— To najważniejsza w mojej ocenie komisja w obecnej kadencji Sejmu — mówiła przewodnicząca Magdalena Sroka z Trzeciej Drogi, prezentując plan pracy komisji ds. Pegasusa. Dlaczego? Bo ma — jak wszyscy oczekują i co podkreśla posłanka — pokazać mechanizm działania władzy marzącej o władzy absolutnej.
Pegasus jest narzędziem inwigilacji totalnej. Może zbierać wszystkie informacje i monitorować to, co dzieje się dookoła urządzenia. Dlatego budzi strach.
Tematem numer jeden jest teraz lista inwigilowanych Pegasusem, na której mają figurować najgorętsze nazwiska polskiej polityki. Nie tylko europoseł KO Krzysztof Brejza, adwokat Roman Giertych, wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak, czy prokurator Ewa Wrzosek, ale również politycy PiS. To zarazem hit, jak i fakt budzący przerażenie – szczególnie wśród ludzi związanych z tą partią. Na wielu padł blady strach, bo pisowski Wielki Brat miał co prawda zdobywać kompromitujące materiały, ale nie o czołowych politykach partii, która do niedawna rządziła. A to właśnie wychodzi na jaw.
Według Marcina Bosackiego, wiceprzewodniczącego komisji śledczej, ma to być więcej niż dziesięć nazwisk rodem z samej Nowogrodzkiej. Mówi się m.in. o najbliższych ludziach prezesa, takich jak Marek Suski, Ryszard Terlecki, Marek Kuchciński, Krzysztof Sobolewski, ale też o bliskich współpracownikach Zbigniewa Ziobry, w tym o Jacku Ozdobie, który – na marginesie – jest dziś członkiem komisji śledczej ds. Pegasusa.
Jeśli te informacje się potwierdzą, można być pewnym, że na Nowogrodzkiej zatrzęsie się ziemia, a grunt osunie się spod nóg wielu osób. Trudno będzie wytłumaczyć, że takie numery wykręcane były bez wiedzy Jarosława Kaczyńskiego, że Mariusz Kamiński ukrywał przed prezesem stosowanie takiej broni. Bo to by oznaczało, że Kamiński uprawiał samowolkę, co w PiS na takim poziomie operacyjnym jest nie do pomyślenia. Słychać głosy, że to może zagrozić spójności partii, a być może nawet jej jedności. Rysy już się pojawiły.
Jarosław Kaczyński przed komisją ds. Pegasusa
Tym bardziej elektryzujące mogą być zeznania Kaczyńskiego, pierwszego świadka, który stanie przed komisją 15 marca. Bez wątpienia będzie bezcennym świadkiem. Bez względu na to, czy pamięć będzie prezesa zawodzić, czy nie, przesłuchanie będzie wydarzeniem tygodnia. Możemy się spodziewać ostrej wymiany zdań. Nikt by się pewnie nie zdziwił, gdyby padło coś na miarę słynnego: „Jest pan zerem, panie pośle Ziobro”, zapamiętane z komisji Rywina.
PiS do rozbrajania pegasusowej miny delegował głównie ludzi Ziobry. Trudno oczekiwać, by ci saperzy zaczęli nagle dopytywać swojego świadka, gdzie te miny zostały ukryte, ale wcale nie można być pewnym, że zrobią wszystko, by powstrzymać członków komisji z koalicji przed atakiem na Jarosława Kaczyńskiego.
Iskrzyć będzie na pewno, zresztą już na pierwszym posiedzeniu mieliśmy próbkę tego, co nas czeka, gdy do głosu dochodzili wspomniany poseł Ozdoba i jego partyjny kolega z Suwerennej Polski Mariusz Gosek.
W role głównych wojowników po stronie dawnej opozycji wchodzą wspomniany Marcin Bosacki oraz Tomasz Trela z Lewicy. Ale zatrzymajmy się jeszcze przy przedstawicielach klubu PiS. Jest ich czterech: Ozdoba, Gosek, Sebastian Łukaszewicz i Marcin Przydacz, którego na pierwszym posiedzeniu nie było. Od pierwszych chwil widać, że nie jest to najcięższa pisowska artyleria. Łukaszewicz sprawiał wrażenia zagubionego i niepewnego, a Ozdoba z Goskiem choć aktywni, momentami gubili rytm, wystawiając się na kpiny ze strony innych członków komisji. Ciekawe, czy Przydacz, były wiceszef MSZ i ważny urzędnik kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy, dociąży ten duet. A co do innych świadków, to przed komisją stanie pisowska śmietanka, czyli była premier Beata Szydło, za której rządów Pegasus został zakupiony i która miała rozmawiać na ten temat z przedstawicielami władz Izraela, były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który nadzorował Fundusz Sprawiedliwości, a to z niego zapłacono za zakup oprogramowania, jego zastępca Michał Woś, a także były koordynator służb specjalnych, wiceprezes PiS Mariusz Kamiński oraz jego zastępca Maciej Wąsik.
Przesłuchani będą również były szef CBA Ernest Bejda, który wnioskował do Ziobry o pieniądze na Pegasusa, jego następca Andrzej Stróżny oraz Piotr Patkowski, czyli były wiceminister finansów, który jako główny rzecznik dyscypliny finansów publicznych nie dopatrzył się nieprawidłowości w wydaniu nawet 25 mln zł na zakup Pegasusa z Funduszu Sprawiedliwości zarządzanego przez resort Ziobry. Przed komisją stanie również m.in. obecna szefowa CBA Agnieszka Kwiatkowska-Burdak, były szef NIK Krzysztof Kwiatkowski i Marian Banaś, który tę funkcję sprawuje obecnie. Wreszcie wezwani zostaną europoseł KO Krzysztof Brejza, czyli najbardziej znana ofiara Pegasusa (był nim atakowany min. 33 razy podczas kampanii parlamentarnej Koalicji Obywatelskiej w 2019 r.) i jego żona, Dorota. Komisja wniosła podania o wydanie dokumentów do najważniejszych instytucji i urzędów, ze służbami specjalnymi, w tym oczywiście CBA na czele.
