Patrycja Zielińska, była wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu S.A., została zatrzymana za czasów rządów PiS-u pod zarzutem korupcji. Opowiedziała nam, jak wyglądało jej zatrzymanie i co przeżyła w areszcie.
11 maja 2016 r. do domu Zielińskiej wkroczyło CBA. Niedługo potem sąd zdecydował o osadzeniu jej w areszcie. — Podczas transportu do aresztu funkcjonariusz łączył się z prokuratorem przez telefon. Powiedział coś w stylu „na razie jest w szoku”, domyśliłam się, że mówi o mnie. Usłyszałam po drugiej stronie: „niedługo będzie gadać” — opowiada. Dodaje, że „od początku próbowano łamać ją psychicznie”.
Dlaczego zatrzymano Patrycję Zielińską?
Akt oskarżenia w sprawie Patrycji Zielińskiej, byłej wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu S.A., trafił do sądu w listopadzie 2023 r., ponad 7 lat od jej zatrzymania.
Zarzuty postawione przez prokuraturę były typowo korupcyjne. Zielińska została oskarżona o przyjęcie korzyści od Wojciecha W., prezesa jednej ze spółek akcyjnych ze Śląska, w zamian za przekazywanie mu poufnych informacji i dokumentów na temat inwestycji planowanych przez spółki publiczne. Miało to umożliwić Wojciechowi W. podpisanie intratnych kontraktów. W zamian mężczyzna miał m.in. wręczyć Zielińskiej 250 tys. zł łapówki, fundować jej pobyty w drogich hotelach i udostępniać luksusowe samochody.
W innej sprawie Zielińska została oskarżona o przyjęcie korzyści w postaci sfinansowania pobytu w ośrodku wypoczynkowym w Dubaju, wejściówek VIP na zawody żużlowe i alkoholu. W zamian miała promować podkarpacką firmę meblarską.
Zielińska twierdzi, że jest niewinna oraz że stała się kozłem ofiarnym dla rządu PiS. W rozmowie z nami po raz pierwszy opowiada, jak wyglądało jej zatrzymanie i pobyt w areszcie.
CBA szukało złota i diamentów
11 maja 2016 r. Prawo i Sprawiedliwość urządziło prawdziwe show. W Sejmie zaprezentowano audyt dotyczący rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jak mówiła Beata Kempa, audyt ujawnił prawdziwe „tsunami niegospodarności”.
Niedługo później na paskach stacji informacyjnych pojawiły się informacje o spektakularnym zatrzymaniu wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu Patrycji Zielińskiej. — Pierwszy raz od 9 lat mam odwagę skomentować tę sprawę. Ta rozmowa będzie trudna ze względu na stan zdrowiem, jaki mam po całej tej historii — zaznacza Zielińska, wspominając wydarzenia z 11 maja.
Jak wyglądało jej zatrzymanie? — Około godziny 6:00 zadzwoniono do mojego mieszkania. Byłam zdziwiona, ale zobaczyłam kilku panów pod moimi drzwiami, więc je uchyliłam. Popchnęli mnie z tymi drzwiami, bardzo agresywnie weszli do mnie do mieszkania. Byłam w bieliźnie, bo dopiero wyszłam z łóżka i kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje — opowiada Zielińska.
Mężczyźni wylegitymowali się jako funkcjonariusze CBA. — Przedstawili mi dokument, na podstawie którego mieli prawo dokonać przeszukania w moim mieszkaniu. Gdy to przeczytałam, to się kompletnie rozluźniłam. Byłam wiceprezesem Agencji Rozwoju Przemysłu, podejmowaliśmy kilkanaście uchwał tygodniowo, więc uznałam, że może zrobiliśmy jakiś błąd, pewnie jest jakieś polowanie PiS-u — tłumaczy Zielińska.
— Współpracowałam z nimi, pokazywałam im dokumenty, które mogły im się przydać podczas tego przeszukania. Nawet funkcjonariusz łączył się z prokuratorem w międzyczasie i mówił, że dziwnie współpracuję. Pokazałam im pomieszczenia, o których nie mieli pojęcia, typu komórka lokatorska. Powiedziałam: „mam samochód, przeszukajcie go”, bo chciałam być krystaliczna i pokazać, że wszystko jest w porządku — tłumaczy kobieta.
