Do Państwowej Komisji Wyborczej wpłynął wniosek o sprawdzenie, czy pikniki 800 plus były nielegalnym finansowaniem zeszłorocznej kampanii Prawa i Sprawiedliwości. Złożył go minister Adam Szłapka, który powołuje się na wyrok sądu sprzed trzech tygodni.

Pikniki 800 plus to miały być imprezy informacyjne organizowane przez rząd. Jednak zdaniem sądu okręgowego w Warszawie były czymś innym. W połowie maja sąd uznał, że organizowane w czerwcu i lipcu 2023 r. imprezy noszą wszelkie znamiona partyjnych spotkań. Według sądu, to jak pikniki wyglądały i kto na nich występował, uzasadnia tezę, że były one nieuprawnioną formą finansowania kampanii wyborczej przez Prawo i Sprawiedliwość. W dodatku, zdaniem sądu doszło do złamania ustawy o finansowaniu partii politycznych, a relacje z pikników nie były relacjami z wydarzeń publicznych, tylko z kampanijnych wydarzeń jednej partii.

Ten werdykt sądu sprawia, że zasadne staje się pytanie, czy do kosztującej ponad 38 mln zł kampanii wyborczej PiS dorzuciło także ponad 10 mln ze środków ministerstwa rodziny. Adam Szłapka, obecnie minister ds. unii europejskiej, złożył do PKW wniosek o sprawdzenie, czy pikniki były nielegalnym finansowaniem kampanii.

„Pragnę zwrócić uwagę, że:

1) na wydarzeniach tych pojawiali się i wypowiadali wyłącznie politycy Prawa i Sprawiedliwości;

2) wydarzenia promowane były jako kampania informacyjna dot. świadczenia 800 plus, podczas gdy podwyższone świadczenie było przyznawane automatycznie;

3) na wydarzeniach tych zamiast rzetelnych informacji dot. programu 800 plus padały niestosowne i nacechowane politycznie wypowiedzi polityków PiS krytykujące opozycję, Donalda Tuska i politykę Unii Europejskiej” – wylicza w swoim wniosku minister. Po czym podsumowuje: „mamy do czynienia z sytuacją, w której w ramach prekampanii wyborczej PiS organy władzy publicznej wydawały olbrzymie środki na pikniki 800 plus, które stanowiły platformę do promocji politycznej kandydatów PiS w wyborach parlamentarnych. Te działania należy uznać za sprzeczne z prawem i niezgodne z Kodeksem wyborczym finansowanie kampanii wyborczej”.

Kiedy PiS zaczęło organizować pikniki 800 plus, próbowaliśmy wyliczyć, ile one kosztują. Na pierwszy rzut oka było bowiem widać, że to partyjne imprezy, a nie sucha informacja o podwyższeniu świadczeń. Ministerstwo jednak robiło wszystko, żeby nie pokazać, ile kosztują te weekendowe imprezy. W sumie odbyło się ich 140.

Każda z tych imprez wyglądała jak mały festyn. Warsztaty, na których każdy mógł nadmuchać balon w ulubionym kształcie, malowanie twarzy dla chętnych dzieci, popcorn i wata cukrowa bez ograniczeń, a także wspólne grillowanie i darmowy poczęstunek. Ba, nie zabrakło nawet krytykowanych przez niektórych księży festiwali kolorów holi. Na skierowane do ówczesnego kierownictwa Ministerstwa Rodziny pytania „ile to kosztuje”, nigdy nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Część imprez była organizowana także przez wojewodów, czyli też z publicznej kasy.

W trakcie kampanii – ponieważ PiS i resorty skrzętnie ukrywały koszty – próbowaliśmy sami je wyliczyć. O ofertę na animacje dla dzieci zapytaliśmy firmę, która miała w pakiecie wszystko to, co wojewoda warmińsko-mazurski oferował w Iławie najmłodszym. Za cztery godziny samych animacji trzeba było zapłacić prawie 20 tysięcy. Do tego koszty namiotów, nagłośnienia, poczęstunku i tak dalej. Politycy ówczesnej opozycji, którzy zajmowali się organizacją podobnych imprez wyliczali koszt jednego takiego festynu na 100 tysięcy złotych. Jak mówili „tak, żeby wstydu nie było”.

Pikniki promujące 800 plus były tak zorganizowane, żeby wstydzić się nie było czego. Wyliczaliśmy wówczas, że w ciągu wakacji – rząd z pomocą różnych urzędów wyda na pikniki 12 mln. Pieniądze w znacznej części pochodziły z rezerwy budżetowej, z której Ministerstwo Rodziny dostało 10 mln „na realizację działań informacyjnych dotyczących podwyższenia wysokości świadczenia wychowawczego od stycznia 2024 r.”.