Narzędzia inwigilacji: Pegasus i Predator?
Zakres pracy komisji jest bardzo szeroki. Będzie badać stosowanie systemu inwigilacji Pegasus za całych rządów PiS, czyli od 16 listopada 2015 r. do 20 listopada 2023 r. Przy czym komisja zostawiła sobie furtkę. Ma nie tylko skupić się na Pegasusie, który – jak wiadomo nieoficjalnie – działał od 2019 r., ale szukać śladów działania jakiegokolwiek „podobnego oprogramowania służącego do inwigilacji”, który był używany za rządów PiS. Chodzi o to, by zbadać, czy służby nie stosowały innych tego typu narzędzi inwigilacji przed 2019 r. i po 2021 r., gdy Izrael odciął je od systemu. Nieoficjalnie wiadomo, że powodem była inwigilacja opozycji. Służby miały wówczas sięgnąć po inne, zbliżone możliwościami oprogramowanie szpiegowskie, stąd śledczy z koalicji w składanych wnioskach używają zwrotu: „podobnego oprogramowania służącego do inwigilacji”. Miał on podobno nawet swoją nazwę — Predator.
Najwięcej kontrowersji i wstrząsów wtórnych wywołały kandydatury ekspertów komisji. Zgodnie z prawem, każdy członek komisji śledczej może ich zgłosić dwóch. To się nie udało, więc na razie mamy 15. A wśród nich dwaj prawnicy związani z Ordo Iuris oraz prawniczka, była arbiter sądu w Moskwie.
Zatem coś więcej o nich. Olaf Szczypiński i Filip Wołoszczak zostali zgłoszeni przez Mariusza Goska i Sebastiana Łukaszewicza. Pierwszy był koordynatorem w centrum analiz Ordo Iuris, drugi zasiadał w radzie instytutu. Przynajmniej jeden z nich – jak przyznała publicystka i aktywistka Klementyna Suchanow – reprezentował Ordo Iuris w procesach, które ten ośrodek jej wytoczył. Co ciekawe, zgłaszający ich posłowie te fakty przed komisją ukryli.
Co to jest Ordo Iuris? To ultrakonserwatywny think tank, promujący tzw. tradycyjne wartości, a w rzeczywistości sprzeciwiający się nie tylko aborcji czy pigułce „dzień po”, ale także antykoncepcji i in vitro. To Ordo Iuris zawdzięczamy w dużej mierze całkowity zakaz aborcji, jaki mamy w Polsce od orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w 2020 r. Wreszcie Ordo Iuris działa w międzynarodowej sieci podobnych organizacji, która mają bliskie związki z Rosją i jej prominentnymi figurami.
Po tym, gdy sprawa obecności Wołoszczaka i Szczypińskiego stała się głośna, obaj odcięli się od Ordo Iuris twierdząc, że już tam nie pracują, co zresztą szybko zostało podważone. Zaprotestowali Tomasz Trela i Witold Zembaczyński. Pierwszy zapowiedział ponowną weryfikację kandydatur, pisząc w serwisie X, że „żaden taki delikwent nie będzie doradcą naszej komisji”. Drugi wniósł w tej sprawie formalny wniosek, argumentując, że doradcy, którzy czekają jeszcze na prześwietlenie przez ABW, będą mieli dostęp do informacji tajnych, co stanowi potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski.
Warto odnotować, że trzecia kontrowersyjna kandydatura doradcy komisji, czyli Anny Trockiej, została wychwycona jeszcze podczas pierwszego posiedzenia przez przewodniczącą Magdalenę Srokę. Posłanka zwróciła głośno uwagę na moskiewski wątek w jej życiorysie, na co zgłaszający kandydaturę poseł Konfederacji Przemysław Wipler odpowiedział, że do sądu arbitrażowego w Moskwie rzeczywiście została zgłoszona, ale jeszcze przed aneksją Krymu, bo w 2013 r. Zrobiła to jej macierzysta uczelnia, czyli UKSW, a pani Trocka tak naprawdę w ogóle nie pełniła tej funkcji. Ta narracja ma jednak zasadniczą lukę. Jak ujawnili dziennikarze Radia Zet, UKSW składało swojej pracownicy gratulacje już po tym, gdy do aneksji doszło.
O ile w sprawie tej ekspertki sprawa nie wydaje się jeszcze przesądzona, choć szanse na to, że będzie pracować na rzecz komisji, są małe, to jeśli chodzi o prawników związanych z Ordo Iuris można powiedzieć z pewnością, że ich kandydatury zostaną odrzucone przez koalicyjną większość w komisji.
Na koniec jedna refleksja. Jakimś nieporozumieniem jest to, że do tak ważnej komisji mogą trafiać ludzie z plamami w życiorysach. A wystarczyłoby wprowadzić wymóg, by przed formalnym zgłoszeniem, CV każdego kandydata pojawiło się na stronie Sejmu, by każdy mógł się z nim zapoznać i taką osobę sprawdzić choćby w wyszukiwarce internetowej. Po raz kolejny przekonaliśmy się, jak ważna jest jawność w życiu publicznym.