Czego właściwie szukali funkcjonariusze CBA? — Nie wiem do końca, ale jeden z nich wspomniał o sztabkach złota. Był też taki moment, w którym wzięto do ręki naszyjnik, który dostałam od przyjaciela, z takimi szkiełkami. Uznali, że są to brylanty — relacjonuje Zielińska.
W areszcie czas stoi w miejscu
Nasza rozmówczyni była przekonana, że cała sprawa jest nieporozumieniem, więc początkowo nie poprosiła o prawnika. Ale atmosfera zaczęła robić się coraz bardziej nerwowa. — Zachowania funkcjonariuszy stały się, delikatnie mówiąc, nieprzyjemne. Zaczęli mówić, że mam bardzo wielu kolegów z poprzedniego rządu, czyli z rządu PO-PSL, którzy mają różnego rodzaju problemy, więc zaczęłam sobie myśleć, że coś tu jest nie tak. I poprosiłam o adwokata. Przyszedł i powiedział, że informacje o moim zatrzymaniu są już we wszystkich mediach — wspomina Zielińska.
Funkcjonariusze zabrali ją na tzw. „dołek”, gdzie spędziła dwie doby. — Wzięłam tylko dowód osobisty, bo stwierdziłam, że za chwilę wrócę do mieszkania. Że coś spiszą, gdzieś mnie zawiozą i pewnie przywiozą. Nikt oczywiście niczego nie tłumaczył. Człowiek jest pierwszy raz w takiej sytuacji, nie ma doświadczeń, więc nie wie, co się z nim dzieje. Byłam w dużym szoku, ale jeszcze byłam pewna, że to się za chwilę zakończy — mówi Zielińska.
Z aresztu śledczego zawieziono ją zakutą w kajdanki do sądu. Jak twierdzi, była tak skołowana, że nie miała pojęcia, że bierze udział w posiedzeniu aresztowym. — Sędzia z trzech miesięcy, o które wnioskował prokurator, wydał decyzję na dwa miesiące. Później mi to zresztą przedłużano, sumarycznie byłam trzy i pół miesiąca w areszcie. To bardzo dużo, bo tam czas stoi w miejscu. Naprawdę, tam się zegarek nie porusza. Te trzy miesiące były jak trzy lata na wolności — opowiada kobieta.
Łamanie
Zielińska trafiła do aresztu śledczego na Grochowie. — Podczas transportu funkcjonariusz łączył się z prokuratorem przez telefon. Powiedział coś w stylu „na razie jest w szoku”, domyśliłam się, że mówi o mnie. Dźwięk z głośnika telefonu był na tyle wyraźny, że usłyszałam po drugiej stronie: „niedługo będzie gadać”. Wtedy jeszcze kompletnie nie rozumiałam, o co chodzi. Byłam przekonana, że wszystko wyjaśnię. Myślałam wręcz, że przyjdą i mnie przeproszą — wspomina nasza rozmówczyni.
Pierwsze dwa tygodnie Zielińska spędziła w celi jednoosobowej. Nie dopuszczono do niej nawet adwokata. — Nikt nikomu nie tłumaczy, że jest taki przepis, który można wykorzystać, naciągnąć i nie dopuścić nawet obrońcy. Dzisiaj wiem, że to było od początku łamanie mnie jako człowieka. Natomiast wtedy myślałam, że wszyscy mnie zostawili — opowiada.
Zielińska uważa, że chciano ją złamać na wiele sposobów, m.in. uderzając w jej rodziców. — W dniu mojego zatrzymania do mojego domu rodzinnego, do rodziców, 70-letnich ludzi wparowało CBA, zrobić rewizję. Zadaję sobie pytanie dlaczego? Przecież ja mieszkam w Warszawie od lat. Wiedzieli o tym doskonale. Co ci biedni ludzie mogli wnieść do tej sprawy? Ale to był mój czuły punkt. Nie miałam rodziny, dzieci, więc rodzice to mój czuły punkt. Wywierali presję na nich. Mój tata jest po dwóch udarach, mama jest bardzo chora. Do dziś są kompletnie zrujnowani psychicznie — mówi była wiceprezes ARP.