Do tego resort Marleny Maląg zapłacił prawie pół miliona miesięcznie za promocję 800 plus w internecie i 1,5 mln w prasie i na portalach gazet. Ministerstwo nawet chciało oszczędzić na promocji, bo miało w planie wydać tylko 200 tys., ale tak się złożyło, że zgłosił się tylko jeden dom mediowy i nie dało się wybrać tańszej oferty. Była to firma Sigma Bis, należąca do Orlenu i koszt wzrósł ponad siedem razy. Do tego, jak wyliczyła „Rzeczpospolita”, ministerstwo prawie 300 tys. przeznaczyło na gadżety związane z programem 800 plus. Na przykład 5 tys. siedzących misiów pluszowych, 25 tys. ołówków ze zwierzątkami, 5 tys. piórników, 15 tys. odblasków, 30 tys. balonów oraz 15 tys. wiatraczków.

To w sumie daje prawie 15,5 mln. A jeszcze trzeba doliczyć koszt „busów 800 plus”, które miały odwiedzić wszystkie powiaty. Tych jest grubo ponad 300. To są koszty, których w swoim wniosku poseł Szłapka nie ujął, a które w znacznej mierze także miały charakter wyłącznie propagandowy, a nie informacyjny.

Politycy PiS tłumaczyli wówczas, że w ogóle nie ma o czym mówić, bo przy polskich drogach stoją wielkie tablice z informacją o środkach z Unii Europejskiej i jakoś nikt nie protestuje.

„Rząd ma prawo informować obywateli o podejmowanych działaniach, to część polityki informacyjnej” – przekonywał Radosław Fogiel z Prawa i Sprawiedliwości.

Oczywiście, tyle, że – co z resztą Szłapka zaznacza w swoim wniosku – 800 plus nie było nowym świadczeniem a jedynie automatyczną podwyżką obowiązującego do 1 stycznia tego roku 500 plus. Po drugie, w trakcie, kiedy po Polsce jeździły busy 800 plus – a politycy PiS bawili się na piknikach – ustawa wciąż była procedowana w Sejmie, a zatem nie było jeszcze o czym informować. W końcu po trzecie, na piknikach i tak mówiono głównie o politycznych przeciwnikach,ba nie o tym jak wypełnić wnioski.

– Nie wiemy, ile Ministerstwo Rodziny wydaje na te pikniki – tłumaczył nam wtedy poseł KO Marcin Kierwiński, który poszedł na kontrolę poselską do ministerstwa rodziny. – Za to wiemy, że resort robi wszystko, żeby rachunki ukryć, co po prostu oznacza, że są gigantyczne. To polskie rodziny miały mieć 800 plus, a na razie korzysta z niego wyłącznie bezdzietny prezes Kaczyński.

Do tego wszystkiego gołym okiem było widać, że pikniki 800 plus to imprezy partyjne, bo PR-owcy PiS zadbali o to, żeby ich graficzna oprawa kojarzyła się z partyjnym programowym ulem, a nie z działaniami rządu. Na każdej promującej program grafice widać było heksagonalne kształty plastra miodu, które nie miały żadnego odzwierciedlenia w innych materiałach informacyjnych rządu.

Pikniki 800 plus to oczywiście tylko część tego, co w zeszłym roku na promocję swoich obietnic PiS wydało z naszych kieszeni. Pieniądze podatników wydało także Ministerstwo Infrastruktury. Z rezerwy budżetowej dostało 2,5 mln zł, by popularyzować „darmowe przejazdy autostradami”. Do tego prawie pół miliona resort przeznaczył na kampanię informacyjną w mediach.

Ale najciekawsze były wydatki Kancelarii Premiera w czasie roku wyborczego. W sumie na pozycje opisane jako spoty, reklamy, kupno gadżetów czy druk materiałów informacyjnych kancelaria Mateusza Morawieckiego wydała ponad 20 mln zł.

Kilka kampanii, za które zapłaciła kancelaria, było wprost skierowanych przeciwko największej partii opozycyjnej, dzisiaj największej partii koalicji rządzącej, czyli Koalicji Obywatelskiej.

Była na przykład kampania pod tajemniczym tytułem „Nie zakopane”. Trwała przez półtora miesiąca i zapewne rok później nikt już o niej nie pamięta. W skrócie chodziło o to, że Platforma nie walczyła z mafią VAT-owską, bo gdyby walczyła, to za odzyskane pieniądze można byłoby wybudować dziesiątki Stadionów Narodowych i tysiące kilometrów autostrad. Na kampanię składały się spoty telewizyjne i radiowe, billboardy, plakaty, strona WWW i kampania w internecie. Spot zaczynał się od Donalda Tuska, dalej był biały miś z Krupówek, piraci nie z Karaibów i młodzi ludzie na deskorolkach. Kampania dotarła także pod strzechy, bo niemal każdy polityk PiS w czasie spotkań, które trudno nazwać inaczej niż wyborczymi, używał w tamtym czasie sformułowania „te pieniądze nie były zakopane”.

