sprawy nie wlokły się niemal dekadę, jak w przypadku procesu sprawców napaście na Wojciecha Kwaśniaka.
Nie liczmy jednak na to, że to się stanie samo. Jak napisał Piotr Szczęsny, „szary człowiek”, który podpalił się w październiku 2017 r. w proteście przeciwko niszczeniu państwa prawa przez PiS: „Mam nadzieję, że […] społeczeństwo się obudzi i że nie będziecie czekać, aż wszystko zrobią za was politycy – bo nie zrobią!”.