Gdy na początku lipca zeszłego roku zapytaliśmy KPRM o koszt tej kampanii, okazało się, że właściwie jest nieznany. Miesiąc później czyli już w sierpniu też nikt nie umiał nam odpowiedzieć. Z doniesień medialnych wynikało, że na kampanie społeczne w roku wyborczym kancelaria Mateusza Morawieckiego przeznaczyła 12 mln złotych.

Były także wydatki drobniejsze na przykład na współpracę z influencerami (150 tys.) czy monitoring mediów. Oczywiście w monitoringu mediów nie ma nic złego, ciekawe było jednak to, że w marcu 2023 było to 40 tys. złotych, a już we wrześniu – czyli na miesiąc przed wyborami – 470 tys. Kancelaria wydała także ponad milion na badania społeczne.

– Sprawdzimy każdą wydaną złotówkę, rozliczymy każdy nielegalny wydatek na rzekomą promocję działań KPRM, a de facto na finansowanie PiS-owskiej propagandy – zapowiadał wówczas szef klubu Koalicji Obywatelskiej Borys Budka. – Jestem przekonany, że niezależna prokuratura będzie miała mnóstwo pracy nie tylko w związku z wydatkami na promocję w KPRM, ale też w każdym z ministerstw. Ta skala jest porażająca.

Do tej pory nie wiemy ile kosztowała kampania przed referendum ogólnokrajowym, które zostało zorganizowane razem z zeszłorocznymi wyborami do parlamentu. Koszt tej kampanii szacowaliśmy na mniej więcej 10 mln zł. To razem daje prawie 50 mln z kasy państwa na działania, które w istocie były kampanią wyborczą Prawa i Sprawiedliwości.

Do tej pory nie sprawdzono także wydatków spółek Skarbu Państwa, które były wydatkami na promocję Prawa i Sprawiedliwości. Pytaliśmy Polską Grupę Energetyczną o spot wypuszczony dokładnie w chwili, kiedy PiS rozpoczęło akcję „obrony Turowa”. PGE wyprodukowała spot „Obronimy Turów, obronimy Polskę”, a następnego dnia pod tym samym hasłem PiS zorganizowało wiec w Bogatyni. Spot – po krótce – przedstawiał dobrego premiera Morawieckiego, który zapowiada walkę o Turów, i złych polityków ówczesnej opozycji, którzy kopalnię chcieli zamknąć.

Filmik pojawił się na kontach w mediach społecznościowych niemal wszystkich polityków PiS w mediach społecznościowych. Odpowiedź PGE na nasze pytania o koszty produkcji i dystrybucji spotu jest bardzo krótka: „Informacje związane z wydatkami poniesionymi na kampanie reklamowe, jak również szczegółowe informacje dot. produkcji spotów reklamowych, stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa i nie są publicznie dostępne”. Koniec kropka. I tak odpowiada każda spółka skarbu państwa.

Lasy Państwowe to kolejny potentat, który wziął udział w kampanii. Już kilka miesięcy przed startem kampanii szef tej instytucji chwalił PiS w Sejmie i zagrzewał do walki: jesteśmy gotowi, żeby wygrać tę wielką batalię wyborczą, 2023 jesień (…) Myślę, że damy radę, że polska prawica pokaże teraz wielką swoją moc – mówił Józef Kubica, ale słowa to przecież nie wszystko. „Gazeta Wyborcza” ujawniła okólnik, w którym dyrektor Lasów zlecił swoim podwładnym przygotowanie po 10 miejsc na billboardy. W sumie było to około 4 tys. dodatkowych wielkopowierzchniowych reklam. Ministra klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska też zapowiadała, że prowadzenie kampanii za pieniądze Lasów Państwowych zostanie rozliczone.

x.com

W sumie komitety wyborcze wydały na zeszłoroczną kampanię ponad 130 mlnzłotych. Prawo i Sprawiedliwość ponad 38 mln, Koalicja Obywatelska ponad 35 mln, Trzecia Droga 28 i pół, Nowa Lewica prawie 17 a Konfederacja ponad 11 i pół. Jednak nierówność w kampanii była widoczna gołym okiem i nie chodzi jedynie o wyliczone wyżej wydatki z kas resortów czy spółek. Prawo i Sprawiedliwość było także wspierane przez całą machinę partyjno-rządowo-telewizyjną, a tego wsparcia zwyczajnie wycenić się nie da. PiS stworzyło przez osiem lat rozproszony system finansowania własnego poparcia z kasy państwa tak, aby po prostu nie dało się udowodnić, ile, jak i kiedy przekazano na zdobywanie nowych wyborców z naszej wspólnej kasy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version